czwartek, 24 kwietnia 2014

99



   „Cholernie niesprawiedliwe...” zacisnąłem usta, z całej siły starając się nie rozkleić, ale widok małej, białej trumny, powoli opuszczanej do ciemnego, zimnego dołu, potrafiłby rozmiękczyć każdego. Palce Perrie, splecione z moimi, pomagały mi nie zrobić z siebie kompletnego idioty. Czułem, że gdyby nie ona mógłbym się rozpłakać, niczym małe dziecko. Zwłaszcza patrząc na przyjaciółkę, stojącą z Louisem. Perrie spojrzała na mnie, uśmiechając się ze zrozumieniem. Niezmiennie jej obecność dodawała mi sił. Choć wiele przeszliśmy, nic się w tej dziedzinie nie zmieniło. Odetchnąłem głęboko, chcąc uspokoić rozlewające się w mojej piersi wzruszenie. Rozejrzałem się dookoła. Byłem więcej jak pewny, że nim się rozejdziemy do domów, w oczach większości zebranych pojawią się łzy. „A przecież nawet nie mieliśmy okazji dobrze jej poznać...
   Patrzyłem na Emmę i widziałem niesamowicie silną kobietę, skrzywdzoną przez życie tak bardzo, że chyba gorzej się nie da. Z jej oczu nieprzerwanie płynęły potoki łez. Nie zadawała sobie nawet trudu, by je ocierać. Słone krople skapywały, znikając wchłaniane w czarny sweterek. Wargi jej drżały, gdy żegnała się z ukochaną córką. „Żadna matka nie powinna stać nad grobem swojego dziecka” westchnąłem ciężko, wsłuchując się w spokojne słowa pastora. Przemawiał pięknie, ale to wszystko tylko mi uzmysłowiło, że ja nie potrafiłbym być taki silny, jak kobieta stojąca obok Kate. Nie w obliczu takiej tragedii. Przed oczami stanęły mi twarze moich sióstr, które kochałem nad życie i prawie odgryzłem sobie język, by zdławić jęk, próbujący wydostać się z moich ust. „Nie przeżyłbym takiej straty...” aż mnie zatrzęsło na taką myśl. Ścisnąłem mocniej dłoń Perrie, w jej obecności szukając ukojenia, spokoju. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, ocierając łzy.
   „To smutne...” Już dawno przestałem rozglądać się dookoła w poszukiwaniu obcych twarzy osób, które przyszły pożegnać dziewczynkę. Oprócz Emmy i naszej małej grupy nie było nikogo więcej. „No, była jeszcze Eleanor...” zmierzyłem dziewczynę morderczym spojrzeniem, choć nie mogła tego zobaczyć, wpatrzona w fotografię Lily. Najwyraźniej wzięła sobie do serca groźby Louisa i trzymała się trochę na uboczu. Nie próbowała nawet podejść do Kate, choć zauważyła z pewnością, że ta zdawała sobie sprawę z jej obecności. Nie potrafiłem znaleźć w sobie żadnych pozytywnych uczyć, gdy na nią patrzyłem, choć nie mogłem nie dojrzeć smutku, malującego się na jej twarzy. „Tylko czy był prawdziwy?
   Gdy tylko ujrzałem Eleanor nie mogłem przestać się zastanawiać nad tym, co zrobi Perrie. „Czy podejdzie do niej? Pogodzą się? A może będą udawać, że się nie znają?” Pytania jedno za drugim kołatały mi w głowie. Niby Perrie dała mi słowo, ale mimo wszystko... „Zdecydowanie miałem problem z zaufaniem” przyznałem, zerkając na stojącą u mojego boku dziewczynę. Ta jednak nie patrzyła na swoją byłą, najlepszą przyjaciółkę. Wzrok miała skupiony na drewnianej skrzyni, która już prawie cała zniknęła w ciemnym dole. Jakby całą sobą dawała znać, że jesteśmy tu dla Lily i nic więcej nie powinno być ważne.
   Gdy trumna spoczęła w grobie, chyba tylko na twarzy Kate nie było łez. Ale mogłem się założyć o wszystko, że biały opatrunek, skrywający jej oczy był całkiem przemoczony. Widziałem urywany oddech przyjaciółki i to jak co chwilę pociągała nosem. Stała na wprost mnie, otoczona opiekuńczym ramieniem Louisa. Cała w czerni, jak wszyscy – „no, może z wyjątkiem Alex” – a jednak wyróżniająca się na naszym tle. Mimo iż ledwo zdążyła poznać Lily, ta dziewczynka znaczyła dla niej więcej niż ktokolwiek zdawał sobie chyba sprawę. W końcu straciła ostatnią osobę ze swojej rodziny. Oczywiście miała jeszcze nas, ale mimo wszystko...
   Gdy pastor podszedł do Emmy, przez chwilę na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Najlepszy dowód siły tej kobiety. Ktoś inny pogrążyłby się w rozpaczy, za nic mając ludzi dookoła. Po kilku słowach mężczyzna odszedł, pozostawiając dwóch innych, którzy czekali na znak, by zabrać się do pracy. Emma wyprostowała się dumnie i biorąc głęboki oddech, podeszła do grobu. Uśmiechnęła się do zdjęcia dziewczynki, stojącego w otoczeniu różowych kwiatów i biorąc jeden z nich wrzuciła go w ślad za białą trumną, by ostatni raz pożegnać córkę. Kate ściskała w dłoniach różę i wraz z Louisem podeszli do Emmy. Zdążyłem jeszcze zauważyć jak Danielle pociągnęła Liama, gdy poczułem szturchnięcie i Perrie dała mi znak, że my również powinniśmy pójść w ślady przyjaciół.
   Wrzuciłem do grobu różowy kwiat, wpatrując się w fotografię dziewczynki, którą widziałem dosłownie trzy razy przez kilka minut i którą ledwo rozpoznawałem w tej uśmiechniętej, radosnej twarzyczce, szczerzącej się do nas ze zdjęcia. Usłyszałem głośne pociągnięcie nosem tuż za sobą i niezbyt się zdziwiłem, widząc Nialla z zaczerwienionymi oczyma. Katie dzielnie mu towarzyszyła, ale nie dało się nie zauważyć, że obojgiem targały emocje. „Po prostu dzieci nie powinny tak umierać...” próbowałem się uśmiechnąć do przyjaciela, ale wątpię, by efekt końcowy był zadowalający. „To niesprawiedliwe...




   Miałam wrażenie, że życie kolejny raz nie podołało wyzwaniu. Dzieci nie powinny umierać. Nie powinny odchodzić w bólu, witając śmierć niczym ukochanego przyjaciela. Trzęsłam się od powstrzymywanego płaczu, choć jeszcze nie tak dawno myślałam, że wylałam już wszystkie łzy.
   Staliśmy z Louisem przy samochodzie, żegnając się z przyjaciółmi. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że pojawili się tu wszyscy, by pożegnać dziewczynkę, którą ledwo znali lub jak w przypadku dziewczyn, nie miały okazji poznać. Dobrze wiedziałam, jak cenny jest dla nich czas wolny od pracy i jak pragną go spędzić z bliskimi. A mimo to zjawili się, sprawiając, że to smutne wydarzenie nie było przepełnione samotnością. „Tak postępuje rodzina...” uśmiechnęłam się, przytulając Danielle i Liama, a następnie Perrie. „A oni przecież są moją rodziną...” w końcu pozwoliłam sobie naprawdę w to uwierzyć. Cieszyłam się, że przyszli i wypełnili sobą ten dzień. Choć nie było nas znowu tak wielu, to z pewnością nie wyglądało to już tak smutno, jak gdyby tylko cztery osoby miały stać nad grobem...
   - Kate... – usłyszałam głos Zayna i po chwili znalazłam się w jego mocnym uścisku. Starałam się jakoś trzymać i pewnie to morze łez, które wylałam do tej pory, trochę mi w tym pomagało. Czułam jednak dotyk mokrych bandaży na mojej skórze. – Przykro mi, że nie miałyście więcej czasu... – usłyszałam ciche słowa przyjaciela. Pokiwałam głową, zaciskając usta i chowając twarz w jego koszuli. Nie musiałam nic mówić. „On wiedział...
   Po chwili zamieniłam pokrzepiające ramiona Zayna na ciepły uścisk przyjaciółki i jej chłopaka.
   - Musimy jechać odebrać wyniki – odezwała się Alex, a po jej głosie łatwo można było poznać, że wylała dziś sporo łez. – Widzimy się na lunchu, tak? – kiwnęłam głową, starając się wziąć w garść. – Może uda się wam namówić Emmę...
   - Spróbujemy – Lou stanął za mną i poczułam jego dłonie na ramionach, pocierające je tak, jakby chciał je rozgrzać. Od razu było mi lepiej. Sama jego obecność potrafiła zdziałać cuda. Czasami wydawało mi się, że miał w sobie jakieś nieskończone pokłady siły i tylko dlatego, że hojnie mnie nimi obdarowywał, udało mi się przetrwać wydarzenia ostatnich tygodni. „Z nim byłam silna...” – Jedźcie już do tego lekarza i po te wyniki. Tylko niech wam nie przyjdzie do głowy nie podzielić się z nami szczegółami odnośnie naszej chrześniaczki...
   - No, następny samozwańczy prorok się znalazł... – westchnęła Alex, popisując się swoimi teatralnymi zdolnościami. „To naprawdę będzie zabawne, jak te domysły chłopaków się sprawdzą...
   - Dobrze mówi... – ucieszył się Harry i pociągnął przyszłą mamę do samochodu, upewniając się wcześniej, że ich chwilowo nie potrzebujemy. Jeszcze przez jakiś czas mogłam słyszeć ich wesołe przekomarzanie się. „Tracimy ludzi, na których nam zależy, a życie płynie dalej...” westchnęłam, wtulając się w Louisa i pozwalając otoczyć się jego kojącemu zapachowi.
   Kilka minut później przyjaciele odjechali, a my nadal staliśmy w tym samym miejscu, czekając na Emmę. Słońce nieźle przygrzewało, jakby na przekór temu smutnemu wydarzeniu. „A może wręcz przeciwnie?” przeszło mi przez myśl i smutek momentalnie zagościł na mojej twarzy. „Może ono również przyszło się pożegnać?
   Gdy poczułam, że Louis cały się spiął, znałam powód tego zachowania. Miał on nawet imię. „Eleanor.” Odetchnęłam głęboko, ściskając dłonie narzeczonego. Wiedziałam, że w jego ramionach nic mi nie grozi. Obecność Marka również dodawała odwagi. „Gdyby nie oni, szybko wyszłoby na jaw, jak wielkim jestem tchórzem...
   - K-Kate, Lou... – dziewczyna stanęła przed nami. – Yyy... P-Przykro mi z powodu twojej straty. Wiem, że wiele dla Lily znaczyłaś i bardzo cieszyła się, że mogła cię poznać. Was poznać – dodała. Zastanawiałam się, czy wyciągnęła rękę, a może to do mnie powinien należeć ten gest. „Tylko czy naprawdę chciała to zrobić?
   - Dziękuję – powiedziałam cicho, siląc się na spokój. – Cieszę się, że przyszłaś. Emma na pewno bardzo się ucieszyła... – dodałam. „Czy mogło być bardziej niezręcznie?
   - Taaak... Ja... – „Niezręcznie, to zdecydowanie mało powiedziane.” – To ja już pójdę... – dodała. Dziś już w niczym nie przypominała dziewczyny, którą miałam w pamięci. Wydawała się taka... normalna. Jak ktoś, z kim można się zaprzyjaźnić, gdy ma się odwagę zostawić przeszłość za sobą. „Chyba nie byłam jeszcze na to gotowa. Może nigdy nie będę...” – I... Hmmm... J-Ja... Gratuluję zaręczyn... – ledwo dosłyszałam jej słowa. Odeszła, nim zdążyłam się odezwać. Louis najwyraźniej w ogóle nie miał takiego zamiaru. Dobre kilka minut zajęło mu porzucenie tej swojej spiętej postawy.
   - Można chyba powiedzieć, że to spotkanie nie należało do najgorszych – powiedziałam cicho, ściskając jego splecione na moim brzuchu dłonie. Pomruczał coś pod nosem, ale się nie odezwał. – Zważywszy na okoliczności...
   - Masz za miękkie serce, skarbie... - przytulił mnie mocniej, opierając brodę na moim ramieniu.
   Usłyszałam kroki Emmy, zmierzającej w naszą stronę, na kilka minut przed tym, nim się odezwała.
   - Dziękuję wam – powiedziała, zatrzymując się przed nami, by po chwili przytulić mnie z całej siły. Ta kobieta miała w sobie ogromne pokłady miłości. – Za wszystko...Lou... Nie wiem, jak dałabym radę... To wszystko... Dziękuję... – jej urywany oddech najlepiej świadczył o tym, że może i się trzymała, ale było jej niezwykle ciężko. Poczułam muśnięcie kciuka na policzku. Jakby ocierała łzy, choć wiedziałam, że żadnej tam nie było. Wszystkie zginęły w białym opatrunku... – Dzięki tobie... wam – poprawiła się szybko – była szczęśliwa. Tyle dla niej zrobiliście... – pociągnęła nosem cicho. Moje wargi drżały, jakby żyły własnym życiem. – Nie płacz, skarbie... – powiedziała, a ja jak na jakiś rozkaz, miałam ochotę znów się rozkleić. Objęła mnie mocno i po chwili usłyszałam jej głos przy uchu. – Roztaczasz woków siebie tyle dobra... Jak nikt zasługujesz na szczęście. Nie smuć się. Choć Bóg wie, jak bardzo pragnęłabym mieć swoje dziecko przy sobie, to jestem pewna, że Lily jest teraz w miejscu, gdzie już nie cierpi. Widocznie niebo potrzebowało mojej małej bohaterki... – miałam wrażenie, jakby na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, gdy mówiła o swojej córeczce. – Ona jest szczęśliwa. Teraz nasza kolej. Musimy żyć dalej...
   „Czy po takich słowach można jeszcze coś powiedzieć?” Płakałam, choć na mojej twarzy nie było widać łez. Wciąż rozmyślałam nad tym, że gdybyśmy tylko mieli więcej czasu...




   - Sądząc po tym, jak się szczerzysz nieprzerwanie od godziny, wnioskuję, że raczej chętnie pożegnałaś się z gipsem – nie mogłem oderwać wzroku od dziewczyny obok mnie. – Nie żebyś ostatnio i tak co chwilę go nie ściągała...
   - Poużerałbyś się z czymś takim przez tyle tygodni, to też byś był zadowolony. Chociaż czekaj. Ty i bez tego non stop świecisz uzębieniem.
   - Widzisz ten uśmiech? – zaprezentowałem dzieło mojego dentysty. – No i powiedz mi, jak mógłbym nie obdarowywać nim wszystkich dookoła? To byłoby okrutne z mojej strony.
   - Doprawdy wzrusza mnie ta twoja troska o innych – parsknęła.
   - Wiesz... – posłałem jej zalotne spojrzenie. Niestety nie było mi dane podzielić się z nią moją jakże błyskotliwą wypowiedzią, bo otoczył nas wianuszek nastolatek, ściskających w dłoniach telefony, błagając o zdjęcie i autograf. „I tyle, w sprawie spokojnego popołudnia...” westchnąłem, posyłając Alex przepraszające spojrzenie i skupiłem moją uwagę na fankach. – Co słychać?
   Z myślą, że muszę wykreślić kolejny lokal z listy tych, gdzie bezpiecznie można posiedzieć z przyjaciółmi, nie martwiąc się o milion zdjęć zrobionych otwarcie, czy też z ukrycia, wdałem się w rozmowę o niczym z dziewczynami. Uśmiechnąłem się zadowolony, gdy Alex postanowiła się do nas przyłączyć. Wywiązała się z tego całkiem ciekawa dyskusja, przerywana pozowaniem do kolejnych zdjęć i rozdawaniem autografów.
   - Widzę, że świetnie się bawicie. Możemy się przyłączyć? – usłyszałem nad sobą rozbawiony głos Louisa i aż jęknąłem w duchu z rozpaczy, wiedząc na co się zanosi. Dziewczyny teraz obskoczyły jego i oczywiście zanosiło się na kolejną sesję fotograficzną. „A ja tu z głodu umierałem...” miałem ochotę walić głowa w stół. „Normalnie zamieniam się w Horana.” Nie dało się ukryć, że Lou lepiej niż ja poradził sobie z piszczącymi fankami. „Nie żeby dwa metry w postaci Marka mu w tym nie pomogło.
   - A więc to prawda? Zaręczyliście się? O mój Boże! Patrz na ten pierścionek! Co ci się stało? Skąd te bandaże? Możemy zobaczyć pierścionek? A ja słyszałam, że miałaś operację na oczy? Będziesz widzieć, prawda? Kate? Kate! Zrobisz sobie z nami zdjęcie? Ta bluzka jest cudowna. Gdzie ją kupiłaś? Podobno zrobiłaś tatuaż. Pokażesz? – pytania sypały się jedno za drugim, wywołując rumieniec zawstydzenia na twarzy Kate. Byłem pozytywnie zaskoczony tym, jak nasze fanki odnosiły się do Kate. Miałem nadzieję, że Alex przyjmą równie dobrze i ominą nas niepotrzebne nieprzyjemności.
   Dziewczyny posłuchały Marka i dały nowo-przybyłym trochę przestrzeni, choć tylko do chwili, gdy Lou pomógł Kate zająć miejsce obok Alex. Z posadzeniem swojego tyłka miał już zdecydowanie większy problem. Wpierw musiał zaliczyć obowiązkową sesję fotograficzną. Żołądek chyba właśnie owinął mi się wokół kręgosłupa. Dopiero po dobrym kwadransie właściciel lokalu postanowił wkroczyć i przepraszając nas wylewnie, wyprowadził dziewczyny na zewnątrz. „I tak szybko tu już nie wrócę” obiecałem sobie, przyglądając się Alex i Kate. Wydawało się, że obie zniosły ten nalot rozentuzjazmowanych fanek całkiem nieźle.
   - Chyba już rozumiem, dlaczego nie rozstajesz się z Markiem, skarbie – Alex w końcu mogła przytulić przyjaciółkę. – Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie ruszyć mu z pomocą – zaśmiała się, uśmiechając z wdzięcznością do ochroniarza. – Mogłabym „niechcący” zdzielić jedną czy drugą kulami po głowie.
   - Kulami? – Lou przysunął się z krzesłem do swojej narzeczonej, ale z zaciekawieniem zerkał pod stół. – Jednak nie zdjęli ci gipsu?
   - Zdjęli – znów ten zadowolony uśmiech – ale jeszcze przez jakiś czas będę kuśtykać na tych szczudłach – powiedziała, po czym przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. – Emma nie dała się namówić?
   - Nie miała dziś ochoty na towarzystwo – Kate wzruszyła ramionami. Mimo iż opatrunki zasłaniały część twarzy, to z samego ułożenia ust można się było domyślić, że maluje się na niej ogromny smutek. – Obiecała jednak, że będzie w kontakcie. Zwłaszcza, że prawdopodobnie zostanie w Londynie...
   - Naprawdę? – spojrzałem na Louisa, wciąż żywo mając w pamięci jego plany. – Przyjęła tę ofertę pracy?
   - Zgodziła się pójść na rozmowę – puścił mi oczko, siląc się na poważny ton. „I wszystko jasne.” Zerknąłem na Kate. „Ona też już się domyśliła” wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
   - I dobrze – Alex postanowiła się wtrącić. – Po co miałaby wracać? Zresztą i tak nie bardzo miała do czego... Tutaj pochowała córkę. Z pewnością wolałaby zamieszkać w Londynie.
   - A propos zostania w Londynie – Lou sięgnął po menu. – Popytaj po znajomych, czy ktoś nie ma czegoś do wynajęcia...
   - A gdzie mieszkała do tej pory? – spytałem, robiąc w głowie przegląd osób, które mogłyby coś pomóc.
   - W szpitalu. Z Lily – powiedziała Kate cicho. – Zaprosiliśmy ją do nas, ale zgodziła się tylko na te kilka dni, by w spokoju załatwić pogrzeb i pozostałe sprawy... Może jutro uda się jej coś znaleźć? Zresztą skoro załatwiłeś jej pracę – ścisnęła dłoń Louisa, uśmiechając się do niego z wdzięcznością – to powinno być jej łatwiej z wynajęciem mieszkania. Prawda?
   - Prawda – potwierdziłem, ściągając na siebie spojrzenie kelnera i zastanawiając się jak szybko dostanę coś do jedzenia. „Jednak łażenie po lekarzach zaostrza apetyt.
   Złożyliśmy zamówienie i oddaliśmy się dyskusjom na zdecydowanie lżejsze tematy. Rozmowa o zbliżającej się imprezie urodzinowej Nialla skutecznie pomogła przywrócić uśmiech na twarzy Kate, a mi zapomnieć o głodzie. Przynajmniej do momentu, gdy jedzonko nie pojawiło się na stole.
   - A jak tam moja chrześniaczka? – Louis uśmiechnął się od ucha do ucha, słysząc jęk mojej dziewczyny. – Wszystko w porządku? Myślałem, że będziesz chwalił się wynikami, ledwo nas zauważysz. Jestem rozczarowany...
   - Chwilowo głód mu przetasował priorytety – parsknęła Alex. – I nie nakręcaj go z tą dziewczynką. Przecież jeszcze nic nie wiadomo...
   - Oj tam, nie znasz się – machnąłem ręką, na całe szczęście nie tą, w której trzymałem widelec.
   - Właśnie. Nie znasz się – na przyjaciela zawsze mogłem liczyć. – Zresztą nie wiem, czy wiesz, ale większość fanek wywróżyła mu córeczkę... – Lou oczywiście nie mógł się powstrzymać.
   - No tak, to teraz wszystko jasne – moje kochanie przewróciło oczami i zaczęło opowiadać przebieg spotkania z lekarzem.
   - Wiesz, Harry – odezwała się Kate, gdy już byliśmy najedzeni i spokojnie popijaliśmy herbatę. – Ja tam kibicuję ci z całego serca jeżeli chodzi o dziewczynkę, ale chyba powinieneś rozważyć możliwość, że to jednak może być chłopiec. Co wtedy?
   - Jak to co? – przyciągnąłem do siebie Alex, głośno cmokając ją w usta. – Wtedy popracujemy nad kolejnym bobasem.
   - Może i coś jest w tym stwierdzeniu o drużynie piłkarskiej – parsknął Lou, przypominając jedną z wcześniejszych rozmów z chłopakami.
   - Cóż... Nie mogę pozwolić, żeby takie zajebiste geny się zmarnowały, prawda?




   - Witamy po krótkiej przerwie – słowa kobiety dały nam znak, że znów byliśmy na antenie. – Za wami utwór z nowej płyty One Direction, a przed wami kolejna szansa, by dowiedzieć się czegoś ciekawego od tych przystojniaków.
   - Zdecydowanie dziś nam się poszczęściło – wtrąciła druga prowadząca, wachlując się dłonią. – Pięciu gorących facetów i my dwie...
   - Pomijając oczywiście te tłumy dziewczyn na zewnątrz...
   - Oj, czepiasz się szczegółów, Tutaj ich nie ma – Andrea machnęła ręką. – A jeszcze rano mówiłaś, że zaklepujesz sobie przynajmniej jednego i masz zamiar zabarykadować się z nim w gabinecie szefa...
   - Powiedzieć ci coś w sekrecie... Powinni ci przyznać tytuł Papli Roku – westchnęła Vicky, podczas gdy my nie mogliśmy przestać się śmiać. – Ale to i tak nieaktualne, bo podobno szef jeszcze nie poszedł do domu...
   - No i jak my to przeżyjemy? – parsknął Harry, puszczając im oczko. „Ten to zawsze potrafi się odnaleźć” pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ja wolałbym raczej nie wdawać się z nimi w takie dyskusje.
   - Panowie... – Andrea zmierzyła nas rozbawionym spojrzeniem. – Debiutancka płyta. Sukces. Nowy album. Jeszcze większy sukces. Trasa promocyjna – wyliczała na palcach. – Olbrzymi światowy sukces. Ostatnimi czasy staliście się synonimem słowa sukces. Wszystko się wam udaje... Jak tak w ogóle można? Czy wasi koledzy po fachu nie boją się was wpuszczać do domów, byście nie przyćmili ich osiągnięć? No i przede wszystkim... Co dalej?
   - Wyobrażasz sobie? – Vicky musiała się wtrącić. – Żyjesz sobie szczęśliwie. Wpadają chłopaki z wizytą i... Bum! Matka ci mdleje z wrażenia. Córki piszczą jak szalone. Mąż wyskakuje przez okno z zazdrości, a po tym wszystkim się okazuje, że ledwo na ciebie spojrzeli i nagle jesteś w ciąży... – na te słowa odskoczyła z piskiem od konsolety, gdy Harry urządził zbiorowe moczenie wodą, którą chwilę wcześniej nabrał do ust.
   - Przepraszam... – wystękał, łapiąc oddech, podczas gdy Louis walił go po plecach.
   - Zapomniał dzisiaj błotników – Lou wzruszył ramionami.
   - Najwyraźniej Harry uznał, że przydałby nam się prysznic – Andrea ścierała krople z ramion, a plamy na jej bluzce najlepiej świadczyły o tym, że całkiem nieźle oberwała.
   - Naprawdę przepraszam – Hazz zaprezentował swój najbardziej niewinny uśmiech. – Poleciało nie tam gdzie powinno...
   - Nie da się ukryć – Vic wycierała chusteczką swój pokaźny dekolt, sprawiając, że naprawdę trudno było odwrócić wzrok. Niall śmiał się jak nienormalny. Zayn posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. „Wiadomo...” westchnąłem, przestawiając się na tryb odpowiedzialny.
   - Wybaczcie dziewczyny. Wciąż jeszcze pracujemy nad jego zachowaniem się w towarzystwie – posłałem im najbardziej niewinne spojrzenie. – A wracając do waszego pytania... Co teraz? Teoretycznie mamy kilka tygodni wolnego, ale w praktyce oznacza to, że ostro wzięliśmy się do roboty i oczywiście szykujemy się do trasy. Musimy wszystko dopiąć na przysłowiowy ostatni guzik. Mamy nadzieję, że ona również okaże się sukcesem. Choć oczywiście wszystko w rekach fanów...
   - A skoro wszyscy wiedzą, że mamy najlepszych na świecie, więc to z pewnością będzie coś wielkiego – wtrącił Lou. – Już się nie możemy doczekać, by zaprezentować nowe piosenki. Wiadomo, że na żywo wszystko brzmi sto razy lepiej...
   - No i scena będzie niesamowita – Niall musiał podzielić się swoimi wrażeniami po tym, jak od kilku dni się nią zachwycał. – Wielka i... I nie mogę więcej powiedzieć – zaciął się. – Ale będzie super.
   - Co ty nie powiesz? – Andrea puściła mu oczko, a on oczywiście zaraz się zaczerwienił. – Czyli co? Żadnych wakacji w planach? Tylko ciężka praca?
   - Będziemy mieli trochę wolnego w okresie świątecznym – powiedziałem, przypominając sobie terminy. – Z pewnością spędzę ten czas z najbliższymi, ale jeszcze nie wiem, czy gdzieś pojedziemy, czy po prostu urządzimy sobie święta w rodzinnym domu.
   - Ja mam pewne plany wyjazdowe – spojrzeliśmy zdziwieni na Louisa. Tylko Harry wydawał się być w temacie. – Ale to jeszcze niespodzianka, więc nie mogę nic więcej powiedzieć.
   - Niespodzianka dla dziewczyny? – Vicky posłała mu zadziorny uśmiech. – A może powinnam powiedzieć... dla narzeczonej?
   - No właśnie? Jak to jest z tobą i Kate? – Andrea wydawała się dobrze znać odpowiedź. „I to tyle, jeżeli chodzi o skupienie się na sprawach zawodowych i nie rozmawianie na prywatne tematy...” westchnąłem. Miałem tylko nadzieję, że na tym się skończy. – Zdjęcia pierścionka, który pojawił się na jej palcu obiegły cały świat lotem błyskawicy, a fani, którzy podobno mieli okazje z wami porozmawiać, szczodrze dzielili się wrażeniami, okazując przy tym wielkie wsparcie...
   - Taaa... Fani potrafią – mruknął Zayn.
   - Nie robiłem z tego żadnej tajemnicy, prawda? Właściwie już na drugi dzień pojawiły się pierwsze zdjęcia... – Lou wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jakiś czas temu zdobyłem się na odwagę, by zadać „to” pytanie i Kate powiedziała „tak”. Nie mógłbym być szczęśliwszy.
   - W takim razie gratulujemy wam obojgu – Vicky spojrzała na mnie i już wiedziałem na co się zanosi. – Liam? Zayn? Daliście się przegonić? Jesteście już całkiem długo w waszych związkach...
   - Nie uważam, że to wyścig... – powiedziałem z całym spokojem na jaki mogłem się zdobyć. – Jest nam z Danielle cudownie razem i gdy nadejdzie odpowiedni moment pewnie i ja zdobędę się na odwagę...
   - Ja właściwie mógłbym powiedzieć to samo – Zayn nie wydawał się zbyt chętny do rozmowy. – Gdy będziemy gotowi, by ruszyć z naszym związkiem dalej, zrobimy to.




   - Skarbie? – wpadłem go garderoby z komórką przy uchu. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, widząc narzeczoną, ubraną w jedną z moich koszul. „Ciekawe czy miała pod nią coś więcej?” nie wiem, czy to odezwało się to moje gorsze ja, czy też był to jeden z moich autorskich pomysłów, ale zdecydowanie chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie. – Dzwoni Dani. Pyta, czy potrzebujesz pomocy. Mogą przyjechać z Liamem do nas i razem pojedziemy do Nialla...
   Obserwowałem jak Kate delikatnie dotykała karteczki przyczepionej do czarnego pokrowca, który skrywał w sobie jedną z bardziej eleganckich kreacji, by po chwili przesunąć go w lewo i sprawdzić kolejny. Odwróciła się w moją stronę, przygryzając wargę. Biały opatrunek skrywał jej niesamowite oczy. Dni od operacji niby mijały jak szalone, ale gdy sprawdzałem datę konsultacji z lekarzem, wydawało się, że jednocześnie czas ciągnie się niemiłosiernie. Brakowało mi możliwości spojrzenia w głębię jej tęczówek, w której skrywały się wszystkie pytania i odpowiedzi... Mimo tego, iż byłem pozbawiony tak niezawodnego źródła informacji o uczuciach mojej narzeczonej, doskonale wiedziałem, co teraz chodziło jej po głowie. Z jednej strony nie czuła się wystarczająco pewnie, a z drugiej nie chciała znów prosić o pomoc. Patrzyłem jak bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze z płuc, prostując się dumnie. „Ja już znałem odpowiedź...
   - Powinnam sobie poradzić – uśmiechnęła się nieśmiało. – Zresztą Louise już mnie uczesała i umalowała... Dam radę się ubrać. Przynajmniej taką mam nadzieję... – ostatnie zdanie powiedziała już ciszej. – Ale dziękuję.
   - Słyszałaś? – rzuciłem do słuchawki. – Zresztą nie wiem czy wiesz, ale ona ma osobistego doradcę, w mojej nie do końca skromnej osobie i obawiam się, że ku mojemu zazdrosnemu niezadowoleniu, będzie wyglądała oszałamiająco. Może niech Liam przekaże Horanowi, by ostrzegł swoich gości, bo nie ręczę za siebie... – pozwoliłem Danielle ponabijać się chwilę ze mnie i zakończyłem rozmowę. W tym czasie moje kochanie najwyraźniej na coś się już zdecydowało, bo jeden pokrowiec został odwieszony na bok. – Potrzebujesz mojej pomocy, skarbie?
   - Czy jedne z tych butów są czerwone? Nie mogę sobie przypomnieć... – jedną dłonią gładziła wzorek na czarnozielonych balerinach, a drugą dotykała sznureczków na tych, których najwyraźniej poszukiwała.
   - Te ze sznurkami są czerwone – powiedziałem, opierając się o framugę i zastanawiając się, czy przeżyję kreacje, do której miały pasować te buty. Przed oczami przewijały mi się obrazy mojej narzeczonej w niezwykle seksownych, czerwonych sukienkach. Poruszenie w spodniach doskonale podsumowało moje uczucia.
   - W takim razie bardzo ci dziękuję, mój doradco od kolorów – uśmiechnęła się, przyciskając do piersi czerwone buciki. – Teraz już sobie poradzę...
   - Szkoda... – westchnąłem, podchodząc bliżej. – Miałem nadzieje, że będę mógł ci pomóc się ubrać lub... – nachyliłem się, by szepnąć jej coś na ucho – rozebrać... – Pisnęła, gdy uszczypnąłem ją w pośladek, odsuwając się. „Goły pośladek!” zauważyło moje gorsze ja, oblizując się lubieżnie. „Tak, tak... Zwalaj na mnie wszystko, zboczeńcu...” – Twoja strata – uciekłem z garderoby, doprowadzić się do porządku. Pod prysznicem.




   - Nareszcie jesteście! Niall nie mógł się was doczekać – odwróciłem się na pięcie, słysząc Katie, witającą kolejnych gości. Na widok Katy moje usta ułożyły się w wielce wymowną literę „O”, jak „o kurwa”. „To zaszalała...” Przyglądałem jej się uważnie, podchodząc do nich. Wzrok Louisa nie wróżył nic dobrego. Mark stał za nimi i śmiał się pod nosem.
   - Horan... – „To się chyba nazywa żółta kartka” parsknąłem, rozbawiony. „Zazdrosny idiota. Nic dodać, nic ująć.” Na szczęście moja siostrzyczka nic sobie nie robiła z tych zabójczych spojrzeń Louisa. „Nie żeby mogła je dojrzeć, choć i tak byłem pewien, że o nich wiedziała...
   - Niall! – rzuciła mi się w ramiona, gdy tylko przed nią stanąłem. – Wszystkiego najlepszego, braciszku – zauważyłem jak Louis mało dyskretnie sprawdza, czy sukienka jej się przypadkiem za bardzo nie podniosła. Sądząc po tym, że wciąż żyłem, upiekło mi się.
   - Ślicznie wyglądasz, Katy – powiedziałem jak najbardziej szczerze i z pełną świadomością tego, że obok stała moja dziewczyna. – Porywam cię na chwilę, bo po prostu musisz kogoś poznać...
   - Niall – wiedziałem, że Louisowi raczej się to nie spodoba, ale w końcu rodzina jest najważniejsza. Cmoknąłem Katie, która dziś zgodziła się pełnić niewdzięczną rolę gospodyni tego bałaganu i dałem znać, że za moment wrócę.
   - Lou, kocham cię, stary, jak niechcianego brata, więc zachowuj się – przewróciłem oczami, uśmiechając się szeroko. Katy chichotała pod nosem. – Zaraz ci oddam narzeczoną. Przynajmniej będziesz miał chwilę, by zorganizować wam coś do picia.
   - Będę tam – wskazał na Alex i Harry'ego siedzących na piętrze i obserwujących parkiet. – I lepiej dla ciebie, żeby moje kochanie wróciło do mnie szybko i w nienaruszonym stanie...
   - Tak, tak... – mruczałem pod nosem, prowadząc dziewczynę w stronę, gdzie ostatnio widziałem brata z jego narzeczoną. – On się ostatnio zrobił strasznie zazdrosny – powiedziałem, gdy już byliśmy poza zasięgiem słuchu przyjaciela. - Jak ty z nim wytrzymujesz?
   - Zupełnie mi to nie przeszkadza – zaśmiała się. – Louis po prostu lubi sobie powarczeć czasami. Gdzie mnie ciągniesz?
   - Zaraz się dowiesz – pomachałem bratu, który właśnie zamierzał ruszyć na parkiet. Po jego minie poznałem, że nie tylko ja byłem pod wrażeniem. – To jest właśnie Katy – powiedziałem, gdy stanęliśmy przed nimi. – Katy, chciałbym żebyś poznała mojego brata Grega i jego narzeczoną Denise.
   - Miło mi was poznać...
   - Nam tym bardziej miło – Greg uścisnął jej dłoń, a Denise, nie rozdrabniając się, porwała dziewczynę w ramiona. – Nie mogliśmy się doczekać, by się dowiedzieć, kogo Niall adoptował do rodziny. Wiecznie o tobie opowiadał, gdy dzwonił do domu – „Chyba mogłem się spodziewać porcji zawstydzania...” – Choć ostatnio konkurujesz z pewną blondynką...
   - Och, zamknij się – jęknąłem, poszukując wzrokiem Katie. Jakby wyczuła, że na nią patrzę, bo posłała mi przez salę buziaka. Po chwili jednak, odwróciła się witając kolejnych gości. – Nie narób mi wstydu. Ja o was same miłe rzeczy mówiłem. Chyba nie chcesz, żeby nam taka siostra koło nosa przeszła...
   - Jesteście okropni – zaśmiała się Denise i ujęła Katy pod ramię, ciągnąc do stolika. – Kate, co robisz pod koniec marca?
   - Właściwie to nie wiem... Jeżeli dobrze pamiętam, to chłopcy będą wtedy koncertować po Anglii... – usłyszałem ostrożną odpowiedź. – Nie znam jeszcze dokładnego planu...
   - Chcieliśmy was z Louisem zaprosić na nasz ślub – wtrącił się Greg, siadając naprzeciwko dziewczyn. Wcisnąłem się obok niego. – Mama nie może się już doczekać, by cię poznać.
   - Ale przecież... – w przygryzionej wardze rozpoznałem zakłopotanie. Gdyby nie opatrunki, zasłaniające oczy, dojrzałbym jeszcze więcej.
   - Należysz teraz do rodziny, prawda? – powiedziałem, ściskając jej dłoń. – Musisz się zgodzić. Lou nie ma tu nic do gadania. To sprawa rodzinna. Zresztą za tobą pójdzie wszędzie... – dodałem zgodnie z prawdą.


   - Widzieliście Katie? – zapytałem przyjaciół, rozglądając się w poszukiwaniu mojej dziewczyny.
   - A co? Znowu ci uciekła? – parsknął Zayn, szczerząc się jak nienormalny. „Najlepszy dowód na to, że ten pan nie miał trudności ze zlokalizowaniem baru...
   - Kto komu uciekł? – Scott pojawił się wraz z Amy i z tacą zastawioną drinkami.
   - Horan dziewczynę zgubił – Josh sięgnął po piwo. – Znowu.
   - Nie zgubiłem. Tylko chwilowo nie mogę zlokalizować...
   - Katie? – Amy wyglądała jakby nie wiedziała, o czym toczy się rozmowa. – Widziałam ją przed chwilą na schodach. Niosła czyjeś kule... – „Alex” zerknąłem w stronę stolika przyjaciół i uśmiechnąłem się, widząc znajomą blondynkę.
   - Czekaj, czekaj... – D chwycił mnie za ramie, gdy chciałem odejść. – Ta twoja Katie, to ta sama laska, którą po całym Londynie goniłeś?
   - Nie goniłem jej po całym Londynie – oburzyłem się, co tylko rozśmieszyło przyjaciół.
   - Zayn mówił coś innego – „Josh, ty zdrajco!” – Podobno w największym korku, zostawił samochód na środku ulicy i za nią pobiegł!
   - Ale numer! – D był pod wrażeniem. – Stary, w życiu bym się nie spodziewał, że jednak ją odnajdziesz... Super! – objął mnie ramieniem. – A teraz powinniśmy ją tu zaprosić i opowiedzieć jej wszystkie kompromitujące sytuacje z tobą w roli głównej...
   - Boże... – jęknąłem na samą myśl o takich pogaduszkach. – A miałem cię za przyjaciela...
   - Właśnie od tego są przyjaciele – Scott poparł kumpla. – Katy się nasze opowieści bardzo podobały.
   - Zabijcie mnie...
   - Chociaż nie mogła uwierzyć, że jeździłeś nago na rowerze, śpiewając piosenki Biebera – Scott pastwił się dalej. – Uwierzyła dopiero, gdy pościliśmy jej nagranie.
   - Tam są drzwi! – wskazałem w jakimś mało sprecyzowanym kierunku, ciesząc się, że przyjaciele polubili Katy na tyle, by zdradzić jej nasze największe tajemnice. „Choć akurat tą jedną mogli sobie darować...


   Wodziłem wzrokiem za Katie, która najwyraźniej porzuciła mnie dla Danielle, by teraz z nią szaleć na parkiecie. Wyglądała obłędnie w czarnej, krótkiej sukience i wysokich szpilkach. Gdy tak na nią patrzyłem, miałem ochotę zakończyć imprezę i zabrać ją do domu. „I może jeszcze kilka rzeczy chodziło mi po głowie...” Przyssałem się do piwa, mając nadzieję, że trochę ostudzi moje gorące myśli.
   - Ślinisz się, stary – Harry oparł się o ścianę obok. „Nieee...” jęknąłem, wiedząc na co się zanosi. – Mówiłem ci, że faceci nie są stworzeni do życia w celibacie...
   - Och, zamknij się... – zamknąłem oczy, wzdychając. Znając go, nie trudno było się domyślić, że dopiero się rozkręcał. – Nie każdy jest taki szybki, jak ty.
   - Ma się ten dar – wypiął dumnie klatę. – Ale serio, Niall. Na co ty czekasz? Aż ci ją ktoś sprzątnie sprzed nosa? Dziewczyna jest gorąca jak pochodnia. A te jej buty... Mniam... – zamruczał. Posłałem mu mordercze spojrzenie, co tylko skwitował głośnym śmiechem. Westchnąłem zrezygnowany. „Z takimi nie wygrasz...” – Horan, kurwa mać! Bierz się za nią! – trzepnął mnie w łeb i zabrał moje piwo. – Ja naprawdę wszystko rozumiem i może ta wasza nieśmiałość byłaby nawet słodka... – wsunął mi coś do kieszeni i prawdę mówiąc bałem się sprawdzić co to takiego. – Ruszaj, ogierze. Sięgnij w końcu po to, na co oboje macie ochotę. Jakie ona jeszcze ma ci znaki dawać? Pomachać majtkami? – pchnął mnie tak, że prawie zaliczyłem glebę. Uratowałem się tylko dzięki tańczącym znajomym, na których wylądowałem. Ruszyłem w stronę mojej dziewczyny.
   - Ja chyba oszalałem. Słucham Stylesa. Chyba właśnie w piekle powiało chłodem... – mruczałem pod nosem, zastanawiając się nad słowami przyjaciela.
   - W końcu, Niall! – Danielle przywitała mnie wielkim uśmiechem. – Ile można ściany podpierać? Na swojej imprezie powinieneś być królem parkietu.
   - Ja i moje umiejętności taneczne nie do końca się dogadujemy – powiedziałem, wpatrując się w Katie. „Naprawdę zamierzam posłuchać Stylesa?” – Mogę cię porwać na chwilę – miałem wrażenie, że moja twarz przypominała dorodnego buraka i wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co mi chodziło po głowie. Rumieniec Katie sprawił, że zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Skinęła głową i pociągnąłem ją w stronę biura, które udostępnił mi dziś właściciel lokalu. „Nie wierzę...” jęknąłem, gdy mijając Harry'ego, zauważyłem jego uniesione kciuki i rozbawione spojrzenie. „Wcale nie zamierzam zrobić nic z tego, co ten zboczeniec insynuuje” otworzyłem dźwiękoszczelne drzwi i zamknąłem je za nami na zamek. „Tylko żeby nikt nam nie przeszkodził w rozmowie...” Oparłem się o nie ciężko, przyglądając się, jak moja dziewczyna omiata wzrokiem pomieszczenie. „Po prostu chcę porozmawiać chwilę w spokoju...” W końcu spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem. – Katie... J-Ja... – „Zabiję Stylesa” obiecałem sobie. „Nigdy więcej się do niego nie odezwę.” Właśnie robiłem z siebie debila przed dziewczyną, na której mi zależało. – Może... – postanowiłem się poddać i, mimo iż czekało mnie za to kilka tygodni niewybrednych żartów, to nie mogłem tego zrobić. „Przecież to nie byłem ja...” – To jed... – gorące usta przerwały mi w pół słowa. Spojrzałem zaskoczony na Katie, której rumieniec tylko się pogłębił. „No, jeżeli ona może, to chyba ja też” postanowiłem i tym razem to ja zainicjowałem pocałunek.
   Nim się obejrzałem przyciskałem ją do drzwi, wpijając się w jej usta, jakby od tego zależało moje życie. Pozwoliłem dłoniom błądzić po jej ciele, wszędzie, gdzie tylko mogłem sięgnąć, a i tak było mi mało. Chciałem pieścić nogi w tych szpilkach, które były więcej niż nieprzyzwoite. „Boże...” jęknąłem, gdy poczułem nieśmiałe dłonie pod koszulką. Przyssałem się do jej szyi, ściskając za pośladki i przyciągając do mnie.
   - Niall! – pisnęła, gdy zawędrowałem pod jej sukienkę. Pociągnęła mnie za włosy, odciągając od swojej skóry. Spojrzałem jej w oczy i ujrzałem w nich taki sam ogień, jaki płonął we mnie. – To szaleństwo... – szepnęła, po czym przyciągnęła mnie do pocałunku, a jej palce zaczęły nerwową walkę z guzikami koszuli. Moje dłonie pieściły gładkie pośladki okryte skąpą koronką. Pociągnąłem dziewczynę na kanapę stojącą pod ścianą. Objęła mnie kolanami, szarpiąc się z opornym paskiem. – Ała! – jęknęła mi prosto w usta, podskakując. Sięgnęła mi do kieszeni i po chwili czerwieniłem się jak idiota, gdy zauważyłem w jej dłoni pakiet prezerwatyw. „Czy on zwariował?
   - Harry – powiedziałem jakby to wszystko wyjaśniało. I może jednak tak było, bo wspomniany „prezent” wylądował obok nas na kanapie, a my wróciliśmy to przerwanych czynności, nic sobie nie robiąc z imprezy, która odbywała się za ścianą. „Lub dwoma.




   - Josh! Z drogi – Danielle wyglądała jak ktoś, z kim lepiej nie zadzierać. – Co to znaczy, że te toalety są chwilowo nieczynne? Wiesz jaka kolejka zrobiła się na górze?
   - Domyślam się, biorąc pod uwagę ilość osób, które tam odesłałem – powiedział, odważnie blokując drzwi. – Siła wyższa...
   - Jaka siła wyższa? – jęknęła, przebierając nogami. – Pokażę ci siłę wyższą, jak ci nasikam do butów.
   - Horan właśnie odbiera ostatni prezent urodzinowy – postanowiłem przyjść z pomocą. W końcu to był niejako mój pomysł. „Dodajmy, że jak zawsze genialny.
   - O czym ty... – muzyka na chwilę ucichła, a my mogliśmy całkiem wyraźnie usłyszeć wykrzyczane imię naszego solenizanta. – Nie wierzę... – uśmiechnęła się Dani, by po chwili rechotać już na całego. – Jesteście nienormalni...
   - My? – oburzył się Josh. – Przecież to nie my...
   - Kurwa! Katieee!
   - Chyba można powiedzieć, że prezent mu się spodobał – powiedziałem, śmiejąc się na całego. – Myślicie, że facet ma monitoring w biurze? – spojrzeli na mnie jak na debila. – No co? Dla Horana przecież. Na pamiątkę.
   - Nie wierzę, że oni naprawdę to zrobili – wysapała Danielle, rozglądając się, czy przypadkiem nikt nie podsłuchuje. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, że czasami zachowywała się jak Payne.
   - Ja też – przyznałem. – Chciałem tylko trochę go podrażnić, ale najwidoczniej przypadkiem odkryłem, czego im brakowało...
   - Co to za zebranie urządzacie bez nas? – Liam objął swoją dziewczynę, a Zayn stanął obok, lekko się chwiejąc i obaj wpatrywali się w naszą wesołą kompanię zaciekawieni.
   - Pilnujemy cnoty Horana – powiedziałem, siląc się na poważny ton, ale widząc ich miny, musiałem skapitulować. – A właściwie to tego, by w końcu ją stracił.
   - Idioci – jęknął Liam, kręcąc głową. „O ile zakład, że nie uwierzył w ani jedno nasze słowo?” Choć jedno trzeba mu przyznać, refleks miał i potrafił się odnaleźć w każdej sytuacji. Gdy po chwili drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Niall, wyglądający na porządnie... wymęczonego, Payne przypominał kogoś, kto właśnie przechodził zawał. Szybko złapał przyjaciela za fraki i pociągnął go do męskiej toalety, gdzie pewnie oprócz pogadanki w swoim stylu, doprowadzi go do porządku. Spojrzałem na Danielle.
   - Chciałaś do kibelka – posłałem jej wymowne spojrzenie. – Sprawdź przy okazji, czy ktoś tam nie potrzebuje pomocy... – wpuściliśmy ją do środka, dalej pilnie strzegąc drzwi. Zauważyłem, że Zayna najwyraźniej wmurowało w parkiet. – Co tam, Malik? Gdzie twoja piękna pani?
   - W Liverpoolu – powiedział po chwili, a jego głos zdradzał, że myślami był daleko stąd. – Co wyście zrobili Niallowi?
   - Ja tylko pilnowałem drzwi! – Josh od razu wykazał się odwagą, rozkładając ręce.
   - Ja tylko zatroszczyłem się o gumki – poruszyłem komicznie brwiami. – Zresztą nie będę ich już potrzebował w najbliższym czasie – popatrzył na mnie z niedowierzaniem. – No i może jeszcze szepnąłem mu co nieco o tym, jaka to ona jest gorąca...
   - Kto jest gorący, Styles?
   - Oczywiście, że ty, Motylku – przyciągnąłem ją do siebie, udzielając najwidoczniej poprawnej odpowiedzi, bo przy okazji zebrałem zasłużonego całusa. – Jesteś taka gorąca, że normalnie guma się pali – puściłem jej oczko. „Mina w momencie, w którym załapała? Bezcenna...
   - Idiota – mruknęła, kręcąc głową i śmiejąc się pod nosem.
   - Ale twój idiota – suszyłem zęby z tej radości, jaka mnie przepełniała. „Nie powiem, kilka piw też mogło tu mieć swój udział.
   - Dlaczego przenieśliście imprezę pod drzwi? – Louis obejmował w pasie Kate. Ta dwójka przez cały wieczór była nierozłączna i biada temu, kto byłby na tyle głupi, by podejść do nich i poprosić dziewczynę do tańca. Biorąc pod uwagę jej kieckę i poziom zazdrości Lou, musiałby to być samobójca.
   - Bo to tylko dla wybranych – Josh parsknął śmiechem, a ja nie mogłem się nie przyłączyć. Uciszyło nas dopiero pojawienie się solenizanta. Szczerzył się jak nienormalny, a jego twarz kolorem przypominała poparzenie któregoś tam stopnia.
   - Co tam? – wcisnął mi coś w dłonie. – Dobrze się bawicie? – zapytał, klepiąc Zayna po plecach i zniknął w morzu ludzi.
   - Bo ci uwierzę! – krzyknąłem za nim, gdy zapoznałem się z tym, co mi zostawił. A raczej z tym, czego i ile brakowało. – Nie mogę z tego wariata – śmiałem się na całego, przytulając do siebie Alex, a miny przyjaciół jeszcze mnie nakręcały.




   Wnętrze samochodu raz po raz rozświetlały mijane latarnie oraz światła pojazdów, jadących z naprzeciwka. Londyn nocą robił równie wielkie wrażenie jak za dnia. Nie tylko w obrębie centrum. Choć może tylko ja tak to odbierałem...
   Dzisiejszego dnia Mark robił za szofera i głównie dzięki temu trochę szumiało mi w głowie. W ciszy tuliłem do siebie dziewczynę, rozkoszując się relaksującą jazdą. Zauważyłem, że dłonie dziewczyny delikatnie gładzą zaproszenie, które leżało na jej kolanach. Uśmiechnąłem się, wiedząc, że Denise i Greg zamówili je specjalnie dla Kate i dzięki temu moja narzeczona mogła zapoznać się z treścią kartki samodzielnie.
   - Pojedziemy na ślub jeśli masz ochotę – powiedziałem, przerywając milczenie i nawiązując do wcześniejszej rozmowy. – Z tego co pamiętam nie kłóci się to z żadnymi terminami...
   - Zayn mówił, że nikt oprócz Nialla miał nie lecieć, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania i żeby fani nie zepsuli ślubu...
   - Z fanami to akurat różnie może być – zerknąłem na kartkę. – Doskonale wiedzą, że Niall tam będzie, więc możemy mieć tylko nadzieję, że ochrona dopilnuje, by nie zakłócano porządku. A co do naszej obecności tam, w sensie całego zespołu, to cóż... Nie jesteśmy dla Grega żadną rodziną. To po pierwsze. Po drugie, rzeczywiście cała nasza piątka tam, zdecydowanie mogłaby narobić nie lada zamieszania, a w końcu to powinien być dzień Denise i Grega – wyliczałem. – Ale skoro Horanowie twierdzą, że należysz do ich rodziny, to jak najbardziej musisz tam być.
   - Przecież Niall tylko tak żartuje z tą siostrą... – uśmiechnęła się nieśmiało, wsuwając swoją dłoń w moją.
   - Na początku też tak myślałem. Zresztą nie tylko ja. Ale teraz nie byłbym tego taki pewien, kochanie – oparłem policzek w jej włosach. – Czy gdyby to miał być tylko taki żart, to opowiedziałby im o tobie tyle? Zrobili zaproszenie specjalnie dla ciebie. Myślę, że powinnaś się raczej przyzwyczajać do myśli, że masz irlandzką rodzinę, która z pewnością nie może się doczekać, by cię poznać. Zresztą słyszałaś Horana – pieściłem kciukiem wnętrze jej dłoni. – Jeśli cię nie przywiozę, utnie mi jaja, a przecież wiesz jak bardzo jestem do nich przywiązany. A że wszystko co moje jest także i twoje, więc powinnaś się troszczyć o nasze klejnoty rodowe – parsknięcie Marka przypomniało mi, że mamy publiczność.
   - Skoro tak stawiasz sprawę, to wydaje się, że nie mam wyjścia – zaśmiała się i mimo iż nie mogłem tego dojrzeć, byłem pewien, że oblała się rumieńcem. – Nie wiem, czy wiesz, ale ja też jestem do nich przywiązana – uniosła głowę, by szepnąć mi do ucha. „I Styles śmie mnie nazywać zboczeńcem” zassałem głośno powietrze. „Jak tu nie być, gdy staje mi na samą myśl o niej w moich ramionach?
   - Daleko jeszcze? – warknąłem, tylko rozbawiając tym towarzystwo. Miarowe oddechy powoli pozwoliły mi ochłonąć, ale tak było tylko do chwili, w której poczułem drobną dłoń na moim udzie. „Zdecydowanie zbyt blisko...


   Z pełną premedytacją zatrzymałem się u podnóża schodów. „By podziwiać widoki...” zamruczało moje gorsze ja, zajmując miejsca w pierwszym rzędzie. Ale czy mogłem się z nim nie zgodzić, mając przed sobą takie zjawisko? Byłem w stanie podwyższonej gotowości przez większość wieczoru, więc chyba naszedł czas, by ten żołnierz mógł odpocząć. „Ale najpierw czeka go jeszcze ostatnie zadanie dziś” pożerałem wzrokiem zgrabne nogi Kate, osłonięte ciemnymi pończochami. Pieściłem je wzrokiem od delikatnych kostek, przez kształtne łydki i uda, aż dotarłem do tego boskiego tyłeczka, skrytego koronkową sukienką. Niby wiedziałem, że jest tam jakaś podszewka, ale moja wyobraźnia najwyraźniej nie brała tej informacji pod uwagę, uznając ją za niezbyt ważną.
   - Lou? – w tym momencie, gdyby było to możliwe, dojrzałbym pytanie w oczach Kate, niestety przepaska skutecznie chroniła je przed moim wzrokiem. Było ono jednak doskonale słyszalne w jej głosie. „Ale nie słyszałem w nim strachu. Już nie...” uśmiechnąłem się, rejestrując kolejną zmianę, jaka zaszła w mojej narzeczonej. „Była bezpieczna i wiedziała o tym.” – Coś się stało?
   - Nieee... – poprawiłem spodnie, nieprzyjemnie ocierające się o mojego nabrzmiałego przyjaciela. „Spokojnie, żołnierzu.” – Podziwiam widoki...
   - Jesteś niemożliwy – zaśmiała się. Nim się odwróciła i skręciła do sypialni, zdążyłem jeszcze zauważyć rumieniec na jej policzkach. „Jakżeby inaczej...
   - Przynajmniej nie używasz takich epitetów jak Alex wobec Harry'ego – powiedziałem, wspinając się po schodach. – Czy wspominałem ci, że wyglądasz nieprzyzwoicie gorąco w tej sukience? – nie odrywałem od niej wzroku, opierając się o framugę. Usiadła na kanapie, zdjęła buty i próbowała rozmasować obolałe palce.
   - Ostatnio mówisz tak o każdej, którą zakładam...
   - Co ja poradzę, że przy tobie odkryłem moją miłość do sukienek – podszedłem do niej i klękając na dywanie, sięgnąłem po jej stopy. – Pozwól, że ci pomogę...
   - Mmm... Jak dobrze... – zamruczała, opierając się wygodnie. „Bardzo dobrze...” prawie oblizałem się z zadowolenia. „Ach ta moja przebiegłość...” masowałem bolącą stopę powoli kierując się wyżej. I jeszcze wyżej... Aż dotarłem do koronki zwieńczającej pończochę i moje palce musnęły nagie udo. – Lou! – pisnęła zaciskając nogi i przy okazji więżąc jedną z moich dłoni bardzo blisko bram do raju. „Poeta się znalazł...
   - No przecież pomagam ci się rozebrać, kochanie – z każdą minutą robiło mi się goręcej. – Tyle razy pytałaś, czy nie poszło ci oczko, że postanowiłem to dokładnie sprawdzić...
   - Ach tak?
   - Nie inaczej – potwierdziłem, jak najbardziej niewinnym tonem. – Chyba nie posądzałaś mnie o żadne nieprzyzwoite rzeczy? Co ci też chodzi po głowie?
   - Nie mogę ci powiedzieć – uśmiechała się przygryzając wargę. „Boże, to niezmiennie rozpala mnie do białości...” jęknąłem, czując rewolucję w spodniach.
   - A to dlaczego? – wydukałem, zmienionym z pożądania głosem, zajęty powolnym zsuwaniem pończochy. Brakowało mi widoku jej oczu zasnutych mgłą podniecenia. Białe opatrunki, choć oczywiście niezbędne, skrywały to, co tak kochałem. Oczy pełne uczuć, w których mogłem czytać jak z otwartej księgi i które zawsze porywały mnie w swoją głębię. Odłożyłem drugą pończochę na bok i uniosłem się lekko, by złożyć pocałunek na białej opasce. „Kolejny dzień bliżej...” odliczałem w myślach jak każdego wieczoru.
   - Bo to same nieprzyzwoite myśli – wyszeptała i z wrażenia chyba zabrakło mi powietrza w płucach. „Przydałaby się instrukcja oddychania.” – Nie chcę cię zgorszyć...
   - Za późno... – powiedziałem prosto w jej usta, by następnie nakryć jej wargi moimi. Smakowała... „Jak niebo...” rozległo się w mojej głowie i zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia, która „ja” to powiedziało.


niedziela, 6 kwietnia 2014

98

♡❤♡

Dzięki wam blog WYGRAŁ w konkursie na BLOG MIESIĄCA: LUTY !!!

♡❤♡

Z pięciu nominacji do 1D Awards udało się WYGRAĆ aż CZTERY !!!
Jestem tak dumna i szczęśliwa, że jeszcze trochę, a zacznę chodzić po ścianach z tej radości ;)

   
!!! Dziękuję !!!

♡❤♡


   - Wstawaj, śpiochu... - powiedziałem cicho z ustami przy uchu Kate. Chwyciłem zębami złote kółeczko i pociągnąłem za nie delikatnie. Zamruczała niczym mały kotek i tylko bardziej wtuliła się w poduszkę. Wiedziałem, że wciąż jest zmęczona i najchętniej pozwoliłbym jej jeszcze pospać, ale niestety nie było takiej możliwości. „Nie dziś” odepchnąłem strach, który próbował mnie obezwładnić. - Czas wstawać... - uśmiechnąłem się do pielęgniarki, która przyglądała się nam z ciepłym błyskiem w oczach. Pokazała na migi, że wróci za pięć minut i wyszła z pokoju.
   - Jeszcze nie... - usłyszałem stłumiony głos dziewczyny. Wyciągnęła rękę, by złapać moją i przyciągnąć mnie do siebie. Po chwili leżałem obok niej, tuląc się do tego wspaniałego ciała. „Pielęgniarkom raczej się to nie spodoba” pomyślałem, skradając jej całusa.
   - Musisz wstać, kochanie – powiedziałem cicho, delikatnie zakładając jej kilka kosmyków za ucho. - Już czas...
   Poczułem jak zesztywniała po tych słowach. Takiej reakcji się spodziewałem. Oznaczała, że w końcu Kate obudziła się na tyle, by przypomnieć sobie, gdzie się znajdowała i co ją teraz czeka. Ciche westchnienie tylko mnie w tym utwierdziło. Obróciła się w moich ramionach i przytuliła mocno, przykładając ucho do mojej piersi. Uwielbiałem, gdy tak robiła. Wtedy naprawdę czułem, że moje serce biło tylko dla niej. „I wiedziałem, że ona też to czuje...
   Nic nie powiedziała, ale mogłem być z siebie zadowolony. Jako budzik sprawdziłem się idealnie. Jednak najchętniej poszedłbym spać razem z nią i to na tak długo, by nie musieć stawiać czoła tej sytuacji. Fajnie byłoby przespać wszystkie problemy. „Szkoda tylko, że tak się nie da...” Pocałowałem ją w czubek głowy, gładząc uspokajająco po plecach. Chciałem coś powiedzieć, ale strach znów chwycił mnie za gardło. „Weź się w garść, człowieku” nakazałem sobie sam już nie wiem, który raz. Miałem ogromną nadzieję, że chłopaki szybko odbębnią dzisiejsze spotkania i przyjadą wspierać nas swoją obecnością. „Tylko które z nas bardziej tego wsparcia potrzebowało?
   Ostatni tydzień minął zbyt szybko. Za szybko. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że mamy tyle czasu, a teraz byłem tu. Znów w tej samej sali i kolejny raz tuliłem do siebie moją dziewczynę. „Tym razem już narzeczoną” poprawiło mnie moje drugie ja, chyba pierwszy raz oszczędzając wrednych komentarzy. Ostatnio byliśmy tu tylko na badaniach, które miały otworzyć przed Kate wachlarz możliwości. „I tak się stało...” westchnąłem, gładząc ją po włosach.
   - Nie mogę uwierzyć, że to już... - usłyszałem ciche słowa. Uniosła się na łokciu i skierowała na mnie swoje zaspane jeszcze oczy. Kolejny raz w mojej głowie pojawiła się myśl o tym, że wyglądają niesamowicie. Tylko one potrafiły zajrzeć w głąb mnie i dojrzeć wszystko. Można było w nich ujrzeć wszystkie jej emocje, a jednocześnie miało się wrażenie, że skrywają bezmiar tajemnic. Uwielbiałem się w nich zatapiać. „Proszę cię Boże, musi się udać...” sam już nie wiem, który raz w przeciągu ostatniego tygodnia błagałem o cud. - Cieszę się, że tu ze mną jesteś, Lou...
   - Gdzie indziej mógłbym być, skarbie? - musnęła mój policzek dłonią i pochyliła się, złączając nasze usta w delikatnym pocałunku. Jej ostrożność poruszała wszystkie struny w moim ciele. Pogłębiłem pocałunek, czując że wargi Kate rozciągają się w uśmiechu. „Kolejna z tych rzeczy, które tak w niej kochałem...” przyciągnąłem ją do siebie, nie przerywając smakować jej ust. Dopiero wielce wymowne chrząknięcie sprawiło, że oderwaliśmy się od siebie, a uroczy rumieniec zabawił policzki mojej dziewczyny.
   - Panie Tomlinson – Kate uśmiechnęła się przepraszająco, ale jej oczy śmiały się do mnie łobuzersko. Jej wargi ułożyły się w nieme „ups”. - To nie hotel. Proszę opuścić łóżko narzeczonej. Obiecał się pan zachowywać... – „Musiałem być niespełna rozumu, gdy to robiłem.” Kobieta posłała mi jedno z tych spojrzeń, które sprawiały, że miało się ochotę ukryć w najbliższej dziurze. Ewentualnie błagać o wybaczenie, bijąc się w pierś. - Dzień dobry, kochanie – prawie zagruchała, zwracając się do Kate. Pokręciłem głową rozbawiony, przyglądając się jak pomaga przygotować się dziewczynie do operacji. Starałem się nie przeszkadzać, bojąc się, by nie skończyć za drzwiami. - Musisz zdjąć całą biżuterię, skarbie. Potrzebujesz pomocy?
   - Nie... - nie odrywałem wzroku od palców Kate, gdy odpinała kolczyki i łańcuszek, odkładając je na szafkę obok łóżka. Uśmiechnąłem się, wspominając tamte magiczne dni, kiedy trafiły w jej posiadanie. „Kiedy to było?” - Lou?
   - Tak? - niczym na rozkaz, natychmiast znalazłem się u jej boku, rozbawiając tym pielęgniarkę, która uprzedzając, że zaraz pojawi się lekarz, opuściła salę. „Nareszcie...
   - Zaopiekujesz się nim dla mnie? - powiedziała Kate i dopiero słysząc jej słowa, zwróciłem uwagę na dłoń, w której spoczywał pierścionek zaręczynowy.
   - Oczywiście. Będę go strzegł, jak oka w głowie – wsunąłem sobie pierścionek na mały palec, by przypadkiem go nie zgubić i splotłem nasze palce razem. - Skarbie... - sam nie wiem, co tak właściwie chciałem powiedzieć. Może miało to być kolejne „wszystko będzie dobrze”, a może tym razem coś bardziej elokwentnego... Nie było nam dane się o tym przekonać, bo przerwało mi pojawienie się doktora Wellera. Wraz z nim pojawił się strach. „A może był tu cały czas?
   - Witam moją ulubioną pacjentkę w ten niezwykle piękny poranek – mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie, a z całej jego sylwetki biła pewność siebie i profesjonalizm. Rzucił okiem na kartę, wiszącą przy łóżku i wydawał się zadowolony z tego, co w niej przeczytał. Odkąd wczoraj przyjechaliśmy na badania, robił wszystko, by wypędzić z nas wszelkie obawy oraz wątpliwości i chwilami miałem wrażenie, że naprawdę mu się to udało. A potem strach wracał. „Wszystko będzie dobrze” upomniałem się w myślach, z całej siły starając się, by nie zdradzić przed narzeczoną mojego przerażenia. - Gotowa?
   - Gotowa – Kate uśmiechem przykryła swoje zdenerwowanie. - A z pewnością bardziej już nie będę – dodała, wciąż mocno trzymając mnie za rękę.
   Mężczyzna uchylił drzwi i weszło dwóch rosłych pielęgniarzy, pchając przed sobą szpitalne łóżko, o wiele węższe niż to, które znajdowało się w pokoju. Lekarz zabawiał nas wesołymi anegdotkami, podczas gdy ja pomagałem Kate ułożyć się wygodnie. Z każdym uderzeniem serca czułem, że trudniej mi się oddycha. Nawet te uderzenia były jakieś inne. Jakbym walczył o każde jedno. Strach. Przerażenie. „I nadzieja...” zagryzłem zęby, by z moich ust nie wydostał się żaden niepożądany dźwięk, który mógłby zmartwić Kate. „Będzie dobrze” próbowałem nad sobą zapanować, ale tym razem już nie przychodziło mi to tak łatwo. „Musi być.
   Kroczyłem korytarzem, nie wypuszczając dłoni narzeczonej z mocnego uścisku. Nie widziałem spojrzeń, jakie posyłały nam mijane osoby. Widziałem tylko ją, uśmiechającą się do mnie delikatnie. Wiedziałem, że się boi, ale z naszej dwójki ona była tą silniejszą. Jej uśmiech był tym prawdziwszym w tym momencie. Ściskała moją dłoń, a jej niesamowite oczy zapewniały mnie o tym, jak bardzo mnie kocha.
   W końcu zatrzymaliśmy się przed dwuskrzydłowymi drzwiami. „Już czas...” moje serce zamarło, a w głowie wybuchł istny huragan. „Wcale nie musimy tego robić... Nie potrzebujemy tego... Nie ryzykujmy...” Panika, to słowo idealnie opisywało to, co teraz czułem.
   - Wszystko będzie dobrze, Lou – ścisnęła moją dłoń. - Widzimy się za kilka godzin – uśmiechnęła się, żartując, a ja zastygłem przerażony. Déjà vu. „Nie!!!” W jednej sekundzie przed oczami przeleciały mi sceny z tamtego okropnego snu i zapomniałem jak się oddycha, a nogi chyba tylko jakimś cudem jeszcze się pode mną nie ugięły. „Weź się w garść, idioto! Natychmiast!” moje drugie ja, gdyby mogło, właśnie kopnęłoby mnie w tyłek.
   - Jestem tu i czekam na ciebie, kochanie – powiedziałem, nachylając się po jeszcze jeden pocałunek. Starałem się wyrzucić wspomnienia koszmaru z głowy. - Po prostu do mnie wróć...


   Przemierzałem nerwowym krokiem pokój, w którym polecono mi czekać. Cały czas próbowałem wyrzucić z głowy niechciane myśli, ale wspomnienia tamtego przerażającego koszmaru wciąż uparcie do mnie powracały. Przekonywałem samego siebie, że nie mam żadnego déjà vu. Że tym razem wszystko jest inaczej. Począwszy od niebieskich drzwi, za którymi zniknęła moja narzeczona, do tego pokoju, który przecież w niczym nie przypominał korytarza, który śniłem. Wtedy wszystko było zielone, teraz przeważał błękit i złoto. „Niebieski... Ulubiony kolor Kate” uśmiechnąłem się, zatrzymując przed oknem. „Tym razem wszystko jest inaczej...” westchnąłem, zapatrzony w widok za szybą.
   - Wszystko będzie dobrze – powiedziałem na głos, jakby to miało pomóc mnie przekonać. I znów rozpocząłem nerwową wędrówkę, przerywaną co jakiś czas, czy to staniem przy oknie, czy też siedzeniem na kanapie. Zegar nad drzwiami dosłownie kpił sobie ze mnie. Miałem wrażenie, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność. „Czas... Nienawidziłem drania...” Zatrząsł mną strach, gdy te słowa rozbrzmiały w mojej głowie. - Wszystko będzie dobrze – wysyczałem przez zęby, kładąc przesadny nacisk na każde słowo. - Dlaczego to tyle trwa? - jęknąłem, opadając na fotel i chowając twarz w dłoniach. „Zwariuję tu...
   - Lou? - pojawienie się Marka z kolejną porcją obrzydliwej kawy przerwało na chwilę moje użalanie się nad sobą. Wziąłem od niego parujący kubek, by choć na chwilę zająć czymś moje trzęsące się dłonie. Patrząc na niego widziałem, że nie tylko ja jestem przerażony. Kate w każdym potrafiła odnaleźć przyjaciela. Jej wielkie serce sprawiało, że miała ich więcej, niż pewnie zdawała sobie sprawę. - Paul dzwonił. Właśnie wylądowali. Będą za jakieś pół godziny...




   - Harry, natychmiast wracaj do samochodu – ciche polecenie Paula zadziałało lepiej niż rozkaz niejednego generała. Gdy używał „tego” tonu, każdy wiedział, że lepiej nie dyskutować. „Choć pierwsze lekcje były bardziej niż bolesne.” - Nie po to przylecieliśmy tu bez większego szumu, by teraz obwieścić wszem i wobec, gdzie jesteście.
   - Ale... - przyjaciel spojrzał tęsknie w kierunku wejścia do szpitala. Doskonale go rozumiałem, bo sam chciałbym już znaleźć się w środku. „Zresztą nie byliśmy w tym osamotnieni.” Zayn również wyglądał, jakby rozważał wyskoczenie z samochodu. Czekaliśmy najdłuższe dziesięć minut w moim życiu na pojawienie się Andy'ego, ale w końcu mogliśmy wjechać na parking dla pracowników, znajdujący się w podziemiach. Wyskoczyliśmy z samochodu, prawie taranując Paula i pobiegliśmy do windy, gdzie czekał na nas facet o urodzie bulteriera.
   - Witam – przywitał się z nami skinieniem głowy, a z Paulem wymienił uścisk dłoni. - Operacja nadal trwa. Mam was zaprowadzić do prywatnego pokoju, gdzie będziecie mogli zaczekać na lekarza – mówił ze śmiesznym akcentem, ale przynajmniej po angielsku.
   Miałem wrażenie, że przemykamy się jakimiś zapomnianymi korytarzami, bo nie natknęliśmy się na swojej drodze na żadnych pacjentów. A przynajmniej miałem nadzieję, że to nieużywana część budynku, bo w przeciwnym razie byłby to bardzo dołujący kolorystycznie szpital. „Od tej szarości zaraz sam się pochoruję...
   - Niall, śpisz? - Liam szturchnął mnie w ramię, gdy tylko weszliśmy do jasnego pomieszczenia i wskazał głową Paula. Menadżer przyglądał mi się, jakby czekając na jakąś reakcję z mojej strony. „Cholera. Jakie było pytanie?
   - Tak? - rozejrzałem się po przyjaciołach, licząc, że któryś mi podpowie, o co chodzi.
   - Masz ochotę coś zjeść? - powtórzył mężczyzna i dopiero teraz zauważyłem, że staliśmy obok stołówki.
   - Nie jestem głodny – mruknąłem pod nosem. Czułem, że żołądek skręcał mi się z nerwów i jedzenie było ostatnim, o czym teraz myślałem. - Możemy po prostu już iść do Louisa? - powiedziałem na głos to, czego wszyscy pragnęliśmy.
   Kilkanaście metrów dalej ochroniarz delikatnie zapukał w drzwi z mlecznego szkła i otworzył je przed nami. Na widok przyjaciela głośno wciągnąłem powietrze. Stał przy oknie i gapił się na widok za nim. Choć jeśli miałbym się zakładać, to raczej był zbyt pochłonięty swoimi myślami, by cokolwiek zauważyć na zewnątrz. Mark siedział pod ścianą, trzymając w dłoniach pusty kubek i wyglądał jakby się do niego modlił. W powietrzu czuć było nagromadzone emocje.
   Harry bez słowa przepuścił Alex w drzwiach i pewnym krokiem pognał do Louisa.
   - Lou... - powiedział cicho, nim zamknął przyjaciela w silnym uścisku. Ten, jakby wyrwany z transu, rozejrzał się zaskoczony dookoła, posyłając nam ledwie zauważalny uśmiech.
   - Już jesteście... – odetchnął z ulgą i przywitał się ze wszystkimi po kolei. Gdy go obejmowałem, czułem jak drżał. Ze strachu. Z przerażenia. Kiedy witał się z Alex, coś tam sobie szeptali, ale nie byłem w stanie rozróżnić pojedynczych słów. Jednak cokolwiek mu powiedziała, uśmiech na jego twarzy wydawał się szczerszy, a w oczach nadzieja wyparła poprzednie uczucia. - Jeszcze nic nie wiadomo – odezwał się po chwili, siadając między Harrym i Alex. Opadłem na fotel naprzeciwko. - To już trwa ponad trzy godziny... – westchnął, nie podnosząc na nas wzroku. Patrzył się na swoje dłonie i bawił się srebrnym kółeczkiem, w którym po chwili rozpoznałem pierścionek Katy.
   Siedzieliśmy w milczeniu. Nikt nie wyskoczył ze standardowym „wszystko będzie dobrze”. Po prostu czekaliśmy, a zegar nad drzwiami odmierzał czas. „I robił to strasznie wolno...
   Zerknąłem na telefon, uśmiechając się na widok tapety. Mogłem tylko żałować, że Katie nie mogła spędzić ze mną więcej niż te kilka dni, ale to i tak był niesamowity czas i byłem wdzięczny za każdą, spędzoną z nią sekundę. Choć oczywiście oddałbym wiele, by siedziała teraz obok mnie i swoim pozytywnym nastawieniem do życia dodawała mi otuchy i zapewniała mnie, że wszystko się uda, a moja wspaniała „siostra” niedługo spojrzy mi w oczy. Od rana kusiło mnie, by zadzwonić do Katie, ale grzecznie czekałem, aż da mi znać, że skończyła pracę. Miałem wielką nadzieję, że gdy już się odezwie, to będę miał jej do przekazania jakąś dobrą wiadomość odnośnie Katy. Bawiłem się komórką, obserwując Louisa. Był kłębkiem nerwów, choć naprawdę starał się jakoś trzymać. Pamiętając w jakim stanie był, gdy Katy poprzednio trafiła do szpitala wiedziałem, że teraz naprawdę robił wszystko, by nie panikować.
   Podskoczyłem na fotelu, gdy otworzyły się drzwi. Paul przepuścił w nich kobietę pchającą zastawiony wózek. Uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, stawiając go obok stolika pod ścianą. Opuściła pokój bez słowa.
   - Komuś kawy? - Zayn sięgnął po pierwszy termos i odkręcił go, krzywiąc się na widok zawartości. - Albo herbaty? - powiedział sięgając po drugi dzbanek, w którym musiał znaleźć to, czego szukał, bo szybko napełnił kubek i przyssał się do niego. Zauważyłem jakieś ciastka na talerzu i kanapki na drugim, ale wciąż nie mogłem zmusić się do sięgnięcia po nie, choć przecież nie zjadłem nawet śniadania. „Najem się, gdy już z Katy wszystko będzie dobrze” obiecałem sobie i wróciłem do mojego jakże zajmującego zajęcia. Jakimś cudem obserwowanie Louisa dziwnie mnie uspokajało. „Na tyle, na ile to było możliwe...




   Tylko kilka razy widziałem mojego przyjaciela w takim stanie i za wyjątkiem jednego, wszystkie pozostałe miały związek z Kate. Ta dziewczyna skradła mu serce i nie potrafiłbym sobie nawet wyobrazić, co by się z nim stało, gdyby jej zabrakło. „Dlatego wszystko będzie dobrze” powiedziałem siebie z całym przekonaniem na jakie było mnie stać. W mojej głowie brzmiało to nawet nieźle. Przekonywująco. Chciałem się odezwać, by jakoś przerwać tą okropną ciszę, ale za każdym razem, gdy już miałem otworzyć usta, coś mnie powstrzymywało. A przecież wiedziałem, że to całe milczenie wcale nikomu nie pomagało. Odrzucałem kolejne tematy, zastanawiać się, co skutecznie zajęłoby uwagę przyjaciela. „Cholera, jak na złość...
   - Będę ojcem... - powiedziałem i nie mogłem się nie uśmiechnąć, słysząc rozbawione prychnięcie Alex. Miłość w jej spojrzeniu dodawała mi sił.
   - Wiemy, stary – parsknął Niall, zerkając w moją stronę. - Zrzuciliście nam tę bombę tydzień temu i nadajesz na ten temat od tamtego czasu... - Louis w końcu oderwał oczy od swoich dłoni i spojrzał na mnie, uśmiechając się i kiwając głową na znak, że zgadza się z Horanem.
   - No wiem – przewróciłem oczami. - Ale teraz wiemy to już na sto procent. Byliśmy u lekarza... - ta wiadomość zaciekawiła wszystkich. No, może tylko Paul nie zdradzał żadnych oznak zainteresowania, ale w końcu on już wszystko wiedział. „Jeden zero dla genialnego Stylesa za jeszcze genialniejsze pomysły.” - Dziewiąty tydzień – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i posłałem rozbawione spojrzenie Markowi, którego mina świadczyła o tym, że wciąż miał świeżo w pamięci swoją ostatnią wpadkę. „Tak to jest, jak sobie facet doda dwa do dwóch i wychodzi mu pięć...” - Ma całe dwa centymetry i... - musiałem w końcu nabrać powietrza – normalnie nie mogę uwierzyć, ale widziałem jak jej serce biło...
   - Jej? - Louis spojrzał na mnie zaciekawiony.
   - Jeszcze nie wiadomo – powiedziała szybko Alex, ale ja tam swoje wiedziałem. - On sobie ubzdurał, że to dziewczynka będzie...
   - Bo będzie – splotłem ramiona na piersi. - Czuję to w kościach. Jeszcze zobaczysz, mamuśka. To będzie prawdziwa córeczka tatusia... - uśmiechnąłem się, rozmarzony.
   - Ciekawe co powiesz, gdy urodzi się wam chłopiec? - Zayn posłał mi rozbawione spojrzenie. „I ty, Brutusie?
   - Złoży reklamacje w szpitalu? - podpowiedział Niall, puszczając mi oczko. Blondyn ostatnio był istnym reaktorem szczęścia i samo przebywanie w jego towarzystwie działało lepiej, niż solidna dawka gazu rozweselającego.
   - Nie znacie się – strzeliłem pokazowego „focha”. - Ja będę miał dziewczynkę. Louis chłopca. Chajtniemy ich ze sobą i wszystko zostanie w rodzinie. Plan idealny – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, dumny ze swoich przemyśleń. „No, powiedzmy, że nad tym myślałem...
   - Idiota... - usłyszałem westchnienie Alex.
   - Nie obrażaj ojca swoich dzieci, Motylku...
   - Może nie rozpędzajcie się tak bardzo – wtrącił szybko Paul, kierując się w stronę drzwi, by odebrać dzwoniący telefon. - Może na razie niech to jedno przyjdzie na świat i dopiero pomyślicie o kolejnym...
   - Ty go lepiej nie zachęcaj, bo jeszcze jak zacznie myśleć, to mu się zamarzy cała drużyna piłkarska – parsknął Niall, sięgając po butelkę z wodą.
   - To jest myśl – zaśmiałem się, przybijając piątkę z Louisem. Szybko jednak przybrałem maskę niewinności pod wpływem spojrzenia Alex. „Powiedzmy, że się nabrała...
   - Powiedziałeś już rodzicom i siostrze? - Lou jednym zdaniem starł uśmiech z mojej twarzy i oczywiście bezbłędnie odczytał odpowiedź. - Rozumiem...
   - Nie chcieliśmy tego robić przez telefon – Alex przyszła mi z pomocą. „Moje kochanie...” - Zaprosimy ich na obiad, gdy tylko wrócimy do Londynu...


   „Mówiłem, że jestem genialny?” Uśmiechałem się pod nosem, przysłuchując się toczącej się dyskusji o ciąży, dzieciach, koncertach i o tym, jak sobie z tym wszystkim poradzimy. Dobrze wiedzieć, że cokolwiek się stanie, ma się wsparcie przyjaciół. Wierzyłem, że moja rodzina również mnie nie zawiedzie. „Cóż... Niedługo się przekonamy...” Puściłem Alex oczko nad głową Louisa. O dziwo nawet jego udało się wciągnąć do rozmowy. Czas wprawdzie nadal ciągnął się niemiłosiernie i raczej kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Lou przestał się stresować, ale przynajmniej wróciły mu kolory i nie przypominał już zombie. Ponabijaliśmy się jeszcze trochę z Marka i jego ciążowej pomyłki i w ogóle wydawało się, że atmosfera w pokoju zrobiła się ciut lżejsza. „Niewiele, ale zawsze to coś...
   - Idę poszukać kibelka – moja dziewczyna szepnęła mi na ucho i ruszyła w stronę drzwi. Sekundę później byłem już przy niej. Spojrzała na mnie rozbawiona.
   - No, przecież nie puszczę cię samej – powiedziałem, otwierając drzwi. - Jeszcze się utopisz, albo cię porwą...
   Daleko szukać nie musieliśmy i mając za nic moje próby dostania się do środka, moja dziewczyna ostentacyjnie zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. „A to w końcu koedukacyjny kibelek był.” Oparłem się o ścianę, rozglądając z zaciekawieniem dookoła. Andy siedział pod zajmowanym przez nas pokojem i przeglądał jakąś gazetę. „Ciekawe, czy cokolwiek z niej rozumiał?” Dojrzałem również Paula, który z niezbyt tęgą miną, rozmawiał przez telefon. „A to ci nowina...” Jednak coś w wyrazie jego oczu, gdy na mnie spojrzał, powiedziało mi, że nie jest dobrze. A może to było to jego nerwowe przeczesywanie włosów? Gest, który pojawiał się u niego, tylko wtedy, gdy naprawdę było nieciekawie. „Boże, co znowu?” Dziwne zimno liznęło mnie po plecach, aż się cały zatrząsłem. „Z kim mógł rozmawiać?” Menadżer opadł ciężko na siedzenie obok Andy'ego i chyba pierwszy raz wadziłem na jego twarzy taki grymas. Jakby zupełnie nie wiedział, co zrobić z tym, czego właśnie się dowiedział. Wpatrywałem się w niego, czekając na jakikolwiek gest, czy słowo, które wyjaśniłoby jego zachowanie.
   - Co się stało? - nawet nie zauważyłem, kiedy Alex stanęła przede mną. Przyglądała mi się w skupieniu.
   - Nie wiem... - powiedziałem, kiwając głową w stronę Paula, który teraz masował sobie skronie i robił to tak, jakby próbował wbić sobie palce do głowy. Podeszliśmy do niego w milczeniu. Miałem dziwne przeczucie, że nie powinniśmy pytać się go o nic, a jednocześnie musiałem wiedzieć.
   - Coś z Kate? - Alex zrobiła się blada jak ściana i wpatrywała się w mężczyznę nie mrugając i praktycznie nie oddychając.
   - Nie – powiedział szybko. - Operacja wciąż trwa i podobno wszystko idzie zgodnie z planem...
   - To co się stało? - zapytałem, ściskając dłoń mojej dziewczyny. Była lodowata.
   - Dzwoniła Emma – usłyszałem te dwa słowa i już wiedziałem. Nie musiał nic dodawać. „Boże...” - Lily zmarła przed godziną...




   Wlewałem w siebie sam już nie wiem którą kawę. Nawet nie czułem jej smaku, choć wydawało mi się, że gdy piłem pierwszą, to była okropna. „Czyżby to świadczyło o tym, że do wszystkiego można się przyzwyczaić?” Byłem wykończony. Chciało mi się palić, ale jednocześnie nie miałem siły ruszyć się z miejsca. W dodatku czułem, że zbawcza moc kofeiny jest dziś bardzo przereklamowana. Potrzebowałem zajęcia. Działania. Czegoś, co pozwoli mi wytrwać jeszcze trochę. Tyle ile będzie trzeba. Moje ulubione zajęcie dziś wyjątkowo się nie sprawdzało. Wpatrywanie się w blade, wymęczone twarze przyjaciół, aż nadto mi uzmysławiało, co tu robimy i na co czekamy. Ich strach udzielał się mi, a swojego przecież miałem pod dostatkiem. Nie potrzebowałem więcej.
   Harry dzielnie próbował nas zagadywać, ale nawet jego genialny temat o równie genialnym dziecku, które mu się urodzi w końcu się wyczerpał. „Zresztą ile można dyskutować o dwucentymetrowej fasolce?” Zwłaszcza, że od tygodnia nie rozmawiamy o niczym innym, próbując już zawczasu podjąć odpowiednie kroki. Wszyscy cieszyliśmy się z małego Stylesa, bo czemu nie? W końcu jego rodzice wydają się być nowiną zachwyceni. Miałem przeczucie, że za nimi solidna porcja strachu i nerwowych dyskusji, ale gdy już zdecydowali podzielić się z nami tym wielkim newsem, wydawało się, że wszystkie ważne decyzje zapadły. Harry nie prosił nas o radę, czy pozwolenie. On nas informował. „Kiedy on tak wydoroślał?” westchnąłem, zerkając na przyjaciela, który całym sobą był skupiony na swojej dziewczynie. Odgadywał jej zachcianki jeszcze nim jej samej przyszły one do głowy. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy okazało się, że temat dziecka nie pociągnął za sobą żadnej decyzji związanej z jego odejściem z zespołu. Przez chwilę bałem się, że tym skończy się rozmowa z Harrym i Alex. Ale nie. Przyjaciel kolejny raz mnie zaskoczył. I pewnie nie tylko mnie. Jedyne o co prosił, to wsparcie, a przecież o to nie musiał prosić. Staliśmy za nim murem i nie zamierzaliśmy nic w tej sprawie zmieniać. „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego...” uśmiechnąłem się pod nosem. „To chyba znaczy, że zostanę wujkiem...
   Smutna wiadomość, którą przekazał nam Paul przez chwilę spotęgowała nasz strach. Patrzyliśmy na menadżera i nie mogliśmy uwierzyć, że dziewczynka nie żyje. Z jednej strony starałem się spojrzeć na całą sytuację obiektywnie, w końcu wiedzieliśmy, że było z nią źle... że czas ucieka... Powinniśmy spodziewać się takiego zakończenia, skoro nawet jej matka to robiła... Ale potem musieliśmy się zmierzyć z drugą stroną medalu. „Jak mieliśmy to powiedzieć Kate?” Przerażenie, które ujrzałem w oczach Louisa, gdy zdał sobie sprawę z tego, że będzie musiał przekazać tą smutną wiadomość, było tak ogromne, że sam je poczułem. I zdecydowanie nie chciałbym być na jego miejscu. Wiedziałem, że Kate jest silna i że z tym również sobie poradzi. Ale nic nie mogłem zrobić z tym, że zastanawiałem się, ile jeszcze razy ta dziewczyna oberwie od życia, nim będzie jej dane zaznać niczym nie zmąconego szczęścia?
   Louis gwałtownie oderwał się od okna, wyrywając mnie tym samym z niezbyt wesołych rozmyślań i znów zaczął przemierzać pokój nerwowym krokiem. „Aż dziw, że jeszcze ścieżki nie wydeptał.” Wymieniłem z Liamem porozumiewawcze spojrzenia. Trzymał się. Lepiej niż ktokolwiek z nas się spodziewał. Nie wiem wprawdzie, co działo się w jego głowie, ale faktem było, że robił co w jego mocy, by się nie załamać. Czekał. A my z nim. „Zresztą co innego moglibyśmy zrobić?
   Pukanie do drzwi zabrzmiało wyjątkowo głośno w pomieszczeniu wypełnionym ciszą i strachem. Wszyscy zamarliśmy, gdy do pokoju wszedł lekarz Kate. Uśmiechał się. Widać było, że był bardzo zmęczony, ale jego twarz nie wyrażała żadnych negatywnych emocji. Jego wzrok od razu powędrował do Louisa. Wydawało się, że przyjaciel nawet nie oddychał. Tylko patrzył się w mężczyznę oczami pełnymi obaw. I nadziei. „Przede wszystkim nadziei...
   - Operacja przebiegła pomyślnie – z każdym słowem lekarza moje serca biło mocniej, a strach, który ściskał je w garści, powoli popuszczał uścisk. - Wszytko przebiegło zgodnie z planem. Żadnych nieprzewidzianych komplikacji...
   Lou wpatrywał się w mężczyznę w milczeniu. Jakby potrzebował chwili, by znaczenie słów do niego dotarło. Widziałem jak milion emocji przebiega przez jego twarz. Harry również zauważył, bo momentalnie znalazł się przy przyjacielu i zamknął go w silnym uścisku. Po chwili jedyne, co było słychać, to szloch Louisa. Rozbrzmiewał ogromną ulgą i radością. Już nie było strachu. Znów mógł oddychać...
   - T-To znaczy, że będzie widzieć? - odezwał się Niall, a oczy nas wszystkich spoczęły na lekarzu.
   - Niestety na to pytanie nie potrafię jeszcze odpowiedzieć – mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco. - Potrzeba czasu, by organizm przyzwyczaił się do zmian, które w nim wprowadziliśmy. Miejmy nadzieję, że je zaakceptuje...
   - Kiedy będzie wiadomo? - zapytałem, widząc, że nikt inny nie kwapi się zadać tego pytania, choć wszyscy chcemy znać na nie odpowiedź.
   - Najprawdopodobniej za kilka tygodni – spojrzał na Louisa, który kiwnął głową na znak, że zrozumiał. „A może wiedział o tym już wcześniej?” - Do tego czasu pana narzeczona będzie musiała nosić opaskę, by nie wystawiać oczu na działanie światła.
   - Czy mogę do niej iść?
   - Myślę, że za chwilę będzie to możliwe – lekarz uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Pielęgniarka przyjdzie po pana, gdy już przeniosą narzeczoną do jej pokoju. Zajrzę do niej wieczorem. Do tego czasu powinna spać. Oczywiście nie muszę przypominać, że potrzeba jej teraz spokoju?




   Ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi, by nie narobić żadnego hałasu. Pielęgniarka, krzątająca się przy łóżku, spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem. Ona również wyglądała na zmęczoną. To było wszystko, co zauważyłem, bo potem moje oczy spoczęły na Kate i nie widziałem już niczego poza nią. Zbliżyłem się do niej jak w transie, siadając na krześle, które jakimś cudem znalazło się obok mnie.
   - Maleńka... - powiedziałem bezgłośnie, ujmując drobną dłoń. Wsunąłem jej na palec pierścionek, który dała mi na przechowanie, a który pomógł mi wytrwać te godziny oczekiwania. Splotłem nasze palce razem tak, by nie zahaczyć o tkwiący w dłoni wenflon. - Już po wszystkim, skarbie... - nachyliłem się, by szepnąć jej do ucha. Wydawała się taka drobna w tym wielkim łóżku. Niesamowicie blada. Biały bandaż sprawiał, że jej bladość była jeszcze bardziej zauważalna. Jedynym kolorem na jej twarzy były ciemne sińce, wystające spod opatrunku. - Teraz już wszystko będzie dobrze – odważyłem się powiedzieć te słowa, które do tej pory powtarzałem jak mantrę, ale tylko w mojej głowie. Wiedziałem, że przed nami tygodnie oczekiwań na ostateczne wyniki operacji, ale dla mnie najważniejsze było to, że jej nie straciłem. Była tu ze mną. Spała. A na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech.




   Coś było nie tak. Coś było zdecydowanie nie tak. Głowa pękała mi, jakby ktoś okładał ją kijem bejsbolowym. Ewentualnie urządził sobie na niej zawody w stepowaniu. W uszach mi szumiało i to jeszcze potęgowało ten ból. I te głosy docierające do mnie jakby z oddali. Starałam się na nich skupić, mając nadzieję, że jeden z nich należy do Louisa, ale nie byłam w stanie się skoncentrować. Moje starania doprowadziły tylko do tego, że bolesna błyskawica przetoczyła się przez moją głowę, wyrywając z moich ust głośny jęk.
   Śmiech. Chciałam prosić, by przestali, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Chwyciłam głowę w dłonie, mając chyba nadzieję, że ten ucisk choć trochę zmniejszy cierpienia. Nie podziałało. Za to pod palcami wyczulam coś, czego nie powinno tu być. „Bandaż?” zdziwiłam się. „Dlaczego...” nerwowo zaczęłam odwijać opatrunek, pod nim szukając wyjaśnienia mojego stanu. Z każdą ubywającą warstwą rozpływała się ciemność. Z oddali wciąż dochodziły dźwięki radosnej zabawy. „Co tu się dzieje?” Zerwałam opatrunek. Za każde uniesienie powiek płaciłam bolesną cenę. Ale udało mi się dojrzeć sypialnię skąpaną w świetle lampy, stojącej w rogu pokoju. Wesoła rozmowa toczyła się za drzwiami.
   - Lou? - zapytałam, ale nie było szans, by mój głos przebił się przez te śmiechy dobiegające z salonu. Ostrożnie wstałam z łózka. Zdziwionym spojrzeniem obrzuciłam wściekle różową piżamę. „Kto mi założył takie obrzydlistwo?” Zacisnęłam zęby i pokonując chęć padnięcia na łóżko, skierowałam się ku drzwiom. Nadal nie rozpoznawałam głosów, ale przecież jeden z nich musiał należeć do Louisa. - Lou? - odezwałam się, wychodząc z sypialni, ale osoby siedzące na kanapie wybrały sobie akurat ten moment, by roześmiać się głośno. Mrużąc oczy, próbowałam dojrzeć twarze w ciemnym pokoju. Jedynie poświata telewizora rozpraszała mrok. Głowa mi pulsowała niemiłosiernie, nogi trzęsły się tak bardzo, że bałam się poruszyć, w obawie przed upadkiem.
   I w tym momencie ich ujrzałam. Telewizor rozbłysł jasnym blaskiem i w tej poświacie zobaczyłam dwie uśmiechające się do siebie twarze. „To niemożliwe...” wciągnęłam gwałtownie powietrze, osuwając się na drzwi. W ostatniej chwili zdążłyam się uchwycić framugi. Narobiłam przy tym trochę hałasu. Wystarczająco, by dwójka na kanapie zwróciła na mnie uwagę.
   - Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - dziewczyna spojrzała na mnie, posyłając mi zadowolony z siebie uśmiech. Tak wyglądał zwycięzca. - Nareszcie raczyłaś się obudzić...
   - Daj jej spokój, El – patrzyłam na zbliżającego się do mnie Louisa i mimo iż wiedziałam, że to on, nie rozpoznawałam w nim chłopaka, w którym się zakochałam.
   - Lou? - potrzebowałam wyjaśnień. Chciałam zrozumieć, co się tu działo. Co ona tu robiła? Dlaczego siedział z nią i dobrze się bawił, podczas gdy moja głowa rozpadała się na kawałki? „I dlaczego jego uśmiech wygląda tak obco?” - Co...
   - Miałeś rację. Niezbyt rozgarnięta – usłyszałam głos dziewczyny, a ku mojemu przerażeniu Louis pokiwał jej głową, jakby potwierdzając jej słowa. „A może to były jego słowa?” El podeszła do nas i uwiesiła się na ramieniu chłopaka. Byłam pewna, że ją odepchnie. „Powinien to zrobić, prawda? Prawda?” Nie wiem, co bardziej mnie przeraziło, to, że objął ją ramieniem i przyciągnął bliżej, czy to, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na mnie, jedyne co w nim widziałam, to zwycięstwo.
   - Nie... - szepnęłam, a strach wypełniał mnie całą. - Nie – załkałam.
   - Już nie dramatyzuj – parsknęła dziewczyna. - Nie ma potrzeby urządzania zbędnych scen. Masz, co chciałaś. Dopięłaś swego.
   - Nie rozumiem... - wbiłam wzrok w mojego narzeczonego. „A może te całe zaręczyny były tylko wymysłem mojej chorej wyobraźni?” Już niczego nie byłam pewna.
   - Już mnie nie potrzebujesz – jego wzruszenie ramionami zabolało bardziej, niż ugodzenie nożem. - Teraz już sobie poradzisz...
   - Potrzebuję cię – byłam więcej niż pewna, że bez niego po prostu umrę. - Jak w ogóle możesz myśleć, że jest inaczej?
   - Oj, proszę cię... - Eleanor znów się wtrąciła. Chciałabym zetrzeć jej ten uśmieszek z twarzy, ale jk na razie cała moja energia szła na to, by utrzymać się w pionie - Chyba nie myślałaś, że to było na zawsze, co? - w mojej twarzy musiała dojrzeć odpowiedź. - Tak myślałaś? - roześmiała się głośno, a on... On też się śmiał... A z każdym tym dźwiękiem coś we mnie umierało. „To moja wina” pomyślałam, próbując powstrzymać łzy. „Uwierzyłam w bajkę, choć doskonale wiedziałam, że w moim życiu nie było na nią miejsca...
   - Imprezujecie beze mnie? - usłyszałam męski głos, który jako jedyny wydawał mi się znajomy. Odwróciłam się w stronę z której nadchodził i zamarłam. Serce załomotało mi w piersi. W gardle uwiązł krzyk. „To niemożliwe! To nie może być on! Nie!” Wszystko we mnie wołało, że powinnam uciekać, ale wiedziałam, że nie mam tej możliwości. Już nie. Nie miałam dokąd uciekać. - Witaj, Kate...
   - Nie... - szarpnęłam się, próbując schronić się w sypialni, ale coś chwyciło mnie za dłoń i nie pozwoliło odejść. Zadrżałam. Czułam się jakby moje żyły wypełniał lód. - Nie...
   - Kate? - głos Louis przebijał się przez okowa bólu spowijające moją głowę. Próbowałam się mu wyrwać, choć przez moment chciałam rzucić się mu w ramiona. Miałam wrażenie, że znów brzmiał tak, jak to pamiętałam. „Tylko, czy cokolwiek z tego było prawdą?” - Kate? Skarbie? - czułam ciepło jego dłoni. Rozprzestrzeniało się we mnie, powoli przeganiając lód. Ściskał moje palce, przyciągając do siebie. Czułam dotyk jego dłoni na policzku. Próbowałam spojrzeć mu w oczy, ale obraz przed moimi oczami rozmywał się, aż w końcu otoczyła mnie tak znajoma ciemność. „Byłam w domu...” - To tylko sen...
   - Lou? - spróbowałam ponownie, ale tym razem, to mojego głosu nie rozpoznawałam.
   - Jestem tu, skarbie – poczułam, że się porusza, a po chwili jego oddech owionął moją twarz. - Wszystko dobrze. To był tylko sen...
   - Tylko sen... - powtórzyłam. Wspomnienia powoli do mnie wracały i tym razem wiedziałam, że są prawdziwe. Czułam, że moje wargi drżą, jakby z zimna. Ale to nie było to. A wręcz coś przeciwnego. To wracało do mnie ciepło. W postaci ust Louisa muskających moje w najdelikatniejszym z pocałunków. - To już nie jest sen, prawda? - musiałam się upewnić. Usłyszałam czyjeś prychnięcie i wiedziałam, że moja rodzina jest przy mnie.
   - Nie, nie jest – powiedział cicho i ponownie nakrył moje wargi swoimi.