Kate zatrzymała się gwałtownie. Momentalnie na jej twarzy i dekolcie zakwitł
rumieniec, który dorównywał barwą jej podrażnionym niedawnym zabiegiem plecom. Odwróciła się tak szybko, że sukienka zawirowała wokół jej kostek. Z
całej siły zderzyła się ze mną, próbując wyjść na zewnątrz. Ledwo zdołałem
utrzymać torby, które trzymałem..
- Co... – już miałem się zapytać o powód jej zachowania,
gdy dobiegły mnie głosy przyjaciół i chyba sam się trochę zaczerwieniłem. „Ale żeby tak w biały dzień?” – Ups... –
szepnąłem rozbawiony, odkładając siatki na stolik pod ścianą i przyciągając
zawstydzoną dziewczynę. – To nie to, co...
- Kurwa, Styles... – warknęła Alex, a jej głos dochodził
do mnie z góry i pierwszy raz przeklinałem architekta, który zaprojektował
przebudowę piętra, zostawiając dziurę w suficie. – Przestań się wygłupiać i zrób to w końcu.
Zaraz nie wytrzymam... – jęknęła, a ja całkiem wiele bym oddał, by się dowiedzieć, co on ma jej zrobić....
- No, moment – powiedział rozbawiony przyjaciel. – Czy ty
myślisz, że to tak prosto...
- Nie mów mi, że nagle masz problemy z wkładaniem –
parsknęła. Poczułem, że Kate delikatnie stara się mnie wypchnąć z domu.
- Ciii... – próbowałem ją uspokoić, przytulając do siebie.
– To nic takiego...
- Z wkładaniem to może nie, ale...
- Tak! – euforia w głosie Alex, była wręcz szokująca.
Próbowałem powstrzymać śmiech, a Kate była moim zachowaniem tylko jeszcze
bardziej zszokowana. – O, tak... Mocniej! Styles, kurwaaa... Jak dobrze... Tak
mi rób...
- Mówiłem, że będziesz jęczeć z rozkoszy... – zamruczał
Harry, a ja prawie płakałem, starając się powstrzymać śmiech. – Kto by się spodziewał, że tak szybko...
- Nie gadaj tyle, tylko... O, tak! Tak! Tak dobrze... Tak,
tak, tak, tak... – nie mogłem się dłużej powstrzymywać i wybuchnąłem śmiechem. Gdy
zobaczyłem zawstydzoną twarz Kate, śmiałem się jeszcze bardziej.
- Nie przeszkadzajcie sobie! – krzyknąłem w stronę skąd
dobiegały ich jęki. – Jakby co, to możemy udawać, że nic nie słyszeliśmy! Cześć,
Andy – powiedziałem, zauważając ochroniarza rozwalonego na kanapie i oglądającego mecz.
- Hej, dzieciaki... – posłał nam rozbawione spojrzenie,
ale zaraz mina mu zrzedła. – Gdzie Mark?
- Próbuje uporać się z resztą zakupów i lunchem –
wskazałem głową w kierunku, gdzie zaparkowaliśmy samochód. – Idziesz mu z
pomocą? – zapytałem widząc, że się podnosi. Odpowiedział mi skinieniem głowy. Splotłem palce z Kate i lekko ją ciągnąc, skierowałem się w kierunku schodów. –
Chodź, skarbie... Nie wiem, co oni tam wyprawiają, ale z pewnością nie to, co
nam pierwsze przyszło do głowy – wchodziliśmy na piętro. – Nawet Harry nie jest
taki zboczony, by robić to z Andym u boku...
- Chyba mnie nie doceniasz – parsknął przyjaciel,
posyłając mi rozbawione spojrzenie. Siedział na ławie, trzymając usztywnioną
stopę Alex między udami i wpychając coś w otwór na palcach. – Ja tu się po
pachy urabiam... – pokazał mi przedmiot, który trzymał w dłoni. Okazała się to być
ręka od lalki. „Pomysłowa drapaczka...” parsknąłem śmiechem. – Dosłownie.
- Kate, dlaczego jesteś taka czerwona? – odezwała się Alex,
poprawiając się ostrożnie na kanapie. Była kolorowa jak zawsze, choć
zdecydowanie bledsza, niż ją zapamiętałem. – Jest aż tak gorąco na zewnątrz? A może
to jeszcze po tym zabiegu? Podobno wczoraj... – przerwała, zauważając w końcu zakłopotanie mojej dziewczyny. Zmrużyła oczy, przyglądając się jej uważnie. W końcu jej
twarz rozjaśnił wesoły uśmiech. – No chodź tu do mnie, Słońce – powiedziała,
wyciągając rękę i czekając, aż ta do niej podejdzie, by potem pociągnąć
ją na kanapę obok siebie i otoczyć ramieniem. – Jak tam twoje plecy?
- Dobrze – usłyszałem cichy głos Kate i w odpowiedzi na
jakieś szepty Alex, na jej twarzy pojawił się w końcu delikatny uśmiech. – A jak ty się
czujesz?
- Okropnie – westchnęła teatralnie. – Przez tego kudłatego idiotę
oka nie mogłam zmrużyć...
- Spałaś jak zabita, nie kłam – powiedział Harry, wstając
i podkładając pod jej nogę poduszkę. Zauważyłem nieme podziękowanie, które mu
posłała, a on puścił jej oczko. „Co tu się wyprawia?” zastanawiałem się nad ich cichą relacją. – Godzinę musiałem
przekonywać Andy’ego, że to nie trzęsienie ziemi, a jedynie twoje chrapanie.
Już myślałem, że będę go siłą wyciągać spod tego stołu...
- Bujaj się, Styles... – rzuciła w niego jednoręką lalką,
która przedstawiała... no cóż... jego.
- Ja sobie dla ciebie dałem rękę amputować, a ty tak mi
się odwdzięczasz? – odrzucił jej zabawkę, którą sprawnie złapała. – Co za
niewdzięczny babsztyl...
- Boże, co za zrzęda... – westchnęła Alex. – Ja tu oszaleję
z nim...
- I vice versa.
- Przywieźliśmy lunch... – Kate postanowiła przerwać ich przekomarzanie. A skoda, bo normalnie miałem już iść po popcorn. Zaczynałem już nawet rozważać, czy by nie nagrać tego dla chłopaków, coby też się pośmiali z tej dwójki.
- Wisisz mi pięć funtów, „bejbe” – przyjaciel wyszczerzył
zęby w uśmiechu.
- Weź sobie z tych pięćdziesięciu, które przegrałeś
ostatnio – przewróciła oczami. – I wciąż czekam na pozostałe czterdzieści
pięć...
- Później – powiedział, ciągnąc mnie na dół. – To wy sobie
tu porozmawiajcie, a my pójdziemy...
- Poplotkować, bo co innego... – dokończyła za niego Alex.
- Miałem powiedzieć, że naszykować ten lunch, ale twoja
propozycja też mi się podoba... – puścił jej oczko. – Chodź, Lou – odezwał się
komicznie piskliwym głosem. – Koniecznie musisz mi opowiedzieć o twoich
ostatnich zdobyczach zakupowych...
- Idiota... – usłyszałem jeszcze komentarz Alex.
- Słyszałem to! – krzyknął Harry.
- Miałeś słyszeć! – to zdecydowanie nadawało się, by
zasiąść z wiadrem popcornu i po prostu oglądać z boku. – Śliczna sukienka,
skarbie... – usłyszałem jeszcze jak zwraca się do Kate.
- Widzę, że się dogadujecie... – odezwałem się, idąc za
nim do części kuchennej, gdzie Andy ewidentnie czuł się jak u siebie i wykładał
jedzenie na talerze.
- Jasne. Jest świetnie... – uśmiechnął się szeroko,
klepiąc Marka po plecach. – Cześć... Co dobrego przywieźliście?
- Tacos na milion sposobów... – mruknął Andy, ciężko wzdychając.
- Nie lubisz? – zmartwiłem się, bo nie pomyślałem, by
wziąć coś innego.
- Uwielbiam i to jest ten problem... – powiedział
ochroniarz, rzucając mi wesołe spojrzenie. „Kolejny nienormalny. Kogo jeszcze zarażą?” – Dla was może nie starczyć...
- Wierz mi – odezwał się Mark, sięgając po colę. – Pękniesz, a nie dasz rady
zjeść nawet połowy... Louis chyba nakupił tego dla pułku...
- Możliwe, że trochę przesadziłem, ale nigdy nie wiesz, ile
akurat osób pałęta się u Stylesa... – broniłem się. – Przecież on prowadzi
praktycznie dom publiczny... To znaczy otwarty – poprawiłem się, widząc minę
przyjaciela.
- Już nie – Harry chwycił pierwszą siatkę. – Kurwa... No nie wierzę... – wpatrywał się w pustą jednorazówkę, jakby to było zło w czystej postaci. Staraliśmy się nie śmiać, ale wyraz jego twarzy był tak komiczny, że to było wręcz niemożliwe. – Ani słowa - warknął, zbierając rozsypane zakupy, by poupychać je w szafkach. –
Co do tego domu pełnego ludzi... Teraz tylko Andy i Alex. Lekarz powiedział, że potrzebny jej spokój...
- A mimo to pozwolił ci ją zabrać? – roześmiałem się. „Czy on się nie domyślił, że spokoju to raczej tu ona nie zazna?” –
Coś ty mu zrobił, że się zgodził? Porwałeś mu dzieci? Zagroziłeś wysadzeniem
szpitala? Uwiedzeniem żony? Córki?
- Patrz, na to nie wpadłem...
- Użył swojego daru przekonywania – parsknął Andy.
- Czyli? – czekałem na wyjaśnienia. – Gdyby to była
kobieta, to nie musiałbym pytać, ale w tym wypadku...
- Bardzo śmieszne... – Harry rzucił we mnie pomidorem,
który na szczęście złapałem. – Zasugerowałem mu tylko, że to nie byłoby z korzyścią
dla szpitala, gdyby coś jej się stało – przyjaciel wzruszył ramionami. – Szybko
się zgodził. Zwłaszcza po tej akcji na parkingu...
Siedziałam wtulona w Louisa i wsłuchiwałam się jak Harry i
Alex wzajemnie na siebie narzekają. I trwa to już jakieś dwie godziny. Byłam
tym rozbawiona bardziej, niż najlepszym kabaretem. „Oni są niesamowici...”
uśmiechałam się do swoich myśli. Tym razem z piętra dochodziły odgłosy
strzałów, którymi towarzyszyły żywe komentarze Marka i Andy’ego. „Panowie w
swoim żywiole...” zaśmiałam się pod nosem.
Dźwięki odbijały się od ścian. Dom Harry’ego wydawał się
równie ogromny, co Louisa. „Co nasz dom...” poprawiłam się tak, jak on zwykł to
robić. Odpoczywaliśmy po zdecydowanie zbyt obfitym posiłku, a w tle cicho
przygrywał nam telewizor, którego chyba nikt nie oglądał. Harry i Alex zajęci
byli sobą i może nawet zapomnieli o naszej obecności. „A przynajmniej tak to wyglądało...” My przysłuchiwaliśmy się
im z rozbawieniem. Cudownie było słyszeć szczery śmiech przyjaciółki.
- No chyba Bóg cię opuścił! – Alex podniosła głos. –
Jeżeli myślisz, że ja będę się wspinać na samą górę...
- To chyba ciebie opuścił, jeżeli wydaje ci się, że
pozwolę ci spać na tej kanapie...
- Ja się ciebie nie pytam o pozwolenie, Styles...
- A ja z tobą wcale nie dyskutuję, Green... – Harry nic
sobie nie robił z jej fochów. „I bardzo dobrze” ucieszyłam się wiedząc, że on
naprawdę się o nią troszczy. – Będziesz spała w sypialni, choćbym miał cię do
niej zawlec za włosy...
- Uuu... – zawył cicho Louis. – Robi się groźnie... Masz ochotę na popcorn, skarbie? – poczułam jego ciepłe palce na policzku i
momentalnie gorąco rozlało się po moim ciele. Pochylił się i musnął moje usta w
delikatnym pocałunku. Jak zawsze chciałam błagać, by nie przestawał...
- Czy my was nie nudzimy przypadkiem? – zapytała Alex,
chichocząc, a ja tylko bardziej się zaczerwieniłam. „Skaranie boskie z tymi rumieńcami...”
- Wręcz przeciwnie – zaśmiał się Lou. – Akurat słowo
„nuda” kompletnie tu nie pasuje. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy ktoś nie
powinien nakręcić o was filmu... To byłaby komedia roku. Można by na tym zbić
majątek...
- Żeby o tobie nikt nie nakręcił – mruknął Harry, ale
wydawał się równie rozbawiony całą tą sytuacją, co mój chłopak. – A ty nie bądź
upartą kozą i się w końcu wygodnie oprzyj...
- Nie będziesz mi rozkazywał. Nie jestem zmęczona –
zapierała się przyjaciółka. – I jeszcze raz nazwiesz mnie kozą, to będziesz
śpiewał cienkim głosem...
- Zasypiasz na siedząco... – „Może to nie taki głupi
pomysł z tym popcornem...” zaśmiałam się pod nosem i wtuliłam w bok Louisa,
dając odpocząć poparzonym plecom. – Albo-albo... Daję ci wybór. Opierasz się,
czy wolisz sypialnię?
- Idiota... – mruknęła Alex pod nosem, ale słysząc
rozbawione parsknięcie Lou, mogłam się domyślić, którą opcję wybrała.
- Wariatka... – Harry najwyraźniej musiał mieć ostatnie
słowo. Nie minęła nawet minuta, gdy dało się słyszeć ciche pochrapywanie mojej
przyjaciółki. – No i powiedzcie mi, że ona nie jest uparta jak...
- Jak ty? – wtrąciłam, posyłając mu radosny uśmiech. Louis
śmiał się już na całego.
- Mała... – pogroził Harry. – Bo... – jego wypowiedź
przerwało głośniejsze chrapnięcie. – Ona się dopiero rozkręca – skomentował. –
Macie jakieś plany na wieczór? Nie żebym was wyganiał, ale Alex naprawdę
potrzebuje odpoczynku...
- I zazna go przy tobie? – parsknął Lou. – To coś
nowego...
- Czu ty widzisz ten obrazek? – mogłam się tylko domyślić,
jak uroczo wyglądają razem. „Jeżeli on zniesie jej chrapanie, to zniesie
wszystko...” – Już ja mam swoje sposoby na uparte motylki...
- Motylki? – zastanowił się Lou. – A właśnie. Znów
zaliczyłeś nowy tatuaż?
- Co? – zdziwiłam się. „Znów? Kiedy? Jak?”
- Co? Skąd już wiesz? – Harry wydawał się równie zaskoczony co ja, choć pewnie z innego powodu. – Przecież
dopiero co...
- Siła internetu... – powiedział Louis, jakby to miało
wszystko wyjaśnić. Musiał chyba zauważyć moje zdezorientowanie, bo dodał... –
Jakieś fanki zrobiły mu zdjęcie jak wychodził... To co to jest tym razem?
Karmnik?
- Motyl...
- Co? – Louis wydawał się nie brać takiej odpowiedzi pod uwagę, ale ja
mogłam się tylko uśmiechnąć. „Czy to mogło znaczyć coś więcej?” Zawsze
chciałam, by Alex sobie kogoś znalazła. Kogoś, kto by docenił to, jaką jest
cudowną osobą i kto by jej na siłę nie próbował zmienić. „Czy to mógłby być
Harry?”
- No, motylek... – powtórzył.
- Motylek? Chyba raczej motyl gigant – sądząc po tonie
głosu, Lou był ewidentnie pod dużym wrażeniem tego tatuażu, który musiał
pokazać mu Harry. „Szkoda, że ja nie mogę go zobaczyć...” – Wow... Tym razem zaszalałeś...
- Dla twojej informacji, to niektórym bardzo się podoba... –
uśmiechnęłam się, słysząc te słowa. „No, ja myślę, że Alex musiała być
zachwycona...” – To co odnośnie wieczora?
- Nic nie planowaliśmy, bo Kate jest świeżo po zabiegu...
– Louis rysował jakieś tajemnicze znaki na moim odsłoniętym ramieniu... – A co? Masz
jakąś propozycję?
- Może i mam... Co powiecie na zaproszenia na koncert Eda? – odezwał się Harry. –
Mała, może chciałabyś posłuchać najprawdziwszego geniusza w akcji? – ucieszyłam
się na taką propozycję, jednak nie mogłam nie wyczuć, że Lou spiął się trochę.
– I żeby uspokoić twojego trzęsącego portkami faceta dodam tylko, że to impreza
zamknięta, więc nie będzie tam tłumu rozwrzeszczanych fanek. Choć kilka pewnie
się znajdzie – zaśmiał się. – Dawno temu obiecałem mu, że się pojawię jeżeli
tylko będziemy w tym czasie w Londynie, ale w tej sytuacji... – mogłam się tylko domyślić,
że myśli o Alex. – Wytłumaczylibyście mu co i jak...
- Chcesz iść? – usłyszałam ciche słowa przy uchu.
- Tylko jeżeli i ty masz ochotę... – powiedziałam, choć
naprawdę kusiła mnie ta propozycja. „Najprawdziwszy koncert na żywo...” Wprawdzie byłam już na kilku, ale tym razem miałabym Louisa u boku. – Myślałam, że posiedzimy z Alex, ale Harry
ma rację, ona powinna jak najwięcej odpoczywać...
- No to załatwione – ucieszył się przyjaciel. Alex chyba
też pomysł się spodobał, bo obwieściła to donośnym chrapnięciem. – Mała, czeka
cię niezapomniane wrażenie...
Trzymałem w ramionach swój najcenniejszy skarb i byłem tym zachwycony
tak bardzo, że chyba bardziej się już nie dało. I nie muszę chyba dodawać, że to nie
koncertem się zachwycałem. Owszem, Ed jak zawsze dawał z siebie wszystko na
scenie, ale to nie on świecił tu najjaśniej. I najlepsze, że najwidoczniej nie
tylko ja tak myślałem. Kate wyglądała zachwycająco. Już gdy w domu wyszła z
garderoby i jak zwykle zapytała, czy może tak iść wiedziałem, że będzie
przyciągać spojrzenia. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego, jak mnie zatkało. Ona oczywiście odebrała
opacznie moje milczenie i musiałem ją przekonywać, że było ono skutkiem tego,
że wyglądała tak cholernie seksownie, a nie tego, iż coś mi się nie podobało.
Choć właściwie nie podobało mi się to, że co drugi facet tutaj pożerał ją
wzrokiem, a pozostali nieudolnie udawali, że tego nie robią. „Cholerni
zboczeńcy...” Przyciągnąłem ją bliżej siebie, pochylając się, by ją
pocałować i pokazać tym wszystkim frajerom, że ona jest tylko moja i nikomu jej
nie oddam. „Tylko moja, dziadku!” posłałem facetowi ostrzegawcze spojrzenie. Usłyszałem parsknięcie Marka.
- Jesteś tak beznadziejnie oczywisty... – zaśmiał się i wymienił nad moją głową rozbawione spojrzenie z Adamem.
- To wcale nie jest zabawne... – mruknąłem pod nosem,
widząc jak chyba sześćdziesięcioletni dziadek rozbiera Kate wzrokiem. Miałem
najprawdziwszą ochotę przywalić mu w pysk i połamać te denka od butelek, które
miał na nosie.
- Trochę jest – wtrącił Adam.
- Ciii... – Kate próbowała posłać nam groźne „spojrzenie”,
ale podziałało tylko na chłopaków. Natychmiast umilkli. Mnie
zdecydowanie rozbawiło. Za moje parsknięcie zarobiłem kuksańca w bok. – Lou, to
moja ulubiona piosenka...
- Kochanie, mówisz tak o prawie każdej... – przypomniałem
jej. Koniecznie musiałem kupić album Eda, skoro tak się zakochała w jego
muzyce.
- Bo wszystkie są piękne... – powiedziała cicho i po tym
jak zmienił się wyraz jej twarzy mogłem zauważyć, że znów dała się porwać
muzyce... „No cóż, jeśli miałbym być szczery sam ze sobą, to w tym momencie
inny facet był w centrum jej zainteresowań...” zerknąłem na mężczyznę na
scenie. Uśmiechnął się szeroko, gdy uchwycił moje spojrzenie. „Skubaniec
wiedział, że Kate jest nim zachwycona...” objąłem ją ramionami w pasie, na
wszelki wypadek jemu też dając do zrozumienia, że nie ma co do niej startować. „Po moim trupie...”
Koncert nareszcie dobiegł końca i mogłem odetchnąć z ulgą.
Choć jęk rozczarowania Kate i jej
zdziwione „już” zabrzmiały naprawdę smutno, to cieszyłem się, że znaczna grupa
tych starych zboczeńców sobie stąd pójdzie. Ludzie tłumnie opuszczali lokal, bo
tylko nieliczni z nich zostali zaproszeni na „afterparty” i kierowali się w
przeciwnym kierunku. Mark i Adam dzielnie odpierali ataki fanów, choć trzeba
przyznać, że nie było ich znowu tak dużo. Przez to, że Kate absolutnie odmówiła
wyjścia ciut wcześniej, teraz musieliśmy czekać, aż sala trochę opustoszeje,
byśmy mogli bezpiecznie się stąd ewakuować.
- Lou? – usłyszałem głos Eda. Kate zastygła w oczekiwaniu
i mogłem wręcz przysiąc, że przestała oddychać, podniecona poznaniem muzyka. – Ale mi niespodziankę
zrobiliście...
- Harry cię nie uprzedził? – uniosłem brwi. „Dlaczego mnie to nie dziwi?”
– To jest Kate. Moja...
- Kate... – przerwał mi, wyciągając rękę w jej stronę.
Lekko się spiąłem, bo to zawsze ona pierwsza robiła ten gest. „Czyżby nie
wiedział?” zdziwiłem się. – Jestem Ed. Dobrze się bawiłaś?
- Cudownie – powiedziała, a jej twarz odzwierciedlała jej
zachwyt. Wyciągnęła nieśmiało dłoń, którą muzyk na całe szczęście szybko
pochwycił, oszczędzając jej zakłopotania. – Twoje piosenki są przepiękne...
- Chyba właśnie zyskałeś nową fankę – zaśmiałem się,
ujmując dłoń Kate i przyciągając ją bliżej. „Zazdrosny idiota...” odezwało się moje gorsze ja.
- Fanów nigdy za wiele... – Ed puścił mi oczko i z powrotem
przeniósł całą swoją uwagę na dziewczynę. – Dołączycie do mnie na przyjęciu?
Tyle o tobie słyszałem, Kate, że koniecznie muszę cię lepiej poznać...
- Ja... – zauważyłem niepewność malującą się na jej
twarzy. Ścisnąłem jej dłoń. – Dziękuję za zaproszenie, ale... – czekałem
zaciekawiony, co powie. – Chyba nie jestem odpowiednio ubrana na przyjęcie...
- Wyglądasz idealnie... – odezwał się Ed, nim ja zdążyłem
to powiedzieć. Objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku tylnego wyjścia i
wind. Pozostało mi tylko puścić jej dłoń i podążyć za nimi upewniając się, że
żadna przeszkoda nie wyrośnie jej na drodze. Widząc ostrożne zachowanie
Sheerana byłem niemal pewien, że wie więcej, niż początkowo mi się wydawało.
Winda już na nas czekała. Przysłuchiwałem się prowadzonej
rozmowie i rozpierała mnie duma. Widziałem, że jest nią zachwycony. Zresztą
który muzyk by nie był, widząc w tych niesamowitych oczach czyste uwielbienie
dla tworzonej przez siebie muzyki. „Kolejny genialny pomysł Stylesa...”
rozległo się w mojej głowie i musiałem się z tym zgodzić.
Gdy drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie, zachwyciła
mnie przepiękna panorama Londynu... Ten widok sprawił, że poczułem łzy w
oczach, bo tak bardzo bym chciał podziwiać go razem z Kate. Tymczasem ona nawet nie
zdawała sobie z niego sprawy, skupiona całą sobą na artyście, który ewidentnie
przypadł jej do gustu. Obserwowanie jej przygody z muzyką było fascynujące. Była
jak śnieżnobiała, piękna karta, która dopiero miała się zapisać. „I zaczęła od
was?” moje wredne ja nie omieszkało sobie ze mnie zakpić. „I zaczęła od nas...”
uśmiechnąłem się. Zresztą to nawet nie chodziło o to. Tak naprawdę najbardziej
fascynujące było to, że mogłem na nowo odkrywać muzykę. Z nią, żywo reagującą
na wszystkie dźwięki. Słyszącą więcej. Czującą mocniej. Jest to niecodzienny
widok i byłem pewien, że Ed był nim zachwycony. Ujrzeć prawdziwy zachwyt dla
tego, co się stworzyło, to najlepsza nagroda dla artysty. A w oczach Kate
zawsze odbijały się wszystkie jej myśli i uczucia. „Czy moglem się więc dziwić
temu, że przywłaszczył sobie moją dziewczynę?” uśmiechnąłem się, widząc same
znajome twarze przy stoliku, do którego nas prowadził. „Cóż, pozostało mi tylko
upomnieć się o moją ukochaną, nim rudzielec na dobre ją sobie zagarnie...”
- Dzięki, Andy – Alex posłała ochroniarzowi zmęczone
spojrzenie pełne wdzięczności. Była wykończona, choć jak zwykle udawała, że tak nie jest. „Uparta koza...” – Dobranoc...
- Dobranoc – uśmiechnął się i opuścił sypialnię.
- A gdzie „dziękuję” dla mnie? – podkładałem jej poduszki
pod nogę. – Ja też cię taszczyłem na górę...
- Ty to robiłeś z własnej głupoty, bo jesteś upartym osłem
– powiedziała, rozciągając usta w uśmiechu. – A on, bo mu kazałeś... Dostrzegasz różnicę?
- Niespecjalnie... – wzruszyłem ramionami, podziwiając
swoje dzieło. – Wygodnie?
- Tak, dzięki... – wyszczerzyłem się w uśmiechu, słysząc
jej ciche słowa. – I przestań suszyć te zęby. Wyglądasz jak jakiś szaleniec, który
uciekł z wariatkowa... – mruknęła, ale widziałem wesoły błysk w jej oczach. Rozejrzała
się dookoła. – To... Gdzie ty śpisz? – posłałem jej rozbawione spojrzenie spod
uniesionych brwi. „Kpisz, czy o drogę pytasz?”
- Jesteśmy w mojej sypialni – stwierdziłem oczywisty fakt. – Gdzie
indziej miałbym spać?
- Bo ja wiem? – udawała, że się namyśla. – W garażu? On też jest twój.
- Tak się nie stanie... – pokręciłem głową i zacząłem się
rozbierać, kierując się do łazienki.
- Nie będziesz tu spać, Styles – „Mów mi jeszcze...”
uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze i przeczesałem włosy palcami.
- Nie wiem, po co robisz takie wielkie halo – sięgnąłem po
jej szczoteczkę. – Wczoraj tu spałaś i jakoś to przeżyłaś...
- To się nie liczy! – zawołała. – Wykorzystałeś to, że
byłam naćpana i nieprzytomna...
- Wierz mi, skarbie, zdecydowanie cię nie wykorzystałem –
roześmiałem się, napełniając kubek wodą i sięgając po drugi. Wszystko tak, jak tłumaczyła mi pielęgniarka. – Lubię, gdy moje
kobiety pamiętają, co robię z nimi w łóżku...
- Twoje kobiety? – parsknęła. – Styles, nie zapomnij z kim
rozmawiasz... Mi nie musisz wciskać takiego kitu...
- Proszę... – podałem jej trzymane w ręku przedmioty, a
sam wróciłem do łazienki, by również umyć zęby. Kwadrans później była gotowa do
spania. „I jakoś przeżyła, tą całą moją pomoc...” zauważyłem, uśmiechając się
pod nosem. Choć trzeba przyznać, że rozumiałem jej zakłopotanie w niektórych
momentach. „Może by tak poprosić Gemmę, żeby na trochę przyjechała...”
- Harry... – odezwała się cicho, gdy usiadłem na swojej połowie łóżka. – Nie powinniśmy razem spać... Pomijając już kompletnie to, że
przez moje chrapanie się nie wyśpisz, to... – spojrzała na mnie z powagą. – Jak
to wytłumaczysz Andy’emu? Pozostałym, gdy się dowiedzą? A pewnie się dowiedzą...
- A kto powiedział, że w ogóle mam zamiar się tłumaczyć? –
wzruszyłem ramionami, uśmiechając się. – I wierz mi, twoje chrapanie w
najmniejszym stopniu mi nie przeszkadza... Właściwie to uważam, że jest urocze...
- Boże, ale ty jesteś uparty... – westchnęła zrezygnowana. „Widzę ten uśmiech, skarbie...”
- Czego ty się boisz, Alex? – ułożyłem się na plecach i
założyłem ręce za głowę. – Ale tak naprawdę? – wcale mnie nie zdziwiło to, że odpowiedziała mi cisza. Zadałem to pytanie nie pierwszy raz i jak dotąd nie dostałem szczerej odpowiedzi. „Ale przynajmniej nie kłamała.” – No więc... –
puściłem jej oczko. – Nie martw się, nie gryzę... A jeśli nawet, to obiecuję, że
będzie ci się podobało...
- Puste gadanie – parsknęła.
- Nie przypominam sobie, byś ostatnio narzekała... – nie
wiem dlaczego tak ucieszył mnie jej rumieniec. „Chyba zaczynam rozumieć
Louisa...” – Co więcej, mógłbym przysiąc, że ci się baaardzo podobało...
- Musiałam mieć chwilowe zaćmienie mózgu... – mruknęła,
układając się wygodniej. Nim zdążyłem jakoś to skomentować, rozległ się dźwięk
przychodzącej wiadomości. Sięgnąłem po telefon i momentalnie wyszczerzyłem zęby
w uśmiechu.
- Wygląda na to, że nasza mała przyjaciółka skradła
kolejne męskie serce... – pokazałem jej wiadomość i z radością obserwowałem jej
reakcję. – Biedny Louis... Już widzę, jak go tam musiało skręcać z zazdrości...
- Trochę zazdrości jeszcze nikomu nie zaszkodziło – oddała
mi komórkę, uśmiechając się. – A on jest prawdziwym szczęściarzem. Kate jest wspaniała.
Żaden facet nie mógłby wymarzyć sobie lepszej dziewczyny...
- Wierz mi, on doskonale o tym wie... – powiedziałem cicho, nie
spuszczając z niej wzroku. Mogłem obserwować, w którym momencie przestała
rozmyślać o Kate, a zaczęła o mnie. Wpatrywałem się w nią, ciesząc się jak
dziecko, gdy zmienił jej się oddech.
- Tak... To dobrze... – podobało mi się to jej zmieszanie.
– Dobranoc... – dodała cicho.
- Dobranoc – uśmiechnąłem się, nadal nie odrywając od niej oczu.
– Słodkich snów... – po prostu nie mogłem się powstrzymać, by jeszcze nie dodać
– ze mną w roli głównej...
- Lepiej nie – zaśmiała się. – Nie wiem, czy tym razem to przeżyję...
- Śniłem ci się? – oczywiście wychwyciłem ten jakże istotny szczegół. „Czy powinno mi to sprawiać taką
radość?”
- Taaak... – przyznała się z pewnym ociąganiem.
- I co było najlepsze? – puściłem jej oczko.
- Moment, w którym się obudziłam...
Jej odpowiedź pewnie zwaliłaby mnie z nóg, gdyby nie to,
że już leżałem. Wybuchnąłem głośnym śmiechem. „Boże, jak ja uwielbiałem te
nasze słowne potyczki...” Patrzyła na mnie zdziwiona. „Prawdopodobnie zastanawiając
się, czy już do reszty mi odbiło.” Pionowa zmarszczka między jej brwiami
znaczyła, że naprawdę zaczęła rozważać wpakowanie mnie w biały kaftan.
Przejechałem po niej palcem i jak najprawdziwszy magik sprawiłem, że zniknęła. „Ma się te zaczarowane dłonie...”
- Jeżeli twoje sny są choć w połowie takie jak moje, skarbie, to wcale mnie nie dziwi, że ucieszyłaś się, gdy się skończyły... – powiedziałem,
nachylając się nad nią. Wciągnęła powietrze i zastygła w oczekiwaniu. – Rzeczywistość jest o wiele lepsza...
Złączyłem nasze usta, rozkoszując się miękkością jej warg.
Nie musiałem długo czekać, by oddała pocałunek. A gdy poczułem jej dłoń na
policzku wiedziałem, że to koniec batalii na dzisiaj. I choć uwielbiałem się z
nią droczyć, to teraz wcale mi to nasze „zawieszenie broni” nie przeszkadzało.
Zresztą wiedziałem, że jutro wszystko zacznie się od nowa. Uśmiechnąłem się
prosto w jej usta, gdy poczułem jak palcami obrysowuje kontur mojego nowego
tatuażu. I od razu zapragnąłem zrobić tak samo z jej motylkami. „Ewentualnie
językiem...” zapaliłem się do tego pomysłu. Rozciągnięty T-shirt zdecydowanie nie był dla mnie przeszkodą nie
do pokonania.
- Ale Andy... – usłyszałem jej nerwowy szept, gdy
błądziłem ustami po jej odsłoniętym ramieniu.
- Nie wejdzie tu bez pukania – powiedziałem, zbyt zajęty
zdejmowaniem z niej koszulki, którą nie tak dawno pomagałem założyć.
- Ale prze... O mój Boże... – uśmiechnąłem się słysząc jej
reakcję. Zdecydowanie uwielbiałem bawić się z jej motylkami. „I coś mi się
widzi, że nie tylko mi sprawia to przyjemność...” – Kurwa, Harryyy... – jęknęła,
gdy przyssałem się do jej sutka. – Boże... To się nie... O t-tak... – wzdychała
ciężko, zaciskając palce w moich włosach i przyciskając mnie do siebie. – Ja
wciąż nie dam rady... – wysapała, tym razem odciągając mnie, by spojrzeć mi w
oczy.
- Nie przejmuj się – ułożyłem się obok niej i złączyłem
nasze usta w krótkim pocałunku. – To nie jest żaden konkurs... – posłałem jej zuchwały uśmiech. „Choć właśnie zgarniam główną nagrodę.” – A poza tym, z tego co pamiętam, ostatnio całkiem nieźle
sobie poradziliśmy...
- To było czyste szaleństwo... – szepnęła, a jej oczy zabłysły pożądaniem na samo wspomnienie.
- Ale jakie przyjemne – powiedziałem, puszczając do niej
oczko. – Zresztą, jak szaleć, to tylko w dobrym towarzystwie...
- Tymi komplementami zdecydowanie daleko pan zajdzie, panie
Styles – uśmiechnęła się i przygryzła wargę.
- Mam taką nadzieje, panno Green – przysunąłem się bliżej,
by mogła poczuć w jaki stan wprowadza mnie samymi pocałunkami. – Twardo nad
nimi pracowałem...
- Opłacało się... – posłała mi rozbawione spojrzenie. Patrzyliśmy sobie w oczy, uśmiechając się i nagle jakby na zwolnionym filmie,
mogłem obserwować, jak jej brązowe tęczówki stają się prawie czarne. A gdy
poczułem jej dłoń masującą mnie przez bokserki, wiedziałem, że mam zielone
światło. Rzuciłem się wygłodniały na jej usta, a fakt, że pragnęła mnie równie
rozpaczliwie jak ja jej, zdecydowanie rozpalał mnie bardziej niż powinien.
Musiałem przecież uważać, by nie uszkodzić jej bardziej. Powoli zaczynałem
rozumieć dylematy Louisa... „Jeśli on sobie poradził z obrażeniami Kate, to i
ja sobie poradzę.” W tym momencie palce Alex zacisnęły się na mnie i moja
zdolność myślenia uleciała w siną dal... „Jaka zdolność myślenia?”
- Czy ktoś może mi przypomnieć, dlaczego to ja pilnuję
grilla? – Josh rozejrzał się po zebranych. Wycelował we mnie szczypcami. – Gdy zapraszałeś mnie na wyżerkę
nie sądziłem, że sam ją będę musiał usmażyć...
- Już tak nie marudź – rzuciłem mu kolejne piwo, które
sprawnie złapał. – Każdy coś szykuje. To nie pięciogwiazdkowa restauracja...
- Każdy coś szykuje... – przedrzeźniał mnie pod nosem,
robiąc przy tym głupie miny. – A możesz mi powiedzieć, co ty szykujesz, bo
jakoś jeszcze nie zauważyłem...
- No jak to co? – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i uniosłem
butelkę do góry. – Chyba nie możesz narzekać, że nie masz co pić. A poza tym...
– dzwonek domofonu przerwał mi w pół zdania. – Kogoś jeszcze zaprosiliście? –
spojrzałem na nich zdziwiony, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Podniosłem
tyłek z leżaka i powlokłem się do drzwi. Nacisnąłem wideofon i na ekranie
ukazała mi się roześmiana twarz przyjaciółki. – Cześć, Ams. Właź...
Czekałem na nią w otwartych drzwiach.
- Hej... – przywitała się ze mną uściskiem. – Czuję jedzenie... Boże, umieram z głodu...
- Nie wiem, czy będzie się na co załapać – powiedział
Scott, witając się z nią. – Josh grilluje... Jak twój organizm przyswaja
węgiel? – wybuchnęliśmy śmiechem na wspomnienie poprzednich popisów chłopaka.
- No bardzo śmieszne... – oburzył się Josh. – Raz w życiu
mi się zdarzyło i będziecie mi to do śmierci wypominać?
- Od czego są przyjaciele? – zaśmiałem się. – A tak przy
okazji... – pociągnąłem kilka razy nosem. – Coś ci się pali...
- O, kur... – polał grilla piwem, by zmniejszyć ogień. „Z
raczej marnym skutkiem...” zauważyłem i podałem mu kolejną butelkę.
- Idę do łazienki – oznajmiłem wszystkim tą jakże ważną informację i podniosłem się
do pionu. „Coraz trudniej mi to wstawanie przychodziło...”
- Po co? – Ben chyba miał już dość procentów, a nawet
jeszcze nie zdążył ich czymś przegryźć.
- Hmmm... Niech pomyśle... – przewróciłem oczami, prawie
potykając się w progu, co wywołało kolejne fale śmiechu u moich przyjaciół. – Żeby otworzyć
komnatę tajemnic? A po co innego się, kurwa, chodzi do łazienki?
- No przychodzi mi jeszcze kilka niecnych uczynków, które
mógłbyś tam robić... – zaśmiał się D., posyłając mi głupkowate spojrzenie.
- Stop! – Amy złożyła dłonie w literę „T”. – Jeszcze tu
jestem i w dodatku jestem trzeźwa. Naprawdę nie chcę wiedzieć, co jeszcze wyprawiasz w łazience...
- Myślisz, że twój facet tego nie robi?
- Wole myśleć, że to tylko ty jesteś taki zboczony...
- Kobiety są takie naiwne... – podsumował Darragh i spojrzał na
mnie. – A ty co?
- Co ja? – zdziwiłem się, rozglądając na boki.
- No co tak stoisz?
- Yyy... – próbowałem sobie przypomnieć, po co chciałem
wejść do domu. – Co miałem przynieść?
- Temu panu już więcej nie polewamy... – zaśmiał się Josh i oczywiście
rozpoczęło się otwarte nabijanie się z biednego Nialla Horana.
- Musisz mu wybaczyć, spotkał dziewczynę swoich marzeń i
zachował się jak ostatnia cipa – Scott nie omieszkał wtajemniczyć wszystkich w
moją tragiczną historię. „I weź tu zaufaj przyjaciołom...”
- Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? – D. spojrzał na
mnie z wyrzutem. – Naprawdę taka świetna?
- Idealna... – mruknąłem pod nosem, zastanawiając się, co by
tu wymyślić, by zmienić temat i nie roztrząsać mojej życiowej porażki.
- To jak masz zamiar ją znaleźć? – dopytywał się
przyjaciel. – No bo masz jakiś plan, co nie?
- Jasne – nabijał się Josh. – Ogłosi konkurs w jedzeniu
Big Maców i ona go wygra...
- Współczesny kopciuszek... – zaśmiała się Amy, ale szybko
umilkła pod moim ostrzegawczym spojrzeniem. – Sorry, nie chciałam...
- Ale serio, stary – odezwał się Scott. – Jak chcesz ją
znaleźć? – wszystkie spojrzenia zatrzymały się na mnie wyczekująco. „Czy oni
naprawdę myślą, że to takie proste?” zdenerwowałem się. „Pewnie nawet w
Londynie nie udałoby się jej odszukać, a ja nawet nie wiem, z której części
kraju ona pochodzi...” Chyba głupi ma szczęście, bo dzwonek domofonu pozwolił
mi się stąd ewakuować bez uszczerbku na mojej dumie i bez udzielenia
jakiejkolwiek odpowiedzi. Tym razem na ekranie panowała ciemność, wiec
najwyraźniej Tommo znów bawi się w zasłanianie kamerki. „Pacan...”
Ucieszyłem się, bo Lou oznaczał Katy, a Katy oznaczała, że będzie coś dobrego.
„Ale nie żebym tylko za te przysmaki ją kochał...”
Czekałem w otwartych drzwiach, ale nikogo nie było widać,
ani słychać. „No, poza tymi idiotami, którzy wciąż otwarcie się ze mnie
nabijali, nic sobie nie robiąc z tego, że w końcu są moimi gośćmi i jako
gospodarz mam święte prawo wywalić ich za drzwi.” Z każdą minutą bardziej kusiła mnie ta myśl. W końcu ciekawość zwyciężyła.
Boso zszedłem po schodach, by sprawdzić, kto ma takie beznadziejne poczucie
humoru.
- Zayn? – musiałem się upewnić, bo widok jaki ujrzałem,
był zbyt nieprawdopodobny, by być prawdziwym. Prawie przetarłem oczy ze
zdziwienia. „Może powinienem się uszczypnąć?” Przyjaciel wyglądał jak istna rozpacz pijackiej nędzy i skacowanej
rozpaczy. „Czy jakoś tak.” Opierał się ciężko o ścianę i wydawało się jakby
lada moment miał się rozpaść w drobny mak. „Czy jak go dotknę, to się nie rozleci?”
– Stary? Co ci się stało? – spojrzał na mnie wzrokiem, którym raczej nie łapał
ostrości. Wyciągnął rękę w moją stronę i gdy ją ująłem, prawie zawiesił się na
mnie. Zauważyłem mokre policzki. – Zayn, co jest? Co się dzieje? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć... – zaciągnąłem go do domu i posyłając przepraszające spojrzenie
przyjaciołom, wepchnąłem go do sypialni. – Co się stało? – próbowałem nadal. –
Czy ty nie miałeś wrócić dopiero jutro? Coś w domu? – bawiłem się w nerwowe
zgadywanki, a on patrzył na mnie tępym wzrokiem i milczał. – No do kurwy nędzy, gadaj, albo ci wpierdolę!
– warknąłem, zdenerwowany. – Coś z...
- Zerwałem z Perrie – rzucił we mnie tą bombą, przerywając moje coraz bardziej przerażające domysły. „Co, kurwa?” próbowałem przyswoić tą informację. Aż sobie usiadłem z wrażenia.
- C-co zrobiłeś? – wydukałem w końcu. Normanie szok mi
wszystkie procenty w organizmu musiał przegnać, bo momentalnie poczułem, że
wytrzeźwiałem.
- Zerwałem z nią – powtórzył i opadł na łóżko. – To
koniec.