poniedziałek, 27 maja 2013

58




   Moją głowę atakowały rozmaite hałasy sprawiając, że miałem ochotę umrzeć. Było mi niedobrze i czułem, że jeśli tylko spróbuję się poruszyć, to rozsadzi mi łeb. „W najlepszym wypadku puszczę pawia jak stąd do...” urwałem myśl, gdy doszło do mnie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie się znajduję. „To musiała być impreza stulecia...” próbowałem żartować, jednocześnie ostrożnie sprawdzając, czy mam przy sobie portfel i telefon. „Przynajmniej tyle...” odetchnąłem z ulgą, gdy wyczułem, że wszystko znajduje się na swoim miejscu, bezpieczne w kieszeniach. „Tym razem Paul mnie zabije” jęknąłem i już miałem zacząć wymyślać prawdopodobnie brzmiące usprawiedliwienie... „Kurwa mać...” skrzywiłem się, gdy usłyszałem huk czegoś metalowego uderzającego kilka razy o podłogę. „Dobijcie mnie...” Próbowałem otworzyć oczy, ale oślepiające światło poraziło mój mózg sprawiając, że jęknąłem z bólu, a moje wnętrzności skręciły się w proteście. „Więcej nie piję, przysięgam na wszystko...”
   - Naprawdę nic mu nie jest – usłyszałem spokojny, kobiecy głos, ale za nic nie mogłem rozpoznać do kogo należy. – Nabił sobie tylko pokaźnego guza i zapewnił porządny ból głowy.
   - To dlaczego wciąż jest nieprzytomny? – „Andy?” miałem wrażenie, że to głos ochroniarza. „Ale dlaczego...” I wtedy wszystko do mnie wróciło. Uderzyło w moją świadomość niczym rozpędzony tir. I naprawdę chciałem umrzeć...
   - Alex! – zerwałem się na równe nogi, zataczając niczym pijany. Nie mogłem ustać, a moja głowa zdecydowanie postanowiła się podzielić na mniejsze kawałki. „Ja pierdolę, za jakie grzechy?” usiłowałem zatrzymać zawartość żołądka w... no cóż... w żołądku...
   - Spokojnie... – poczułem silne dłonie Andy’ego zaciskające się na moich ramionach. Zabolało, ale przynajmniej uratował mnie przed spotkaniem z podłogą. – Wszystko dobrze?
   - Chcę zobaczyć Alex... – wybełkotałem, próbując powstrzymać wymioty. – Proszę... – spojrzałem na kobietę stojącą przede mną. Łzy zakręciły się mi w oczach, gdy wspomniałem to jedno przeklęte słowo. „Odeszła...” – Proszę... – zauważyłem, że zaczyna kręcić przecząco głową. – Wiem, że nie jestem nikim z rodziny... – zacząłem szybko, bo nie mogłem pogodzić się z odmową. „W ogóle nie ma takiej opcji” postanowiłem sobie. – Ale ona nikogo nie ma. Tylko bliską przyjaciółkę i mnie. Kate nie mogła przyjechać. Rozmawiałem z pani koleżanką. Powiedziała bym...
   - Ze mną pan rozmawiał, panie Styles – kobieta posłała mi sympatyczny uśmiech, który jakoś załagodził jej postawę sierżanta.
   - Proszę... – błagałem. – Ja muszę ją zobaczyć... Czy pani tego nie rozumie? Muszę! Nie zdążyłem się nawet pożegnać... Boże... – czułem, że łzy strumieniami płyną mi po twarzy i naprawdę stałem tylko dzięki silnym dłoniom mojego ochroniarza. – Proszę mi pozwolić...
   - Pożegnać? – pielęgniarka spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili zrozumienie pojawiło się na jej twarzy. – Pana przyjaciółka żyje, panie Styles. Jest w pokoju 814...
   - Ja byłem w tym pokoju – warknąłem. Patrzyłem na nią jak na kretynkę, która bawi się moim kosztem. – Powiedziano mi tam, że Alex nie żyje... – to słowo ledwo przeszło mi przez usta. Wciąż to do mnie nie docierało...
   - Musiała zajść jakaś straszna pomyłka – powiedziała spokojnym głosem. – Przeniesiono ją tam kilka minut temu, gdy skończyli ją operować... Ktokolwiek udzielił panu tej informacji, musiał mieć na myśli poprzednią pacjentkę...
   Wbiłem wzrok w kobietę, próbując zrozumieć znaczenie słów, które wypowiedziała. Miałem wrażenie, że mój mózg odmawia współpracy. Wiedziałem, że znam pojedyncze wyrazy, ale nie docierało do mnie nic z tego, co próbowała mi powiedzieć. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno i zawartość żołądka przypomniała o sobie. Wyrwałem się Andy’emu i upadając na kolana pochyliłem się nad stojącym pod ścianą koszem. Miałem wrażenie, że wypluję z siebie wszystkie wnętrzności, a mój mózg wciąż nie pracował jak należy... Po chwili poczułem, że silne ręce ochroniarza podnoszą mnie do góry i sadzają na krześle, a kobieta podała mi szklankę wody i zabrała obiekt mojej „chwały” z zasięgu wzroku i co ważniejsze - nosa. Gdy wróciła, spojrzałem na nią wyczekująco.
   - Alexis żyje – powiedziała. „Kto? Jak?” wciąż usilnie starałem się pobudzić moją głowę do pracy, ale przychodziło mi to z wielkim trudem.
   - Alex żyje, Harry – odezwał się Andy, zaciskając dłonie na moich ramionach. – Dopiero przenieśli ją na ten oddział. Gdy przyjechaliśmy jeszcze trwała operacja. Lekarz powiedział, że przebiegła pomyślnie, aczkolwiek jej stan jest bardzo poważny i nadal nie wiadomo...
   - Alex żyje – powiedziałem, patrząc na niego uważnie. – Moja Alex? – upewniłem się, wskazując palem na siebie. Widziałem, że kiwa głową w potwierdzeniu, ale wciąż nie mogłem w to uwierzyć. – Ta Alex? To nie żadna kolejna, chora pomyłka?
   - Jeżeli już lepiej się pan czuje, to może pan ją zobaczyć – wtrąciła się pielęgniarka.
   Zerwałem się na nogi, ale znów musiałem skorzystać z pomocnego ramienia Andy’ego, bo wciąż zataczałem się jak pijany. I jeszcze ten okropny ból głowy... Poszliśmy za kobietą i ponownie stanąłem przed drzwiami z numerem 814. Poczułem strach. Miałem wrażenie, że to on wypełnia moje żyły sprawiając, że nie mogłem normalnie oddychać. Zauważyłem kieszonkę na ścianie, w której znajdowała się niebieska teczka. „Alexis Green, 25.” Powtórzyłem nazwisko w głowie próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej je słyszałem. „Co ze mnie za przyjaciel?” Kobieta stała w otwartych drzwiach i patrzyła na mnie wyczekująco. Oswobodziłem się z uścisku Andy’ego i przerażony tym, co mogę zobaczyć, wszedłem do sali. Wyglądała tak samo, jak ją zapamiętałem, z jedną różnicą. Teraz nie była już pusta. Dookoła łóżka cicho popiskiwały rozmaite aparatury, a na białej pościeli leżała ona...
   - Alex... – szepnąłem, zbliżając się do niej powoli. Zakryłem usta dłońmi, próbując opanować szloch, który mną wstrząsnął. Jej zwykle roześmiana i kolorowa twarz, teraz była tylko kolorowa... Pokryta wszystkimi odcieniami fioletu i czerwieni. Z ust wychodziła jej biała rurka... – Alex... – musnąłem palcami jej prawą dłoń. Była zimna. „Dlaczego ona jest zimna? Przecież...
   - Lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy – odezwała się kobieta. – Teraz musimy być dobrej myśli i czekać, aż się obudzi... – słuchałem jej, nie odrywając wzroku od mojej przyjaciółki.
   - Obudzi się – powiedziałem głosem przepełnionym całą pewnością, na jaką było mnie stać. – Jest silna – wsunąłem swoją dłoń pod jej, próbując przekazać dziewczynie choć trochę mojego ciepła.. – Nie zostawi nas... – „Nie zostawi mnie...” dodałem w myślach. „Proszę, nie zostawiaj mnie...

   Kilka godzin później wciąż trwałem w tym samym miejscu. Jedyną różnicą było to, że teraz siedziałem na krześle, które przysunęła mi pielęgniarka. Odmówiłem wyjścia z pokoju. Postanowiłem być tu, gdy się obudzi i żadna siła mnie stąd nie mogła ruszyć. Rozmawiałem z lekarzem i z policjantem prowadzącym śledztwo, ale wzrok wciąż skupiony miałem na swojej przyjaciółce i tylko ona się dla mnie liczyła. Gdzieś w mojej głowie odezwał się głos, że powinienem zadzwonić do Liama, ale okazało się, że mój telefon ucierpiał bardziej niż ja po spotkaniu z twardą podłogą. Byłem prawie pewien, że Andy skontaktował się z Paulem, więc nie miałem zamiaru przejmować się chłopakami, gdy Alex walczyła o życie.
   - A pamiętasz to rozwalone łóżko? – od kilku godzin nawijałem, co mi tylko ślina na język przyniosła. – Chłopaki do dziś nie chcą mi uwierzyć, że do niczego wtedy nie doszło – zaśmiałem się pod nosem. – Myślałem, że się spalę ze wstydu, gdy Liam mnie zaciągnął do recepcji i kazał się tłumaczyć – splotłem nasze palce razem i co jakiś czas ściskałem je ostrożnie, dając znak, że tu jestem i czekam... – Pewnie wszystko wiesz... Te wasze hotelowe ploteczki... Wróć do mnie... – szepnąłem, próbując powstrzymać łzy, które znów cisnęły mi się do oczu. Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić. – Wiesz, że mógłbym sobie teraz bezkarnie obejrzeć tego twojego motylka – mruknąłem, obserwując jak jej klatka piersiowa unosiła się i opadała z każdym oddechem. – I może powinienem to zrobić... Skoro nie wysłałaś mi tego zdjęcia... Ale pewnie później skopałabyś mi dupę... Chyba też sobie wytatuuję coś takiego – dalej gadałem jak nakręcony, a w mojej głowie właśnie powstawał projekt kolejnego tatuażu. – Tylko wróć do mnie, a walnę sobie motylka wielkiego jak twoja głowa – obiecałem. – No, może ewentualnie ciut mniejszego – poprawiłem się. – Masz naprawdę wielki ten baniak – próbowałem żartować. – Jak się nie obudzisz, to ci nie powiem, co tam u Kate, a przecież chcesz wiedzieć... – szantaż też nie działał. Wytarłem łzy, które pojawiły się w moich oczach. – Alex, proszę cię... – powiedziałem cicho, przybliżając twarz do jej dłoni i opierając na niej policzek. – Obudź się... Ile można spać? – musnąłem wargami jej poranioną dłoń. – Przydałoby ci się manicure, Tęcza – zauważyłem jej połamane paznokcie, każdy w innym kolorze. – Zabiorę cię do najlepszego spa jakie znajdę... Tylko się obudź... Musisz się obudzić, Alex – westchnąłem z ustami wciąż przy jej skórze. – Co ja mam powiedzieć Kate? Przecież ona się załamie... Musisz do niej zadzwonić i ją zapewnić, że wszystko w porządku... No, wstawaj, kurwa – warknąłem, przytłoczony tą całą sytuacją. – Jak się nie obudzisz, to ci spalę wszystkie te twoje kolorowe kreacje i wypełnię szafę najnudniejszymi ciuchami jakie świat widział. Takimi, jakich nawet moja nauczycielka od historii by nie ubrała, a wierz mi, baba miała okropny styl... – nawijałem nadal. – Zacznę od tych śpiochów z ogonkiem. Urządzę sobie ognisko przed twoim domem i zaproszę moją ulubioną sąsiadkę. Jestem pewien, że z przyjemnością się przyłączy – zaśmiałem się. – Pewnie po wszystkim odtańczy taniec radości, że już nie będzie musiała oglądać tych twoich kolorowych kiecek...
   - Idiota...
   - Za często się powtarzasz – parsknąłem. – Musisz wymyślić... – głos uwiązł mi w gardle, gdy zdałem sobie sprawę z tego, co się właśnie stało. Zerwałem się z krzesła i nie puszczając jej dłoni, wpatrywałem się w jej twarz. – Alex? – szepnąłem. Czułem, że coś ścisnęło mnie za serce. Mój oddech przyspieszył, gdy zauważyłem drżenie jej powiek, które po chwili uniosły się minimalnie, by opaść z powrotem. Nacisnąłem przycisk przy łóżku, by zawiadomić pielęgniarkę. – Alex, skarbie... – zauważyłem, że jej usta wykrzywiają się w delikatny uśmiech. - Wiem, że namawiałem cię na chorobowe, ale miałem na myśli takie lewe, wiesz... – powiedziałem i ucieszyłem się widząc, że się uśmiecha. – Nie musiałaś od razu wyskakiwać przez okno...
   - Styles... – jęknęła cicho.
   - No... – pochyliłem się nad nią, by lepiej słyszeć.
   - Zamknij się – szepnęła, a moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. „Dla ciebie wszystko...” odetchnąłem głęboko.
   W tym momencie do sali wpadły dwie pielęgniarki, a zaraz za nimi lekarz. Na nic zdały się moje protesty. Dosłownie minutę później stałem zdenerwowany pod drzwiami czekając, aż pozwolą mi znów wejść do środka.
   - Dzwoniłem do Paula – odezwał się Andy, wyciągając w moją stronę parujący kubek. – Powiedział, że zarezerwuje nam lot na niedzielę. Tak, byś tylko zdążył na sam występ...
   - Rozumiem – mruknąłem, wzruszając ramionami. Na razie nie chciałem o tym myśleć. – Miałem dać znać chłopakom, ale telefon mi się rozwalił...
   - Opowiedziałem wszystko, co powiedział lekarz i ten policjant. Na pewno Paul porozmawiał już z nimi... – zapewnił mnie Andy. – Albo zrobi to po śniadaniu...
   - Śniadaniu? – zdziwiłem się i odruchowo spojrzałem na zegarek. „Kiedy to zleciało?


   Natarczywe walenie w drzwi wyrwało mnie z cudownego snu i ktokolwiek się ośmielił to uczynić, już był martwy.
   - Czego? – zawołałem, ale zaraz pożałowałem swojego podniesionego głosu widząc, że przy okazji obudziłem Kate. Na szczęście tylko przysunęła się bliżej mnie i ponownie zasnęła.
   - Śniadanie! – odezwał się Zayn i dzięki Bogu przestał hałasować. Miałem wrażenie, że spałem nie dłużej niż kilka minut i akurat jedzenie było na samym końcu listy rzeczy, na które miałem teraz ochotę. „Spać...” jęknąłem, ale czując nagie ciało Kate wtulające się w moje, coś innego zajęło miejsce pierwsze na wspomnianej liście. „I pewnie kilka następnych również...
odezwało się to moje wredne „ja”.
   - Później! – zawołałem i natychmiast wyrzuciłem go z głowy. Przyciągnąłem dziewczynę do siebie, uśmiechając się pod nosem, gdy zdałem sobie sprawę, gdzie spoczywa jej dłoń. „A jeszcze nie tak dawno...
   I znów rozległo się uporczywe walenie w drzwi. „Boże, czy on nie może dać nam spać?” jęknąłem i przeciągnęłam się ostrożnie. Moje usta rozciągnęły się w szeroki uśmiech, gdy uzmysłowiłem sobie, że przytulam się do nagich pleców Kate, a jej równie nagi tyłeczek ociera się o...
   - Lou! Kate! – głos Zayna skierował moje myśli na inne tory. „No ja pierdolę...” zdenerwowałem się.
   - Daj nam spać – warknąłem na tyle głośno, by usłyszał. – Nie mamy ochoty na śniadanie.
   - Co on mówi? – zdziwił się Niall. „Oni tam wszyscy stoją, czy jak?
   - Już dawno jest po śniadaniu – powiedział Zayn. – Za niecałą godzinę wyjeżdżamy...
   - Co?!? – usiadłem gwałtownie i tym razem skutecznie budząc Kate. „Kurwa, nie zdążymy...” jęknąłem.
   - Lou? – zaspany głos mojej dziewczyny wyrwał mnie z szoku. – Która godzina?
   - Dziesięć po ósmej – powiedziałem, zerkając na zegarek. – Musimy...
   - Louis! – zawołał Liam. – Musicie się spakować... Wstawaj!
   - Już nie śpimy! – odkrzyknąłem, rozglądając się dookoła i krzywiąc się na widok rzeczy, które muszę upchać w walizce. – Spotkamy się na dole!
   - Ale na pewno? – przewróciłem oczami. – Nie zaśnij znów...
   - Już wstajemy, Liam – odezwała się Kate i po jej słowach w końcu zapadła cisza. „Dlaczego mi nie uwierzyli?” – Dzień dobry – uśmiechnęła się do mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
   - Dzień dobry – nachyliłem się, by ucałować jej usta. – Chyba zaspaliśmy...
   - Chyba na pewno – zaśmiała się. – Idź pierwszy pod prysznic, a ja zacznę się pakować...
   - A może pójdziemy razem? – zaproponowałem i już miałem przed oczami kilka gorących pomysłów, idealnych do przetestowania pod strumieniem gorącej wody.
   - To ma być szybki prysznic, Lou – zaczerwieniła się i wygoniła mnie do łazienki.
   Uwinąłem się w iście rekordowym tempie i już po chwili opuszczałem pomieszczenie w ręczniku owiniętym wokół bioder.
   - Twoja kolej, skarbie – powiedziałem, przerywając mojej dziewczynie pakowanie czerwonej walizki. – Może umyć ci plecy? – kolejny raz spróbowałem swojej szansy.
   - Lepiej innym razem – zaśmiała się i zniknęła za drzwiami łazienki, przyciskając do piersi kilka ubrań. Wciągnąłem na siebie pierwsze ciuchy, które wpadły mi w ręce i zająłem się wrzucaniem wszystkich pozostałych do otwartej torby. Zerknąłem do tej należącej do Kate i nie mogłem uwierzyć, jaki porządek w niej panuje. Ponownie przeniosłem wzrok na moją. „Wygląda jakby uderzył w nią huragan...” wzruszyłem ramionami i kontynuowałem pakowanie.
   Gdy znów rozległo się pukanie, akurat zapinałem swoją walizkę. Otworzyłem drzwi i uśmiechnąłem się na widok tej licznej procesji.
   - Więcej was mama nie miała? – parsknąłem, wpuszczając ich do środka. – Już nie śpimy...
   - Kto nie śpi, ten nie śpi... – sennie mruknęła Kate, wtulając się w poduszkę. – Dzień dobry...
   - Cześć, Katy – Niall usiadł obok niej na łóżku i szczerzył się od ucha do ucha. „Dziś już zdecydowanie jest w lepszym humorze...” zauważyłem. Zresztą Liam też wyglądał lepiej niż wczoraj. – Dobrze się spało?
   - Wyglądają raczej jakby nie spali – parsknął Zayn, sięgając po czerwoną walizkę. – Musimy iść. Paul zaraz jajko zniesie... – jedynym odzewem na jego słowa, był jęk protestu mojej dziewczyny i mocniejsze przytulenie się do poduszki.
   - Chodź, kochanie – pochyliłem się nad nią, opierając dłonie na materacu obok jej głowy i skradając szybkiego buziaka. – Możesz nawet zabrać swoją przytulankę... – uśmiechnęła się sennie. Naprawdę wyglądała jakby miała zaraz zasnąć ponownie. „No raczej nie dałeś jej pospać w nocy...” uśmiech zadowolenia pojawił się na mojej twarzy. Szybko wziąłem ją na ręce, wywołując tym samym głośny okrzyk zdziwienia, który momentalnie przerodził się w radosny śmiech.
   - Puść mnie, wariacie – powiedziała, muskając palcami mój policzek.
   - A źle ci tu? – zauważyłem, że Liam robi swój tradycyjny obchód pokoju sprawdzając, czy nic nie zostało. Niall chwycił moją walizkę i czekał przy drzwiach.
   - Całkiem wygodnie...
   - No to o co chodzi? – przekomarzałem się z nią, niosąc ją do windy. Zayn tylko przewrócił oczami na nasz widok, a Mark uśmiechnął się pod nosem witając się z nami.
   - Ktoś nas zobaczy... – powiedziała cicho.
   - Pewnie nawet sporo osób – odparłem i nie mogłem się nie uśmiechnąć, widząc jej rumieniec. – No i co z tego?
   - Lou... – zaśmiała się, wiercąc w moich ramionach.
   - Na twoim miejscu bym się tak nie wiercił... – szepnąłem jej do ucha i przycisnąłem mocniej do siebie. Widok jej przygryzionej wargi sprawił, że przez moje ciało przebiegł rozkoszny dreszcz. Schyliłem się, by skraść jej kolejnego całusa, ale tym razem przerodziło się to w dłuższy pocałunek. Zrobiło mi się niesamowicie gorąco i jedyne na co miałem ochotę to zerwać z niej te ciuchy i kochać się do utraty tchu. Tu i teraz. „Dajesz...” przeciągły gwizd rozległ się w mojej głowie.
   - Nie chcę nic mówić, ale my wciąż tu jesteśmy – odezwał się Niall, rzucając nam rozbawione spojrzenie.
   - Niestety... – mruknąłem, stawiając Kate na nogi, gdy rozległ się dźwięk otwieranej windy.
   - Nareszcie! – usłyszałem głos menadżera. – Dłużej się nie dało? Nie odpowiadaj – rzucił szybko w moją stronę widząc, że chce coś powiedzieć. – Twój klucz, Louis – wyciągnął do mnie rękę. „Wiedziałem, że o czymś zapomniałem...” Całe szczęście Liam jak zawsze pamiętał o wszystkim i właśnie podawał Paulowi, wspomniany przedmiot. – Autokar czeka na zewnątrz. Pospieszcie się.
   Chwyciłem dłoń Kate i powlokłem się za chłopakami, z Markiem depczącym nam po piętach. Władowaliśmy się do tourbusa i praktycznie od razu zamknęły się za nami drzwi. Ruszyliśmy.
   - Kierunek Londyn... – westchnął Liam, opadając na najbliższą kanapę i zamykając oczy.


   Przyglądałem się Katy, która w wygodnych spodniach i luźnej bluzce wciąż tuliła się do swojej poduszki. Zasnęła praktycznie od razu, gdy tylko ułożyła się na kanapie. Patrzyłem jak Louis z rozmarzonym uśmiechem na twarzy ostrożnie zsuwa jej buty i nakrywa kocem, który Zayn przyniósł z góry.
   - To dowiem się w końcu gdzie Harry? – odezwał się, gdy usiadł obok dziewczyny. – Tylko bez kłamstw tym razem...
   Spojrzałem na Liama, nerwowo zastanawiając się, co robić... Wprawdzie po porannej rozmowie z Paulem i niedawnym telefonie od Andy’ego już co nieco wiedzieliśmy, ale nadal nie byliśmy pewni, co powiedzieć Katy i Louisowi. „A raczej jak to powiedzieć” poprawiłem się w myślach. „I ile...
   - U Alex – powiedział w końcu Zayn, przerywając tą nieznośną ciszę. – Paul pozwolił mu u niej zostać do niedzieli. Przyleci dopiero na koncert.
   - U Alex? – zdziwienie na twarzy przyjaciela było wręcz komiczne. – Ale dlaczego wczoraj...
   - Lou – odezwał się Liam, przerywając mu. – Wczoraj nie powiedzieliśmy całej prawdy, bo Harry nas o to prosił. I dziś też nie możemy nic powiedzieć. Hazz kazał ci przekazać, że jak tylko będzie mógł, to zadzwoni i wtedy wszystko wam wyjaśni. Tobie i Kate.
   - Ale... – zaczął Louis, ale tą minę Liama znaliśmy wszyscy. Wiadomo było, że nie puści pary z ust. – Czy coś się stało? – zapytał cicho, a na jego twarzy zagościł strach. Zerknął szybko na Katy, upewniając się, że dziewczyna spokojnie śpi.
   - Tak – odezwał się po chwili Liam. – Ale już jest zdecydowanie lepiej. My też wszystkiego nie wiemy, Lou. Nie chcieliśmy siać paniki, nie mając nic konkretnego. Plus – spojrzał na przyjaciela przepraszająco – obiecaliśmy to Harry’emu. Przyrzekł Paulowi, że zadzwonią do nas z Alex i wszystko wytłumaczą...
   „Jedno trzeba przyznać Payne’owi, przemawiać to on potrafi...” uśmiechnąłem się pod nosem widząc, że jego słowa przekonują Louisa. Odetchnął głęboko i ostrożnie odsunął Katy włosy z twarzy. Dziewczyna uśmiechnęła się przez sen i nie otwierając oczu, sięgnęła po jego dłoń, którą pomógł jej odnaleźć. Patrzyłem na nich, ciesząc się ich szczęściem, ale jednocześnie czułem się jak podglądacz, bo te wszystkie ich drobne gesty wydawały się być przeznaczone tylko dla ich oczu...
   - Czy nic jej nie grozi? – zapytał Lou tak cicho, że ledwo zrozumiałem jego słowa. W napięciu czekał na odpowiedź.
   - Teraz już nic – szepnął Liam, patrząc mu prosto w oczy. – Przynajmniej z tego, co powiedzieli Paulowi...


   - Co zrobimy? – obejrzałem się za siebie, słysząc zdenerwowanie w głosie Kate. Stała wbijając w Louisa to swoje niesamowite „spojrzenie”, a na twarzy miała wymalowane przerażenie. „Co tam się wyprawia?” Zarzuciłem torbę na ramię i podszedłem do nich.
   - Polecimy do Dublina... – powiedział spokojnie Lou, przyciągając do siebie trzęsącą się dziewczynę.
   - A-Ale jak to polecimy? – szepnęła.
   - Samolotem... – dodał cicho, a ja mogłem zauważyć, jak twarz Kate momentalnie straciła wszystkie kolory i stała się przeraźliwie blada. – Nie bój się skarbie. Będę cały czas przy tobie...
   - Ślicznie wyglądasz, Mała – postanowiłem zmienić temat ich rozmowy na coś nie związanego z lataniem. – Muszę przyznać, że twoja bluzka znalazłaby uznanie w oczach Alex – zaśmiałem się. – I zdecydowanie nie zgubisz się w tłumie.
   - Za kolorowa? – dziewczyna posłała mi delikatny uśmiech i oparła się o Louisa. – Lou powiedział, że jest różowa...
   - Zdecydowanie jest – zaśmiałem się. – Żywo różowa...
   - Jest ładna, Katy – wtrącił się Niall, który nie wiadomo kiedy znalazł się obok mnie. Rzucił torbę na ziemię. – Zayn żartuje...
   - Czyli może być? – upewniła się.
   - Wyglądasz przepięknie, kochanie – odezwał się Louis, splatając swoje dłonie na jej brzuchu.
   - Wyjątkowo muszę się z nim zgodzić – powiedział Horan, zajęty otwieraniem paczki czipsów. – W sam raz na te upały. Kto to widział, żeby w Londynie było tak gorąco? To w końcu Anglia, do cholery... – marudził.
   - Nie narzekaj, bo jak będzie lało, to też ci nie będzie pasować – odezwał się Liam, podchodząc do nas. – Paul mówi, że już możemy iść...
   - Iść? Gdzie? – odezwała się Kate, drżącym ze strachu głosem. – Lou, może ja zostanę... Przecież we wtorek będziecie z powrotem... Mark, może...
   - Oddychaj, skarbie – Louis obrócił ją w swoich ramionach tak, że teraz stała przodem do niego. – Wszystko będzie dobrze... To naprawdę krótki lot, a ja będę cały czas trzymał cię blisko siebie... – pogłaskał kciukiem jej policzek. – Poradzisz sobie, maleńka...
   Stali tak wtuleni w siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zauważyłem, że Paul patrzy wymownie w naszą stronę, stukając w tarczę zegarka. Schyliłem się po torbę Louisa, a Niall chwycił tą, należącą do Kate. I czekaliśmy, nie chcąc zostawiać ich samych. Lou szepnął coś dziewczynie do ucha i cokolwiek to było, podziałało. Kate wzięła głęboki oddech i pokiwała głową na znak, że jest gotowa. Spletli swoje dłonie i ruszyli w kierunku wyjścia z poczekalni. Niall z szerokim uśmiechem na twarzy chwycił jej drugą dłoń i za swój gest otrzymał od dziewczyny piękny uśmiech. Westchnąłem ciężko, nie rozumiejąc, skąd te dziwne uczucie w mojej piersi...
   - Idziesz? – odezwał się Liam, stając obok i patrząc na mnie wyczekująco.
   - Jasne – poprawiłem torby i ruszyłem za przyjaciółmi, wciąż zazdrośnie zerkając w stronę blondyna.
   - Pamiętasz, gdy ty tak reagowałeś? – zaśmiał się Payne.
   - Nie przypominaj mi – parsknąłem. - To nie było wcale śmieszne...
   - Wiem coś o tym – westchnął komicznie. – Do dziś pamiętam jak mi podbiłeś oko, gdy próbowaliśmy cię wciągnąć na pokład...
   - Obraliście złą taktykę – powiedziałem, zerkając w stronę naszych „zakochańców”. – Trzeba było z uczuciem...


   - Jezu... – jęknął Niall. – To niemożliwe... Tu jest jeszcze goręcej...
   - Marudzisz jak stara baba – westchnął Liam, ale i jemu upał z pewnością dawał się we znaki.
   - Ja się roztapiam! – teatralnie zawołał blondyn. – Tu jest chyba milion stopni...
   - To powinieneś się cieszyć, że znajomi wyciągają cię na miasto – zauważył Zayn. – Zimne piwo w mgnieniu oka poprawi ci humor.
   - Fakt – radośnie powiedział Niall, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. – Co się cieszysz, Katy? Nie każdy może chodzić w nieprzyzwoicie krótkich szortach i z brzuchem na wierzchu...
   - Wcale nie mam brzucha na wierzchu – zaśmiałam się, poprawiając koszulkę. – A moje szorty są normalnej długości, prawda Lou? – szukałam potwierdzenia u swojego chłopaka.
   - Sam nie wiem... – powiedział. – Dla mnie ostatnio we wszystkim wyglądasz nieprzyzwoicie...
   - Louis! – okrzyk zaskoczenia wyrwał się z moich ust i rzuciłam w niego poduszką.
   - Za co? – jęknął Zayn. „Spudłowałam?” zdziwiłam się.
   - Jejku, przepraszam... – powiedziałam szybko. – Chciałam w... – śmiech Nialla powiedział mi wszystko. – Wkręcasz mnie! Och, ty! – chwyciłam drugą poduszkę i rzuciłam w jego kierunku. Najwyraźniej sprawnie ją złapał, bo zadziwiająco szybko wróciła do mnie, lądując na mojej twarzy.
   - To ostatni raz pytam i tracicie szansę na dobrą zabawę – odezwał się Niall. – Idziecie z nami?
   - Zostaniemy... – powiedział Lou, siadając obok i obejmując mnie ramieniem. – Mamy inne plany na ten wieczór...
   - Mamy? – zdziwiłam się, ale nie doczekałam się żadnych słów więcej.
   - Żebyście później nie żałowali – zaśmiał się blondyn. – Nawet Zayn wie, że będzie rewelacyjnie i idzie, a przecież wciąż nie może pić...
   - Idę, bo ktoś was musi potem odholować – mruknął przyjaciel i sądząc po odgłosach, właśnie zapalał kolejnego papierosa.
   Kilka minut później w apartamencie zapanowała niczym niezmącona cisza. Wtuliłam się w bok Louisa i ułożyłam głowę w zagłębieniu jego ramienia. Upajałam się jego cudownym zapachem, który rozpoznałabym zawsze i wszędzie. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się zadowolona. „Idealnie...” To jedno słowo opisywało wszystko...
   - To jakie mamy plany na wieczór? – odezwałam się w końcu, by przerwać tą ciszę. O dziwo, wcale mi ona nie przeszkadzała, ale bałam się, że jeszcze chwilka i zasnę, ukołysana biciem jego serca i tym samym zepsuję to, co dla nas zaplanował.
   - Niespodzianka... – powiedział, całując mnie w czoło.
   - Muszę się przebrać? – zapytałam, zastanawiając się, czy będziemy gdzieś wychodzić. Nie odważyłabym się pokazać komukolwiek obcemu w takim stroju.
   - Wyglądasz idealnie – zapewnił mnie. – Choć ta czerwona koronka doprowadza mnie do szaleństwa – szepnął mi do ucha i przejechał palcami wzdłuż krawędzi spodenek. – Ale myślę, że później ją z ciebie zerwę i sobie wynagrodzę te wszystkie cierpienia, które teraz przechodzę... – przygryzł moją wargę, ciągnąc ją delikatnie. Po kilku minutach, które zdecydowanie za szybko zleciały, rozległo się pukanie do drzwi. Lou oderwał się od moich ust z wręcz teatralnym westchnieniem, wywołując u mnie wybuch śmiechu. Wstał z kanapy i poszedł otworzyć.
   - Dobry wieczór – usłyszałam obcy głos, a następnie cały zestaw dźwięków, które przywoływały w mojej głowie obraz wózka zastawionego naczyniami. Wyłapałam jeszcze słowa Louisa, kierujące mężczyznę na taras.
   - Moja pani... – poczułam na policzku aksamitny dotyk, a zapach, który temu towarzyszył był wręcz oszałamiający. Uniosłam dłoń i po chwili trzymałam w niej pięknie pachnącą różę, zapobiegliwie pozbawioną większości kolców. Chowając nos w jej płatkach zastanawiałam się, jakiego jest koloru... – Czerwona... – Lou najwyraźniej czytał mi w myślach. – Jak twoje usta... – przyciągnął mnie do siebie i kolejny raz sprawił, że zapomniałam o całym świecie. Jego wargi miały wręcz magiczną moc. – Kolacja czeka... – uśmiechnęłam się, próbując uspokoić oddech. Nie wiem, co on ze mną robił, ale zdecydowanie miałam ochotę na coś innego niż jedzenie... Wyszliśmy na taras i Louis pomógł mi zająć miejsce w wiklinowym fotelu. Słyszałam dalekie odgłosy miasta, a bliżej kroki kelnera, który postawił przed nami talerze i nalewając coś do kieliszków, życzył smacznego. Dziwne, ale wciąż czułam obecność kogoś jeszcze...
   - Lou... – postanowiłam rozwiać swoje obawy, ale w tym samym momencie moje uszy wypełniła piękna muzyka i wprost nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się dzieje obok mnie. – Lou... – westchnęłam, uśmiechając się zachwycona.
   - Wiedziałem, że ci się spodoba... – powiedział zadowolony z siebie. – Smacznego, kochanie...
   - Co? Ale... – zdziwiłam się. – Naprawdę mam jeść, kiedy ktoś tak pięknie gra? – usłyszałam ciche podziękowanie, dochodzące gdzieś zza pleców Louisa.
   - A nie możesz robić dwóch rzeczy jednocześnie? – zakpił rozbawiony. – Zawsze mogę go odesłać...
   - Nie! – powiedziałam szybko i wyciągnęłam dłoń, by namierzyć sztućce. – A co to? – zapytałam konspiracyjnym szeptem.
   - Powinno ci smakować – zapewnił.
   - Wstążki z tuńczyka z grejpfrutem, burakiem i awokado, a do tego świeża bazylia – usłyszałam głos kelnera. Śmiech Louisa sprawił, że oblałam się rumieńcem. A może stało się to jeszcze zanim on się roześmiał? W każdym bądź razie miał rację, musiało mi smakować skoro jednym ze składników był grejpfrut. Było przepyszne, a ja zdałam sobie sprawę, że to tak właściwie pierwszy prawdziwy posiłek dzisiaj. Oczywiście, o ile nie liczyć frytek, którymi podzielił się ze mną Niall.
   - Pieczony w niskiej temperaturze comber z walijskiej jagnięciny, ravioli z zielonego groszku i niedźwiedziego czosnku, młode warzywa i sos z wawrzynu... – ponownie usłyszałam sympatyczny głos mężczyzny, gdy stawiał przede mną kolejne danie. Prawdę mówiąc po jego szczegółowym opisie, ja nadal nie wiedziałam, jak może wyglądać to, co mam na talerzu... Ale cokolwiek to było, można to opisać tylko na jeden sposób. „Niebo w gębie...” westchnęłam zachwycona i znów usłyszałam cichy śmiech Louisa.
   Wciąż towarzyszyła nam spokojna i niesamowicie piękna muzyka. Rozmawialiśmy przyciszonymi głosami, by nie psuć tego nastroju, który dzięki niej panował. Było... „Idealnie...” Kolejny raz to słowo opisywało wszystko. Louis sprawił, że ten wieczór był niezapomniany. A fakt, że zaplanował wszystko z taką dokładnością sprawiał, że poczułam łzy wzruszenia i musiałam użyć całej siły woli, by nie rozpłakać się, jak małe dziecko. Ostatnie czego pragnęłam, to zniszczyć ten niesamowity nastrój...
   Gdy główne danie zniknęło już z naszych talerzy, Lou postanowił przenieść się z deserem na kanapę. „Jak jeszcze coś zjem, to dźwigiem będzie mnie trzeba stąd wyciągać” pomyślałam siadając wygodnie i opierając się o silne ciało mojego chłopaka. Po chwili kelner podał nam deser, którym okazały się być mango i marakuja z sorbetem pomarańczowym. Oba owoce brzmiały dla mnie obco. Znałam nazwy, ale nie kojarzyłam ich z żadnym konkretnym smakiem. Zajadaliśmy się tymi smakołykami, zasłuchani w piękną melodię...
   - Dziękuję... – powiedziałam cicho, wznosząc twarz ku Louisowi.
   - Proszę bardzo – odpowiedział, muskając moje usta swoimi wargami Siedzieliśmy na kanapie dając się porwać nastrojowi. Było idealnie i nic nie mogło tego zmienić. Nie przeszkadzała mi nawet obecność obcych ludzi. W ramionach Lou byłam bezpieczna. Po jakimś czasie mężczyźni pożegnali się z nami, życząc dobrej nocy. Louis odprowadził ich do wyjścia i po chwili wrócił do mnie na taras. – Mam coś dla ciebie, kochanie... – odezwał się siadając na swoim poprzednim miejscu. Wsunął mi w dłonie lekką paczuszkę.
   - Prezent? – zdziwiłam się. – Ale... Lou... – westchnęłam, uśmiechając się zawstydzona. – Dlaczego... – zaczęłam, ale nie wiedziałam jak ubrać w słowa, to co chciałam powiedzieć. „Nie psuj tego idealnego wieczoru...” – Z jakiej to okazji? – dokończyłam po chwili.
   - Kocham cię – otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do delikatnego pocałunku. – Czy to wystarczająco dobra okazja?
   - Ja ciebie też kocham... – szepnęłam, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
   - Otworzysz?
   Badałam ostrożnie trzymany przedmiot. Zdjęłam wstążeczkę, którą był przewiązany, a następnie próbowałam zgadnąć, jak dostać się do środka. Na całe szczęście, gdy już miałam się poddać, wyczułam sprytnie schowane zamknięcie. Otworzyłam pudełeczko i pod moimi palcami poczułam aksamitną poduszeczkę, a na niej metalowe serduszko na cieniutkim łańcuszku.
   - Jest piękne... – szepnęłam, wciąż nie odrywając od niego palców. Lou wyjął mi pudełko z dłoni i po chwili poczułam przyjemny chłód metalu na mojej skórze.
   - Żebyś nigdy nie zapomniała, że moje serce bije tylko dla ciebie, Kate – usłyszałam przy uchu. Co można powiedzieć po takim wyznaniu? Łzy wzruszenia i miłości nie dały się już dłużej powstrzymywać. – Nie płacz, skarbie... – Lou posadził mnie sobie na kolanach i tuląc do siebie ścierał słone krople spływające po moich policzkach.
   - Tak bardzo cię kocham... – powiedziałam, czując pod dłonią bicie jego serca.


   - Jak mogłeś się tak nawalić, Niall? – jęknąłem, próbując podtrzymać przyjaciela i jednocześnie przywołać windę. – Paul nas zabije, gdy się dowie...
   - Wcale nie jestem pijany, Zayneeeee – wybełkotał, odwracając twarz w moją stronę i zionąc alkoholowym oddechem. „Litości...” – Co najwyżej lekko podpity...
   - Rozmawiałeś ze znakiem drogowym, Niall – przypomniał mu Liam, uśmiechając się pod nosem. „Tak, to było zabawne...
   - Żeby podziękować za zielone – blondyn spojrzał na niego, jakby to było takie oczywiste.
   - Dobrze wiedzieć – mruknąłem i odetchnąłem z ulgą, gdy drzwi windy rozsunęły się. Wtoczyliśmy się do środka. Niall oparł się ciężko o ścianę i zsunął po niej na podłogę. Jęknąłem na samą myśl, że będzie trzeba go z niej podnieść.
   - Poproszę dwunaste – powiedział, nie otwierając oczu. Nacisnąłem odpowiedni przycisk i winda ruszyła. – Widzisz... – rozłożył dłonie, jakby usiłował komuś coś wytłumaczyć. – Odrobina kur... kulr... „kurtury” i proszę... Jedziemy... – z trudem powstrzymywałem śmiech. Jednak wystarczyło zerknąć na Liama i po chwili rechotaliśmy obaj. – Śmiejcie się, śmiejcie... – mruczał Horan, wciąż zaciekle machając rękoma. Gdy zatrzymaliśmy się na naszym pietrze z trudem postawiliśmy go na nogi. Już mieliśmy wychodzić, gdy wyrwał mi się i pochylił w stronę tablicy z numerami. – Dziękuję i przepraszam za kolegów...
   Z trudem dotaszczyliśmy go do apartamentu, wciąż nie mogąc zapanować nad śmiechem.
   - Teraz cicho, Niall – powiedział Liam, otwierając drzwi. – Chyba nie chcesz obudzić Kate...
   - Nigdy w życiu! – zawołał blondyn, po czym przyłożył palec do ust i... – Ciii... – to było najgłośniejsze „ciii” w moim życiu.
   - Zamknij się, kretynie – położyłem mu dłoń na ustach, ale już po chwili oderwałem ją, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma. – Obśliniłeś mnie!
   - Nieprawda – powiedział niczym niewiniątko i objął mnie ramieniem. Wytarłem dłoń w rękaw jego bluzy. – Fajną laskę dzisiaj poznałem, co nie? – Liam znów zaśmiał się pod nosem.
   - Stary, mówiłem ci milion razy, że to był facet – kręciłem głową z niedowierzaniem, próbując doholować go do sypialni.
   - Nie prawda – upierał się przy swoim, kładąc nacisk na każde słowo. – Dała mi nawet numer telefonu...
   - Widzieliśmy – mruknąłem rozbawiony. - I ty też jutro zobaczysz...
   - Ale niezła była – powtarzał niczym stara płyta. – No i umiała pić – dodał z podziwem.
   - Co najmniej jak facet... – powiedziałem pod nosem. – Poddaję się – jęknąłem, gdy Niall mi się wyrwał i opadł na kanapę. – Stary, chodź do łóżka...
   - Nie jesteś w moim typie – spojrzałem na niego zaskoczony, a mój wyraz twarzy musiał być na tyle zabawny, że nawet Liam wybuchnął głośnym śmiechem. Po chwili jednak nakrył usta dłońmi, zdając sobie sprawę, że pobudzi naszych zakochanych.
   - Wszystko w porządku? – usłyszałem zaspany głos Kate. Odwróciłem się w jej stronę i mógłbym przysiąc, że coś właśnie boleśnie ściskało mi wnętrzności. „Zazdrość?” Stała w drzwiach do sypialni w podkoszulku Louisa, który ledwo zakrywał jej pośladki. A moja wyobraźnia szalała...
   - Katy!!! – zawył Niall, wyciągając do niej ręce. Jaka szkoda, że nie mogła tego zobaczyć. Pewnie tarzałaby się ze śmiechu, widząc jak zaciska i prostuje palce niczym małe dziecko, które chce, by wziąć je na ręce. – Przytulisz mnie? – poprosił, a ja kolejny raz nie mogłem uwierzyć, jak łatwo mu przychodzą te wszystkie gesty w jej kierunku. Dziewczyna podeszła do nas powoli, w ostatniej chwili Liam ostrzegł ją o stoliku, który miała przed sobą. Horan porwał ją w ramiona i posadził sobie na kolanach tuląc, niczym najukochańszą przytulankę. – Wiesz, że cię kocham, Katy?
   - Ja ciebie też kocham, Niall – uśmiechnęła się, kładąc dłoń na jego policzku. – Chodź spać...
   - Ale tylko jak pójdziesz ze mną – mruknął, mocniej przytulając ją do siebie. Jej koszulka niebezpiecznie uniosła się do góry i nie mogłem wręcz oderwać wzroku, od bielizny, która ukazała się moim oczom.
   - To chodźmy – próbowała wstać, ale bez mojej i Liama pomocy się nie obyło, jako że Niall nie miał najwidoczniej zamiaru jej puścić. Dzięki niej, przyjaciel przynajmniej nie opierał się, gdy prowadziliśmy go do sypialni.
   - Kocham cię, Katy... – mruczał pod nosem, gdy posadziliśmy go na łóżku, a Li zajął się ściąganiem mu butów i skarpetek. – Ale jak siostrę, żeby nie było... – dodał z zapałem. – Będziesz moją siostrą? – zapytał, przytulając ją do siebie mocniej. – Wiesz, że wszyscy mają siostry, tylko ja nie... – powiedział smutnym tonem. – To takie niesprawiedliwe...
   - Rzeczywiście – parsknąłem, próbując zdjąć z niego bluzę.
   - A co to? – Niall zrobił takiego zeza, że sam się zastanawiałem jak to możliwe. Usilnie próbował skupić wzrok na dekolcie Kate.
   - Wisiorek – szepnęła dziewczyna.
   - Od Louisa? – pokiwała głową, próbując wstać z jego kolan. – Ja też chcę ci coś dać – powiedział niczym małe dziecko. – Mogę ci coś dać? Proszę... Katy...
   - Ale... – powiedzieć, że była zakłopotana, to byłoby chyba za mało.
   - Zgódź się, Kate – odezwał się Liam zmęczonym głosem. – On jest tak pijany, że niczego nie będzie pamiętał...
   - Nie jestem pijany – kolejny raz zaprzeczył blondyn. – Jestem Irlandczykiem. My nigdy nie jesteśmy pijani.
   - Co najwyżej narąbani w trzy dupy – mruknąłem pod nosem, próbując uwolnić dziewczynę z jego żelaznego uścisku.
   - Mogę ci coś dać?
   - Możesz... – zgodziła się, wywołując tym wielką radość u naszego pijaka. Od razu wypuścił ją z objęć i zaczął czegoś szukać po kieszeniach.
   - Teraz idź spać, Niall – odezwał się Liam. – Jutro pomyślisz nad prezentem... – O dziwo obyło się bez protestów i przyjaciel posłusznie położył się na poduszkach pozwalając Payne’owi nakryć się kołdrą. – Dobranoc.
   - Dobranoc... – mruknął. – Kocham cię, Katy... – uśmiechnął się, już praktycznie zasypiając. – Cieszę się, że mnie nie nienawidzisz za to, że nie powiedziałem ci o wypadku Alex... – każde kolejne słowo wypowiadał ciszej, ale przerażenie na twarzy Kate powiedziało mi, że usłyszała wszystko głośno i wyraźnie... Przycisnęła dłonie do ust i zaczęła trząść się niczym osika na wietrze. „Houston, mamy problem...” Spojrzałem na Liama. Wydawał się równie przerażony, co ona.
   - O Boże... Nie...

niedziela, 19 maja 2013

57



   Kołysałem się leniwie, trzymając w ramionach mój największy skarb. „Czy mogłem chcieć czegoś więcej od życia?” Na pewno nie w tej chwili. Teraz byłem najszczęśliwszym facetem na całej planecie. Właściwie, jeśli miałbym być szczery, to ten stan utrzymywał się we mnie od dość dawna. „I podobało mi się to” uśmiechnąłem się do swoich myśli. Jej cudowny zapach, połączenie owocowego żelu pod prysznic i mojego szamponu, nieustannie mnie zadziwiał. Nie potrzebowała żadnych perfum, by zachwycać. „Aczkolwiek...” pewien pomysł pojawił mi się w głowie, wywołując kolejny uśmiech.  Boże, tak bardzo cię kocham, maleńka...” przytuliłem ją mocniej.
   - Uwielbiam z tobą tańczyć... – mruknąłem jej do ucha, przygryzając je delikatnie. – Wielkie dzięki temu, kto wpadł na pomysł zorganizowania tej imprezy...
   - Chyba Josh i Sandy maczali w tym palce – uśmiechnęła się.
   - Zdecydowanie zasługują na podwyżkę – zaśmiałem się. – Albo przynajmniej na porządną premię.
   - Nie omieszkam im tego przekazać – zachichotała. – Na pewno się ucieszą...
   - Uwielbiam cię taką... – powiedziałem, muskając ustami jej skroń.
   - Jaką? – uniosła głowę i mogłem zatonąć w tych pięknych oczach. Niczego bardziej nie pragnąłem, jak widzieć te wesołe błyski w jej „spojrzeniu”.
   - Radosną...
   - To dlatego, że ja też uwielbiam z tobą tańczyć – uśmiechnęła się, gdy skradłem jej szybkiego całusa.
   - Wiadomo – powiedziałem dumnie wypinając pierś. – Jestem niesamowitym tancerzem. Wszystkie laski mi to mówią...
   - Naprawdę? – zaśmiała się radośnie. – Przykro mi to mówić kochanie, ale Harry bije cię na głowę...
   - Nie powiedziałaś tego! – udałem obrażonego, ale moje serce topiło się ze szczęścia, widząc jej radość.
   - Niestety... – szepnęła, a potem dodała wesoło. – Ale zajmujesz miejsce zaraz za nim...
   - Ta zniewaga krwi wymaga – powiedziałem rozglądając się w poszukiwaniu przyjaciela. – Zaraz go dorwę i połamię mu nogi, to wtedy zobaczymy, kto będzie na pierwszym miejscu.
   Zauważyłem Nialla i Liama spoglądających w naszą stronę z nieciekawymi minami. „Czyżby coś się stało?” zdziwiłem się, a po chwili poczułem nieprzyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. „Boże, tylko nie teraz. Nie, gdy wszystko jest idealnie...” Posłałem im pytające spojrzenie, a widząc ich sztuczne uśmiechy, już wiedziałem. „Kolejna tragedia...” westchnąłem ciężko.
   - Czyżbyś właśnie się przekonał, że jednak tańczy lepiej od ciebie? – wesoły głos Kate wyrwał mnie z zadumy.
   - C-co? – zdziwiłem się.
   - Wzdychasz, kochanie... – pogłaskała mnie po plecach. – Czy coś nie tak?
   - Nie, wszystko w porządku – powiedziałem, znów skupiając całą uwagę na niej. – Wyrok odroczony, bo tchórza gdzieś wywiało. Ma chłopak szczęście...
   - To rzeczywiście szczęście – uśmiechnęła się. – Nie wiem tylko dla kogo większe...
   - Oficjalnie się obrażam – prychnąłem, przyciskając ją do siebie mocniej i zbliżając usta do jej ucha. – Ale wiem, jak możesz mi wynagrodzić to drugie miejsce... – przygryzłem je delikatnie. Uśmiechnąłem się czując, że zadrżała i gwałtownie wciągnęła powietrze. – Uwielbiam to, jak reagujesz na mój dotyk – szepnąłem, dmuchając lekko skórę na jej szyi i ciesząc się jak dziecko, gdy pojawiła się na niej gęsia skórka. – Uwielbiam...
   - Taaak... – powiedziała cicho. – Tu zdecydowanie jest pan na pierwszym miejscu... Nikt inny nie ma takich osiągnięć w tej dziedzinie.
   - No, ja myślę – zaśmiałem się, znów muskając jej słodkie wargi. Coś, co miało być delikatnym i niewinnym pocałunkiem, przerodziło się w prawdziwy huragan uczuć. Dopiero głośne gwizdy i dopingujące okrzyki sprawiły, że udało mi się od niej oderwać. – Co ty ze mną robisz, maleńka? – wydyszałem, z trudem łapiąc oddech.
   - To zdecydowanie twoja wina – wysapała zdyszana jak po szaleńczym biegu. – Zróbmy przerwę...
   - To, moja pani, jest naprawdę dobry pomysł – przyznałem. – A jeszcze lepszym byłoby kontynuowanie tego w zaciszu naszej sypialni – szepnąłem jej do ucha, prowadząc w stronę przyjaciół. – Wiesz, że twój rumieniec zdradza więcej niż milion słów?
   - Lou! – delikatnie uderzyła mnie w ramię i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
   - Gdzie zgubiliście Harry’ego? – zapytałem, gdy tylko podeszliśmy do stolika. Ich miny? Bezcenne. A spojrzenia, które rzucali sobie nawzajem były aż nadto wymowne. „Raczej nie dowiem się tu prawdy...” przeszło mi przez myśl.
   - Musiał wyjść – odezwał się Liam uważnie oglądając tarczę swojego zegarka.
   - Tak, właśnie – dodał Niall, spoglądając wszędzie, tylko nie na mnie. Ich rumieńce, były wystarczającym dowodem ich winy.
   - Coś się stało? – Kate dosłownie wyjęła mi te słowa z ust. – Wydajecie się zdenerwowani? Coś z Harrym?
   - Nie! Nie! – zapewnili obaj jednocześnie. A zrobili to tak szybko i z takim zapałem, że równie dobrze mogli wołać „tak”. – Dostał jakiś telefon i postanowił się zmyć – powiedział cicho Niall i jakby kurczył się w sobie po każdym słowie. – Właściwie my też mieliśmy taki zamiar, tylko czekaliśmy na was...
   - Już? – zdziwiłem się. – Tak wcześnie? – obaj wzruszyli ramionami i usilnie starali się na nas nie patrzeć. Wiedziałem, że coś było nie tak i miało to związek z Harrym, ale w tym momencie naprawdę nie chciałem kończyć imprezy. A do Stylesa zawsze mogłem zadzwonić i wiedziałem, że powie mi prawdę. „I zaraz to zrobię, bo z tych dwóch agentów, to raczej nic nie wyciągnę...
   - Właściwie to dobry pomysł... – odezwała się cicho Kate i już wiedziałem, że decyzja zapadła. Chyba wyczula, że jestem rozczarowany takim obrotem spraw, bo przytuliła się do mnie mocno, a gdy się pochyliłem, usłyszałem jej szept.
   - Zawsze możemy kontynuować w zaciszu sypialni... – powtórzyła moje wcześniejsze słowa z nieśmiałym uśmiechem. „Tak! Tak! Taaaak!
   Większej motywacji nie potrzebowałem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Marka i kiwnąłem mu głową na znak, że już wychodzimy. Poganiałem chłopaków tak, że Niall prawie buty zgubił, ale już po kilku minutach byliśmy w windzie. Niestety na jej szybkość już nie miałem żadnego wpływu i pozostało mi tylko nerwowe stukanie stopą w podłogę. Wyjąłem komórkę i wybrałem numer Harry’ego. „Lepiej mieć to z głowy jak najszybciej...” postanowiłem.
   - Gdzie dzwonisz? – odezwał się Liam i chyba pierwszy raz na mnie spojrzał. „Czy powinienem się zmartwić, że w oczach miał strach?
   - Do Stylesa – powiedziałem i sam się przeraziłem widząc, że obaj pobledli. – Ewidentnie nie mówicie całej prawdy, a on zaraz wszystko mi wyśpiewa jak na spowiedzi... – umilkłem, gdy w słuchawce rozległ się głos przyjaciela.
   - Najwidoczniej mam coś ciekawszego do roboty, niż odebranie telefonu – usłyszałem. – Powiedz, co cię boli, oddzwonię. Albo i nie... – rozłączyłem się nim rozległ się sygnał, oznajmiający, że można nagrać wiadomość.
   - Dziwne... – mruknąłem. – Wyłączył komórkę. Nigdy tego nie robi... – spojrzałem na chłopaków. Na ich twarzach malowała się właśnie wielka ulga. „Co tu jest grane?
   - Wszystko dobrze? – Kate znów wyczuła, że coś jest nie tak. Objąłem ją ramieniem i przytuliłem do siebie, nie spuszczając oczu z przyjaciół.
   - Tak, skarbie – powiedziałem. – Pewnie wyrwał jakąś dziewczynę i jest zbyt zajęty żeby odebrać. Albo bateria mu padła... – już w momencie, gdy wypowiadałem te słowa wiedziałem, że nie mogą być prawdziwe. Chciałem jeszcze coś dodać, ale właśnie w tym momencie winda zatrzymała się na naszym piętrze i ci dwaj prawie z niej wypadli, tak im się spieszyło. Uściskali Kate, życząc jej dobrej nocy i pognali do swoich sypialni. Pożegnaliśmy się z Markiem i zostaliśmy sami we własnym pokoju, otoczeni wciąż tą dziwną atmosferą.
   - Coś jest nie tak... – szepnęła Kate, wbijając we mnie te swoje niesamowite oczy. – Czy zauważyłeś...
   - Zauważyłem, kochanie – przerwałem jej. – Ale ewidentnie nie chcieli o tym rozmawiać – powiedziałem podchodząc do niej i zamykając ją w ramionach. – Jutro to z nich wyciągniemy. Cokolwiek to jest...
   - A jeśli Harry’emu... – troska wymalowana na jej twarzy, była wręcz urocza.
   - Nic mu się nie stało – zapewniłem ją, całując w czubek głowy. – W przeciwnym razie Liam bardziej by panikował. Pewnie to znów jeden ze zwariowanych pomysłów Stylesa i spotkamy go skacowanego na śniadaniu... – próbowałem żartować. – Nie martw się...


   Zatrzasnąłem drzwi i oparłem się o nie ciężko. Spojrzałem na Nialla. Chodził nerwowo po mojej sypialni i prawie rwał sobie włosy z głowy.
   - O mało się nie wygadałem – powiedział, wyglądając przy tym jak zbity szczeniak. – Nienawidzę okłamywać Katy... A co będzie jeśli nas za to znienawidzi? – wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego, niż zaraz po telefonie w sprawie Alex. – Boże... Ona nie może mnie znienawidzić. Musimy jej powiedzieć prawdę... – ruszył w stronę drzwi.
   - Uspokój się stary – chwyciłem go za ramiona i posadziłem w fotelu. – Powiemy im wszystko, jak tylko będziemy wiedzieli, co dokładnie się stało... – próbowałem go przekonać do pomysłu, który w sumie razem wymyśliliśmy jeszcze nie tak dawno temu. „Tylko dlaczego wcześniej wydawał się być lepszy?” – Po co ich niepotrzebnie martwić? Poczekamy na telefon od Hazzy i wtedy podejmiemy decyzję. Dobrze? – nie odrywałem od niego wzroku. – Dobrze? – powtórzyłem z naciskiem.
   - Ale Katy... – jęknął. – Ona wie...
   - Ona cię nie znienawidzi, Niall – zapewniłem go. – To jest wręcz fizycznie niemożliwe. Za bardzo cię kocha. A w ogóle czy ktoś kiedykolwiek cię znienawidził? Jesteś jak pluszak, a je można tylko kochać...
   - Sam jesteś jak pluszak – burknął, ale jednocześnie lekko się uśmiechnął. Westchnął, opierając się ciężko o skórzane oparcie. – To co robimy?
   - Czekamy... – opadłem na fotel obok. – Nic innego nie możemy zrobić w tym momencie...

   - Wciąż nie odbiera? – Zayn posłał mi pytające spojrzenie. – To nie musi znaczyć nic złego... Może po prostu siedzi przy niej? Wiesz jak to jest w szpitalach...
   - Wiem... – westchnąłem, chowając telefon do kieszeni. – Ale mógłby chociaż dać znać. Przecież wie, że się martwimy...
   - Znasz Stylesa – wzruszył ramionami. – Czasami myśli dupą zamiast użyć mózgu. Skopiemy mu ją za to później, a na razie nie możemy nic zrobić oprócz czekania na wiadomość. Powinniśmy spróbować się trochę przespać. Jutro czeka nas wczesna pobudka... – spojrzałem na niego zdziwiony. Spanie było ostatnią rzeczą na którą miałem ochotę. „Ale miał racje...” Zerknąłem na Nialla zwiniętego na fotelu. Oczy same mu się zamykały, ale wciąż nie wypuszczał z dłoni komórki, czekając na jakikolwiek znak od Harry’ego.
   - Masz rację... – westchnąłem. – Nic nam nie da to siedzenie i zamartwianie się... – powiedziałem, choć byłem pewien, że nie uda mi się zasnąć.
   - Zobaczymy się na śniadaniu – uściskał Nialla i podszedł, by i mnie objąć ramieniem. – Albo zgarnę was rano, bo coś mi mówi, że nie od razu zaśniesz...
   - Postaram się – uśmiechnąłem się lekko, zamykając za nim drzwi i odwracając się w stronę Horana. – Też powinieneś iść się przespać, Niall. Masz zamiar spędzić noc w tym fotelu? – wzruszył ramionami, wpatrując się w ekran telefonu czerwonymi ze zmęczenia oczami. Doskonale go rozumiałem, ale nie mogłem na to pozwolić... – Dobra, wystarczy – popatrzył na mnie zdziwiony. – Wypad pod prysznic – pociągnąłem go w stronę łazienki. – Masz pięć minut – rzuciłem w niego czystymi bokserkami i zabrałem komórkę. – Oddam ci jak skończysz.
   Zamknął za sobą drzwi łazienki i po chwili usłyszałem dźwięk odkręconej wody. Zerknąłem na trzymany w dłoni telefon i postanowiłem spróbować jeszcze raz... I prawie roztrzaskałem go ze złości, gdy znów odezwała się poczta Harry’ego. Zdążyłem już znienawidzić to jego głupie nagranie.
   - Po chuj ci komórka skoro nie raczysz jej odebrać? – warknąłem zły z tej całej bezsilności. Wpatrywałem się w wyświetlacz nic nie widzącymi oczyma i dopiero po chwili do mnie dotarło, że wpatruję się w zdjęcie mojej dziewczyny. „Trochę późno...” zerknąłem na zegarek. „Nawet bardzo...” westchnąłem, wybierając jej numer. Uśmiechnąłem się, gdy odebrała po drugim sygnale i usłyszałem jej zaspany głos...
   - Liam? – widziałem w głowie jak próbuje wygrzebać się z pościeli i zapalić lampkę. – Coś się stało, kochanie?
   - Potrzebowałem cię usłyszeć... – powiedziałem cicho. – Alex miała wypadek – dodałem po chwili. – Harry do niej pojechał, ale...
   - Co z nią? Jak się czuje? Wszystko dobrze? – zapytała szybko i usłyszałem w jej głosie szczere zmartwienie. – Boże, a co z Kate? Jak to przyjęła? Pewnie się martwi, biedactwo...
   - Nie powiedzieliśmy jej...
   - C-co? Dlaczego?
   - Jeszcze tak naprawdę nic nie wiemy... – tłumaczyłem się, ale za każdym kolejnym razem, gdy to mówiłem, brzmiało to mniej przekonująco. – Czekamy na wiadomość od Harry’ego, ale jak na złość nie dzwoni i nie odbiera telefonu – warknąłem. – Nie chcieliśmy jej martwić...
   - No nie wiem, skarbie... – westchnęła i mogłem prawie usłyszeć jak pracują trybiki w jej głowie. – A co na to Louis? – moja cisza była aż nadto wymowna. – On też nie wie...
   - Nie... – przyznałem. – To wydawało się dobrym pomysłem, ale teraz sam już nie wiem... – odwróciłem się na dźwięk otwieranych drzwi. Niall spojrzał na mnie wyczekująco. – Danielle – powiedziałem bezgłośnie i obserwowałem jak zmierza w kierunku fotela, wciąż wycierając mokre włosy. – Przepraszam na chwilkę, kochanie... – rzuciłem w słuchawkę. – Naprawdę? Masz zamiar tak spędzić noc? – wzruszył ramionami. – Kładź się do łóżka, Niall... – powiedziałem, zbyt zmęczony na bezsensowne dyskusje. Patrzyłem jak zrezygnowany rzucił się na pościel. Mogłem się założyć o wszystko, że zaśnie nim skończę rozmawiać. – Już jestem – westchnąłem do telefonu. – Trochę tu u nas nerwowo...
   - Wcale się nie dziwię – usłyszałem szelest pościeli. – Powinieneś skorzystać ze swojej rady, Liam. Spróbuj się trochę przespać...
   - Zobaczę co da się w tej sprawie zrobić – próbowałem się uśmiechnąć, ale pewnie nikogo bym nie nabrał moją sztuczną wesołością. – Przepraszam, że cię obudziłem...
   - Nie przepraszaj... – powiedziała cicho. – Pewnie zasnę w mgnieniu oka. Teraz, gdy nikt mi nie zabiera kołdry... Chociaż muszę przyznać, że łóżko wydaje się zbyt duże, gdy ciebie tu nie ma...
   - Też za tobą tęsknię... – przyjemnie ciepło wypełniło moje serce. – Chociaż muszę ci się do czegoś przyznać... Na mnie w łóżku czeka pewna blond osóbka... – zaśmiałem się widząc, jak Horan wywraca oczami i pokazuje mi środkowy palec. – I w dodatku zadziorna...
   - Ucałuj Nialla...
   - Lepiej nie, bo jeszcze pomyśli, że się do niego dobieram – roześmiałem się, gdy przyjaciel nakrył głowę poduszką, najwyraźniej dość mając mojego głosu. – Dobranoc. Śpij dobrze...
   - Dobranoc, Liam...


   Zsuwałam z nóg czarne legginsy, czując na sobie wzrok Louisa. Było mi tak nieznośnie gorąco, że mogłam założyć się w ciemno, że moja twarz przypominała kolorem dorodnego pomidora.
   - Uwielbiam, gdy się rumienisz... – usłyszałam jego głos. Dziwnie zmieniony głos. Jakby mówił przez ściśnięte gardło. Słyszałam jego przyspieszony oddech i to jak zaciskał dłonie na oparciu skórzanego fotela. Stanęłam w samej sukience, która była tak krótka, że pewnie nigdy nie odważyłabym się wyjść w niej bez legginsów pod spodem. – Jesteś taka piękna... – westchnął, a rozkoszne ciepło rozlało się w moim sercu. Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Chodź do mnie... – powiedział cicho.
   Zrobiłam ostrożnie kilka kroków w jego stronę, aż poczułam gorące dłonie na moich biodrach. Przycisnął twarz do mojego brzucha i wręcz rozpływałam się, czując jego oddech przez cieniutki materiał. Zadrżałam, gdy poczułam jego dotyk na moich nagich udach i wyżej, gdy badał delikatnie palcami moją rozpaloną skórę. Płonęłam, z trudem łapiąc oddech. Zacisnął dłonie na moich pośladkach i po prostu wiedziałam, że się uśmiecha. Powoli przesuwał dłońmi w górę, ciągnąc za sobą delikatny materiał sukienki. Wplotłam palce w jego włosy. Wydawały się wręcz stworzone do tego, by je tarmosić i przeczesywać. I naprawdę mogłabym to robić godzinami bez przerwy. „Ale najwyraźniej nie teraz” uśmiechnęłam się, gdy uniósł moje ręce, by ściągnąć ze mnie sukienkę. Stałam przed nim zarumieniona, w samej bieliźnie i czułam, że to moje miejsce... Przy nim...
   - Kokardki... – mruknął pod nosem, przenosząc dłonie na moje pośladki i ściskając je. Uniósł mnie i po chwili siedziałam na nim oplatając go kolanami. – I więcej kokardek... – mruczał i miałam wrażenie, że mówi to bardziej do siebie niż do mnie.
   - Masz coś do mojej bielizny? – zaśmiałam się, gdy przejechał palcami po moim boku. „Wszędzie tylko nie tu!” pisnęłam, gdy z premedytacją ponowił ruch.
   - Mam do niej wszystko – westchnął. – Przez te diabelskie kokardki dostanę zawału przed trzydziestką.
   - To jeszcze masz sporo czasu – poprawiłam się na nim i po chwili zamarłam, gdy poczułam twarde wybrzuszenie w jego spodniach. „O kurka...” momentalnie zrobiło mi się goręcej. „Czy to w ogóle możliwe?
   - Na twoim miejscu bym się tak nie wiercił... – powiedział cicho, przygryzając płatek mojego ucha i sprawiając, że cała płonęłam w oczekiwaniu na więcej. Miałam wrażenie, że każdy skrawek mojej skóry wręcz błaga o jego dotyk. Sama miałam ochotę błagać... Ujęłam w dłonie jego twarz, by opuszkami badać każdy jej milimetr. Kochałam obraz, który widziałam w głowie. Te cudowne kości policzkowe i zmarszczki wokół ust i oczu, które uwydatniały się, gdy na jego twarzy gościł uśmiech. I te na czole, gdy o czymś intensywnie myślał. Uwielbiałam jego usta, które potrafiły sprawić, że zapominałam o bożym świecie. „I uwielbiałam ten stan...” Przesunęłam kciukiem po tych aksamitnych wargach, rozciągniętych teraz w delikatnym uśmiechu. Kochałam nawet jego zarost, choć czasem naprawdę potrafił zadrapać. I jego tatuaże, które „widziałam” jego oczami. I jego ciało. Zawsze przyjemnie gorące i silne. Nawet gdy spałam miałam pewność, że jest obok mnie. Był jak bezpieczna przystań. Jak dom...
   - Jesteś piękny... – wyszeptałam, przesuwając palcami po jego brodzie, uśmiechając się, gdy wyczułam dłuższe włoski.
   - Nie mogę być piękny – zaśmiał się cicho. – Ewentualnie nieziemsko przystojny – dodał po chwili.
   - Wiem, że jesteś przystojny, Lou – wplotłam place w jego włosy, ciągnąc je delikatnie. – Ale dla mnie jesteś piękny...
   Nie pozwoliłam mu na żaden komentarz, zamykając jego usta pocałunkiem. Rozkoszując się nim, gdy leniwie badaliśmy swoje wargi. Do czasu... Nie wiem jak to się stało, ani co mnie podkusiło, ale kolejny raz otarłam się o jego twardą męskość i tym razem zrobiłam to z premedytacją. Czułam jak przez jego ciało przebiegł silny dreszcz, a płuca łapczywie zagarnęły powietrze.
   - Kochanie... – jęknął, przenosząc dłonie na moje biodra. Próbował posadzić mnie inaczej, ale mi podobała się ta pozycja, w której mogłam się rozkoszować jakąś dziwną władzą. Ponowiłam ruch, który miał na niego taki wpływ i tym razem wynagrodził moje uszy gwałtownym nabraniem powietrza i odrzuceniem głowy do tyłu. Wpiłam się w jego usta, nie chcąc już ani sekundy więcej nie czuć ich na moich wargach. Podobała mi się moja nowa władza i ani myślałam przestać z niej korzystać. Nasze przyspieszone oddechy wypełniały pomieszczenie. Gorąco rozchodziło się po moim ciele. Miałam wrażenie, że każdy jego dotyk zostawia za sobą płonący ślad. Próbowałam zdjąć mu koszulkę, ale okazało się, że rozpięcie kilku guzików jest ponad moje siły. Uśmiechnęłam się, gdy zerwał ją z siebie, urywając przy tym kilka z nich. Przywarłam do niego mocniej, wciąż ocierając się o tą twardą wypukłość. Nie wiem kiedy mój stanik dołączył do rzeczy znajdujących się na podłodze. Zdałam sobie sprawę, że go nie mam, gdy zachłanne wargi Louisa wzięły w posiadanie moją pierś.
   - Lou... – wydyszałam zaciskając palce na jego włosach. Czułam, że się uśmiecha, ssąc i kąsając, a przede wszystkim sprawiając, że praktycznie szalałam z rozkoszy. Zacisnął dłonie na moich pośladkach dociskając mnie do swojej męskości, jednocześnie zaciskając wargi na moim sutku. Niepewnie sięgnęłam do jego spodni, ale nie potrafiłam nawet rozpiąć głupiego guzika moimi trzęsącymi się palcami. Pewnie gdybym miała więcej siły, z chęcią bym je rozerwała na strzępy. Warknęłam niezadowolona, wywołując tym jego śmiech, który mogłam poczuć na swojej skórze. Pomógł mi i po chwili nie czułam już szorstkich dżinsów pod sobą, a jedynie gorącą i gładką skórę i doprowadzało mnie to do białej gorączki. Chciałam więcej. Czułam jego dumnie sterczącą męskość, gdy powoli ocierałam się o nią, czerpiąc z tego tyle przyjemności ile się dało i jedyne czego żałowałam w tym momencie to to, że miałam na sobie o jeden koronkowy skrawek materiału za dużo.
   - Dotknij mnie, skarbie – usłyszałam cichą prośbę. Zamarłam z jedną dłonią na jego piersi, a drugą na karku. „Przecież cię, kurka, dotykam...” Moja mina musiała mu powiedzieć więcej niż milion słów, bo nic nie mówiąc, nakrył moją dłoń swoją i po prostu pokazał mi o jaki dotyk mu chodzi. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy zdałam sobie sprawę, że nie zatrzyma się na brzuchu. „O ja cię kręcę” wewnątrz piszczałam niczym małe dziecko. Czułam już delikatne włoski na jego brzuchu, gdy zatrzymał się i uwolnił moją dłoń.  – Nie bój się...
   - Nie boję się – powiedziałam drżącym głosem. „Czy to liczy się jako kłamstwo?” Kogo ja próbowałam oszukać, byłam przerażona. Ale przecież to on. „Mój Louis.” – Nie boję się ciebie – dodałam pewniej i momentalnie poczułam jego wagi na moich. Jego dłonie znów podsycały płomień. „Nie boję się...” powtórzyłam w myślach i pozwoliłam ciekawości przejąć nade mną kontrolę. Gdy ujęłam jego męskość, jęknął prosto w moje usta, a ja miałam wrażenie, że płonę w oczekiwaniu na więcej. Byłam gotowa na więcej. To było niesamowite uczucie. „Jak coś może by jednocześnie tak twarde i miękkie?” Czerwieniłam się pod wpływem swoich myśli. Gdy poruszył się w mojej dłoni zadrżałam, a z ust Louisa wydobył się gardłowy jęk.
   - Boże przenajświętszy... Kurwa... – sapnął i ponownie wpił się zachłannie w moje drżące usta. Rozległ się dźwięk rozrywanej koronki i już nie musiałam się martwić zbędnym elementem garderoby. Teraz pewnie nadawał się tylko do śmieci. Czekałam, by znów zaznać tego cudownego wypełnienia, ale on nie wydawał się zmierzać w tym kierunku. Jego dłonie wciąż pieściły moje ciało, a usta nie dawały moim ani chwili wytchnienia. Znów poruszył się w mojej dłoni sprawiając, że coś zacisnęło się boleśnie we mnie. „Nie mogę...” głośny jęk wydobył się z moich ust. „Boże...” Zacisnęłam wolną dłoń na jego ramieniu niecierpliwiąc się coraz bardziej. „Dlaczego mi to robisz, Lou?” przygryzłam jego dolną wargę, ale w odpowiedzi jedynie zrewanżował mi się tym samym i znów poruszył się objęty ciasno moimi palcami. Bolesny ucisk w podbrzuszu jeszcze się wzmógł i miałam ochotę wręcz rozkazać mu, by coś z tym zrobił. „Wszystko w twoich rękach...” głos w mojej głowie rozbrzmiał niczym eureka. Uniosłam się trochę na kolanach, a uśmiech, w który rozciągnęły się wargi Louisa, powiedział mi, że drań czekał na to od samego początku. Chwyciłam jego włosy i odciągnęłam głowę do tyłu. Jego jęk sprawił mi niewyobrażalną przyjemność. Niestety bolesne pragnienie wciąż kierowało całą moją uwagę w jedną stronę. Uniosłam się wyżej i przesunęłam się tak, by znaleźć się dokładnie nad jego dumnie sterczącą męskością. Już chciałam opaść na nią, gdy jego place zacisnęły się na moich biodrach. – Zaczekaj... – jęknął, dysząc jak po wyczerpującym biegu. Miałam ochotę wyć z rozpaczy. Albo przynajmniej walić głową w ścianę. „Zależy co lepiej zadziała, na ten nieznośny ucisk w podbrzuszu...” Usłyszałam, że sięgnął po spodnie, a po chwili szelest rozrywanego opakowania powiedział mi wszystko. Pewnie spiekłabym raka, ale znając życie już i tak byłam bardziej czerwona niż cokolwiek, co potrafiłabym przytoczyć. Gdy ponownie poczułam jego gorące dłonie zaciskające się na moich biodrach już mnie nie powstrzymywały, a pomagały osiągnąć cel. Pewnie wyczuł, że ta przerwa rozwiała ostatnie pokłady odwagi we mnie. Oparłam głowę na jego ramieniu i całą sobą skupiłam się na tym uczuciu, które rozchodziło się we mnie wraz z każdym centymetrem zagłębiającym się w moje wnętrze. Miałam ochotę kląć jak szewc i przeplatać to imionami wszystkich świętych, których akurat podesłałby mój umysł, zamiast tego wbiłam zęby w skórę na jego obojczyku pozwalając sobie na głośny jęk rozkoszy, gdy cały znalazł się we mnie. – Wszystko w porządku? – zapytał głosem zmienionym z pożądania. – Boli?
   „Naprawdę? Teraz chce rozmawiać?” rozległo się w mojej głowie. Poruszyłam się na nim, drżąc z powstrzymywanej rozkoszy. Pozwolił mi nadawać tempo. „No cóż, przynajmniej na początku mi na to pozwolił...” Dość szybko stało się jasne, że obojgu nam trochę za bardzo się śpieszy, a moja nieudolność raczej nie pomagała. Z jego dłońmi zaciśniętymi na moich biodrach i moimi palcami wbijającymi mu się w plecy podążaliśmy ku spełnieniu. I zbliżaliśmy się tam niesamowicie szybko, oboje zbyt niecierpliwi, by zwolnić choć na chwilę. Skóra przy skórze... Nasze ciała ocierały się o siebie, a mi przemknęło przez myśl, że ten fotel może nie wytrzymać tej szaleńczej jazdy. Doszliśmy niespodziewanie, oboje równie zaskoczeni, ale z rozkoszą rozlewającą się w naszych ciałach. Uśmiechałam się zadowolona, przyciskając drżące wargi do szyi Louisa i czując jego szaleńczy puls...


   - Kurwa, nie możesz szybciej? – warknąłem na Andy’ego sam już nie wiem, który to raz. – Wleczesz się jak stara baba...
   - Obawiam się, że szybciej, to mógłbym nas zawieść prosto do kostnicy – odpowiedział spokojnie i tym chyba jeszcze bardziej mnie wkurzał. Ja wyłaziłem ze skóry, a on prezentował mi tu pieprzony zen. – Zaraz będziemy na miejscu.
   - Co to w ogóle znaczy zaraz? Ile jeszcze?
   - Z dwadzieścia minut – odpowiedział, nie odrywając oczu od drogi. „Dwadzieścia pieprzonych, ciągnących się w nieskończoność minut...” Waliłem głową w zagłówek. Naprawdę próbowałem nie wyżywać się na nim, ale nikogo innego w pobliżu nie było, a gdybym gadał sam ze sobą, to pewnie odwiózł by mnie do zupełnie innego szpitala.
   Rozmowa z tą kobietą sprawiła, że dosłownie przestałem oddychać, a telefon wręcz parzył w mojej dłoni, wypalając w niej niewidzialny znak. Zaciskałem na nim palce i starałem się nie uronić ani jednego jej słowa, co nie było łatwe, gdy dookoła rozbrzmiewała głośna muzyka. Czułem, że to co powiedziała wyryło się w mojej głowie niczym wypisane żyletką. „Stan krytyczny... krwotok wewnętrzny... liczne złamania... problemy z oddychaniem...” Wszystko to z osobna brzmiało groźnie. Razem tworzyło śmiertelną kombinację. „Ona nie może umrzeć!” powiedziałem głośno i wyraźnie, ale tylko w mojej głowie. „Nie może. Kate tego nie przeżyje. Ja tego, kurwa, nie przeżyję.” Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jeszcze dziś rano się z nią przekomarzałem, próbując ją namówić, by wysłała mi zdjęcie swojego motylka... „Kiedy to było?” Wydawało się, że wieki temu, a tak naprawdę minęło tylko kilkanaście godzin. Z jednej strony byłem wdzięczny Paulowi, że wysłał Andy’ego ze mną, ale z drugiej może byłoby mi łatwiej znieść tą podróż, gdybym mógł prowadzić. „Ewentualnie wylądowałbym na pierwszym lepszym drzewie, albo złamał milion przepisów drogowych i skończył za kratkami.” Obie opcje najwyraźniej przyszły menadżerowi do głowy i postanowił przeciwdziałać zawczasu. Gdy patrzyłem na drogę, miałem ochotę wyć z rozpaczy, bo jedyne o czym wtedy myślałem, to że wleczemy się niemiłosiernie i przyjedziemy za późno. Gdy zamykałem oczy, wcale nie było lepiej. Od razu pojawiała się w mojej głowie. Kolorowa jak zawsze i roześmiana od ucha do ucha. I z kolejnym kpiącym tekstem posyłanym w moim kierunku. „Ona musi żyć” powtórzyłem kolejny raz licząc na to, że jeżeli powiem to wystarczającą ilość razy, stanie się to prawdą. „Boże, jestem taki głupi...
   Z daleka mignął mi rozświetlony budynek szpitala. Spojrzałem na Andy’ego, a on kiwnął głową potwierdzając, że to nie chore urojenia mojego umysłu. Poprawiłem się nerwowo na fotelu, odpinając pas. Z ręką na klamce czekałem tylko aż samochód się zatrzyma. To nic, że mieliśmy jeszcze kilka minut jazdy przed sobą. Nie mogłem stracić już ani sekundy więcej.
   - Harry... – odezwał się po chwili Andy parkując na pierwszym wolnym miejscu. Nie czekałem na ciąg dalszy. Jak strzała wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem w stronę głównego wejścia, przeskakując po kilka schodów na raz. Nawet automatyczne drzwi nie rozsuwały się wystarczająco szybko jak dla mnie i ledwo się przecisnąłem, gdy zaczęły się otwierać. W panice rozejrzałem się dookoła. Utkwiłem wzrok w pielęgniarce za ladą i prawie przeleciałem na drugą stronę, próbując wyhamować przed nią.
   - Moja przyjaciółka miała wypadek – pewnie wyglądałem jak obłąkany, krzycząc jej to prosto w twarz. – Dzwoniliście do mnie. Bym przyjechał... Była operowana. Jakaś pielęgniarka do mnie dzwoniła i powiedziała... – musiałem nabrać powietrza.
   - Jak się pan nazywa? – powiedziała opanowanym głosem, pewnie przyzwyczajona do obcowania z takimi rozhisteryzowanymi wariatami jak ja.
   - Harry Styles – odpowiedziałem szczęśliwy, że nie zadała trudniejszego pytania. Nie odrywałem oczu od jej palców poruszających się płynnie po klawiaturze. – Alex... Muszę ją zobaczyć. Ona była operowana. Pani koleżanka mówiła... – kolejny wdech. – Wypadek... Muszę ją zobaczyć. Gdzie leży? Dzwoniliście do...
   - Ósme piętro. Pokój 814 – uśmiechnęła się delikatnie. – Tam znajdzie pan... – dalej już nic mnie nie obchodziło. Musiałem znaleźć Alex. Wbiłem się do windy w ostatniej chwili, nabijając sobie pewnie niezłego siniaka na łokciu. Czułem na sobie współczujący wzrok osób stojących obok. Starsza pani posłała mi pokrzepiający uśmiech, ale jedyne co mnie obchodziło to to, dlaczego ta kurewska winda się tak wlecze... Gdy zatrzymała się na ósmym piętrze w moje uszy uderzyła cisza. „Grobowa cisza...” Zauważyłem drzwi z numerem 855. Pobiegłem przed siebie wypatrując odpowiedniego pokoju, ale ten kto numerował to piętro musiał chyba być naćpany, bo nie miało to dla mnie żadnego sensu. Zatrzymałem jakiegoś pielęgniarza, praktycznie chwytając go za szmaty.
   - 814 – wysapałem. – Gdzie... – wskazał mi odpowiedni kierunek i mogłem kontynuować moje nerwowe poszukiwania. Gdy stanąłem przed odpowiednimi drzwiami jedyne co czułem, to strach, co za nimi zastanę. „Ona musi żyć” powtórzyłem sam nie wiem, który już raz. „Musisz żyć, Alex...” położyłem dłoń na zimnej powierzchni, próbując uspokoić oddech. Pchnąłem drewniane drzwi, których chłód przeszył moje ciało bardziej niż powinien. W środku było tylko jedno łóżko i kobieta, która akurat zmieniała na nim pościel. Nikogo więcej. Zapomniałem jak się oddycha. Przerażenie ścisnęło moją pierś w bolesnym uścisku. Jeszcze raz zerknąłem na numerek na drzwiach, ale wciąż uparcie wyglądał tak samo. Kobieta zauważyła mnie, gdy wkładała brudne prześcieradło do worka na podłodze. Miałem wrażenie, że widzę strach w jej oczach. „To już było nas dwoje, bo ja też się bałem...
   - Mogę w czymś pomóc? – spytała cicho, nie odrywając ode mnie wzroku.
   - Gdzie... – głos uwiązł mi w gardle i musiałem spróbować jeszcze raz. – Gdzie dziewczyna z tego pokoju? – Spojrzała na mnie smutnymi oczami. Poczułem, że robi mi się słabo, a zawartość żołądka usilnie chce się wydostać. „To nie może być prawda...” Patrzyłem na nią przerażony, czekając na odpowiedź. „Ona musi żyć...” Do ostatniej chwili wmawiałem sobie, że nie widzę tego współczucia, które miała wymalowane na twarzy...
   - Odeszła...