niedziela, 25 sierpnia 2013

71




   Kate zatrzymała się gwałtownie. Momentalnie na jej twarzy i dekolcie zakwitł rumieniec, który dorównywał barwą jej podrażnionym niedawnym zabiegiem plecom. Odwróciła się tak szybko, że sukienka zawirowała wokół jej kostek. Z całej siły zderzyła się ze mną, próbując wyjść na zewnątrz. Ledwo zdołałem utrzymać torby, które trzymałem..
   - Co... – już miałem się zapytać o powód jej zachowania, gdy dobiegły mnie głosy przyjaciół i chyba sam się trochę zaczerwieniłem. „Ale żeby tak w biały dzień?” – Ups... – szepnąłem rozbawiony, odkładając siatki na stolik pod ścianą i przyciągając zawstydzoną dziewczynę. – To nie to, co...
   - Kurwa, Styles... – warknęła Alex, a jej głos dochodził do mnie z góry i pierwszy raz przeklinałem architekta, który zaprojektował przebudowę piętra, zostawiając dziurę w suficie. – Przestań się wygłupiać i zrób to w końcu. Zaraz nie wytrzymam... – jęknęła, a ja całkiem wiele bym oddał, by się dowiedzieć, co on ma jej zrobić....
   - No, moment – powiedział rozbawiony przyjaciel. – Czy ty myślisz, że to tak prosto...
   - Nie mów mi, że nagle masz problemy z wkładaniem – parsknęła. Poczułem, że Kate delikatnie stara się mnie wypchnąć z domu.
   - Ciii... – próbowałem ją uspokoić, przytulając do siebie. – To nic takiego...
   - Z wkładaniem to może nie, ale...
   - Tak! – euforia w głosie Alex, była wręcz szokująca. Próbowałem powstrzymać śmiech, a Kate była moim zachowaniem tylko jeszcze bardziej zszokowana. – O, tak... Mocniej! Styles, kurwaaa... Jak dobrze... Tak mi rób...
   - Mówiłem, że będziesz jęczeć z rozkoszy... – zamruczał Harry, a ja prawie płakałem, starając się powstrzymać śmiech. – Kto by się spodziewał, że tak szybko...
   - Nie gadaj tyle, tylko... O, tak! Tak! Tak dobrze... Tak, tak, tak, tak... – nie mogłem się dłużej powstrzymywać i wybuchnąłem śmiechem. Gdy zobaczyłem zawstydzoną twarz Kate, śmiałem się jeszcze bardziej.
   - Nie przeszkadzajcie sobie! – krzyknąłem w stronę skąd dobiegały ich jęki. – Jakby co, to możemy udawać, że nic nie słyszeliśmy! Cześć, Andy – powiedziałem, zauważając ochroniarza rozwalonego na kanapie i oglądającego mecz.
   - Hej, dzieciaki... – posłał nam rozbawione spojrzenie, ale zaraz mina mu zrzedła. – Gdzie Mark?
   - Próbuje uporać się z resztą zakupów i lunchem – wskazałem głową w kierunku, gdzie zaparkowaliśmy samochód. – Idziesz mu z pomocą? – zapytałem widząc, że się podnosi. Odpowiedział mi skinieniem głowy. Splotłem palce z Kate i lekko ją ciągnąc, skierowałem się w kierunku schodów. – Chodź, skarbie... Nie wiem, co oni tam wyprawiają, ale z pewnością nie to, co nam pierwsze przyszło do głowy – wchodziliśmy na piętro. – Nawet Harry nie jest taki zboczony, by robić to z Andym u boku...
   - Chyba mnie nie doceniasz – parsknął przyjaciel, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Siedział na ławie, trzymając usztywnioną stopę Alex między udami i wpychając coś w otwór na palcach. – Ja tu się po pachy urabiam... – pokazał mi przedmiot, który trzymał w dłoni. Okazała się to być ręka od lalki. „Pomysłowa drapaczka...” parsknąłem śmiechem. – Dosłownie.
   - Kate, dlaczego jesteś taka czerwona? – odezwała się Alex, poprawiając się ostrożnie na kanapie. Była kolorowa jak zawsze, choć zdecydowanie bledsza, niż ją zapamiętałem. – Jest aż tak gorąco na zewnątrz? A może to jeszcze po tym zabiegu? Podobno wczoraj... – przerwała, zauważając w końcu zakłopotanie mojej dziewczyny. Zmrużyła oczy, przyglądając się jej uważnie. W końcu jej twarz rozjaśnił wesoły uśmiech. – No chodź tu do mnie, Słońce – powiedziała, wyciągając rękę i czekając, aż ta do niej podejdzie, by potem pociągnąć ją na kanapę obok siebie i otoczyć ramieniem. – Jak tam twoje plecy?
   - Dobrze – usłyszałem cichy głos Kate i w odpowiedzi na jakieś szepty Alex, na jej twarzy pojawił się w końcu delikatny uśmiech. – A jak ty się czujesz?
   - Okropnie – westchnęła teatralnie. – Przez tego kudłatego idiotę oka nie mogłam zmrużyć...
   - Spałaś jak zabita, nie kłam – powiedział Harry, wstając i podkładając pod jej nogę poduszkę. Zauważyłem nieme podziękowanie, które mu posłała, a on puścił jej oczko. „Co tu się wyprawia?” zastanawiałem się nad ich cichą relacją. – Godzinę musiałem przekonywać Andy’ego, że to nie trzęsienie ziemi, a jedynie twoje chrapanie. Już myślałem, że będę go siłą wyciągać spod tego stołu...
   - Bujaj się, Styles... – rzuciła w niego jednoręką lalką, która przedstawiała... no cóż... jego.
   - Ja sobie dla ciebie dałem rękę amputować, a ty tak mi się odwdzięczasz? – odrzucił jej zabawkę, którą sprawnie złapała. – Co za niewdzięczny babsztyl...
   - Boże, co za zrzęda... – westchnęła Alex. – Ja tu oszaleję z nim...
   - I vice versa.
   - Przywieźliśmy lunch... – Kate postanowiła przerwać ich przekomarzanie. A skoda, bo normalnie miałem już iść po popcorn. Zaczynałem już nawet rozważać, czy by nie nagrać tego dla chłopaków, coby też się pośmiali z tej dwójki.
   - Wisisz mi pięć funtów, „bejbe” – przyjaciel wyszczerzył zęby w uśmiechu.
   - Weź sobie z tych pięćdziesięciu, które przegrałeś ostatnio – przewróciła oczami. – I wciąż czekam na pozostałe czterdzieści pięć...
   - Później – powiedział, ciągnąc mnie na dół. – To wy sobie tu porozmawiajcie, a my pójdziemy...
   - Poplotkować, bo co innego... – dokończyła za niego Alex.
   - Miałem powiedzieć, że naszykować ten lunch, ale twoja propozycja też mi się podoba... – puścił jej oczko. – Chodź, Lou – odezwał się komicznie piskliwym głosem. – Koniecznie musisz mi opowiedzieć o twoich ostatnich zdobyczach zakupowych...
   - Idiota... – usłyszałem jeszcze komentarz Alex.
   - Słyszałem to! – krzyknął Harry.
   - Miałeś słyszeć! – to zdecydowanie nadawało się, by zasiąść z wiadrem popcornu i po prostu oglądać z boku. – Śliczna sukienka, skarbie... – usłyszałem jeszcze jak zwraca się do Kate.
   - Widzę, że się dogadujecie... – odezwałem się, idąc za nim do części kuchennej, gdzie Andy ewidentnie czuł się jak u siebie i wykładał jedzenie na talerze.
   - Jasne. Jest świetnie... – uśmiechnął się szeroko, klepiąc Marka po plecach. – Cześć... Co dobrego przywieźliście?
   - Tacos na milion sposobów... – mruknął Andy, ciężko wzdychając.
   - Nie lubisz? – zmartwiłem się, bo nie pomyślałem, by wziąć coś innego.
   - Uwielbiam i to jest ten problem... – powiedział ochroniarz, rzucając mi wesołe spojrzenie. „Kolejny nienormalny. Kogo jeszcze zarażą?” – Dla was może nie starczyć...
   - Wierz mi – odezwał się Mark, sięgając po colę. – Pękniesz, a nie dasz rady zjeść nawet połowy... Louis chyba nakupił tego dla pułku...
   - Możliwe, że trochę przesadziłem, ale nigdy nie wiesz, ile akurat osób pałęta się u Stylesa... – broniłem się. – Przecież on prowadzi praktycznie dom publiczny... To znaczy otwarty – poprawiłem się, widząc minę przyjaciela.
   - Już nie – Harry chwycił pierwszą siatkę. – Kurwa... No nie wierzę... – wpatrywał się w pustą jednorazówkę, jakby to było zło w czystej postaci. Staraliśmy się nie śmiać, ale wyraz jego twarzy był tak komiczny, że to było wręcz niemożliwe. – Ani słowa - warknął, zbierając rozsypane zakupy, by poupychać je w szafkach. – Co do tego domu pełnego ludzi... Teraz tylko Andy i Alex. Lekarz powiedział, że potrzebny jej spokój...
   - A mimo to pozwolił ci ją zabrać? – roześmiałem się. „Czy on się nie domyślił, że spokoju to raczej tu ona nie zazna?” – Coś ty mu zrobił, że się zgodził? Porwałeś mu dzieci? Zagroziłeś wysadzeniem szpitala? Uwiedzeniem żony? Córki?
   - Patrz, na to nie wpadłem...
   - Użył swojego daru przekonywania – parsknął Andy.
   - Czyli? – czekałem na wyjaśnienia. – Gdyby to była kobieta, to nie musiałbym pytać, ale w tym wypadku...
   - Bardzo śmieszne... – Harry rzucił we mnie pomidorem, który na szczęście złapałem. – Zasugerowałem mu tylko, że to nie byłoby z korzyścią dla szpitala, gdyby coś jej się stało – przyjaciel wzruszył ramionami. – Szybko się zgodził. Zwłaszcza po tej akcji na parkingu...




   Siedziałam wtulona w Louisa i wsłuchiwałam się jak Harry i Alex wzajemnie na siebie narzekają. I trwa to już jakieś dwie godziny. Byłam tym rozbawiona bardziej, niż najlepszym kabaretem. „Oni są niesamowici...” uśmiechałam się do swoich myśli. Tym razem z piętra dochodziły odgłosy strzałów, którymi towarzyszyły żywe komentarze Marka i Andy’ego. „Panowie w swoim żywiole...” zaśmiałam się pod nosem.
   Dźwięki odbijały się od ścian. Dom Harry’ego wydawał się równie ogromny, co Louisa. „Co nasz dom...” poprawiłam się tak, jak on zwykł to robić. Odpoczywaliśmy po zdecydowanie zbyt obfitym posiłku, a w tle cicho przygrywał nam telewizor, którego chyba nikt nie oglądał. Harry i Alex zajęci byli sobą i może nawet zapomnieli o naszej obecności. „A przynajmniej tak to wyglądało...” My przysłuchiwaliśmy się im z rozbawieniem. Cudownie było słyszeć szczery śmiech przyjaciółki.
   - No chyba Bóg cię opuścił! – Alex podniosła głos. – Jeżeli myślisz, że ja będę się wspinać na samą górę...
   - To chyba ciebie opuścił, jeżeli wydaje ci się, że pozwolę ci spać na tej kanapie...
   - Ja się ciebie nie pytam o pozwolenie, Styles...
   - A ja z tobą wcale nie dyskutuję, Green... – Harry nic sobie nie robił z jej fochów. „I bardzo dobrze” ucieszyłam się wiedząc, że on naprawdę się o nią troszczy. – Będziesz spała w sypialni, choćbym miał cię do niej zawlec za włosy...
   - Uuu... – zawył cicho Louis. – Robi się groźnie... Masz ochotę na popcorn, skarbie? – poczułam jego ciepłe palce na policzku i momentalnie gorąco rozlało się po moim ciele. Pochylił się i musnął moje usta w delikatnym pocałunku. Jak zawsze chciałam błagać, by nie przestawał...
   - Czy my was nie nudzimy przypadkiem? – zapytała Alex, chichocząc, a ja tylko bardziej się zaczerwieniłam. „Skaranie boskie z tymi rumieńcami...
   - Wręcz przeciwnie – zaśmiał się Lou. – Akurat słowo „nuda” kompletnie tu nie pasuje. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy ktoś nie powinien nakręcić o was filmu... To byłaby komedia roku. Można by na tym zbić majątek...
   - Żeby o tobie nikt nie nakręcił – mruknął Harry, ale wydawał się równie rozbawiony całą tą sytuacją, co mój chłopak. – A ty nie bądź upartą kozą i się w końcu wygodnie oprzyj...
   - Nie będziesz mi rozkazywał. Nie jestem zmęczona – zapierała się przyjaciółka. – I jeszcze raz nazwiesz mnie kozą, to będziesz śpiewał cienkim głosem...
   - Zasypiasz na siedząco... – „Może to nie taki głupi pomysł z tym popcornem...” zaśmiałam się pod nosem i wtuliłam w bok Louisa, dając odpocząć poparzonym plecom. – Albo-albo... Daję ci wybór. Opierasz się, czy wolisz sypialnię?
   - Idiota... – mruknęła Alex pod nosem, ale słysząc rozbawione parsknięcie Lou, mogłam się domyślić, którą opcję wybrała.
   - Wariatka... – Harry najwyraźniej musiał mieć ostatnie słowo. Nie minęła nawet minuta, gdy dało się słyszeć ciche pochrapywanie mojej przyjaciółki. – No i powiedzcie mi, że ona nie jest uparta jak...
   - Jak ty? – wtrąciłam, posyłając mu radosny uśmiech. Louis śmiał się już na całego.
   - Mała... – pogroził Harry. – Bo... – jego wypowiedź przerwało głośniejsze chrapnięcie. – Ona się dopiero rozkręca – skomentował. – Macie jakieś plany na wieczór? Nie żebym was wyganiał, ale Alex naprawdę potrzebuje odpoczynku...
   - I zazna go przy tobie? – parsknął Lou. – To coś nowego...
   - Czu ty widzisz ten obrazek? – mogłam się tylko domyślić, jak uroczo wyglądają razem. „Jeżeli on zniesie jej chrapanie, to zniesie wszystko...” – Już ja mam swoje sposoby na uparte motylki...
   - Motylki? – zastanowił się Lou. – A właśnie. Znów zaliczyłeś nowy tatuaż?
   - Co? – zdziwiłam się. „Znów? Kiedy? Jak?
   - Co? Skąd już wiesz? – Harry wydawał się równie zaskoczony co ja, choć pewnie z innego powodu. – Przecież dopiero co...
   - Siła internetu... – powiedział Louis, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Musiał chyba zauważyć moje zdezorientowanie, bo dodał... – Jakieś fanki zrobiły mu zdjęcie jak wychodził... To co to jest tym razem? Karmnik?
   - Motyl...
   - Co? – Louis wydawał się nie brać takiej odpowiedzi pod uwagę, ale ja mogłam się tylko uśmiechnąć. „Czy to mogło znaczyć coś więcej?” Zawsze chciałam, by Alex sobie kogoś znalazła. Kogoś, kto by docenił to, jaką jest cudowną osobą i kto by jej na siłę nie próbował zmienić. „Czy to mógłby być Harry?
   - No, motylek... – powtórzył.
   - Motylek? Chyba raczej motyl gigant – sądząc po tonie głosu, Lou był ewidentnie pod dużym wrażeniem tego tatuażu, który musiał pokazać mu Harry. „Szkoda, że ja nie mogę go zobaczyć...” – Wow... Tym razem zaszalałeś...
   - Dla twojej informacji, to niektórym bardzo się podoba... – uśmiechnęłam się, słysząc te słowa. „No, ja myślę, że Alex musiała być zachwycona...” – To co odnośnie wieczora?
   - Nic nie planowaliśmy, bo Kate jest świeżo po zabiegu... – Louis rysował jakieś tajemnicze znaki na moim odsłoniętym ramieniu... – A co? Masz jakąś propozycję?
   - Może i mam... Co powiecie na zaproszenia na koncert Eda? – odezwał się Harry. – Mała, może chciałabyś posłuchać najprawdziwszego geniusza w akcji? – ucieszyłam się na taką propozycję, jednak nie mogłam nie wyczuć, że Lou spiął się trochę. – I żeby uspokoić twojego trzęsącego portkami faceta dodam tylko, że to impreza zamknięta, więc nie będzie tam tłumu rozwrzeszczanych fanek. Choć kilka pewnie się znajdzie – zaśmiał się. – Dawno temu obiecałem mu, że się pojawię jeżeli tylko będziemy w tym czasie w Londynie, ale w tej sytuacji... – mogłam się tylko domyślić, że myśli o Alex. – Wytłumaczylibyście mu co i jak...
   - Chcesz iść? – usłyszałam ciche słowa przy uchu.
   - Tylko jeżeli i ty masz ochotę... – powiedziałam, choć naprawdę kusiła mnie ta propozycja. „Najprawdziwszy koncert na żywo...” Wprawdzie byłam już na kilku, ale tym razem miałabym Louisa u boku. – Myślałam, że posiedzimy z Alex, ale Harry ma rację, ona powinna jak najwięcej odpoczywać...
   - No to załatwione – ucieszył się przyjaciel. Alex chyba też pomysł się spodobał, bo obwieściła to donośnym chrapnięciem. – Mała, czeka cię niezapomniane wrażenie...




   Trzymałem w ramionach swój najcenniejszy skarb i byłem tym zachwycony tak bardzo, że chyba bardziej się już nie dało. I nie muszę chyba dodawać, że to nie koncertem się zachwycałem. Owszem, Ed jak zawsze dawał z siebie wszystko na scenie, ale to nie on świecił tu najjaśniej. I najlepsze, że najwidoczniej nie tylko ja tak myślałem. Kate wyglądała zachwycająco. Już gdy w domu wyszła z garderoby i jak zwykle zapytała, czy może tak iść wiedziałem, że będzie przyciągać spojrzenia. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego, jak mnie zatkało. Ona oczywiście odebrała opacznie moje milczenie i musiałem ją przekonywać, że było ono skutkiem tego, że wyglądała tak cholernie seksownie, a nie tego, iż coś mi się nie podobało. Choć właściwie nie podobało mi się to, że co drugi facet tutaj pożerał ją wzrokiem, a pozostali nieudolnie udawali, że tego nie robią. „Cholerni zboczeńcy...” Przyciągnąłem ją bliżej siebie, pochylając się, by ją pocałować i pokazać tym wszystkim frajerom, że ona jest tylko moja i nikomu jej nie oddam. „Tylko moja, dziadku!” posłałem facetowi ostrzegawcze spojrzenie. Usłyszałem parsknięcie Marka.
   - Jesteś tak beznadziejnie oczywisty... – zaśmiał się i wymienił nad moją głową rozbawione spojrzenie z Adamem.
   - To wcale nie jest zabawne... – mruknąłem pod nosem, widząc jak chyba sześćdziesięcioletni dziadek rozbiera Kate wzrokiem. Miałem najprawdziwszą ochotę przywalić mu w pysk i połamać te denka od butelek, które miał na nosie.
   - Trochę jest – wtrącił Adam.
   - Ciii... – Kate próbowała posłać nam groźne „spojrzenie”, ale podziałało tylko na chłopaków. Natychmiast umilkli. Mnie zdecydowanie rozbawiło. Za moje parsknięcie zarobiłem kuksańca w bok. – Lou, to moja ulubiona piosenka...
   - Kochanie, mówisz tak o prawie każdej... – przypomniałem jej. Koniecznie musiałem kupić album Eda, skoro tak się zakochała w jego muzyce.
   - Bo wszystkie są piękne... – powiedziała cicho i po tym jak zmienił się wyraz jej twarzy mogłem zauważyć, że znów dała się porwać muzyce... „No cóż, jeśli miałbym być szczery sam ze sobą, to w tym momencie inny facet był w centrum jej zainteresowań...” zerknąłem na mężczyznę na scenie. Uśmiechnął się szeroko, gdy uchwycił moje spojrzenie. „Skubaniec wiedział, że Kate jest nim zachwycona...” objąłem ją ramionami w pasie, na wszelki wypadek jemu też dając do zrozumienia, że nie ma co do niej startować. „Po moim trupie...
   Koncert nareszcie dobiegł końca i mogłem odetchnąć z ulgą. Choć jęk rozczarowania Kate i jej zdziwione „już” zabrzmiały naprawdę smutno, to cieszyłem się, że znaczna grupa tych starych zboczeńców sobie stąd pójdzie. Ludzie tłumnie opuszczali lokal, bo tylko nieliczni z nich zostali zaproszeni na „afterparty” i kierowali się w przeciwnym kierunku. Mark i Adam dzielnie odpierali ataki fanów, choć trzeba przyznać, że nie było ich znowu tak dużo. Przez to, że Kate absolutnie odmówiła wyjścia ciut wcześniej, teraz musieliśmy czekać, aż sala trochę opustoszeje, byśmy mogli bezpiecznie się stąd ewakuować.
   - Lou? – usłyszałem głos Eda. Kate zastygła w oczekiwaniu i mogłem wręcz przysiąc, że przestała oddychać, podniecona poznaniem muzyka. – Ale mi niespodziankę zrobiliście...
   - Harry cię nie uprzedził? – uniosłem brwi. „Dlaczego mnie to nie dziwi?” – To jest Kate. Moja...
   - Kate... – przerwał mi, wyciągając rękę w jej stronę. Lekko się spiąłem, bo to zawsze ona pierwsza robiła ten gest. „Czyżby nie wiedział?” zdziwiłem się. – Jestem Ed. Dobrze się bawiłaś?
   - Cudownie – powiedziała, a jej twarz odzwierciedlała jej zachwyt. Wyciągnęła nieśmiało dłoń, którą muzyk na całe szczęście szybko pochwycił, oszczędzając jej zakłopotania. – Twoje piosenki są przepiękne...
   - Chyba właśnie zyskałeś nową fankę – zaśmiałem się, ujmując dłoń Kate i przyciągając ją bliżej. „Zazdrosny idiota...” odezwało się moje gorsze ja.
   - Fanów nigdy za wiele... – Ed puścił mi oczko i z powrotem przeniósł całą swoją uwagę na dziewczynę. – Dołączycie do mnie na przyjęciu? Tyle o tobie słyszałem, Kate, że koniecznie muszę cię lepiej poznać...
   - Ja... – zauważyłem niepewność malującą się na jej twarzy. Ścisnąłem jej dłoń. – Dziękuję za zaproszenie, ale... – czekałem zaciekawiony, co powie. – Chyba nie jestem odpowiednio ubrana na przyjęcie...
   - Wyglądasz idealnie... – odezwał się Ed, nim ja zdążyłem to powiedzieć. Objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku tylnego wyjścia i wind. Pozostało mi tylko puścić jej dłoń i podążyć za nimi upewniając się, że żadna przeszkoda nie wyrośnie jej na drodze. Widząc ostrożne zachowanie Sheerana byłem niemal pewien, że wie więcej, niż początkowo mi się wydawało.
   Winda już na nas czekała. Przysłuchiwałem się prowadzonej rozmowie i rozpierała mnie duma. Widziałem, że jest nią zachwycony. Zresztą który muzyk by nie był, widząc w tych niesamowitych oczach czyste uwielbienie dla tworzonej przez siebie muzyki. „Kolejny genialny pomysł Stylesa...” rozległo się w mojej głowie i musiałem się z tym zgodzić.
   Gdy drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie, zachwyciła mnie przepiękna panorama Londynu... Ten widok sprawił, że poczułem łzy w oczach, bo tak bardzo bym chciał podziwiać go razem z Kate. Tymczasem ona nawet nie zdawała sobie z niego sprawy, skupiona całą sobą na artyście, który ewidentnie przypadł jej do gustu. Obserwowanie jej przygody z muzyką było fascynujące. Była jak śnieżnobiała, piękna karta, która dopiero miała się zapisać. „I zaczęła od was?” moje wredne ja nie omieszkało sobie ze mnie zakpić. „I zaczęła od nas...” uśmiechnąłem się. Zresztą to nawet nie chodziło o to. Tak naprawdę najbardziej fascynujące było to, że mogłem na nowo odkrywać muzykę. Z nią, żywo reagującą na wszystkie dźwięki. Słyszącą więcej. Czującą mocniej. Jest to niecodzienny widok i byłem pewien, że Ed był nim zachwycony. Ujrzeć prawdziwy zachwyt dla tego, co się stworzyło, to najlepsza nagroda dla artysty. A w oczach Kate zawsze odbijały się wszystkie jej myśli i uczucia. „Czy moglem się więc dziwić temu, że przywłaszczył sobie moją dziewczynę?” uśmiechnąłem się, widząc same znajome twarze przy stoliku, do którego nas prowadził. „Cóż, pozostało mi tylko upomnieć się o moją ukochaną, nim rudzielec na dobre ją sobie zagarnie...




   - Dzięki, Andy – Alex posłała ochroniarzowi zmęczone spojrzenie pełne wdzięczności. Była wykończona, choć jak zwykle udawała, że tak nie jest. „Uparta koza...” – Dobranoc...
   - Dobranoc – uśmiechnął się i opuścił sypialnię.
   - A gdzie „dziękuję” dla mnie? – podkładałem jej poduszki pod nogę. – Ja też cię taszczyłem na górę...
   - Ty to robiłeś z własnej głupoty, bo jesteś upartym osłem – powiedziała, rozciągając usta w uśmiechu. – A on, bo mu kazałeś... Dostrzegasz różnicę?
   - Niespecjalnie... – wzruszyłem ramionami, podziwiając swoje dzieło. – Wygodnie?
   - Tak, dzięki... – wyszczerzyłem się w uśmiechu, słysząc jej ciche słowa. – I przestań suszyć te zęby. Wyglądasz jak jakiś szaleniec, który uciekł z wariatkowa... – mruknęła, ale widziałem wesoły błysk w jej oczach. Rozejrzała się dookoła. – To... Gdzie ty śpisz? – posłałem jej rozbawione spojrzenie spod uniesionych brwi. „Kpisz, czy o drogę pytasz?
   - Jesteśmy w mojej sypialni – stwierdziłem oczywisty fakt. – Gdzie indziej miałbym spać?
   - Bo ja wiem? – udawała, że się namyśla. – W garażu? On też jest twój.
   - Tak się nie stanie... – pokręciłem głową i zacząłem się rozbierać, kierując się do łazienki.
   - Nie będziesz tu spać, Styles – „Mów mi jeszcze...” uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze i przeczesałem włosy palcami.
   - Nie wiem, po co robisz takie wielkie halo – sięgnąłem po jej szczoteczkę. – Wczoraj tu spałaś i jakoś to przeżyłaś...
   - To się nie liczy! – zawołała. – Wykorzystałeś to, że byłam naćpana i nieprzytomna...
   - Wierz mi, skarbie, zdecydowanie cię nie wykorzystałem – roześmiałem się, napełniając kubek wodą i sięgając po drugi. Wszystko tak, jak tłumaczyła mi pielęgniarka. – Lubię, gdy moje kobiety pamiętają, co robię z nimi w łóżku...
   - Twoje kobiety? – parsknęła. – Styles, nie zapomnij z kim rozmawiasz... Mi nie musisz wciskać takiego kitu...
   - Proszę... – podałem jej trzymane w ręku przedmioty, a sam wróciłem do łazienki, by również umyć zęby. Kwadrans później była gotowa do spania. „I jakoś przeżyła, tą całą moją pomoc...” zauważyłem, uśmiechając się pod nosem. Choć trzeba przyznać, że rozumiałem jej zakłopotanie w niektórych momentach. „Może by tak poprosić Gemmę, żeby na trochę przyjechała...
   - Harry... – odezwała się cicho, gdy usiadłem na swojej połowie łóżka. – Nie powinniśmy razem spać... Pomijając już kompletnie to, że przez moje chrapanie się nie wyśpisz, to... – spojrzała na mnie z powagą. – Jak to wytłumaczysz Andy’emu? Pozostałym, gdy się dowiedzą? A pewnie się dowiedzą...
   - A kto powiedział, że w ogóle mam zamiar się tłumaczyć? – wzruszyłem ramionami, uśmiechając się. – I wierz mi, twoje chrapanie w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadza... Właściwie to uważam, że jest urocze...
   - Boże, ale ty jesteś uparty... – westchnęła zrezygnowana. „Widzę ten uśmiech, skarbie...
   - Czego ty się boisz, Alex? – ułożyłem się na plecach i założyłem ręce za głowę. – Ale tak naprawdę? – wcale mnie nie zdziwiło to, że odpowiedziała mi cisza. Zadałem to pytanie nie pierwszy raz i jak dotąd nie dostałem szczerej odpowiedzi. „Ale przynajmniej nie kłamała.” – No więc... – puściłem jej oczko. – Nie martw się, nie gryzę... A jeśli nawet, to obiecuję, że będzie ci się podobało...
   - Puste gadanie – parsknęła.
   - Nie przypominam sobie, byś ostatnio narzekała... – nie wiem dlaczego tak ucieszył mnie jej rumieniec. „Chyba zaczynam rozumieć Louisa...” – Co więcej, mógłbym przysiąc, że ci się baaardzo podobało...
   - Musiałam mieć chwilowe zaćmienie mózgu... – mruknęła, układając się wygodniej. Nim zdążyłem jakoś to skomentować, rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Sięgnąłem po telefon i momentalnie wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
   - Wygląda na to, że nasza mała przyjaciółka skradła kolejne męskie serce... – pokazałem jej wiadomość i z radością obserwowałem jej reakcję. – Biedny Louis... Już widzę, jak go tam musiało skręcać z zazdrości...
   - Trochę zazdrości jeszcze nikomu nie zaszkodziło – oddała mi komórkę, uśmiechając się. – A on jest prawdziwym szczęściarzem. Kate jest wspaniała. Żaden facet nie mógłby wymarzyć sobie lepszej dziewczyny...
   - Wierz mi, on doskonale o tym wie... – powiedziałem cicho, nie spuszczając z niej wzroku. Mogłem obserwować, w którym momencie przestała rozmyślać o Kate, a zaczęła o mnie. Wpatrywałem się w nią, ciesząc się jak dziecko, gdy zmienił jej się oddech.
   - Tak... To dobrze... – podobało mi się to jej zmieszanie. – Dobranoc... – dodała cicho.
   - Dobranoc – uśmiechnąłem się, nadal nie odrywając od niej oczu. – Słodkich snów... – po prostu nie mogłem się powstrzymać, by jeszcze nie dodać – ze mną w roli głównej...
   - Lepiej nie – zaśmiała się. – Nie wiem, czy tym razem to przeżyję...
   - Śniłem ci się? – oczywiście wychwyciłem ten jakże istotny szczegół. „Czy powinno mi to sprawiać taką radość?
   - Taaak... – przyznała się z pewnym ociąganiem.
   - I co było najlepsze? – puściłem jej oczko.
   - Moment, w którym się obudziłam...
   Jej odpowiedź pewnie zwaliłaby mnie z nóg, gdyby nie to, że już leżałem. Wybuchnąłem głośnym śmiechem. „Boże, jak ja uwielbiałem te nasze słowne potyczki...” Patrzyła na mnie zdziwiona. „Prawdopodobnie zastanawiając się, czy już do reszty mi odbiło.” Pionowa zmarszczka między jej brwiami znaczyła, że naprawdę zaczęła rozważać wpakowanie mnie w biały kaftan. Przejechałem po niej palcem i jak najprawdziwszy magik sprawiłem, że zniknęła. „Ma się te zaczarowane dłonie...
   - Jeżeli twoje sny są choć w połowie takie jak moje, skarbie, to wcale mnie nie dziwi, że ucieszyłaś się, gdy się skończyły... – powiedziałem, nachylając się nad nią. Wciągnęła powietrze i zastygła w oczekiwaniu. – Rzeczywistość jest o wiele lepsza...
   Złączyłem nasze usta, rozkoszując się miękkością jej warg. Nie musiałem długo czekać, by oddała pocałunek. A gdy poczułem jej dłoń na policzku wiedziałem, że to koniec batalii na dzisiaj. I choć uwielbiałem się z nią droczyć, to teraz wcale mi to nasze „zawieszenie broni” nie przeszkadzało. Zresztą wiedziałem, że jutro wszystko zacznie się od nowa. Uśmiechnąłem się prosto w jej usta, gdy poczułem jak palcami obrysowuje kontur mojego nowego tatuażu. I od razu zapragnąłem zrobić tak samo z jej motylkami. „Ewentualnie językiem...” zapaliłem się do tego pomysłu. Rozciągnięty T-shirt zdecydowanie nie był dla mnie przeszkodą nie do pokonania.
   - Ale Andy... – usłyszałem jej nerwowy szept, gdy błądziłem ustami po jej odsłoniętym ramieniu.
   - Nie wejdzie tu bez pukania – powiedziałem, zbyt zajęty zdejmowaniem z niej koszulki, którą nie tak dawno pomagałem założyć.
   - Ale prze... O mój Boże... – uśmiechnąłem się słysząc jej reakcję. Zdecydowanie uwielbiałem bawić się z jej motylkami. „I coś mi się widzi, że nie tylko mi sprawia to przyjemność...” – Kurwa, Harryyy... – jęknęła, gdy przyssałem się do jej sutka. – Boże... To się nie... O t-tak... – wzdychała ciężko, zaciskając palce w moich włosach i przyciskając mnie do siebie. – Ja wciąż nie dam rady... – wysapała, tym razem odciągając mnie, by spojrzeć mi w oczy.
   - Nie przejmuj się – ułożyłem się obok niej i złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku. – To nie jest żaden konkurs... – posłałem jej zuchwały uśmiech. „Choć właśnie zgarniam główną nagrodę.” – A poza tym, z tego co pamiętam, ostatnio całkiem nieźle sobie poradziliśmy...
   - To było czyste szaleństwo... – szepnęła, a jej oczy zabłysły pożądaniem na samo wspomnienie.
   - Ale jakie przyjemne – powiedziałem, puszczając do niej oczko. – Zresztą, jak szaleć, to tylko w dobrym towarzystwie...
   - Tymi komplementami zdecydowanie daleko pan zajdzie, panie Styles – uśmiechnęła się i przygryzła wargę.
   - Mam taką nadzieje, panno Green – przysunąłem się bliżej, by mogła poczuć w jaki stan wprowadza mnie samymi pocałunkami. – Twardo nad nimi pracowałem...
   - Opłacało się... – posłała mi rozbawione spojrzenie. Patrzyliśmy sobie w oczy, uśmiechając się i nagle jakby na zwolnionym filmie, mogłem obserwować, jak jej brązowe tęczówki stają się prawie czarne. A gdy poczułem jej dłoń masującą mnie przez bokserki, wiedziałem, że mam zielone światło. Rzuciłem się wygłodniały na jej usta, a fakt, że pragnęła mnie równie rozpaczliwie jak ja jej, zdecydowanie rozpalał mnie bardziej niż powinien. Musiałem przecież uważać, by nie uszkodzić jej bardziej. Powoli zaczynałem rozumieć dylematy Louisa... „Jeśli on sobie poradził z obrażeniami Kate, to i ja sobie poradzę.” W tym momencie palce Alex zacisnęły się na mnie i moja zdolność myślenia uleciała w siną dal... „Jaka zdolność myślenia?




   - Czy ktoś może mi przypomnieć, dlaczego to ja pilnuję grilla? – Josh rozejrzał się po zebranych. Wycelował we mnie szczypcami. – Gdy zapraszałeś mnie na wyżerkę nie sądziłem, że sam ją będę musiał usmażyć...
   - Już tak nie marudź – rzuciłem mu kolejne piwo, które sprawnie złapał. – Każdy coś szykuje. To nie pięciogwiazdkowa restauracja...
   - Każdy coś szykuje... – przedrzeźniał mnie pod nosem, robiąc przy tym głupie miny. – A możesz mi powiedzieć, co ty szykujesz, bo jakoś jeszcze nie zauważyłem...
   - No jak to co? – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i uniosłem butelkę do góry. – Chyba nie możesz narzekać, że nie masz co pić. A poza tym... – dzwonek domofonu przerwał mi w pół zdania. – Kogoś jeszcze zaprosiliście? – spojrzałem na nich zdziwiony, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Podniosłem tyłek z leżaka i powlokłem się do drzwi. Nacisnąłem wideofon i na ekranie ukazała mi się roześmiana twarz przyjaciółki. – Cześć, Ams. Właź...
   Czekałem na nią w otwartych drzwiach.
   - Hej... – przywitała się ze mną uściskiem. – Czuję jedzenie... Boże, umieram z głodu...
   - Nie wiem, czy będzie się na co załapać – powiedział Scott, witając się z nią. – Josh grilluje... Jak twój organizm przyswaja węgiel? – wybuchnęliśmy śmiechem na wspomnienie poprzednich popisów chłopaka.
   - No bardzo śmieszne... – oburzył się Josh. – Raz w życiu mi się zdarzyło i będziecie mi to do śmierci wypominać?
   - Od czego są przyjaciele? – zaśmiałem się. – A tak przy okazji... – pociągnąłem kilka razy nosem. – Coś ci się pali...
   - O, kur... – polał grilla piwem, by zmniejszyć ogień. „Z raczej marnym skutkiem...” zauważyłem i podałem mu kolejną butelkę.
   - Idę do łazienki – oznajmiłem wszystkim tą jakże ważną informację i podniosłem się do pionu. „Coraz trudniej mi to wstawanie przychodziło...
   - Po co? – Ben chyba miał już dość procentów, a nawet jeszcze nie zdążył ich czymś przegryźć.
   - Hmmm... Niech pomyśle... – przewróciłem oczami, prawie potykając się w progu, co wywołało kolejne fale śmiechu u moich przyjaciół. – Żeby otworzyć komnatę tajemnic? A po co innego się, kurwa, chodzi do łazienki?
   - No przychodzi mi jeszcze kilka niecnych uczynków, które mógłbyś tam robić... – zaśmiał się D., posyłając mi głupkowate spojrzenie.
   - Stop! – Amy złożyła dłonie w literę „T”. – Jeszcze tu jestem i w dodatku jestem trzeźwa. Naprawdę nie chcę wiedzieć, co jeszcze wyprawiasz w łazience...
   - Myślisz, że twój facet tego nie robi?
   - Wole myśleć, że to tylko ty jesteś taki zboczony...
   - Kobiety są takie naiwne... – podsumował Darragh i spojrzał na mnie. – A ty co?
   - Co ja? – zdziwiłem się, rozglądając na boki.
   - No co tak stoisz?
   - Yyy... – próbowałem sobie przypomnieć, po co chciałem wejść do domu. – Co miałem przynieść?
   - Temu panu już więcej nie polewamy... – zaśmiał się Josh i oczywiście rozpoczęło się otwarte nabijanie się z biednego Nialla Horana.
   - Musisz mu wybaczyć, spotkał dziewczynę swoich marzeń i zachował się jak ostatnia cipa – Scott nie omieszkał wtajemniczyć wszystkich w moją tragiczną historię. „I weź tu zaufaj przyjaciołom...
   - Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? – D. spojrzał na mnie z wyrzutem. – Naprawdę taka świetna?
   - Idealna... – mruknąłem pod nosem, zastanawiając się, co by tu wymyślić, by zmienić temat i nie roztrząsać mojej życiowej porażki.
   - To jak masz zamiar ją znaleźć? – dopytywał się przyjaciel. – No bo masz jakiś plan, co nie?
   - Jasne – nabijał się Josh. – Ogłosi konkurs w jedzeniu Big Maców i ona go wygra...
   - Współczesny kopciuszek... – zaśmiała się Amy, ale szybko umilkła pod moim ostrzegawczym spojrzeniem. – Sorry, nie chciałam...
   - Ale serio, stary – odezwał się Scott. – Jak chcesz ją znaleźć? – wszystkie spojrzenia zatrzymały się na mnie wyczekująco. „Czy oni naprawdę myślą, że to takie proste?” zdenerwowałem się. „Pewnie nawet w Londynie nie udałoby się jej odszukać, a ja nawet nie wiem, z której części kraju ona pochodzi...” Chyba głupi ma szczęście, bo dzwonek domofonu pozwolił mi się stąd ewakuować bez uszczerbku na mojej dumie i bez udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi. Tym razem na ekranie panowała ciemność, wiec najwyraźniej Tommo znów bawi się w zasłanianie kamerki. „Pacan...” Ucieszyłem się, bo Lou oznaczał Katy, a Katy oznaczała, że będzie coś dobrego. „Ale nie żebym tylko za te przysmaki ją kochał...
   Czekałem w otwartych drzwiach, ale nikogo nie było widać, ani słychać. „No, poza tymi idiotami, którzy wciąż otwarcie się ze mnie nabijali, nic sobie nie robiąc z tego, że w końcu są moimi gośćmi i jako gospodarz mam święte prawo wywalić ich za drzwi.” Z każdą minutą bardziej kusiła mnie ta myśl. W końcu ciekawość zwyciężyła. Boso zszedłem po schodach, by sprawdzić, kto ma takie beznadziejne poczucie humoru.
   - Zayn? – musiałem się upewnić, bo widok jaki ujrzałem, był zbyt nieprawdopodobny, by być prawdziwym. Prawie przetarłem oczy ze zdziwienia.  „Może powinienem się uszczypnąć?” Przyjaciel wyglądał jak istna rozpacz pijackiej nędzy i skacowanej rozpaczy. „Czy jakoś tak.” Opierał się ciężko o ścianę i wydawało się jakby lada moment miał się rozpaść w drobny mak. „Czy jak go dotknę, to się nie rozleci?” – Stary? Co ci się stało? – spojrzał na mnie wzrokiem, którym raczej nie łapał ostrości. Wyciągnął rękę w moją stronę i gdy ją ująłem, prawie zawiesił się na mnie. Zauważyłem mokre policzki. – Zayn, co jest? Co się dzieje? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć... – zaciągnąłem go do domu i posyłając przepraszające spojrzenie przyjaciołom, wepchnąłem go do sypialni. – Co się stało? – próbowałem nadal. – Czy ty nie miałeś wrócić dopiero jutro? Coś w domu? – bawiłem się w nerwowe zgadywanki, a on patrzył na mnie tępym wzrokiem i milczał. – No do kurwy nędzy, gadaj, albo ci wpierdolę! – warknąłem, zdenerwowany. – Coś z...
   - Zerwałem z Perrie – rzucił we mnie tą bombą, przerywając moje coraz bardziej przerażające domysły. „Co, kurwa?” próbowałem przyswoić tą informację. Aż sobie usiadłem z wrażenia.
   - C-co zrobiłeś? – wydukałem w końcu. Normanie szok mi wszystkie procenty w organizmu musiał przegnać, bo momentalnie poczułem, że wytrzeźwiałem.
   - Zerwałem z nią – powtórzył i opadł na łóżko. – To koniec.


niedziela, 18 sierpnia 2013

70




   „Dałem dupy... Bez dwóch zdań” westchnąłem, przygnieciony natłokiem myśli, które wypełniały mi głowę i za nic nie chciały zostawić w spokoju. „Jak mogłem tak się zapomnieć?” Zadawałem sobie to pytanie od kilku godzin. Odpowiedź była całkiem prosta i właśnie leżała wtulona w mój bok. Uśmiechnąłem się, gdy spojrzałem na spokojną twarz dziewczyny. „Sprawiasz, że mi odbija, maleńka” powiedziałem do niej w myślach. „I co teraz?” westchnąłem, powracając do moich rozważań. „Czy można sobie wymarzyć gorszy moment na powiększenie rodziny?” pytałem sam siebie. „Nie sądzę, stary...” odezwało się moje drugie ja sprawiając, że aż się skrzywiłem. „Zamknij się! Gdzie byłeś wcześniej, co? Jak trzeba, to nie możesz się odezwać...” Jestem prawie pewien, że kłótnie ze swoim wewnętrznym głosem, nie stawiają mnie na czele osób całkiem normalnych. „To nie ja się pchałem bez gumki...” rozległo się w mojej głowie. „Zdecydowanie mi odbija.
   Kate uśmiechnęła się do swoich snów i przytuliła się ciut mocniej, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. „Mógłbym na nią patrzeć latami i nigdy by mi się to nie znudziło...” Przeniosłem w końcu spojrzenie na sufit i dalej użalałem się nad sobą i swoją głupotą. „Czy ja jestem gotowy, by zostać ojcem?” Zobowiązania wobec zespołu mówiły, że to nie jest najlepszy czas. Wizja tego pieprzonego psychopaty, też nie wróżyła najlepiej. „Zdecydowanie jesteśmy na to za młodzi. Co ja wiem o byciu dorosłym i odpowiedzialnym?” westchnąłem, bawiąc się pasemkiem włosów Kate. Przed oczami stanęła mi scena rodem jak ze Shreka, gdy dzieci dosłownie właziły mu na głowę. „Marudzisz jak baba. Nie bądź takim mięczakiem...” Pomocne rady od mojego „lepszego” ja. Zerknąłem na śpiącą dziewczynę i momentalnie poczułem się lepiej. Przerażające zielone potworki, zastąpił obraz uśmiechniętej Kate z zaokrąglonym brzuszkiem. Ta wizja zdecydowanie bardziej mi się podobała. „To w końcu nie koniec świata...” powiedziałem sam do siebie, w głowie wciąż oglądając rodzinną scenkę ze mną w jednej z ról. „Nie bylibyśmy pierwsi, ani ostatni, którzy tak szybko zostali rodzicami...” uśmiechnąłem się czując, że olbrzymi ciężar jakby trochę zelżał. „No i przecież to Kate...” spojrzałem na jej spokojną twarz. „Mam zamiar spędzić z nią resztę życia, więc dlaczego tak panikuję?” przejechałem kciukiem po jej rozciągniętych w delikatnym uśmiechu ustach „Stało się i trzeba sobie jakoś z tym poradzić...
   Zerknąłem na budzik i widząc, jak niewiele czasu zostało, by zaczął dzwonić, cały mój spokój prysnął niczym bańka mydlana. „Jak ona zareaguje? Czy będzie na mnie zła? Miałaby do tego pełne prawo, bo w końcu to ja powinienem pamiętać...” Czułem, że jeszcze chwila i zacznę panikować. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przecież nie każdy brak zabezpieczenia oznacza od razu ciążę, ale mimo wszystko... Przecież nie mogę zignorować tego, co się stało i czekać na jakiś znak od niebios. „Choć naprawdę bym chciał...” zamknąłem zmęczone oczy. „Tchórz.” Rozległo się zawodzenie budzika. „A żebyś, kurde, wiedział, że nim jestem...” Wyciągnąłem rękę, by uciszyć hałaśliwe urządzenie. „Boże, co robić?” Moje serce chyba właśnie przestało bić.
   - Kochanie? – usłyszałem zdezorientowany głos Kate. – Wszystko w porządku?
   - Tak – uśmiechnąłem się i nie zważając na poranne oddechy, przyciągnąłem ją do pocałunku.
   - Musimy wstać – powiedziała, gdy już uwolniłem jej usta.
   - Wiem... – westchnąłem teatralnie, choć dzisiaj wcale chyba nie musiałem udawać. „Po prostu z nią o tym porozmawiaj, kretynie. Dopóki jesteście sami...
   - Na pewno wszystko w porządku? – jej palce delikatnie badały moją twarz. Uwielbiałem, gdy tak robiła, choć zawsze wtedy „widziała” więcej. – Wydajesz się niespokojny...
   - Wszystko dobrze, skarbie – powiedziałem, serwując sobie mentalnego kopniaka w tyłek. – Chyba po prostu jestem zmęczony... Kto to widział wstawać o takiej nieludzkiej porze?
   - Mogłabym pojechać z Markiem, a ty miałbyś jeszcze kilka godzin na sen... – uśmiechnęła się, wyplątując z mojego uścisku i wstając z łóżka.
   - Nie ma takiej opcji – podniosłem się, nie spuszczając z niej wzroku. Cieszyłem się jak głupi, że już się mnie nie wstydziła. Choć dorodny rumieniec na jej policzkach mógłby świadczyć coś innego, to jednak widziałem różnicę. – I tak nie mogłem spać...
   - Nie chcesz mówić, to nie mów... – wbiła we mnie swoje niesamowite „spojrzenie”. – Ale jeśli coś cię męczy, to może powinniśmy razem spróbować to rozwiązać... – posłała mi uśmiech wypełniony czułością i poszła do łazienki. Mogłem podziwiać jej nagie ciało do momentu, gdy nie zniknęła za drzwiami. A wtedy w głowie znów pojawił mi się obraz jej pięknego ciała z ciążowym brzuszkiem. „Tchórz...” usłyszałem moje drugie ja. „No przecież, kurwa, wiem...” westchnąłem i powlokłem się do łazienki.


   Siedziałem na łóżku i bezmyślnie gapiłem się w dywan. Czas mijał nieubłaganie. Jeszcze chwila i przyjedzie Mark. Stracę szansę na rozmowę sam na sam aż do późnego popołudnia. „Dlaczego to jest takie trudne?
   - Mogę tak iść? – usłyszałem to jakże często zadawane przez moją dziewczynę pytanie. Spojrzałem na nią i jak zwykle, mogłem się tylko zachwycać. „To takie niesprawiedliwe, że nie może zobaczyć, jaka jest piękna...
   - Wyglądasz prześlicznie – powiedziałem jak najbardziej szczerze.W zielonej tunice i swoich ulubionych legginsach z powodzeniem mogłaby paradować po wybiegu. – Zawsze wyglądasz pięknie...
   - Dziękuję – jej rumieniec był odpowiedzią na wszelkie komplementy. – Ale ja się pytam, czy wszystko pasuje? – to pytanie też bardzo często padało.
   - Jest idealnie... – patrzyłem jak zakłada sandałki. – Danielle naprawdę powinna pomyśleć o zmianie zawodu...
   - Ona mówi, że to opcja awaryjna. Ewentualnie na później – sięgnęła po torebkę. – Jestem gotowa – podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach. – A teraz, albo mi powiesz, co cię gryzie, albo nigdzie nie idę.
   - Co? – zajęło mi chwilę, nim pojąłem znaczenie jej słów. – Ubrałaś się tak ladnie, by zostać w domu? Toż to marnotrawstwo...
   - Powiedzmy, że jest to jedna z opcji – uśmiechnęła się, kładąc swoją dłoń na moim policzku. – Po prostu to powiedz, Lou... To nie może być nic tak strasznego, jak ci się wydaje...
   - A jeżeli jest? – szukałem w jej oczach zapewnienia, że będzie dobrze... że mi nie ucieknie przerażona... „No, mów, głąbie!” Zacisnąłem powieki, by nie widzieć jej rozczarowania moją osobą... – W-wczoraj było...
   - Wspaniale? – usłyszałem wesoły głos i poczułem jak jej palce pieszczą moją twarz. „Jak ja mam to powiedzieć, by dalej było wspaniale?
   - T-tak... I... J-ja... I... – motałem się, a w pokoju jakby nagle skończyło się powietrze.
   - W ten sposób daleko nie zajdziemy, kochanie – poczułem jej wargi na moich, gdy obdarzyła mnie delikatnym pocałunkiem. – Weź głęboki oddech – otworzyłem oczy i zrobiłem jak kazała – i po prostu to powiedz...
   - Zapomniałem o zabezpieczeniu – wypaliłem wraz z wydechem i zastygłem w oczekiwaniu na jej reakcję. Ale wyraz jej twarzy nie zmienił się ani trochę. Wciąż gościł na niej czuły uśmiech, a w oczach migotały wesołe ogniki. „Boże, dlaczego nic nie mówisz?” czułem, że zaraz się uduszę. Nie byłem w stanie normalnie oddychać. „Może nie zrozumiała?” – Kate... Ja... Zapomniałem o prezerwatywie...
   - Wiem.
   - Wiesz? – Czy mogła powiedzieć coś, co bardziej by mnie zdziwiło? „Nie sądzę” moje drugie ja nie omieszkało dodać swoich dwóch groszy.
   - Oczywiście, że wiem – uśmiechnęła się i oblała cudownym rumieńcem. – Trochę nas wczoraj poniosło...
   - To prawda... – czułem, że nic nie rozumiałem z tej rozmowy. „O czym my w ogóle rozmawiamy?” – J-ja... To nie tak, że nie chcę mieć dzieci... Bo chcę. I to bardzo. Po prostu myślałem, że to stanie się za kilka lat, gdy się sobą nacieszymy. Ale chcę żebyś wiedziała, że jeżeli będziesz w ciąży, to będę najszczęśliwszym facetem na ziemi... – paplałem jak nakręcony, widząc jej zdziwienie. „No w końcu jakaś reakcja, na którą byłem przygotowany...” – Jesteś po prostu taka gorąca, że czasami mój mózg zaczyna wariować i nie myślę wtedy racjonalnie. Ja przecież miałem... – jej drobne palce na moich ustach przerwały ten chaotyczny słowotok.
   - Chciałbyś kiedyś mieć ze mną dzieci? – zapytała i wydawała się tym autentycznie zdumiona. – Naprawdę?
   - Oczywiście, że tak – odpowiedziałem bez wahania. – Chciałbym mieć dużą rodzinę. Ale jeżeli nie będziesz chciała, to moż... – znów nie dała mi dokończyć. Szeroko otwartymi oczami obserwowałem jak zmienia się wyraz jej twarzy. Początkowe zdumienie przeszło w najprawdziwsze szczęście, a w jej oczach widziałem czystą i niczym nie zmąconą miłość.
   - O Boże... – szepnęła, uśmiechając się szeroko, a po policzkach zaczęły spływać pierwsze łzy. A za nimi kolejne. – Nigdy nie myślałam... Nie sądziłam, że ktoś taki jak ja... Louis... Tak bardzo cię kocham...
   - Ja też cię kocham. Proszę, nie płacz, maleńka... – tuliłem do siebie dziewczynę, głaszcząc ją po plecach i udzie. Czasami zastanawiałem się, kto jej nawciskał takich głupot do głowy, że uważała, iż nie jest wystarczająco dobra... Dla mnie była idealna. W moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Jak zawsze, gdy ona mówiła lub robiła coś takiego, że moje serce prawie wyskakiwało z piersi z tej całej miłości do niej. „Niestety znów uciekliśmy od tematu...” westchnąłem. Uniosłem jej głowę tak, by móc patrzeć w te niesamowite oczy. – Co to znaczy, że wiesz? Wiedziałaś, że zapomniałem o zabezpieczeniu?
   - Raczej trudno było nie poczuć – posłała mi radosne „spojrzenie” i oblała się rumieńcem aż po sam dekolt. – To było niesamowite...
   - Rzeczywiście. Było niesamowite – mimowolnie się uśmiechnąłem z tej całej dumy, która mnie teraz rozpierała. – Ale mogło też sprawić, że zaszłaś w ciążę...
   - Raczej nie – pokręciła głową i jeszcze bardziej się zarumieniła.
   - Skąd ta pewność? Przecież... – umilkłem, widząc, że czegoś szuka w torebce. Po chwili podała mi w połowie pusty listek tabletek. – Czy to jest to, co myślę, że to jest? – „Normalnie brawa mi się należą za tą jakże inteligentną wypowiedź...” Kate pokiwała głową, przygryzając wargę. – Skąd? Od kiedy je bierzesz?
   - Od początku tego opakowania – powiedziała cicho. Zerknąłem jeszcze raz na przedmiot w mojej dłoni i miałem ochotę się roześmiać na głos. „Głupi to ma szczęście.” Zdecydowanie to powiedzenie idealnie pasowało w tej sytuacji.
   - Dlaczego nic nie mówiłaś? – oddałem jej tabletki. – I właściwie skąd je masz?
   - Od Danielle... – przygryzła wargę zastanawiając się, co dalej powiedzieć. – Nie chciałam, żebyś pomyślał, że jestem jakaś...
   - Jaka? Mądra? Odpowiedzialna? Myśląca zapobiegawczo? – dokończyłem za nią. – Czyli wszystko to, czego mi brakuje, gdy jestem obok ciebie...




   „Gorącooo...” jęknęłam, ubierając się ostrożnie. Nie dość, że słońce prażyło dziś jak szalone sprawiając, że na zewnątrz były prawdziwie afrykańskie upały, to jeszcze moje plecy po zabiegu były tak gorące, że pewnie bez problemu można by na nich usmażyć jajko. „Normalnie zaraz się roztopię...” zapięłam pasek, tym razem zdecydowanie luźniej niż poprzednio, by jeszcze bardziej nie podrażniać skóry.
   - Skarbie... – usłyszałam głos Louisa wraz z cichym pukaniem. – Mogę wejść? Nie żebym już nie widział cię nago, ale...
   - Louis! – poczułam ciepło jeszcze na policzkach i szybko wciągnęłam go do środka. – Nie wszyscy muszą wiedzieć, że...
   - Nikogo tam nie ma – powiedział szybko, skradając mi całusa. – Mark czeka przed gabinetem, a lekarz wraz z Paulem próbują ustalić kolejny termin... – Gotowa?
   - Tak – uśmiechnęłam się, przewieszając torebkę przez ramię. – Gotowa.
   - Bardzo boli? – splótł nasze palce razem. W jego głosie słychać było wielką troskę. To wszystko sprawiało, że moje serce wyrywało się do niego.
   - Chyba tak jak ostatnio... – ścisnęłam jego dłoń. – Da się wytrzymać...
   - Ty moja dzielna dziewczyno – przyciągnął mnie do kolejnego pocałunku. I nagle rozległ się śmiech Danielle. Sięgnęłam szybko po telefon. – Co...
   - Tak? – odezwałam się, przykładając słuchawkę do ucha. – Cześć, Dani...
   - Cześć, Mała – jęknęłam w duchu, słysząc to określenie. „I ona też...” – Wyszliście już od lekarza?
   - Właśnie wychodzimy...
   - To super! – ucieszyła się i prawdopodobnie przekazała to Liamowi. – Przyjedźcie do nas. Chłopaki sobie pojadą razem na ten wywiad, czy co oni tam mają, a ja zabieram cię do biblioteki i na lunch.
   - Ale... – nie byłam pewna, czy to najlepszy pomysł, choć niewątpliwie ta propozycja bardzo mnie kusiła. No i nie padło znienawidzone przez mnie słowo na „z”.
   - No, chyba, że macie inne plany... – dodała szybko przyjaciółka.
   - Chyba nie mamy...
   - Co się dzieje? – usłyszałam szept Louisa.
   - Danielle chce mnie zabrać do biblioteki... – uśmiechnęłam się. To była wręcz idealna propozycja dla mnie.
   - A ty? Chcesz jechać? – ujął moją twarz w dłonie. – Dasz radę? Jest strasznie gorąco, a te twoje rozpalone plecy raczej nie będą pomagały...
   - Poradzę sobie, tylko nie wiem, czy powinnam... – przygryzłam wargę, zastanawiając się, czy nie lepiej by było, gdybym po prostu zamknęła się w domu i nie narażała nikogo niepotrzebnie.
   - Daj mi ją – powiedział i wyjął mi telefon z dłoni, przełączając na głośnik. Słuchałam jak Danielle powtarza swoje zaproszenie i oczywiście nie zapomina o Marku. – Dobra, to przekaże to Paulowi i niedługo u was jesteśmy – uśmiechnęłam się, słysząc te słowa. Po chwili oddał mi komórkę. – Nie musisz zamykać się w domu, skarbie. Choć Bóg jeden wie, że sam najchętniej bym cię w nim zamknął. Ale wiem, że nie byłabyś szczęśliwa. I coś czuję, że ta biblioteka to coś, czego wcale nie chcesz przegapić...


   Kolejny raz Louis miał rację.Zdecydowanie nie byłabym tak szczęśliwa, jak teraz, gdybym została w domu. Siedziałam z Danielle, Markiem i Adamem w restauracji. W tle cicho rozbrzmiewała muzyka, a ja uśmiechałam się, słuchając, jak to panowie ochroniarze o mało nie zostali wyrzuceni z biblioteki. I to przez uroczą staruszkę, która podobno była jeszcze mniejsza niż ja. „Dobrze wiedzieć, że nie jestem osamotnionym przypadkiem...
   - Kto to widział... – nabijała się Danielle. – Takie dwa potężne chłopy, a wystraszyli się starszej pani.
   - Ona była przerażająca – bronił się Mark. – Miała taki wzrok bazyliszka. Mówię ci, gdybym spojrzał w jej oczy, to teraz byłbym kolejną rzeźbą w tym mauzoleum...
   - Dokładnie – poparł go Adam. – To była walka na śmierć i życie i przy niej byliśmy po prostu nieuzbrojeni....
   - Taką to mamy ochronę, Kate – parsknęła przyjaciółka. – Nieuzbrojoną...
   - Ale przynajmniej fajne kawały opowiadali – zaśmiałam się na wspomnienie ich przerzucania się dowcipami.
   - Babci się nie podobały... – burknął Mark.
   - Myślę, że raczej wasz głośny śmiech jej przeszkadzał – powiedziałam. – Mi tam wydała się bardzo miła...
   - Bo jej nie widziałaś... Yyy... Sorry... – Adam wciąż jeszcze stresował się moją niepełnosprawnością. „Zupełnie jak Mark na samym początku...
   - Nie ma sprawy – posłałam mu uspokajający uśmiech. – Fakt, nie widziałam jej, ale była bardzo sympatyczna. Opowiadała o swoich wnukach i nawet okazało się, że jedna z dziewczynek jest fanką chłopaków. No i przede wszystkim...
   - Powiedziała, że możesz przychodzić kiedy zechcesz i wypożyczać książki, o jakich tylko zamarzysz – Danielle dokończyła za mnie.
   - Dokładnie. To niesamowite ile tam tego jest... – przypomniałam sobie, jak kobieta mnie oprowadzała po obiekcie. – I że to wszystko jest za darmo...
   - Musimy tylko im donieść ksero twojej książeczki – przypomniała Dan.
   - Jutro poproszę Lou...
   Przez następne pół godziny pochłanialiśmy pyszności, które w końcu trafiły na nasz stół i zaśmiewaliśmy się do upadłego z kolejnych kawałów opowiadanych przez Adama. Udało nam się nawet przekonać kilka fanek, które podeszły do nas, prosząc o wspólne zdjęcia, by nie udostępniały ich, dopóki nie wyjdziemy. „Danielle i jej dar przekonywania...” Porozmawiałyśmy z nimi chwilę o szkole i wciąż jeszcze trwających wakacjach i o tym, że bardzo się cieszą, że nas poznały. „Czy kiedykolwiek choć przez chwilę pomyślałam, że poznanie mnie sprawi komuś radość? Czy to nie dziwne?
   - Kate, a podobno ty skończyłaś niedawno szkołę z wynikami godnymi geniusza – odezwała się Dan, gdy kelnerka sprzątnęła ze stołu, by podać kawę i deser.
   - Raczej nie z aż takimi, ale rzeczywiście nauka już za mną – uśmiechnęłam się. – Szkoda... Lubiłam się uczyć... Zawsze to była jakaś odmiana w tym moim nudnym życiu...
   - Teraz raczej nie możesz narzekać na nudę – wtrącił się Mark.
   - Ale przecież możesz studiować, jeśli chcesz – powiedziała przyjaciółka i zaczęła rozwijać przede mną milion możliwości, jakie dają dziś uczelnie. Próbowałam nie zapalać się za bardzo do jej kolejnego pomysłu, choć nie powiem, że fajnie byłoby móc go kiedyś zrealizować.
   - Nigdy o tym nie myślałam... – przyznałam prawie uczciwie. Kiedyś, dawno temu, myślałam, że mogłabym być nauczycielką lub pisać bajki dla dzieci, ale codzienność szybko sprowadziła mnie na ziemię. – Ośrodek, w którym mieszkałam, nie dawał takich możliwości. Zresztą sama nie wiem...
   - Ale przecież nie zaszkodzi się dowiedzieć! – Danielle już zapaliła się do tego pomysłu. – Mogłabyś zostać nauczycielką, pisarką, może nawet lekarzem...
   - Tak, chirurgiem – panowie o mało nie pospadali z krzeseł, słysząc moje słowa, tak się śmiali. – Po każdej nieudanej operacji mogłabym mówić, że nie widzę problemu...
   - Myślałam raczej o psychiatrze lub jakimś terapeucie... – powiedziała Dani. – Ale skoro marzy ci sie chirurgia...
   - Ale niespodzianka! – zamarłam, słysząc ten głos, którego właścicielki miałam nadzieję nigdy nie spotkać. – No kto by pomyślał, że tak na siebie wpadniemy... Mogę się dosiąść? Moi znajomi spóźnią się kilka minut...
   - Witaj, El... – Danielle była ostrożna, ja chciałam po prostu uciec, albo najlepiej zapaść się pod ziemię. Poczułam dłoń przyjaciółki ściskającą moją. Dodawała mi otuchy, dokładnie wiedząc, co działo się teraz w mojej głowie. „A działo się wiele...” – Rzeczywiście niespodzianka... Co u ciebie?
   - Wszystko wspaniale... – jej przesłodzony głos przerażał mnie jeszcze bardziej, niż ten wypełniony jadem, który pamiętałam z poprzedniego naszego spotkania. – Dziękuję, że pytasz. Korzystam z ostatnich dni wakacji, trochę podróżuję, odwiedzam znajomych... Takie tam... A co u was? Na jak długo przyjechaliście do Londynu, Kate?
   - Liam mówił, że coś koło dwóch tygodni... – odpowiedziała Dani za mnie. Czułam na sobie wzrok dziewczyny i choć dzieliła nas szerokość stołu, to miałam wrażenie, że zaciska pięści z całej siły tak, że aż jej kości strzelają.
   - Czyżbyś robiła za jej tłumacza? – zaśmiała się Eleanor. – Nie dość, że jest ślepa, to jeszcze zapomina języka w gębie? Normalnie zero kultury...
   - Uważaj na słowa... – odezwał się Mark.
   - A ty nie zapominaj, że jesteś tu tylko ochroniarzem... – dodała lodowatym tonem. – A ja nie z tobą rozmawiam...
   - Co ty wyprawiasz, El? Myślę, że powinnaś już iść i zaczekać na znajomych przy innym stoliku...
   - Och, Danielle, ja tylko chciałam na własne oczy zobaczyć tą małą naciągaczkę... – mówiła to słodkim głosem, ale miałam wrażenie, że każde słowo tnie jak sztylet. – Życie z pieniędzmi Louisa ewidentnie ci służy, Kate. Chyba cię nie doceniłam...
   - Ona nie jest żadną naciągaczką – w głosie Dan było słychać złość. – Przestań wygadywać takie głupoty! Nie jesteś pierwszą i nie ostatnią dziewczyną, która nie może przeboleć, że chłopak ją rzucił, ale nie musisz się tak zachowywać!
   - Nikt mnie nie rzucił – warknęła, by zaraz dodać fałszywie miłym tonem. – Śliczne kolczyki, Kate. Nowe? I łańcuszek do kompletu... No, no... Louis naprawdę na tobie nie oszczędza. Nowe ciuchy... Normalnie nowa ty – zaśmiała się, a mi włosy zjeżyły się na karku. „Prawda boli...” odezwał się głos w mojej głowie, raniąc jeszcze bardziej. – Tylko pamiętaj, nowości szybko powszednieją...
   - Idź stąd, El – Danielle podniosła odrobinę głos. – Albo sama wstaniesz, albo panowie ci pomogą...
   - Z największą przyjemnością – dodał Mark.
   - Widzę, że źle ci służy przebywanie z plebsem, Dan. Na szczęście są już moi znajomi, więc mogę się pożegnać – podniosła się, jednak na moje nieszczęście, to nie był jeszcze koniec przedstawienia. – Do zobaczenia, Kate. Myślę, że wcześniej niż się spodziewasz... – usłyszałam jej słowa głośno i wyraźnie, mimo iż zdecydowanie ściszyła głos, by nie dotarło to do pozostałych.




   - Normalnie mogłabym zabić tą idiotkę! – Danielle już od drzwi obwieściła swój nie najlepszy humor, przypieczętowując wypowiedź rzuceniem torebki przez pół pokoju. „Wojowniczy nastrój...” obserwowałem jak nerwowo zrzuca buty, które normalnie traktowała z olbrzymią troską.
   - Byłaś z Kate, prawda? – upewniłem się, bo przecież to nie o dziewczynie Louisa musiała mówić.
   - Tak – posłała mi delikatny uśmiech. – Właśnie ją odwieźliśmy. Lou bardzo się stęsknił...
   - Jak zawsze, gdy nie widzi jej dłużej niż pięć minut – parsknąłem, przypominając sobie dzisiejsze zachowanie przyjaciela. – To o jaką idiotkę chodzi?
   - Eleanor! – prawie wypluła to imię. – Wiesz co ta kretynka zrobiła? Wiesz? Ja ci zaraz powiem, co! Kate przez nią nie odezwała się ani słowem. Dopiero w domu, gdy Lou o coś ją zapytał. Mam nadzieję, że wyciągnie z niej wszystko i poprawi jej humor, bo naprawdę czasami przeraża mnie to, jakie ona ma mniemanie o sobie.
   - El? – upewniłem się, bo trochę się pogubiłem w tym słowotoku.
   - Kate! – dziewczyna przewróciła oczami i opadła mi z jękiem na kolana. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
   - Staram się, skarbie, ale wyrzucasz słowa z prędkością karabinu maszynowego i już sam nie wiem, które zdanie było o Kate, a które o Eleanor... – otoczyłem ją ramionami w pasie. – Wolniej i od początku. Co zrobiła El?
   - Dosiadła się do nas na chwilę, bo niby jej znajomi się spóźniali i zaczęła wygadywać głupoty, jakoby Kate była naciągaczką. Dasz wiarę?!? I to powiedziała ona, osoba, która gdyby mogła, to puściłaby Louisa z torbami. Zauważyła te kilka drobiazgów, co Kate od niego dostała i oczywiście nie omieszkała jej tego wypomnieć. Co za tępa strzała... – „Kreatywność w wykonaniu Danielle...” uśmiechnąłem się pod nosem.
   - Niedobrze... – mogłem sobie doskonale wyobrazić reakcję Kate. Dziewczyna niechętnie przyjmowała od nas cokolwiek. A tu zjawia się ta... ta... idiotka i rzuca jej prosto w twarz rzeczami, które dostała od Lou.
   - Właśnie – Dan poprawiła się na moich kolanach. – Nie chcieliśmy robić zamieszania, bo lokal był pełny, ale powinniśmy ją wyrzucić na zbity pysk, gdy tylko się dosiadła...
   - Następnym razem nie miej oporów – powiedziałem. – Trochę zamieszania jeszcze nikomu nie zaszkodziło...
   - Jesteś kochany... – oparła głowę na moim ramieniu. – A jak twój dzień? Jak wywiad?
   - Było całkiem spokojnie zważywszy na to, że nie było Zayna i Harry’ego, a Louis był tylko ciałem... – powiedziałem, jednak sprawa z Kate nie dawała mi spokoju. – Wiesz kochanie... Myślę, że powinnaś zadzwonić do Lou i mu to wszystko opowiedzieć. Wiesz... Jak było naprawdę. Kate na pewno nie powie wszystkiego, nawet jeżeli uda mu się coś z niej wyciągnąć. A lepiej żeby wiedział...
   - Miałam nadzieję, że to powiesz – obdarzyła mnie szerokim uśmiechem i rozejrzała się w poszukiwaniu telefonu. Jako że jej torebka leżała na drugim końcu salonu łaskawie pożyczyłem jej mój...




   Miałem déjà vu. Sprawdzałem drzwi i okna na dole, byśmy mogli spać spokojnie. Uruchomiłem alarm. Wszystko tak, jak wczoraj. Jedyną różnicą było to, że wczoraj byłem niespokojny, a dziś byłem po prostu wściekły. Po rozmowie z Danielle, Liamowi zajęło ładną chwilę, by mnie uspokoić na tyle, bym nie pojechał ukręcić łba tej żmii. I prawdę mówiąc zadziałało to tylko w pewnym stopniu. Wciąż miałem ochotę zadzwonić do Eleanor i powiedzieć jej co o tym wszystkim myślę. „Bez cenzury.” Jednak wiedziałem, że nie powinienem dawać jej żadnej broni do ręki.
   Zauważyłem, że Kate była markotna po powrocie. Zawsze, gdy spędzała dzień z Dan, po prostu tryskała energią i dobrym humorem. Dziś było inaczej i wiedziałem, że muszę to z niej wyciągnąć. Wiedząc, co się święci, uciekła do wanny. Jednak ja miałem czas. Mogłem zaczekać. Zwłaszcza, że teraz już nie muszę nic z niej wyciągać, a jedynie sprawić, by ze mną o tym porozmawiała...
   Wdrapałem się po schodach, usilnie próbując wymyślić, co powinienem powiedzieć. Jak powinienem to powiedzieć. Drzwi do łazienki byłby uchylone. Zapukałem.
   - Kate? Mogę wejść? – zapytałem, uśmiechając się pod nosem, bo przed oczami od razu stanął mi widok dziewczyny w wannie. Gdy odpowiedziała mi cisza, pchnąłem drzwi. – Skarbie? – łazienka była pusta, ale wciąż jeszcze zaparowana po niedawnym korzystaniu z niej. Rozejrzałem się dookoła. Nic. Wiedziałem, gdzie najpierw szukać, choć nie powiem... przez moment serce mi zadrżało, że może odeszła... „Obiecała...” musiałem sobie przypomnieć. Drzwi do gabinetu były otwarte. – Kate? – zauważyłem dziewczynę, siedzącą na naszym ulubionym miejscu. Podszedłem bliżej. Znów miała na sobie swoją koszulkę do spania ze spranym napisem. „Tym razem rzeczywiście się zgadza...” odezwało się moje drugie ja i nie mogłem się nie uśmiechnąć. Jednak zaraz przypomniałem sobie, że nie mam za wiele powodów do śmiechu. – Skarbie? – wsunąłem się za nią, otaczając ją ramionami. „Normalnie déjà vu...” – Możemy porozmawiać?
   - Danielle dzwoniła, tak? – westchnęła. Oparła się o mój tors i od razu miałem ochotę odetchnąć z ulgą, że mnie nie odtrącała. Poczułem też jak rozpalone są jej plecy i od razu poprawiłem ją sobie w ramionach, przytulając ją bokiem.
   - Tak – powiedziałem równie cicho, co ona. – Martwią się z Liamem...
   - Niepotrzebnie... – bawiła się palcami.
   - Chyba jednak nie całkiem... – przejechałem kciukiem po widocznym śladzie łez. – Wiesz, że nic co powiedziała El nie jest prawdą? – czekałem potwierdzenie, ale nie doczekałem się go. – Wiesz o tym, prawda? – Westchnęła...
   - Miała trochę racji... – powiedziała cicho. Oparła głowę o mój obojczyk i palcami bawiła się guzikami mojej kozuli. – Wszystko co mam, dostałam od ciebie, Liama i Danielle, czy chłopaków...
   - I podarowaliśmy ci to wszystko z miłości – wtrąciłem szybko. Ta rozmowa bardzo przypominała mi jedną z poprzednich. – Kochanie... – ująłem jej brodę, by móc spojrzeć w twarz. – Nic, co ona powiedziała nie jest prawdą. Nie wiem, co chce osiągnąć takim zachowaniem i prawdę mówiąc nie obchodzi mnie to. Ciebie też nie powinno. Rozmawialiśmy już o ubraniach, pamiętasz? – skinęła głową. – Nic się nie zmieniło... Czy ja naprawdę mam przynieść słownik i przeczytać ci znaczenie słowa naciągaczka? Jeśli już, to ona powinna tak o sobie mówić... – ująłem w palce złote serduszko. – Dałem ci ten wisiorek, bo chciałem ci coś podarować. Z miłości. Chciałem byś miała coś, co będzie ci poprzypominać o tym, jak bardzo cię kocham... Jestem przeszczęśliwy, gdy widzę, że go nosisz – założyłem jej kilka kosmyków za ucho i zapatrzyłem się w małe, złote kółka. – Nie byłem tam z wami, ale mogę się założyć, że El miała więcej złota na jednym palcu, niż ty na całym ciele. I zaręczam ci, że nic z tego nie kupiła sama. Nie możesz się przejmować słowami takiej osoby. Powiedziała to, bo z jakiegoś powodu chciała cię zranić. Nas zranić. Może po prostu była zazdrosna, bo z tymi skromnymi drobiazgami wyglądałaś bardziej elegancko niż ona? Pewnie gdybym podarował ci kolię z brylantami, to padłaby na miejscu. Hmmm... Może powinienem to zrobić? – próbowałem żartować. – Co mam jeszcze powiedzieć, byś nie zamartwiała się takimi głupstwami? Nie warto słuchać ludzi, którym sprawia przyjemność ranienie innych...
   - Wiem... – westchnęła. – Po prostu boli, gdy ktoś mówi ci coś takiego prosto w twarz i to przy przyjaciołach... – wtuliła się we mnie. – No i ona trochę mnie przeraża...
   - Nie tylko ciebie – zaśmiałem się. Pocałowałem jej skroń i w końcu mogłem zauważyć pierwszy delikatny uśmiech. – To powiesz mi o tej przyjemniejszej części dnia? Jak było w bibliotece? Sądząc po tej tonie książek, które przyniosłaś, musiało być ciekawie...
   - Było – jej twarz rozjaśnił teraz szeroki uśmiech, a w oczach pojawiła się radość. Opowiadała ze szczegółami każdą minutę i muszę przyznać, że gdy w końcu skończyła miałem ochotę błagać, by zaczęła od początku. „I to mówię ja, książkowy analfabeta, który nawet z GPS-em nie odnalazłby drogi do biblioteki...” W ogóle samo czytanie książek wywołuje u mnie reakcje alergiczną. Jednak widziałem, że jej sprawia to ogromną przyjemność i wcale mi nie przeszkadzało to, że w naszym związku, to ona będzie tą inteligentniejszą. I piękniejszą. I zdolniejszą. I... „Po prostu jest od ciebie lepsza pod każdym względem” podsumowało moje drugie ja i zdecydowanie musiałem się z nim zgodzić. – Lou?
   - Hmmm?
   - Ale z ta kolią to żartowałeś, prawda? – uśmiechnąłem się pod nosem. – Nie ma żadnej kolii...
   - Jeszcze nie ma...
   - To dobrze – powiedziała. – I niech nie będzie – ścisnęła w dłoni serduszko. – Bo ja nie mam zamiaru ściągać tego łańcuszka na rzecz nawet najpiękniejszego naszyjnika...
   - No, ale... – dźwięk telefonu przerwał moją wypowiedź, a zamierzałem trochę się z nią podroczyć. Skradłem jej całusa i odebrałem, przełączając na głośnik. – Cześć, Harry. Co tam?
   - Wszystko dobrze – powiedział i wydawał się czymś rozbawiony. – Jest Kate?
   - Cześć, Harry... – uśmiechnęła się i oparła głowę na moim obojczyku.
   - Jak bardzo będziesz mnie kochać, jeśli przywiozę ci tą twoją okropną przyjaciółkę do Londynu?
   - Bardzo! – zapewniła go szybko, chwytając moją rękę i przybliżając ją do siebie. Jakby posiadanie bliżej komórki miało coś zmienić. – Kiedy? Lekarz naprawdę się zgodził? Co powiedział?
   - Bardziej niż Louisa?
   - Nie przeginaj, stary... – wtrąciłem się.
   - Bardziej się nie da – zapewniła go Kate, a mi zrobiło się błogo na te słowa. Uśmiechnąłem się, przepełniony radością.
   - Założę się, stary, że wyglądasz teraz jak idiota i suszysz zęby – zaśmiał się Styles.
   - Jak ty dobrze mnie znasz...
   - Harry... – ponagliła go Kate. – Co powiedział lekarz? Kiedy Alex będzie mogła wyjść ze szpitala?
   - No... Jakby to powiedzieć... – przyjaciel zdawał się specjalnie przeciągać. – Tak jakby... już ją porwałem...
   - Co zrobiłeś? – zapytaliśmy oboje.
   - Ona jest teraz z tobą? – dopytywała się Kate. – Ale co na to lekarz? Czy to nie za szybko?
   - Trochę szybko, to fakt – powiedział. – Ale któż mógłby się oprzeć mojemu urokowi osobistemu? Poprosiłem i się zgodził.
   - Tak po prostu? – byłem zdziwiony.
   - Tak prosto, to nie było, ale ostatecznie pozwolił mi ją zabrać...
   - Mogę z nią porozmawiać? – Kate praktycznie przyciskała moje przedramię do piersi. „Nie możesz narzekać...
   - Śpi... – Harry trochę ostudził jej entuzjazm. – Dali jej coś na sen, żeby łatwiej zniosła podróż. Podobno powinno działać aż do rana... Długo... Jakaś końska dawka, co nie?
   - Do rana? – poczułem jej palce na policzku. – Czy będziemy mogli...
   - Będziemy – uśmiechnąłem się. – Teraz nasza kolej powpraszać się trochę do Stylesa.
   - Jaka wasza kolej? – parsknął Harry. – Zamknę dom na cztery spusty i nikogo nie wpuszczę. No, może ciebie, Mała. W ramach wyjątku. Ale spróbujcie mi się tu zjawić o jakiejś nieprzyzwoitej godzinie, to naprawdę nie otworzę wam drzwi.
   - Nie wiem, czy pamiętasz, ale mam klucze – przypomniałem mu.
   - Kurdę – jęknął. – Muszę zmienić zamki. To mnie oduczy dawania kluczy komu popadnie...
   - A jak Alex się czuje? – dopytywała się Kate.
   - Całkiem nieźle i skromnie powiem, że to zasługa specjalnej kuracji genialnego doktora Stylesa – wygłupiał się nadal. „Choć może...” – Dobra, będę kończył, bo zaraz komórka mi padnie. Dzwonię tylko po to, bo mnie prosiła. Żebyś się niepotrzebnie nie martwiła, gdy nie odezwie się tak jak byłyście umówione. To do jutra, „zakochańce”.