„Cholernie niesprawiedliwe...” zacisnąłem
usta, z całej siły starając się nie rozkleić, ale widok małej,
białej trumny, powoli opuszczanej do ciemnego, zimnego dołu,
potrafiłby rozmiękczyć każdego. Palce Perrie, splecione z moimi,
pomagały mi nie zrobić z siebie kompletnego idioty. Czułem, że gdyby nie ona mógłbym się rozpłakać, niczym małe dziecko. Zwłaszcza patrząc na przyjaciółkę, stojącą z Louisem. Perrie spojrzała na mnie, uśmiechając się ze zrozumieniem. Niezmiennie jej obecność dodawała mi sił. Choć wiele przeszliśmy, nic się w tej dziedzinie nie zmieniło. Odetchnąłem głęboko, chcąc uspokoić rozlewające się w mojej piersi wzruszenie. Rozejrzałem się dookoła. Byłem
więcej jak pewny, że nim się rozejdziemy do domów, w oczach większości
zebranych pojawią się łzy. „A przecież nawet nie mieliśmy okazji dobrze jej poznać...”
Patrzyłem na Emmę i widziałem
niesamowicie silną kobietę, skrzywdzoną przez życie tak bardzo, że chyba gorzej się nie da. Z jej oczu
nieprzerwanie płynęły potoki łez. Nie zadawała sobie nawet trudu, by je ocierać. Słone krople skapywały, znikając wchłaniane w czarny sweterek. Wargi jej drżały, gdy żegnała się z
ukochaną córką. „Żadna matka nie powinna stać nad grobem swojego
dziecka” westchnąłem ciężko, wsłuchując się w spokojne słowa
pastora. Przemawiał pięknie, ale to wszystko tylko mi uzmysłowiło,
że ja nie potrafiłbym być taki silny, jak kobieta stojąca obok
Kate. Nie w obliczu takiej tragedii. Przed oczami stanęły mi twarze moich sióstr, które kochałem nad życie i prawie
odgryzłem sobie język, by zdławić jęk, próbujący wydostać się z moich ust. „Nie przeżyłbym
takiej straty...” aż mnie zatrzęsło na taką myśl. Ścisnąłem mocniej dłoń Perrie, w jej
obecności szukając ukojenia, spokoju. Uśmiechnęła się do mnie
delikatnie, ocierając łzy.
„To smutne...” Już dawno
przestałem rozglądać się dookoła w poszukiwaniu obcych twarzy osób, które przyszły pożegnać dziewczynkę. Oprócz Emmy i naszej małej grupy
nie było nikogo więcej. „No, była jeszcze Eleanor...” zmierzyłem dziewczynę morderczym spojrzeniem, choć nie mogła tego zobaczyć, wpatrzona w fotografię Lily. Najwyraźniej wzięła sobie do serca groźby Louisa i trzymała się trochę na
uboczu. Nie próbowała nawet podejść do Kate, choć zauważyła z
pewnością, że ta zdawała sobie sprawę z jej obecności. Nie
potrafiłem znaleźć w sobie żadnych pozytywnych uczyć, gdy na nią
patrzyłem, choć nie mogłem nie dojrzeć smutku, malującego się
na jej twarzy. „Tylko czy był prawdziwy?”
Gdy tylko ujrzałem Eleanor nie mogłem
przestać się zastanawiać nad tym, co zrobi Perrie. „Czy
podejdzie do niej? Pogodzą się? A może będą udawać, że się
nie znają?” Pytania jedno za drugim kołatały mi w głowie. Niby Perrie dała mi słowo, ale mimo wszystko... „Zdecydowanie miałem
problem z zaufaniem” przyznałem, zerkając na stojącą u mojego
boku dziewczynę. Ta jednak nie patrzyła na swoją byłą, najlepszą
przyjaciółkę. Wzrok miała skupiony na drewnianej skrzyni, która
już prawie cała zniknęła w ciemnym dole. Jakby całą sobą
dawała znać, że jesteśmy tu dla Lily i nic więcej nie powinno być ważne.
Gdy trumna spoczęła w grobie, chyba
tylko na twarzy Kate nie było łez. Ale mogłem się założyć o
wszystko, że biały opatrunek, skrywający jej oczy był całkiem
przemoczony. Widziałem urywany oddech przyjaciółki i to jak co
chwilę pociągała nosem. Stała na wprost mnie, otoczona opiekuńczym
ramieniem Louisa. Cała w czerni, jak wszyscy – „no, może z wyjątkiem Alex” – a jednak wyróżniająca
się na naszym tle. Mimo iż ledwo zdążyła poznać Lily, ta
dziewczynka znaczyła dla niej więcej niż ktokolwiek zdawał sobie chyba
sprawę. W końcu straciła ostatnią osobę ze swojej rodziny.
Oczywiście miała jeszcze nas, ale mimo wszystko...
Gdy pastor podszedł do Emmy, przez
chwilę na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Najlepszy dowód siły tej kobiety. Ktoś inny pogrążyłby się w rozpaczy, za nic mając ludzi dookoła. Po kilku słowach
mężczyzna odszedł, pozostawiając dwóch innych, którzy czekali
na znak, by zabrać się do pracy. Emma wyprostowała się dumnie i
biorąc głęboki oddech, podeszła do grobu. Uśmiechnęła się do
zdjęcia dziewczynki, stojącego w otoczeniu różowych kwiatów i
biorąc jeden z nich wrzuciła go w ślad za białą trumną, by ostatni raz pożegnać córkę. Kate
ściskała w dłoniach różę i wraz z Louisem podeszli do Emmy. Zdążyłem jeszcze zauważyć jak Danielle pociągnęła
Liama, gdy poczułem szturchnięcie i Perrie dała mi znak, że
my również powinniśmy pójść w ślady przyjaciół.
Wrzuciłem do grobu różowy kwiat,
wpatrując się w fotografię dziewczynki, którą widziałem
dosłownie trzy razy przez kilka minut i którą ledwo rozpoznawałem w tej
uśmiechniętej, radosnej twarzyczce, szczerzącej się do nas ze
zdjęcia. Usłyszałem głośne pociągnięcie nosem tuż za sobą i
niezbyt się zdziwiłem, widząc Nialla z zaczerwienionymi oczyma.
Katie dzielnie mu towarzyszyła, ale nie dało się nie zauważyć, że obojgiem
targały emocje. „Po prostu dzieci nie powinny tak umierać...”
próbowałem się uśmiechnąć do przyjaciela, ale wątpię, by efekt końcowy był zadowalający. „To
niesprawiedliwe...”
Miałam wrażenie, że życie kolejny raz nie podołało wyzwaniu. Dzieci nie powinny umierać. Nie powinny odchodzić w bólu, witając śmierć niczym ukochanego przyjaciela. Trzęsłam się od powstrzymywanego płaczu, choć jeszcze nie tak dawno myślałam, że wylałam już wszystkie łzy.
Staliśmy z Louisem przy samochodzie, żegnając
się z przyjaciółmi. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że pojawili
się tu wszyscy, by pożegnać dziewczynkę, którą ledwo znali lub
jak w przypadku dziewczyn, nie miały okazji poznać. Dobrze wiedziałam, jak cenny jest dla nich czas wolny od pracy i jak pragną go spędzić z bliskimi. A mimo to zjawili się, sprawiając, że to smutne wydarzenie nie było przepełnione samotnością. „Tak postępuje
rodzina...” uśmiechnęłam się, przytulając Danielle i Liama, a
następnie Perrie. „A oni przecież są moją rodziną...”
w końcu pozwoliłam sobie naprawdę w to uwierzyć. Cieszyłam się, że przyszli i wypełnili sobą ten dzień.
Choć nie było nas znowu tak wielu, to z pewnością nie wyglądało
to już tak smutno, jak gdyby tylko cztery osoby miały stać nad
grobem...
- Kate... – usłyszałam głos Zayna i
po chwili znalazłam się w jego mocnym uścisku. Starałam się
jakoś trzymać i pewnie to morze łez, które wylałam do tej pory,
trochę mi w tym pomagało. Czułam jednak dotyk mokrych bandaży na
mojej skórze. – Przykro mi, że nie miałyście więcej czasu... – usłyszałam ciche słowa przyjaciela. Pokiwałam głową, zaciskając usta i chowając
twarz w jego koszuli. Nie musiałam nic mówić. „On wiedział...”
Po chwili zamieniłam pokrzepiające
ramiona Zayna na ciepły uścisk przyjaciółki i jej chłopaka.
- Musimy jechać odebrać wyniki –
odezwała się Alex, a po jej głosie łatwo można było poznać, że
wylała dziś sporo łez. – Widzimy się na lunchu, tak? – kiwnęłam
głową, starając się wziąć w garść. – Może uda się wam
namówić Emmę...
- Spróbujemy – Lou stanął za mną
i poczułam jego dłonie na ramionach, pocierające je tak, jakby
chciał je rozgrzać. Od razu było mi lepiej. Sama jego obecność
potrafiła zdziałać cuda. Czasami wydawało mi się, że miał w
sobie jakieś nieskończone pokłady siły i tylko dlatego, że
hojnie mnie nimi obdarowywał, udało mi się przetrwać wydarzenia ostatnich tygodni. „Z nim byłam silna...” – Jedźcie już do tego
lekarza i po te wyniki. Tylko niech wam nie przyjdzie do głowy nie
podzielić się z nami szczegółami odnośnie naszej
chrześniaczki...
- No, następny samozwańczy prorok się znalazł... – westchnęła Alex, popisując się swoimi teatralnymi zdolnościami.
„To naprawdę będzie zabawne, jak te domysły chłopaków się
sprawdzą...”
- Dobrze mówi... – ucieszył się
Harry i pociągnął przyszłą mamę do samochodu, upewniając się wcześniej, że ich
chwilowo nie potrzebujemy. Jeszcze przez jakiś czas mogłam słyszeć
ich wesołe przekomarzanie się. „Tracimy ludzi, na których nam
zależy, a życie płynie dalej...” westchnęłam, wtulając się w
Louisa i pozwalając otoczyć się jego kojącemu zapachowi.
Kilka minut później przyjaciele
odjechali, a my nadal staliśmy w tym samym miejscu, czekając na
Emmę. Słońce nieźle przygrzewało, jakby na przekór temu
smutnemu wydarzeniu. „A może wręcz przeciwnie?” przeszło mi
przez myśl i smutek momentalnie zagościł na mojej twarzy. „Może
ono również przyszło się pożegnać?”
Gdy poczułam, że Louis cały się
spiął, znałam powód tego zachowania. Miał on nawet imię. „Eleanor.” Odetchnęłam głęboko, ściskając dłonie narzeczonego. Wiedziałam, że w jego ramionach nic mi nie grozi. Obecność Marka również dodawała odwagi. „Gdyby nie oni, szybko wyszłoby na jaw, jak wielkim jestem tchórzem...”
- K-Kate, Lou... – dziewczyna stanęła przed nami. – Yyy... P-Przykro mi z powodu twojej straty. Wiem, że wiele dla Lily znaczyłaś i bardzo cieszyła się, że mogła cię poznać. Was
poznać – dodała. Zastanawiałam się, czy wyciągnęła rękę, a
może to do mnie powinien należeć ten gest. „Tylko czy naprawdę
chciała to zrobić?”
- Dziękuję – powiedziałam cicho, siląc się na spokój. –
Cieszę się, że przyszłaś. Emma na pewno bardzo się ucieszyła... – dodałam. „Czy mogło być bardziej niezręcznie?”
- Taaak... Ja... – „Niezręcznie, to
zdecydowanie mało powiedziane.” – To ja już pójdę... – dodała. Dziś już w niczym nie przypominała dziewczyny, którą miałam w pamięci. Wydawała się taka... normalna. Jak ktoś, z kim można się zaprzyjaźnić, gdy ma się odwagę zostawić przeszłość za sobą. „Chyba nie byłam jeszcze na to gotowa. Może nigdy nie będę...” – I... Hmmm... J-Ja... Gratuluję zaręczyn... – ledwo dosłyszałam jej
słowa. Odeszła, nim zdążyłam się odezwać. Louis najwyraźniej w ogóle nie miał takiego zamiaru. Dobre kilka minut zajęło
mu porzucenie tej swojej spiętej postawy.
- Można chyba powiedzieć, że to
spotkanie nie należało do najgorszych – powiedziałam cicho,
ściskając jego splecione na moim brzuchu dłonie. Pomruczał coś pod nosem, ale się nie odezwał. – Zważywszy na
okoliczności...
- Masz za miękkie serce, skarbie... - przytulił mnie mocniej, opierając brodę na moim ramieniu.
Usłyszałam kroki Emmy, zmierzającej
w naszą stronę, na kilka minut przed tym, nim się odezwała.
- Dziękuję wam – powiedziała,
zatrzymując się przed nami, by po chwili przytulić mnie z całej
siły. Ta kobieta miała w sobie ogromne pokłady miłości. – Za wszystko...Lou... Nie wiem, jak dałabym radę... To wszystko... Dziękuję... – jej urywany oddech najlepiej świadczył o
tym, że może i się trzymała, ale było jej niezwykle ciężko. Poczułam
muśnięcie kciuka na policzku. Jakby ocierała łzy, choć
wiedziałam, że żadnej tam nie było. Wszystkie zginęły w białym
opatrunku... – Dzięki tobie... wam – poprawiła się szybko –
była szczęśliwa. Tyle dla niej zrobiliście... – pociągnęła
nosem cicho. Moje wargi drżały, jakby żyły własnym życiem. –
Nie płacz, skarbie... – powiedziała, a ja jak na jakiś rozkaz,
miałam ochotę znów się rozkleić. Objęła mnie mocno i po chwili
usłyszałam jej głos przy uchu. – Roztaczasz woków siebie tyle
dobra... Jak nikt zasługujesz na szczęście. Nie smuć się. Choć
Bóg wie, jak bardzo pragnęłabym mieć swoje dziecko przy sobie, to
jestem pewna, że Lily jest teraz w miejscu, gdzie już nie cierpi.
Widocznie niebo potrzebowało mojej małej bohaterki... – miałam
wrażenie, jakby na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, gdy
mówiła o swojej córeczce. – Ona jest szczęśliwa. Teraz nasza
kolej. Musimy żyć dalej...
„Czy po takich słowach można
jeszcze coś powiedzieć?” Płakałam, choć na mojej twarzy nie
było widać łez. Wciąż rozmyślałam nad tym, że gdybyśmy tylko mieli
więcej czasu...
- Sądząc po tym, jak się szczerzysz
nieprzerwanie od godziny, wnioskuję, że raczej chętnie pożegnałaś się z
gipsem – nie mogłem oderwać wzroku od dziewczyny obok mnie. – Nie
żebyś ostatnio i tak co chwilę go nie ściągała...
- Poużerałbyś się z czymś takim
przez tyle tygodni, to też byś był zadowolony. Chociaż czekaj. Ty i
bez tego non stop świecisz uzębieniem.
- Widzisz ten uśmiech? – zaprezentowałem dzieło mojego dentysty. – No i powiedz mi, jak mógłbym nie obdarowywać nim wszystkich dookoła? To byłoby okrutne z mojej strony.
- Doprawdy wzrusza mnie ta twoja troska o innych – parsknęła.
- Wiesz... – posłałem jej zalotne
spojrzenie. Niestety nie było mi dane podzielić się z nią moją
jakże błyskotliwą wypowiedzią, bo otoczył nas wianuszek
nastolatek, ściskających w dłoniach telefony, błagając o zdjęcie i autograf. „I tyle, w sprawie
spokojnego popołudnia...” westchnąłem, posyłając Alex
przepraszające spojrzenie i skupiłem moją uwagę na fankach. – Co
słychać?
Z myślą, że muszę wykreślić
kolejny lokal z listy tych, gdzie bezpiecznie można posiedzieć z
przyjaciółmi, nie martwiąc się o milion zdjęć zrobionych
otwarcie, czy też z ukrycia, wdałem się w rozmowę o niczym z
dziewczynami. Uśmiechnąłem się zadowolony, gdy Alex postanowiła się do nas przyłączyć. Wywiązała się z tego całkiem ciekawa
dyskusja, przerywana pozowaniem do kolejnych zdjęć i rozdawaniem
autografów.
- Widzę, że świetnie się bawicie.
Możemy się przyłączyć? – usłyszałem nad sobą rozbawiony głos Louisa i
aż jęknąłem w duchu z rozpaczy, wiedząc na co się zanosi. Dziewczyny teraz obskoczyły
jego i oczywiście zanosiło się na kolejną sesję fotograficzną. „A ja tu z głodu umierałem...” miałem ochotę walić głowa w stół. „Normalnie zamieniam się w Horana.” Nie dało
się ukryć, że Lou lepiej niż ja poradził sobie z piszczącymi fankami.
„Nie żeby dwa metry w postaci Marka mu w tym nie pomogło.”
- A więc to prawda? Zaręczyliście
się? O mój Boże! Patrz na ten pierścionek! Co ci się stało?
Skąd te bandaże? Możemy zobaczyć pierścionek? A ja słyszałam,
że miałaś operację na oczy? Będziesz widzieć, prawda? Kate?
Kate! Zrobisz sobie z nami zdjęcie? Ta bluzka jest cudowna. Gdzie ją
kupiłaś? Podobno zrobiłaś tatuaż. Pokażesz? – pytania sypały się jedno za drugim, wywołując
rumieniec zawstydzenia na twarzy Kate. Byłem pozytywnie zaskoczony tym, jak nasze fanki odnosiły się do Kate. Miałem nadzieję, że Alex przyjmą równie dobrze i ominą nas niepotrzebne nieprzyjemności.
Dziewczyny posłuchały Marka
i dały nowo-przybyłym trochę przestrzeni, choć tylko do chwili,
gdy Lou pomógł Kate zająć miejsce obok Alex. Z posadzeniem
swojego tyłka miał już zdecydowanie większy problem. Wpierw
musiał zaliczyć obowiązkową sesję fotograficzną. Żołądek chyba właśnie owinął mi się wokół kręgosłupa. Dopiero po
dobrym kwadransie właściciel lokalu postanowił wkroczyć i
przepraszając nas wylewnie, wyprowadził dziewczyny na zewnątrz. „I
tak szybko tu już nie wrócę” obiecałem sobie, przyglądając
się Alex i Kate. Wydawało się, że obie zniosły ten nalot rozentuzjazmowanych fanek całkiem
nieźle.
- Chyba już rozumiem, dlaczego nie
rozstajesz się z Markiem, skarbie – Alex w końcu mogła przytulić
przyjaciółkę. – Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie ruszyć
mu z pomocą – zaśmiała się, uśmiechając z wdzięcznością do ochroniarza. – Mogłabym „niechcący”
zdzielić jedną czy drugą kulami po głowie.
- Kulami? – Lou przysunął się z
krzesłem do swojej narzeczonej, ale z zaciekawieniem zerkał pod
stół. – Jednak nie zdjęli ci gipsu?
- Zdjęli – znów ten zadowolony uśmiech – ale jeszcze przez jakiś czas
będę kuśtykać na tych szczudłach – powiedziała, po czym
przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. – Emma nie dała się
namówić?
- Nie miała dziś ochoty na towarzystwo –
Kate wzruszyła ramionami. Mimo iż opatrunki zasłaniały część
twarzy, to z samego ułożenia ust można się było domyślić, że
maluje się na niej ogromny smutek. – Obiecała jednak, że będzie w
kontakcie. Zwłaszcza, że prawdopodobnie zostanie w Londynie...
- Naprawdę? – spojrzałem na Louisa,
wciąż żywo mając w pamięci jego plany. – Przyjęła tę ofertę
pracy?
- Zgodziła się pójść na rozmowę –
puścił mi oczko, siląc się na poważny ton. „I wszystko jasne.” Zerknąłem na Kate. „Ona
też już się domyśliła” wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- I dobrze – Alex postanowiła się
wtrącić. – Po co miałaby wracać? Zresztą i tak nie bardzo miała do
czego... Tutaj pochowała córkę. Z pewnością wolałaby zamieszkać
w Londynie.
- A propos zostania w Londynie – Lou
sięgnął po menu. – Popytaj po znajomych, czy ktoś nie ma czegoś
do wynajęcia...
- A gdzie mieszkała do tej pory? –
spytałem, robiąc w głowie przegląd osób, które mogłyby coś
pomóc.
- W szpitalu. Z Lily – powiedziała
Kate cicho. – Zaprosiliśmy ją do nas, ale zgodziła się tylko na
te kilka dni, by w spokoju załatwić pogrzeb i pozostałe sprawy...
Może jutro uda się jej coś znaleźć? Zresztą skoro załatwiłeś
jej pracę – ścisnęła dłoń Louisa, uśmiechając się do niego
z wdzięcznością – to powinno być jej łatwiej z wynajęciem
mieszkania. Prawda?
- Prawda – potwierdziłem, ściągając
na siebie spojrzenie kelnera i zastanawiając się jak szybko dostanę
coś do jedzenia. „Jednak łażenie po lekarzach zaostrza apetyt.”
Złożyliśmy zamówienie i oddaliśmy
się dyskusjom na zdecydowanie lżejsze tematy. Rozmowa o zbliżającej
się imprezie urodzinowej Nialla skutecznie pomogła przywrócić uśmiech na twarzy Kate, a mi zapomnieć o
głodzie. Przynajmniej do momentu, gdy jedzonko nie pojawiło się na
stole.
- A jak tam moja chrześniaczka? –
Louis uśmiechnął się od ucha do ucha, słysząc jęk mojej dziewczyny. – Wszystko w porządku?
Myślałem, że będziesz chwalił się wynikami, ledwo nas
zauważysz. Jestem rozczarowany...
- Chwilowo głód mu przetasował
priorytety – parsknęła Alex. – I nie nakręcaj go z tą
dziewczynką. Przecież jeszcze nic nie wiadomo...
- Oj tam, nie znasz się – machnąłem
ręką, na całe szczęście nie tą, w której trzymałem widelec.
- Właśnie. Nie znasz się – na przyjaciela zawsze mogłem liczyć. – Zresztą nie wiem, czy wiesz, ale
większość fanek wywróżyła mu córeczkę... – Lou oczywiście
nie mógł się powstrzymać.
- No tak, to teraz wszystko jasne –
moje kochanie przewróciło oczami i zaczęło opowiadać przebieg
spotkania z lekarzem.
- Wiesz, Harry – odezwała się Kate,
gdy już byliśmy najedzeni i spokojnie popijaliśmy herbatę. – Ja
tam kibicuję ci z całego serca jeżeli chodzi o dziewczynkę, ale
chyba powinieneś rozważyć możliwość, że to jednak może być
chłopiec. Co wtedy?
- Jak to co? – przyciągnąłem do
siebie Alex, głośno cmokając ją w usta. – Wtedy popracujemy nad
kolejnym bobasem.
- Może i coś jest w tym stwierdzeniu
o drużynie piłkarskiej – parsknął Lou, przypominając jedną z
wcześniejszych rozmów z chłopakami.
- Cóż... Nie mogę pozwolić, żeby takie zajebiste geny się zmarnowały, prawda?
- Witamy po krótkiej przerwie –
słowa kobiety dały nam znak, że znów byliśmy na antenie. – Za
wami utwór z nowej płyty One Direction, a przed wami kolejna
szansa, by dowiedzieć się czegoś ciekawego od tych przystojniaków.
- Zdecydowanie dziś nam się
poszczęściło – wtrąciła druga prowadząca, wachlując się dłonią. – Pięciu
gorących facetów i my dwie...
- Pomijając oczywiście te tłumy dziewczyn na
zewnątrz...
- Oj, czepiasz się szczegółów, Tutaj ich nie ma –
Andrea machnęła ręką. – A jeszcze rano mówiłaś, że
zaklepujesz sobie przynajmniej jednego i masz zamiar zabarykadować
się z nim w gabinecie szefa...
- Powiedzieć ci coś w sekrecie... Powinni ci przyznać tytuł Papli Roku –
westchnęła Vicky, podczas gdy my nie mogliśmy przestać się
śmiać. – Ale to i tak nieaktualne, bo podobno szef jeszcze nie
poszedł do domu...
- No i jak my to przeżyjemy? –
parsknął Harry, puszczając im oczko. „Ten to zawsze potrafi się
odnaleźć” pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ja wolałbym raczej nie wdawać się z nimi w takie dyskusje.
- Panowie... – Andrea zmierzyła nas
rozbawionym spojrzeniem. – Debiutancka płyta. Sukces. Nowy album.
Jeszcze większy sukces. Trasa promocyjna – wyliczała na palcach. – Olbrzymi światowy sukces. Ostatnimi czasy staliście się synonimem słowa sukces. Wszystko się wam udaje... Jak tak w ogóle można? Czy
wasi koledzy po fachu nie boją się was wpuszczać do domów, byście nie przyćmili ich osiągnięć? No i
przede wszystkim... Co dalej?
- Wyobrażasz sobie? – Vicky musiała
się wtrącić. – Żyjesz sobie szczęśliwie. Wpadają chłopaki z
wizytą i... Bum! Matka ci mdleje z wrażenia. Córki piszczą jak
szalone. Mąż wyskakuje przez okno z zazdrości, a po tym wszystkim
się okazuje, że ledwo na ciebie spojrzeli i nagle jesteś w
ciąży... – na te słowa odskoczyła z piskiem od konsolety, gdy
Harry urządził zbiorowe moczenie wodą, którą chwilę wcześniej
nabrał do ust.
- Przepraszam... – wystękał, łapiąc oddech, podczas
gdy Louis walił go po plecach.
- Zapomniał dzisiaj błotników –
Lou wzruszył ramionami.
- Najwyraźniej Harry uznał, że
przydałby nam się prysznic – Andrea ścierała krople z ramion, a
plamy na jej bluzce najlepiej świadczyły o tym, że całkiem nieźle
oberwała.
- Naprawdę przepraszam – Hazz zaprezentował
swój najbardziej niewinny uśmiech. – Poleciało nie tam gdzie
powinno...
- Nie da się ukryć – Vic wycierała
chusteczką swój pokaźny dekolt, sprawiając, że naprawdę trudno było odwrócić wzrok. Niall śmiał się jak
nienormalny. Zayn posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
„Wiadomo...” westchnąłem, przestawiając się na tryb
odpowiedzialny.
- Wybaczcie dziewczyny. Wciąż jeszcze
pracujemy nad jego zachowaniem się w towarzystwie – posłałem im
najbardziej niewinne spojrzenie. – A wracając do waszego pytania...
Co teraz? Teoretycznie mamy kilka tygodni wolnego, ale w praktyce
oznacza to, że ostro wzięliśmy się do roboty i oczywiście
szykujemy się do trasy. Musimy wszystko dopiąć na przysłowiowy ostatni guzik. Mamy nadzieję, że ona również okaże się
sukcesem. Choć oczywiście wszystko w rekach fanów...
- A skoro wszyscy wiedzą, że mamy
najlepszych na świecie, więc to z pewnością będzie coś wielkiego –
wtrącił Lou. – Już się nie możemy doczekać, by zaprezentować
nowe piosenki. Wiadomo, że na żywo wszystko brzmi sto razy lepiej...
- No i scena będzie niesamowita –
Niall musiał podzielić się swoimi wrażeniami po tym, jak od kilku
dni się nią zachwycał. – Wielka i... I nie mogę więcej powiedzieć
– zaciął się. – Ale będzie super.
- Co ty nie powiesz? – Andrea puściła
mu oczko, a on oczywiście zaraz się zaczerwienił. – Czyli co?
Żadnych wakacji w planach? Tylko ciężka praca?
- Będziemy mieli trochę wolnego w
okresie świątecznym – powiedziałem, przypominając sobie
terminy. – Z pewnością spędzę ten czas z najbliższymi, ale
jeszcze nie wiem, czy gdzieś pojedziemy, czy po prostu urządzimy
sobie święta w rodzinnym domu.
- Ja mam pewne plany wyjazdowe –
spojrzeliśmy zdziwieni na Louisa. Tylko Harry wydawał się być w
temacie. – Ale to jeszcze niespodzianka, więc nie mogę nic więcej
powiedzieć.
- Niespodzianka dla dziewczyny? – Vicky
posłała mu zadziorny uśmiech. – A może powinnam powiedzieć... dla
narzeczonej?
- No właśnie? Jak to jest z tobą i
Kate? – Andrea wydawała się dobrze znać odpowiedź. „I to tyle,
jeżeli chodzi o skupienie się na sprawach zawodowych i nie
rozmawianie na prywatne tematy...” westchnąłem. Miałem tylko
nadzieję, że na tym się skończy. – Zdjęcia pierścionka, który pojawił się na jej palcu obiegły cały świat lotem błyskawicy, a
fani, którzy podobno mieli okazje z wami porozmawiać, szczodrze
dzielili się wrażeniami, okazując przy tym wielkie wsparcie...
- Taaa... Fani potrafią – mruknął
Zayn.
- Nie robiłem z tego żadnej
tajemnicy, prawda? Właściwie już na drugi dzień pojawiły się
pierwsze zdjęcia... – Lou wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jakiś
czas temu zdobyłem się na odwagę, by zadać „to” pytanie i
Kate powiedziała „tak”. Nie mógłbym być szczęśliwszy.
- W takim razie gratulujemy wam obojgu
– Vicky spojrzała na mnie i już wiedziałem na co się zanosi. –
Liam? Zayn? Daliście się przegonić? Jesteście już całkiem długo w
waszych związkach...
- Nie uważam, że to wyścig... –
powiedziałem z całym spokojem na jaki mogłem się zdobyć. – Jest
nam z Danielle cudownie razem i gdy nadejdzie odpowiedni moment
pewnie i ja zdobędę się na odwagę...
- Ja właściwie mógłbym powiedzieć to samo – Zayn nie wydawał się zbyt chętny do rozmowy. – Gdy będziemy gotowi, by ruszyć z naszym związkiem dalej, zrobimy to.
- Skarbie? – wpadłem go garderoby z
komórką przy uchu. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, widząc narzeczoną, ubraną w jedną z moich koszul. „Ciekawe czy miała pod
nią coś więcej?” nie wiem, czy to odezwało się to moje gorsze
ja, czy też był to jeden z moich autorskich pomysłów, ale zdecydowanie
chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie. – Dzwoni Dani. Pyta,
czy potrzebujesz pomocy. Mogą przyjechać z Liamem do nas i razem
pojedziemy do Nialla...
Obserwowałem jak Kate delikatnie dotykała
karteczki przyczepionej do czarnego pokrowca, który skrywał w sobie jedną z bardziej eleganckich kreacji, by po chwili przesunąć go w lewo i
sprawdzić kolejny. Odwróciła się w moją stronę, przygryzając
wargę. Biały opatrunek skrywał jej niesamowite oczy. Dni od
operacji niby mijały jak szalone, ale gdy sprawdzałem datę
konsultacji z lekarzem, wydawało się, że jednocześnie czas ciągnie
się niemiłosiernie. Brakowało mi możliwości spojrzenia w głębię jej tęczówek, w której skrywały się wszystkie pytania i odpowiedzi...
Mimo tego, iż byłem pozbawiony tak niezawodnego źródła
informacji o uczuciach mojej narzeczonej, doskonale wiedziałem, co teraz chodziło jej po
głowie. Z jednej strony nie czuła się wystarczająco pewnie, a z
drugiej nie chciała znów prosić o pomoc. Patrzyłem jak bierze
głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze z płuc, prostując się dumnie. „Ja już
znałem odpowiedź...”
- Powinnam sobie poradzić –
uśmiechnęła się nieśmiało. – Zresztą Louise już mnie uczesała
i umalowała... Dam radę się ubrać. Przynajmniej taką mam
nadzieję... – ostatnie zdanie powiedziała już ciszej. – Ale
dziękuję.
- Słyszałaś? – rzuciłem do
słuchawki. – Zresztą nie wiem czy wiesz, ale ona ma osobistego
doradcę, w mojej nie do końca skromnej osobie i obawiam się, że ku
mojemu zazdrosnemu niezadowoleniu, będzie wyglądała oszałamiająco.
Może niech Liam przekaże Horanowi, by ostrzegł swoich gości, bo nie
ręczę za siebie... – pozwoliłem Danielle ponabijać się chwilę ze mnie i zakończyłem rozmowę. W tym czasie moje kochanie
najwyraźniej na coś się już zdecydowało, bo jeden pokrowiec
został odwieszony na bok. – Potrzebujesz mojej pomocy, skarbie?
- Czy jedne z tych butów są czerwone?
Nie mogę sobie przypomnieć... – jedną dłonią gładziła wzorek
na czarnozielonych balerinach, a drugą dotykała sznureczków na tych, których najwyraźniej poszukiwała.
- Te ze sznurkami są czerwone –
powiedziałem, opierając się o framugę i zastanawiając się, czy przeżyję kreacje, do której miały pasować te buty. Przed oczami przewijały mi się obrazy mojej narzeczonej w niezwykle seksownych, czerwonych sukienkach. Poruszenie w spodniach doskonale podsumowało moje uczucia.
- W takim razie bardzo ci dziękuję, mój
doradco od kolorów – uśmiechnęła się, przyciskając do piersi
czerwone buciki. – Teraz już sobie poradzę...
- Szkoda... – westchnąłem, podchodząc
bliżej. – Miałem nadzieje, że będę mógł ci pomóc się ubrać
lub... – nachyliłem się, by szepnąć jej coś na ucho –
rozebrać... – Pisnęła, gdy uszczypnąłem ją w pośladek,
odsuwając się. „Goły pośladek!” zauważyło moje gorsze ja,
oblizując się lubieżnie. „Tak, tak... Zwalaj na mnie wszystko,
zboczeńcu...” – Twoja strata – uciekłem z garderoby,
doprowadzić się do porządku. Pod prysznicem.
- Nareszcie jesteście! Niall nie mógł
się was doczekać – odwróciłem się na pięcie, słysząc
Katie, witającą kolejnych gości. Na widok Katy moje usta ułożyły
się w wielce wymowną literę „O”, jak „o kurwa”. „To zaszalała...” Przyglądałem jej się uważnie, podchodząc do nich. Wzrok Louisa nie
wróżył nic dobrego. Mark stał za nimi i śmiał się pod nosem.
- Horan... – „To się chyba nazywa
żółta kartka” parsknąłem, rozbawiony. „Zazdrosny idiota. Nic dodać, nic ująć.” Na
szczęście moja siostrzyczka nic sobie nie robiła z tych zabójczych
spojrzeń Louisa. „Nie żeby mogła je dojrzeć, choć i tak byłem pewien, że o nich wiedziała...”
- Niall! – rzuciła mi się w ramiona,
gdy tylko przed nią stanąłem. – Wszystkiego najlepszego, braciszku
– zauważyłem jak Louis mało dyskretnie sprawdza, czy sukienka
jej się przypadkiem za bardzo nie podniosła. Sądząc po tym, że
wciąż żyłem, upiekło mi się.
- Ślicznie wyglądasz, Katy –
powiedziałem jak najbardziej szczerze i z pełną świadomością tego,
że obok stała moja dziewczyna. – Porywam cię na chwilę, bo po
prostu musisz kogoś poznać...
- Niall – wiedziałem, że Louisowi
raczej się to nie spodoba, ale w końcu rodzina jest najważniejsza.
Cmoknąłem Katie, która dziś zgodziła się pełnić niewdzięczną
rolę gospodyni tego bałaganu i dałem znać, że za moment wrócę.
- Lou, kocham cię, stary, jak
niechcianego brata, więc zachowuj się – przewróciłem oczami,
uśmiechając się szeroko. Katy chichotała pod nosem. – Zaraz ci
oddam narzeczoną. Przynajmniej będziesz miał chwilę, by
zorganizować wam coś do picia.
- Będę tam – wskazał na Alex i
Harry'ego siedzących na piętrze i obserwujących parkiet. – I
lepiej dla ciebie, żeby moje kochanie wróciło do mnie szybko i w
nienaruszonym stanie...
- Tak, tak... – mruczałem pod nosem,
prowadząc dziewczynę w stronę, gdzie ostatnio widziałem brata z jego
narzeczoną. – On się ostatnio zrobił strasznie zazdrosny –
powiedziałem, gdy już byliśmy poza zasięgiem słuchu przyjaciela.
- Jak ty z nim wytrzymujesz?
- Zupełnie mi to nie przeszkadza –
zaśmiała się. – Louis po prostu lubi sobie powarczeć czasami.
Gdzie mnie ciągniesz?
- Zaraz się dowiesz – pomachałem
bratu, który właśnie zamierzał ruszyć na parkiet. Po jego minie
poznałem, że nie tylko ja byłem pod wrażeniem. – To jest właśnie
Katy – powiedziałem, gdy stanęliśmy przed nimi. – Katy,
chciałbym żebyś poznała mojego brata Grega i jego narzeczoną
Denise.
- Miło mi was poznać...
- Nam tym bardziej miło – Greg
uścisnął jej dłoń, a Denise, nie rozdrabniając się, porwała
dziewczynę w ramiona. – Nie mogliśmy się doczekać, by się dowiedzieć, kogo Niall adoptował
do rodziny. Wiecznie o tobie opowiadał, gdy dzwonił do domu –
„Chyba mogłem się spodziewać porcji zawstydzania...” – Choć
ostatnio konkurujesz z pewną blondynką...
- Och, zamknij się – jęknąłem,
poszukując wzrokiem Katie. Jakby wyczuła, że na nią patrzę, bo
posłała mi przez salę buziaka. Po chwili jednak, odwróciła się
witając kolejnych gości. – Nie narób mi wstydu. Ja o was same miłe
rzeczy mówiłem. Chyba nie chcesz, żeby nam taka siostra koło nosa
przeszła...
- Jesteście okropni – zaśmiała się
Denise i ujęła Katy pod ramię, ciągnąc do stolika. – Kate, co
robisz pod koniec marca?
- Właściwie to nie wiem... Jeżeli dobrze pamiętam, to chłopcy
będą wtedy koncertować po Anglii... – usłyszałem ostrożną
odpowiedź. – Nie znam jeszcze dokładnego planu...
- Chcieliśmy was z Louisem zaprosić
na nasz ślub – wtrącił się Greg, siadając naprzeciwko dziewczyn.
Wcisnąłem się obok niego. – Mama nie może się już doczekać, by cię poznać.
- Ale przecież... – w przygryzionej
wardze rozpoznałem zakłopotanie. Gdyby nie opatrunki, zasłaniające
oczy, dojrzałbym jeszcze więcej.
- Należysz teraz do rodziny, prawda? –
powiedziałem, ściskając jej dłoń. – Musisz się zgodzić. Lou nie ma tu nic do gadania.
To sprawa rodzinna. Zresztą za tobą pójdzie wszędzie... – dodałem zgodnie z prawdą.
- Widzieliście Katie? – zapytałem
przyjaciół, rozglądając się w poszukiwaniu mojej dziewczyny.
- A co? Znowu ci uciekła? – parsknął
Zayn, szczerząc się jak nienormalny. „Najlepszy dowód na to, że
ten pan nie miał trudności ze zlokalizowaniem baru...”
- Kto komu uciekł? – Scott pojawił
się wraz z Amy i z tacą zastawioną drinkami.
- Horan dziewczynę zgubił – Josh
sięgnął po piwo. – Znowu.
- Nie zgubiłem. Tylko chwilowo nie
mogę zlokalizować...
- Katie? – Amy wyglądała jakby nie
wiedziała, o czym toczy się rozmowa. – Widziałam ją przed chwilą
na schodach. Niosła czyjeś kule... – „Alex” zerknąłem w
stronę stolika przyjaciół i uśmiechnąłem się, widząc znajomą
blondynkę.
- Czekaj, czekaj... – D chwycił mnie
za ramie, gdy chciałem odejść. – Ta twoja Katie, to ta sama laska,
którą po całym Londynie goniłeś?
- Nie goniłem jej po całym Londynie –
oburzyłem się, co tylko rozśmieszyło przyjaciół.
- Zayn mówił coś innego – „Josh,
ty zdrajco!” – Podobno w największym korku, zostawił samochód na
środku ulicy i za nią pobiegł!
- Ale numer! – D był pod wrażeniem. –
Stary, w życiu bym się nie spodziewał, że jednak ją
odnajdziesz... Super! – objął mnie ramieniem. – A teraz powinniśmy
ją tu zaprosić i opowiedzieć jej wszystkie kompromitujące
sytuacje z tobą w roli głównej...
- Boże... – jęknąłem na samą myśl
o takich pogaduszkach. – A miałem cię za przyjaciela...
- Właśnie od tego są przyjaciele –
Scott poparł kumpla. – Katy się nasze opowieści bardzo podobały.
- Zabijcie mnie...
- Chociaż nie mogła uwierzyć, że
jeździłeś nago na rowerze, śpiewając piosenki Biebera – Scott
pastwił się dalej. – Uwierzyła dopiero, gdy pościliśmy jej nagranie.
- Tam są drzwi! – wskazałem w jakimś
mało sprecyzowanym kierunku, ciesząc się, że przyjaciele polubili
Katy na tyle, by zdradzić jej nasze największe tajemnice. „Choć
akurat tą jedną mogli sobie darować...”
Wodziłem wzrokiem za Katie, która
najwyraźniej porzuciła mnie dla Danielle, by teraz z nią szaleć na parkiecie.
Wyglądała obłędnie w czarnej, krótkiej sukience i wysokich szpilkach. Gdy
tak na nią patrzyłem, miałem ochotę zakończyć imprezę i zabrać
ją do domu. „I może jeszcze kilka rzeczy chodziło mi po
głowie...” Przyssałem się do piwa, mając nadzieję, że trochę
ostudzi moje gorące myśli.
- Ślinisz się, stary – Harry oparł
się o ścianę obok. „Nieee...” jęknąłem, wiedząc na co się zanosi. – Mówiłem ci, że faceci nie są stworzeni do
życia w celibacie...
- Och, zamknij się... – zamknąłem oczy, wzdychając. Znając go, nie trudno było się domyślić, że dopiero się rozkręcał. – Nie każdy jest taki
szybki, jak ty.
- Ma się ten dar – wypiął dumnie klatę. – Ale serio, Niall. Na co ty czekasz? Aż ci ją ktoś sprzątnie sprzed nosa? Dziewczyna jest
gorąca jak pochodnia. A te jej buty... Mniam... – zamruczał.
Posłałem mu mordercze spojrzenie, co tylko skwitował głośnym śmiechem.
Westchnąłem zrezygnowany. „Z takimi nie wygrasz...” – Horan,
kurwa mać! Bierz się za nią! – trzepnął mnie w łeb i zabrał
moje piwo. – Ja naprawdę wszystko rozumiem i może ta wasza
nieśmiałość byłaby nawet słodka... – wsunął mi coś do kieszeni
i prawdę mówiąc bałem się sprawdzić co to takiego. – Ruszaj,
ogierze. Sięgnij w końcu po to, na co oboje macie ochotę. Jakie ona jeszcze ma ci znaki dawać? Pomachać majtkami? – pchnął
mnie tak, że prawie zaliczyłem glebę. Uratowałem się tylko
dzięki tańczącym znajomym, na których wylądowałem. Ruszyłem w stronę mojej dziewczyny.
- Ja chyba oszalałem. Słucham
Stylesa. Chyba właśnie w piekle powiało chłodem... – mruczałem
pod nosem, zastanawiając się nad słowami przyjaciela.
- W końcu, Niall! – Danielle
przywitała mnie wielkim uśmiechem. – Ile można ściany podpierać? Na swojej imprezie powinieneś być królem parkietu.
- Ja i moje umiejętności taneczne nie
do końca się dogadujemy – powiedziałem, wpatrując się w Katie.
„Naprawdę zamierzam posłuchać Stylesa?” – Mogę cię porwać
na chwilę – miałem wrażenie, że moja twarz przypominała dorodnego
buraka i wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co mi chodziło po głowie. Rumieniec Katie sprawił, że zrobiło mi się jeszcze
bardziej gorąco. Skinęła głową i pociągnąłem ją w stronę
biura, które udostępnił mi dziś właściciel lokalu. „Nie
wierzę...” jęknąłem, gdy mijając Harry'ego, zauważyłem jego
uniesione kciuki i rozbawione spojrzenie. „Wcale nie zamierzam
zrobić nic z tego, co ten zboczeniec insynuuje” otworzyłem
dźwiękoszczelne drzwi i zamknąłem je za nami na zamek. „Tylko żeby nikt nam nie przeszkodził w rozmowie...” Oparłem
się o nie ciężko, przyglądając się, jak moja dziewczyna omiata
wzrokiem pomieszczenie. „Po prostu chcę porozmawiać chwilę w
spokoju...” W końcu spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem. –
Katie... J-Ja... – „Zabiję Stylesa” obiecałem sobie. „Nigdy więcej się do niego nie odezwę.” Właśnie
robiłem z siebie debila przed dziewczyną, na której mi zależało. – Może... – postanowiłem się poddać i, mimo iż czekało mnie za to
kilka tygodni niewybrednych żartów, to nie mogłem tego zrobić. „Przecież
to nie byłem ja...” – To jed... – gorące usta przerwały mi w pół
słowa. Spojrzałem zaskoczony na Katie, której rumieniec tylko się
pogłębił. „No, jeżeli ona może, to chyba ja też” postanowiłem i
tym razem to ja zainicjowałem pocałunek.
Nim się obejrzałem przyciskałem ją
do drzwi, wpijając się w jej usta, jakby od tego zależało moje
życie. Pozwoliłem dłoniom błądzić po jej ciele, wszędzie, gdzie tylko
mogłem sięgnąć, a i tak było mi mało. Chciałem pieścić nogi w tych szpilkach, które były więcej niż nieprzyzwoite. „Boże...”
jęknąłem, gdy poczułem nieśmiałe dłonie pod koszulką. Przyssałem się
do jej szyi, ściskając za pośladki i przyciągając do mnie.
- Niall! – pisnęła, gdy zawędrowałem
pod jej sukienkę. Pociągnęła mnie za włosy, odciągając od
swojej skóry. Spojrzałem jej w oczy i ujrzałem w nich taki sam
ogień, jaki płonął we mnie. – To szaleństwo... – szepnęła, po
czym przyciągnęła mnie do pocałunku, a jej palce zaczęły
nerwową walkę z guzikami koszuli. Moje dłonie pieściły gładkie
pośladki okryte skąpą koronką. Pociągnąłem dziewczynę na kanapę
stojącą pod ścianą. Objęła mnie kolanami, szarpiąc się z
opornym paskiem. – Ała! – jęknęła mi prosto w usta, podskakując. Sięgnęła mi
do kieszeni i po chwili czerwieniłem się jak idiota, gdy zauważyłem
w jej dłoni pakiet prezerwatyw. „Czy on zwariował?”
- Harry – powiedziałem jakby to
wszystko wyjaśniało. I może jednak tak było, bo wspomniany
„prezent” wylądował obok nas na kanapie, a my wróciliśmy to
przerwanych czynności, nic sobie nie robiąc z imprezy, która
odbywała się za ścianą. „Lub dwoma.”
- Josh! Z drogi – Danielle wyglądała
jak ktoś, z kim lepiej nie zadzierać. – Co to znaczy, że te
toalety są chwilowo nieczynne? Wiesz jaka kolejka zrobiła się na górze?
- Domyślam się, biorąc pod uwagę
ilość osób, które tam odesłałem – powiedział, odważnie
blokując drzwi. – Siła wyższa...
- Jaka siła wyższa? – jęknęła,
przebierając nogami. – Pokażę ci siłę wyższą, jak ci nasikam do butów.
- Horan właśnie odbiera ostatni
prezent urodzinowy – postanowiłem przyjść z pomocą. W końcu to
był niejako mój pomysł. „Dodajmy, że jak zawsze genialny.”
- O czym ty... – muzyka na chwilę
ucichła, a my mogliśmy całkiem wyraźnie usłyszeć wykrzyczane
imię naszego solenizanta. – Nie wierzę... – uśmiechnęła się Dani, by
po chwili rechotać już na całego. – Jesteście nienormalni...
- My? – oburzył się Josh. – Przecież
to nie my...
- Kurwa! Katieee!
- Chyba można powiedzieć, że prezent
mu się spodobał – powiedziałem, śmiejąc się na całego. – Myślicie, że facet ma monitoring w biurze? – spojrzeli na mnie jak na debila. – No co? Dla Horana przecież. Na pamiątkę.
- Nie wierzę, że oni naprawdę to
zrobili – wysapała Danielle, rozglądając się, czy przypadkiem nikt nie
podsłuchuje. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, że czasami zachowywała się jak Payne.
- Ja też – przyznałem. – Chciałem
tylko trochę go podrażnić, ale najwidoczniej przypadkiem odkryłem,
czego im brakowało...
- Co to za zebranie urządzacie bez
nas? – Liam objął swoją dziewczynę, a Zayn stanął obok, lekko się chwiejąc i obaj
wpatrywali się w naszą wesołą kompanię zaciekawieni.
- Pilnujemy cnoty Horana –
powiedziałem, siląc się na poważny ton, ale widząc ich miny,
musiałem skapitulować. – A właściwie to tego, by w końcu ją
stracił.
- Idioci – jęknął Liam, kręcąc
głową. „O ile zakład, że nie uwierzył w ani jedno nasze
słowo?” Choć jedno trzeba mu przyznać, refleks miał i potrafił się
odnaleźć w każdej sytuacji. Gdy po chwili drzwi się otworzyły i
pojawił się w nich Niall, wyglądający na porządnie...
wymęczonego, Payne przypominał kogoś, kto właśnie przechodził zawał. Szybko złapał przyjaciela za fraki i pociągnął go do męskiej
toalety, gdzie pewnie oprócz pogadanki w swoim stylu, doprowadzi go
do porządku. Spojrzałem na Danielle.
- Chciałaś do kibelka – posłałem
jej wymowne spojrzenie. – Sprawdź przy okazji, czy ktoś tam nie
potrzebuje pomocy... – wpuściliśmy ją do środka, dalej pilnie
strzegąc drzwi. Zauważyłem, że Zayna najwyraźniej wmurowało w
parkiet. – Co tam, Malik? Gdzie twoja piękna pani?
- W Liverpoolu – powiedział po
chwili, a jego głos zdradzał, że myślami był daleko stąd. – Co
wyście zrobili Niallowi?
- Ja tylko pilnowałem drzwi! – Josh
od razu wykazał się odwagą, rozkładając ręce.
- Ja tylko zatroszczyłem się o gumki
– poruszyłem komicznie brwiami. – Zresztą nie będę ich już
potrzebował w najbliższym czasie – popatrzył na mnie z
niedowierzaniem. – No i może jeszcze szepnąłem mu co nieco o tym,
jaka to ona jest gorąca...
- Kto jest gorący, Styles?
- Oczywiście, że ty, Motylku –
przyciągnąłem ją do siebie, udzielając najwidoczniej poprawnej odpowiedzi, bo przy okazji zebrałem zasłużonego
całusa. – Jesteś taka gorąca, że normalnie guma się pali –
puściłem jej oczko. „Mina w momencie, w którym załapała? Bezcenna...”
- Idiota – mruknęła, kręcąc
głową i śmiejąc się pod nosem.
- Ale twój idiota – suszyłem zęby z tej radości, jaka mnie przepełniała. „Nie powiem, kilka piw też mogło tu mieć swój udział.”
- Dlaczego przenieśliście imprezę
pod drzwi? – Louis obejmował w pasie Kate. Ta dwójka przez cały
wieczór była nierozłączna i biada temu, kto byłby na tyle głupi, by podejść do nich i poprosić dziewczynę do tańca. Biorąc pod uwagę jej kieckę i poziom zazdrości Lou, musiałby to być samobójca.
- Bo to tylko dla wybranych – Josh
parsknął śmiechem, a ja nie mogłem się nie przyłączyć.
Uciszyło nas dopiero pojawienie się solenizanta. Szczerzył się
jak nienormalny, a jego twarz kolorem przypominała poparzenie któregoś tam
stopnia.
- Co tam? – wcisnął mi coś w dłonie. – Dobrze się bawicie? – zapytał, klepiąc Zayna po plecach i zniknął w morzu ludzi.
- Bo ci uwierzę! – krzyknąłem za
nim, gdy zapoznałem się z tym, co mi zostawił. A raczej z tym,
czego i ile brakowało. – Nie mogę z tego wariata – śmiałem się
na całego, przytulając do siebie Alex, a miny przyjaciół jeszcze
mnie nakręcały.
Wnętrze samochodu raz po raz
rozświetlały mijane latarnie oraz światła pojazdów, jadących z naprzeciwka.
Londyn nocą robił równie wielkie wrażenie jak za dnia. Nie tylko
w obrębie centrum. Choć może tylko ja tak to odbierałem...
Dzisiejszego dnia Mark robił za szofera i głównie dzięki temu
trochę szumiało mi w głowie. W ciszy tuliłem do siebie dziewczynę,
rozkoszując się relaksującą jazdą. Zauważyłem, że dłonie
dziewczyny delikatnie gładzą zaproszenie, które leżało na jej
kolanach. Uśmiechnąłem się, wiedząc, że Denise i Greg zamówili je specjalnie dla Kate i dzięki temu moja narzeczona mogła zapoznać się z
treścią kartki samodzielnie.
- Pojedziemy na ślub jeśli masz
ochotę – powiedziałem, przerywając milczenie i nawiązując do wcześniejszej rozmowy. – Z tego co
pamiętam nie kłóci się to z żadnymi terminami...
- Zayn mówił, że nikt oprócz
Nialla miał nie lecieć, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania
i żeby fani nie zepsuli ślubu...
- Z fanami to akurat różnie może być – zerknąłem na kartkę. – Doskonale wiedzą, że Niall tam będzie, więc
możemy mieć tylko nadzieję, że ochrona dopilnuje, by nie
zakłócano porządku. A co do naszej obecności tam, w sensie całego zespołu, to cóż... Nie
jesteśmy dla Grega żadną rodziną. To po pierwsze. Po drugie,
rzeczywiście cała nasza piątka tam, zdecydowanie mogłaby narobić
nie lada zamieszania, a w końcu to powinien być dzień Denise i
Grega – wyliczałem. – Ale skoro Horanowie twierdzą, że należysz
do ich rodziny, to jak najbardziej musisz tam być.
- Przecież Niall tylko tak żartuje z
tą siostrą... – uśmiechnęła się nieśmiało, wsuwając swoją
dłoń w moją.
- Na początku też tak myślałem. Zresztą nie tylko ja.
Ale teraz nie byłbym tego taki pewien, kochanie – oparłem policzek w jej
włosach. – Czy gdyby to miał być tylko taki żart, to
opowiedziałby im o tobie tyle? Zrobili zaproszenie specjalnie dla ciebie. Myślę, że powinnaś się raczej
przyzwyczajać do myśli, że masz irlandzką rodzinę, która z
pewnością nie może się doczekać, by cię poznać. Zresztą
słyszałaś Horana – pieściłem kciukiem wnętrze jej dłoni. –
Jeśli cię nie przywiozę, utnie mi jaja, a przecież wiesz jak
bardzo jestem do nich przywiązany. A że wszystko co moje jest także
i twoje, więc powinnaś się troszczyć o nasze klejnoty rodowe –
parsknięcie Marka przypomniało mi, że mamy publiczność.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to wydaje
się, że nie mam wyjścia – zaśmiała się i mimo iż nie mogłem
tego dojrzeć, byłem pewien, że oblała się rumieńcem. – Nie
wiem, czy wiesz, ale ja też jestem do nich przywiązana – uniosła
głowę, by szepnąć mi do ucha. „I Styles śmie mnie nazywać
zboczeńcem” zassałem głośno powietrze. „Jak tu nie być, gdy
staje mi na samą myśl o niej w moich ramionach?”
- Daleko jeszcze? – warknąłem, tylko
rozbawiając tym towarzystwo. Miarowe oddechy powoli pozwoliły mi
ochłonąć, ale tak było tylko do chwili, w której poczułem
drobną dłoń na moim udzie. „Zdecydowanie zbyt blisko...”
Z pełną premedytacją zatrzymałem
się u podnóża schodów. „By podziwiać widoki...” zamruczało
moje gorsze ja, zajmując miejsca w pierwszym rzędzie. Ale czy mogłem się z nim nie zgodzić, mając przed
sobą takie zjawisko? Byłem w stanie podwyższonej gotowości przez
większość wieczoru, więc chyba naszedł czas, by ten żołnierz
mógł odpocząć. „Ale najpierw czeka go jeszcze ostatnie zadanie dziś” pożerałem wzrokiem zgrabne nogi Kate, osłonięte
ciemnymi pończochami. Pieściłem je wzrokiem od delikatnych
kostek, przez kształtne łydki i uda, aż dotarłem do tego boskiego
tyłeczka, skrytego koronkową sukienką. Niby wiedziałem, że jest
tam jakaś podszewka, ale moja wyobraźnia najwyraźniej nie brała
tej informacji pod uwagę, uznając ją za niezbyt ważną.
- Lou? – w tym momencie, gdyby było to
możliwe, dojrzałbym pytanie w oczach Kate, niestety przepaska
skutecznie chroniła je przed moim wzrokiem. Było ono jednak doskonale słyszalne w jej
głosie. „Ale nie słyszałem w nim strachu. Już nie...” uśmiechnąłem
się, rejestrując kolejną zmianę, jaka zaszła w mojej narzeczonej. „Była
bezpieczna i wiedziała o tym.” – Coś się stało?
- Nieee... – poprawiłem spodnie,
nieprzyjemnie ocierające się o mojego nabrzmiałego przyjaciela. „Spokojnie, żołnierzu.” –
Podziwiam widoki...
- Jesteś niemożliwy – zaśmiała
się. Nim się odwróciła i skręciła do sypialni, zdążyłem
jeszcze zauważyć rumieniec na jej policzkach. „Jakżeby inaczej...”
- Przynajmniej nie używasz takich
epitetów jak Alex wobec Harry'ego – powiedziałem, wspinając się
po schodach. – Czy wspominałem ci, że wyglądasz nieprzyzwoicie
gorąco w tej sukience? – nie odrywałem od niej wzroku, opierając
się o framugę. Usiadła na kanapie, zdjęła buty i próbowała
rozmasować obolałe palce.
- Ostatnio mówisz tak o każdej, którą
zakładam...
- Co ja poradzę, że przy tobie
odkryłem moją miłość do sukienek – podszedłem do niej i
klękając na dywanie, sięgnąłem po jej stopy. – Pozwól, że ci
pomogę...
- Mmm... Jak dobrze... – zamruczała,
opierając się wygodnie. „Bardzo dobrze...” prawie oblizałem
się z zadowolenia. „Ach ta moja przebiegłość...” masowałem
bolącą stopę powoli kierując się wyżej. I jeszcze wyżej... Aż
dotarłem do koronki zwieńczającej pończochę i moje palce musnęły
nagie udo. – Lou! – pisnęła zaciskając nogi i przy okazji więżąc
jedną z moich dłoni bardzo blisko bram do raju. „Poeta się
znalazł...”
- No przecież pomagam ci się
rozebrać, kochanie – z każdą minutą robiło mi się goręcej. –
Tyle razy pytałaś, czy nie poszło ci oczko, że postanowiłem to
dokładnie sprawdzić...
- Ach tak?
- Nie inaczej – potwierdziłem, jak
najbardziej niewinnym tonem. – Chyba nie posądzałaś mnie o żadne
nieprzyzwoite rzeczy? Co ci też chodzi po głowie?
- Nie mogę ci powiedzieć –
uśmiechała się przygryzając wargę. „Boże, to niezmiennie
rozpala mnie do białości...” jęknąłem, czując rewolucję w
spodniach.
- A to dlaczego? – wydukałem,
zmienionym z pożądania głosem, zajęty powolnym zsuwaniem
pończochy. Brakowało mi widoku jej oczu zasnutych mgłą
podniecenia. Białe opatrunki, choć oczywiście niezbędne, skrywały
to, co tak kochałem. Oczy pełne uczuć, w których mogłem czytać
jak z otwartej księgi i które zawsze porywały mnie w swoją
głębię. Odłożyłem drugą pończochę na bok i uniosłem się
lekko, by złożyć pocałunek na białej opasce. „Kolejny dzień
bliżej...” odliczałem w myślach jak każdego wieczoru.
- Bo to same nieprzyzwoite myśli –
wyszeptała i z wrażenia chyba zabrakło mi powietrza w płucach.
„Przydałaby się instrukcja oddychania.” – Nie chcę cię
zgorszyć...
- Za późno... – powiedziałem prosto
w jej usta, by następnie nakryć jej wargi moimi. Smakowała... „Jak
niebo...” rozległo się w mojej głowie i zabijcie mnie, ale nie
mam pojęcia, która „ja” to powiedziało.