niedziela, 27 października 2013

79


!!! Konkurs !!!
BLOG MIESIĄCA WRZEŚNIA




   - Naprawdę nie chcesz mnie bardziej zdenerwować, Kate – w każdym wypowiedzianym przez niego słowie czaiła się realna groźba, ale ja po prostu nie mogłam tego zrobić. „Szybciej puszczę pawia...” – Wiesz przecież, co cię wtedy czeka, prawda? – zadrżałam na samą myśl o ostatniej karze, której skutki wciąż jeszcze odczuwałam. – Podejdź tu... – jego złowieszczy ton nie zwiastował niczego dobrego. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Nie chciałam się zbliżać do tego potwora, ale naprawdę nie wiedziałam ile jeszcze jego chorych kar jestem w stanie wytrzymać. – Nie powtórzę kolejny raz... – wściekłość była wręcz namacalna. Odkąd tylko trzasnął drzwiami, jakieś pół godziny temu, wiedziałam, że coś się stało. Coś musiało pójść nie po jego myśli, bo chyba jeszcze nigdy nie wydawał się aż tak wytrącony z równowagi. „Tym gorzej dla ciebie...” moje drugie ja raczej nie dodawało mi odwagi. Najczęściej szczycił się tym, że panuje nad wszystkim, że każdy chodzi jak w zegarku pod jego rozkazami... Usłyszałam świst jego ulubionej zabawki i strach przed bólem pchnął mnie do przodu. „Wszystko we mnie wołało, by się do niego nie zbliżać, więc dlaczego stawiałam kolejne kroki?” zastanawiałam się. „Bo jesteś tchórzem?” rozległo się w mojej głowie. – Grzeczna dziewczynka... – pochwalił mnie, a ja czułam do siebie tylko wstręt. „Jak długo jeszcze będzie mnie tu trzymać?” – Dobrze... – poczułam jego dłoń na moim udzie i cała się spięłam gotowa do ucieczki. – Mam przez ciebie same kłopoty... – powiedział, przesuwając skórzaną szpicrutą po moim ciele. „Czekałam aż zada mi ból. Przecież do tego to wszystko zawsze się sprowadzało...” – Policjanci kręcą się po ośrodku i zadają mnóstwo pytań na temat Lilith – zadrżałam, słysząc imię przyjaciółki, a pod powiekami momentalnie poczułam łzy. – Chodzą słuchy, że mogą mnie zawiesić na czas prowadzenia śledztwa – prawie wypluł te słowa. – Mnie zawiesić? – powtórzył, ściskając z całych sił moją rękę i zmuszając do uklęknięcia przed nim. „Boże, tylko nie to...” błagałam, pamiętając, co stało się poprzednim razem. – Straciłem przez ciebie moją zabawkę, więc teraz ty musisz zająć jej miejsce. Wiesz, co masz robić.... – moja głowa odskoczyła do tyłu, gdy uderzył mnie w policzek pokrytym skórą prętem. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy zdałam sobie sprawę, do czego ten zboczeniec zmuszał Lily. „Biedne dziecko...” – Naprawdę nie chcesz mnie dzisiaj bardziej zdenerwować, Kate... – „Nie mogę tego zrobić...” Było mi słabo na samą myśl o tym, czego on ode mnie oczekiwał. Nie mogłam się ruszyć, a przecież powinnam uciekać. Słyszałam koło ucha przeraźliwy świst narzędzia do zadawania bólu i tylko czekałam momentu, w którym przeszywające razy spadną na moje ciało. – Ogłuchłaś?!? – zacisnął palce na moim karku i przyciągnął mnie do siebie. Zawartość żołądka niebezpiecznie mi się podniosła, gdy poczułam, że moja twarz zatrzymała się na jego brzuchu. Próbowałam się od niego odepchnąć, gdy zdałam sobie sprawę, że siedział przede mną nagi. „Proszę, nie...” Jego dłoń trzymała mnie w żelaznym uścisku, zmuszając do wykonywania poleceń. „Ale ja naprawdę nie mogłam... Nie potrafiłam...” Mdliło mnie od samego jego smrodu i nie dopuszczałam do siebie myśli, że właśnie do tego zmuszał Lily. – Nie mam dziś nastroju na te twoje gierki, Kate... – warknął, smagając mnie po plecach swoją perwersyjną zabawką. – Podoba ci się, gdy muszę cię ukarać? To dlatego to robisz? Sprawia ci to przyjemność? Bo jeszcze chwila i właśnie to cię czeka... – miałam wrażenie, że strach wręcz odciął mi jakąkolwiek zdolność myślenia. Nie byłam w stanie nic zrobić. Klęczałam z głową przy jego podbrzuszu i trzęsłam się z przerażenia. Zapach jego spoconego ciała przyprawiał mnie o mdłości. Chwycił moją dłoń i zmusił mnie bym zacisnęła ją na jego penisie. Łzy płynęły po moich policzkach, ale przecież dla niego, to był tylko kolejny dowód na to, że wygrał. Gdy chciałam się odsunąć, tylko nakrył moje palce swoimi i już nie było ucieczki. Przesuwał naszymi dłońmi po swoim wzwodzie, ciężko dysząc nade mną. – O, tak... – westchnął. Poczułam jak jego dłoń przyspiesza, zmuszając moją do tego samego. Szarpnęłam się do tyłu, a jedyne co osiągnęłam, to okropny ból, gdy owinął sobie moje włosy wokół drugiej ręki i odchylił mi głowę do tyłu, prawie łamiąc mi kark. Poczułam jego oddech na twarzy. – A teraz wiesz, co dalej... – zaczęłam kręcić głową, zalewając się łzami. – Nie pogrywaj ze mną, Kate – zagroził. – Bądź grzeczna i rób co do ciebie należy... – uwolnił moją dłoń. Przez myśl mi przeszło, że teraz będę ją musiała odkazić po tym, jak go dotykałam. Prawie wyrwał mi włosy, przyciągając moją głowę do swojego podbrzusza. „Boże, nie potrafię... Nie dam rady...” łkałam wiedząc, że mu się to nie spodoba i najpewniej znów mi się za to oberwie.
   - Nie potrafię, przepraszam... – zalewałam się łzami, kręcąc głową i próbując się wyswobodzić z jego żelaznego uścisku. – Przepraszam... Nie umiem... Ja... Nie mogę...
   - Przestań skomleć!!! – krzyknął i wymierzył mi siarczysty policzek. – Liczę do trzech i albo się „naumiesz”, albo sam cię nauczę – usłyszałam świst i skórzana laska opadła na moje obolałe plecy. – Myślę, że jesteś na tyle mądra, iż wiesz która opcja będzie dla ciebie lepsza...
   - Nie mogę... – kręciłam głową, spinając się w oczekiwaniu na kolejne uderzenia. Nie nadeszły. Zamiast tego wściekłe szarpnięcie rzuciło mną na łóżko i nim zdołałam zorientować się, co się stało, on już na mnie leżał, wciskając mnie w materac. „Boże, nie!
   - W czym niby jesteś lepsza od Lilith, co? – warknął mi do ucha. – Wiesz co was tylko różni? Ona wiedziała, że nie ma wyjścia i pogodziła się z tym. Dość szybko, muszę dodać... – „Nieprawda! Nigdy w to nie uwierzę!” – Zrobiłaby wszystko, byle tylko mnie nie rozzłościć. Za to ty robisz wszystko, bym musiał cię ukarać... – boleśnie wgryzł mi się w ramię. – Tylko zapominasz o jednym... Twoje stawianie się sprawia, że pragnę cię jeszcze bardziej...
   - Nie... Proszę... – miałam wrażenie, że jego ręce są dosłownie wszędzie. Jakimś cudem był w stanie obmacywać mnie i trzymać, bym mu nie uciekła. Czułam, że to, co powiedział to prawda. Twardy dowód na to ocierał się o moje majtki. „Boże... Nie...” łkałam. Nie potrafiłam skupić się na tyle, by zacząć logicznie myśleć. Rządził mną strach, a jak wiadomo, to nigdy nie jest dobry doradca. – Przestań... Błagam...
   - Jeszcze... – wysapał mi do ucha. – Proś mnie jeszcze... Nawet sobie nie wyobrażasz jak to na mnie działa... – zacisnął dłoń na mojej piersi. – A może pokrzyczysz trochę dla mnie? – powiedział i boleśnie przygryzł sutek. Jęk bólu wypełnił pomieszczenie. – Jeszcze – zażądał i uderzył mnie w twarz. – Jeszcze!
   - Proszę, przestań... – załkałam, trzęsąc się ze strachu i obrzydzenia. Do niego. Do siebie. Nawet do Lily. Nienawidziłam go z całego serca, ale równie mocno nienawidziłam teraz jej i siebie. A potem było mi wstyd, bo obwiniałam dziewczynę, którą skrzywdził w najokrutniejszy ze znanych mi sposobów.
   - Sama tego chciałaś... – sapał mi nad uchem. – Proszę... Przestań... – naigrawał się ze mnie, parodiując moje błagania. – A co jeśli nie przestanę? – warknął, rozrywając cienką bluzkę, którą miałam na sobie. – Co mi takiego zrobisz, Kate? Utopisz mnie w swoich łzach? A może poskarżysz się mamusi? – boleśnie uszczypnął moją pierś. – A zapomniałem... Przecież ty nie masz się komu poskarżyć... Jesteś sama... – każde jego słowo raniło, ale to było nic w porównaniu z bólem, jaki zadawały jego zęby i dłonie. – Już nie prosisz? A zaczęło mi się to podobać... – zaciskałam uda z całej siły, by uniemożliwić mu zdjęcie ostatniego elementu mojej garderoby. Czułam, że przegrywam i nienawidziłam siebie za to. – Zaraz będziesz bardzo żałowała straconej szansy...
   - Zrobię to! – załkałam licząc, że przestanie. „Jesteś żałosna” powiedziało moje drugie ja. – Zrobię to... Proszę... Tylko przestań...
   - Co takiego zrobisz, Kate? – nie zamierzał mi niczego ułatwić. – Co dokładnie zamierzasz zrobić?
   - T-to, co chciałeś... – wyszeptałam, ciesząc się, że chwilowo przestał dobierać mi się do majtek. „Na jak długo?
   - Co takiego? – napawał się swoją wygraną. – Co takiego od ciebie chciałem?
   - B-bym... bym... – nie mogłam wydusić z siebie nic więcej. „Boże, nie przejdzie mi to przez gardło...” Przerażenie owinęło dookoła mnie swe ramiona. Nie potrafiłam dokończyć tego zdania. „Nie chciałam go dokończyć...” Jakby fakt, że nie wypowiem tego na głos miał sprawić, iż to będzie mniej prawdziwe. Sięgnęłam dłonią między jego uda, zaciskając z całej siły oczy i usta i modląc się, bym dała radę to zrobić. Objęłam jego przyrodzenie palcami i poruszałam po nim tak, jak robił to wcześniej. I chciałam umrzeć. Chciałam zamienić się z Lily. A gdy zdałam sobie sprawę, o czym właśnie myślałam, zrobiło mi się niedobrze. „Lily nie żyje i całkiem możliwe, że niedługo do niej dołączysz, głupia...
   - Nie tego chciałem, Kate... – powiedział po chwili, w towarzystwie cichych westchnień. Przewrócił się na plecy i pchnął mnie między swoje rozstawiona nogi. – Nie zgrywaj głupszej niż jesteś. Wiesz, czego chcę... No dalej... Przecież nie chcesz mnie zezłościć... – powietrze świsnęło mi koło ucha i po chwili skórzana laska ponownie boleśnie przywitała się z moją twarzą. – A może chcesz?
   - N-nie chcę, p-panie dyrektorze... – szepnęłam, połykając łzy i pochylając się nad nim. „Nie potrafię tego zrobić...” walczyłam sama ze sobą. „Potrafisz, od tego wszystko zależy...” Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl, że miałabym to wziąć do buzi. „Przecież to jest obrzydliwe... On jest obrzydliwy...” Kolejne uderzenie wyrwało jęk bólu z moich ust. Ujęłam go w dłoń i pochyliłam się jeszcze niżej. Poczułam zapach jego ciała i zawartość żołądka przypomniała mi o sobie dość gwałtownie. „Boże, nie mogę...
   - Twoje usta, Kate. To one mnie interesują... – powiedział. – One i to, co z nimi zrobisz, gdy już otoczysz nimi mojego penisa, a twoja dłoń przyda się tutaj... – nakierował moje palce poniżej i już po chwili ściskałam w dłoni... – Delikatnie! – kolejne uderzenie. Tym razem w głowę. „Nie mogę...” poddałam się. „Możesz, inaczej on nas zabije...” odezwało się moje drugie ja. „Niech tak będzie...” westchnęłam. Nie miałam już siły z nim walczyć, ale nie mogłam tego zrobić. „Wolałabym umrzeć...” Walcząc z myślami, mimowolnie zacisnęłam dłoń na jego pomarszczonych klejnotach. – Mówiłem, delikatnie! – uderzył mnie jeszcze raz, ale ja jakbym nie słyszała, zaciskałam dłoń tylko mocniej i mocniej, trzęsąc się ze strachu i połykając łzy. Wiedziałam, co mnie czeka.
   - Nie potrafię... – kręciłam głową, a moje palce zaciskały się jeszcze bardziej.
   - Oszalałaś! Puszczaj! – kolejne uderzenia spadały na moja głowę i ramiona. W końcu udało mu się zepchnąć mnie z łóżka. Zaryłam twarzą w drewnianą podłogę, zdzierając skórę prawie do krwi. – Ty idiotko! Jesteś do niczego! – szpicruta świsnęła w powietrzu i spadła na moje nagie plecy. – Nawet do pieprzenia się nie nadajesz! Tak chcesz ze mną pogrywać? – kolejne razy orały mi skórę, paląc żywym ogniem. – Już ja cię nauczę, że ze mną się nie zadziera! – machał skórzaną laską tak szybko, że pomieszczenie wypełnił świst przecinanego powietrza i jego przyspieszony wysiłkiem oddech. Czułam jak coś spływa mi po bokach i po prostu wiedziałam, że to krew. Chciałam błagać, by przestał, ale z drugiej strony wolałam to, niż udział w jego chorych fantazjach. „Tak po prostu się poddasz?” moje drugie ja było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Ja przecież już dawno się poddałam. Byłam tchórzem. – Zabiję cię za to, ty mała suko! – kopał mnie, nie przerywając okładania swoim ulubionym narzędziem tortur. Miałam wrażenie, że tnie moją skórę niczym nożem. – Zabiję...




   - Czego mi nie mówisz, Harry? – usłyszałem słowa Alex. „Od kiedy ta dziewczyna zna mnie lepiej niż inni?” – Musi być coś więcej...
   - Wciąż nic konkretnego... – westchnąłem, pocierając kark, jakby to miało odgonić zmęczenie. – Przewieźli Kate do sali pooperacyjnej. Lekarz powiedział, że wszystko przebiegło dobrze. Kula utknęła dość płytko i nie było żadnych komplikacji, ale najważniejsze, by się szybko obudziła...
   - O czym nie mówisz? – upierała się przy swoim.
   - Mieliśmy moment rodem z horroru, gdy pielęgniarka przyszła nas powiadomić o wyniku operacji i zaczęła słowami „przykro mi”...
   - Boże... – słyszałem jak gwałtownie wciąga powietrze.
   - Dokładnie – przytaknąłem. – Mało ducha nie wyzionąłem, a Louis chyba przeszedł zawał...
   - Chodziło o Marka? – zapytała z troską.
   - Nie – powiedziałem krótko. – O to, że było jej przykro, iż tak długo musieliśmy czekać na jakiekolwiek wiadomości... Dasz wiarę? Oni powinni mieć jakieś szkolenia z tego, jakich słów nie należy używać...
   - Ja pierdolę... – odetchnęła z ulgą. – Co za idiotka... A co z Markiem?
   - Wyliże się z tego, choć stracił sporo krwi – powtarzałem słowa kobiety. – Dostał w bark, ale kula przeszła na wylot. Z jej słów wynikało, że to chyba dobrze... Podobno czeka go długa rehabilitacja, ale jest już przytomny... Właśnie rozmawia z policją. Paul z nim jest. Może powie nam potem coś więcej. Teraz jeszcze tylko Kate musi się obudzić... – westchnąłem, ściszając głos, by niepotrzebnie nie dołować Louisa.
   - A on? – zapytała drżącym głosem.
   - Żyje – to słowo zabrzmiało w moich ustach niczym najgorsze przekleństwo. – Strzelanina w szpitalu i cała londyńska policja postawiona na nogi – zakpiłem. – Zaklinają się, że tym razem im się nie wymknie i jak tylko będzie można, przewiozą go do więziennego szpitala...
   - Oby jak najszybciej... – nie mogłem nie usłyszeć westchnienia ulgi w głosie przyjaciółki, a także potężnego ziewnięcia, które nastąpiło chwilę później.
   - Idź spać, Alex – powiedziałem miękko. – Zadzwonię, gdyby cokolwiek się zmieniło...
   - Poczekam na ciebie...
   - Nie musisz...
   - Wiem... – powiedziała i po chwili dodała cicho. – Ale chcę...




   - Dlaczego nie mogę do niej wejść? – Louis męczył tym pytaniem wszystkich dookoła. Zarówno nas, jak i personel szpitala. Na szczęście wszyscy mieliśmy dla niego dużo cierpliwości. – Przecież to bez sensu...
   - Lou, spróbuj się uspokoić – Harry otoczył go ramieniem i posłał przepraszające spojrzenie pielęgniarce, nad którą przed chwilą pastwił się Louis. – Zaraz do niej pójdziesz. Daj im się zatroszczyć o Kate. Słyszałeś co powiedział lekarz... – tłumaczył jak małemu, upartemu dziecku, ale o dziwo, przyniosło to pożądany efekt. – Jak już ją przeniosą do sali pooperacyjnej i zrobią te jakieś badania, to ktoś po ciebie przyjdzie...
   - Ale to było godzinę temu!
   Zerknąłem na zegarek wiszący na ścianie, ale darowałem sobie komentarz, że minął zaledwie kwadrans. Otoczyłem Danielle ramionami i próbowałem z całej siły nie zasnąć. Z każdą minutą robiło się to coraz trudniejsze.
   - Pan Tomlinson? – starsza pielęgniarka weszła do pokoju i spojrzała na Louisa, uśmiechając się ciepło. Przyjaciel zerwał się z krzesła tak szybko, że o mało nie przypłacił tego życiem, potykając się przy okazji o wyciągnięte nogi Harry’ego. – Może pan już wejść do narzeczonej...
   Lou uśmiechnął się do nas, pospiesznie wychodząc za kobietą. Wiedzieliśmy, że nikogo więcej do Kate nie wpuszczą. Przynajmniej dopóki jej stan nie ustabilizuje się na tyle, by przenieść ją na normalny oddział pourazowy. Przed nami długie czekanie...
   - Louis poszedł do Kate? – odezwał się Paul, ledwo stanął w drzwiach. – Powiedzieli coś jeszcze?
   - Na razie nie – westchnął Niall, przeciągając się i strzelając stawami. – A co z Markiem?
   - Całkiem nieźle się trzyma. Dali mu coś na sen, choć wyglądał jakby i bez tego mógł przespać z tydzień – menadżer zajął jedyny wolny fotel. – Policja spisała jego zeznania. Razem z tymi Zayna i z nagraniami z monitoringu mają wszystko, co im potrzeba. Przynajmniej tak twierdzą. Facet podobno wciąż jest nieprzytomny, ale na wszelki wypadek przykuli go do łóżka. Zarzekają się, że im nie ucieknie...
   - Oby – krótko skomentował Harry. – Zrobiła się z tego taka afera, że gdyby jakimś cudem im nawiał, to nie chciałbym być w ich skórze...
   - Dla nas tym lepiej – odezwała się Danielle, ściskając moją dłoń. – Teraz w końcu będzie można żyć normalnie... Trochę monotonii nie zaszkodzi.
   - A propos normalności... – Paul spojrzał na nas wymownie i już wiedziałem, czego będzie się tyczyć ta rozmowa. – Wiem, że to może nie najlepszy czas na to, ale musimy postanowić coś w sprawie trasy po Europie.
   - Louis nie pojedzie bez Kate – odezwał się cicho Harry. – A przynajmniej nie, dopóki nie będzie miał pewności, że nic jej nie grozi...
   - Wiem, ale lekarze są dobrej myśli i uważają, że ona szybko się obudzi... – Paul spojrzał na Zayna, który mimo tego, iż nie wyglądał najzdrowiej, to trzymał się chyba lepiej od nas. Pewnie dlatego, że jako jedyny przespał kilka godzin. – Myślę, że będziemy musieli wyjechać bez Lou, ale miejmy nadzieję, że szybko do nas dołączą z Kate. Pytanie, czy ty, Zayn, dasz radę z nami jechać, czy potrzebujesz kilka dni...
   - Polecę z wami – ziewnął, ale zaraz chwycił się za żebra. – Nie żebym już kiedyś nie był w takim stanie... Poradzę sobie. A skoro ma nie być Louisa, to chyba wypada, żebyśmy chociaż my trzymali się razem...
   - Kiedy musimy wyjechać? – zapytałem, przytulając moją dziewczynę. Nie chciałem się żegnać.
   - Pierwsze spotkanie macie w poniedziałek o dziesiątej – powiedział Paul. – Dzwoniłem na lotnisko. Możemy lecieć albo bardzo wcześnie rano, albo w niedzielę na wieczór...
   - Jak bardzo wcześnie rano? – Harry jak zwykle był zmartwiony wstawaniem o nieludzkich, według niego, godzinach.
   - Bardzo – menadżer posłał mu wesołe spojrzenie. – Za piętnaście szósta musielibyśmy już być na lotnisku...
   - Boże... – westchnął Hazz. – Trzeba było od razu powiedzieć, że to jeszcze noc...
   - No to już wiemy za czym ty głosujesz – zaśmiał się Niall. – Choć to zawsze kilka godzin więcej, które będziesz mógł spędzić z Alex – puścił mu oczko, a wszyscy spojrzeliśmy z zainteresowaniem na Harry’ego, ciekawi jego reakcji na te słowa. O dziwo, nic nie skomentował, a jedynie westchnął ciężko. „Co tam się dzieje między nim a Alex?” kolejny raz to pytanie zaświtało mi w głowie.
   - Musimy dzisiaj podjąć decyzję, by zdążyć wszystko zorganizować – Paul ponaglał nas do działania.
   - Dziwnie tak lecieć bez Louisa i Katy... – odezwał się Niall po chwili. – Łatwiej byłoby podjąć jakąkolwiek decyzję, gdybyśmy wiedzieli, że naprawdę już nic jej nie grozi...
   Horan idealnie ubrał w słowa moje myśli i widząc, jak pozostali kiwają głowami, nie tylko moje. Paul westchnął ciężko. Ostatnimi czasy nie miał z nami łatwo. Ale teraz w końcu wszystko zmierzało ku dobremu. „O ile tylko Kate naprawdę nic nie będzie...




   Sam nie wiem, ile już tu siedziałem, wpatrując się w Kate. Komórka padła mi już jakiś czas temu, a o dziwo, w sali nie było żadnego zegara. „Wygląda jakby spała...” zauważyłem, delikatnie odgarniając kilka kosmyków z jej policzka. Była nienaturalnie blada, ale czy nie zawsze tak jest w szpitalnym otoczeniu? Widziałem na jej ciele ślady, które zrobił jej ten psychopata i krew we mnie zawrzała. Starałem się nie myśleć o nim i o tym, co bym mu zrobił. Nie chciałem złych myśli obok niej. Chciałem mieć głowę wypełnioną tylko miłością do niej.
   - Tak bardzo cię kocham, skarbie... – wyszeptałem, ostrożnie sięgając po jej dłoń. Jej skóra była tak delikatna, jak zapamiętałem. Przymknąłem oczy, rozkoszując się wspomnieniami jej dotyku. – Obudź się, proszę... – powiedziałem, przyciskając usta do jej dłoni. Który to już raz siedziałem przy niej i modliłem się, by wszystko było dobrze? Mam nadzieję, że ten, tam na górze, nie ma żadnych limitów na cuda. „Teraz bardzo przydałby się jeden.” W pewnym momencie przyszła pielęgniarka i zaczęła się krzątać wokół Kate. Byłem jej wdzięczny, że nie kazała mi stąd wyjść. Nie wiem, czy dałbym radę się ruszyć. – Jestem przy tobie, kochanie... – wpatrywałem się w jej twarz i miałem dziwne wrażenie, że coś jej się śni. Coś niedobrego... – Jestem tutaj... – poczułem drżenie jej palców i gwałtownie zerwałem się z krzesła. – Kate? Słyszysz mnie? – ściskałem jej dłoń i szukałem w twarzy jakiejkolwiek reakcji. Pielęgniarka spojrzała na mnie z troską w oczach.
   - Obudzi się – powiedziała. – Musi tylko znaleźć drogę z powrotem...
   - Jestem pewien, że poruszyła palcami – wyszeptałem, wciąż nie spuszczając wzroku z mojej dziewczyny.
   - To całkiem możliwe – kobieta posłała mi delikatny uśmiech. – I to dobry znak. Na pewno się obudzi. Jest silna i z tego, co opowiadają pana koledzy, bardzo waleczna.
   - To prawda... – opadłem na krzesło. Byłem... sam nie wiem... „Trochę rozczarowany?” Tak bardzo bym chciał, by stał się ten cud. Po chwili zostałem sam z Kate. Po głowie chodziło mi tak wiele myśli, że gdybym chciał je wszystkie spisać, pewnie brakłoby mi życia. – Nigdy nie miałem kogoś takiego jak ty, skarbie – próbowałem ubrać niektóre moje uczucia w słowa. – Nigdy nie czułem się tak kochany. Przez kogokolwiek – dodałem, czując, że zbiera mi się na łzy. – I nigdy nikogo tak nie kochałem, wiesz? Jesteś niesamowita... – poczułem jak pierwsza kropla spływa mi po policzku. – Masz w sobie tyle ciepła i miłości, że nic dziwnego, iż przyciągasz do siebie wszystkich... Kto by nie chciał czuć się kochanym? Pierwszy raz mam kogoś, kto się mną opiekuje, kocha mnie takiego, jaki jestem i rozumie mnie bez słów – rysowałem na jej dłoni tajemnicze znaki, rozkoszując się tym, że mogę jej dotykać... że mogę tu z nią być. – Sprawiasz, że czuję się naprawdę ważny. Przy tobie... – pociągnąłem nosem. – Przy tobie jestem szczęśliwy. Mam wrażenie, że mógłbym zdobyć świat – westchnąłem, przypominając sobie niedawne zdarzenie. – Pamiętasz jak panikowałem, myśląc, że możesz być w ciąży? – uśmiechnąłem się na to wspomnienie. – Żałowałem, że to się nie stało... – dodałem po chwili. – Byłabyś cudowną mamą, a ja... przy tobie... byłbym najdumniejszym z ojców... – ucałowałem jej dłoń. – Pewnie Harry nabijałby się ze mnie do końca życia, ale jak go znam, to od razu przyznałby sobie tytuł najlepszego wujka – zaśmiałem się. – Ale byłoby warto. I miałbym niezły pretekst, by... – zapatrzyłem się na twarz Kate i pozwoliłem tej myśli rozwijać się w mojej głowie, rozkoszując się nią. „Właściwie niepotrzebny mi pretekst...” uśmiechnąłem się. – Przy tobie naprawdę łatwo podjąć te ważne decyzje... – wyszeptałem. – Boże, jest tyle powodów dla których nie tylko cię kocham, ale... ale zakochuję się w tobie wciąż i wciąż... Jestem tu skarbie – ścisnąłem delikatnie jej dłoń. – Jestem tu i czekam, by ci to wszystko powiedzieć jeszcze raz... Kocham cię, Kate...




   Całe moje ciało pulsowało z bólu. Kiedyś był on moim przyjacielem. Przypominał mi, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze wiele przede mną. Bo przecież gdy odczuwasz ból, to znaczy, że wciąż żyjesz... Czułam się otumaniona przez leki, ociężała... Jakbym unosiła się z jakiejś gęstej cieczy, skąd naprawdę trudno było wypłynąć na powierzchnię. „Dlaczego tak bardzo chciałam to zrobić?” Spróbowałam poruszyć ręką, ale momentalnie przeszył mnie niemożliwy do opisania ból. Coś jednak ciągnęło mnie ku górze. Głos. Czule otulający mnie całą. Rozkoszne gorąco. Promieniowało od mojej dłoni i rozgrzewało mnie od środka. I ten głos...
   - Jest tyle powodów dla których nie tylko cię kocham, ale... ale zakochuję się w tobie wciąż i wciąż... Jestem tu skarbie. Jestem tu i czekam, by ci to wszystko powiedzieć jeszcze raz... Kocham się, Kate.
   „Ja też cię kocham, Lou...” Byłam bezpieczna. Ból był nie ważny. Był do pokonania. Potrzeba tylko kogoś, kto sprawi, że to wszystko ma sens. Kogoś, dla kogo można walczyć. „Louis...” Rozkoszowałam się jego imieniem w mojej głowie. „Louis...” Już samo to sprawiło, że czułam, iż mogę to zrobić. Mogę wypłynąć na powierzchnię. Spróbowałam poruszyć ręką. „Boli...
   - Louis...
   - Kate? – słyszałam go wyraźniej, czułam bliżej. „Był tutaj...” – Kate... Słyszysz mnie, skarbie? – „Głośno i wyraźnie...” Chciałam go dotknąć. Potrzebowałam go dotknąć.
   - Lou... – kolejna próba poruszenia dłonią i efekt był tak łatwy do przewidzenia. – Boli...
   - Wiem, kochanie... – usłyszałam przy uchu. – Zaraz przestanie... – miałam wrażenie, że obok jest ktoś jeszcze. Czułam go, ale nie mogłam usłyszeć. – Wszystko będzie dobrze...
   - Z-Zayn?
   - Nic mu nie jest. Czeka z chłopakami w poczekalni...
   Wiedziałam, że jeszcze o coś powinnam zapytać, ale nie mogłam sobie przypomnieć, co to miałoby być takiego. „Zayn jest cały...” jakby żelazna obręcz poluzowała uścisk na moim sercu. Czułam, że odpływam, choć tak bardzo tego nie chciałam...
   „Louis... Mój Louis...
   - Też cię kocham, Lou...




   Wśliznąłem się cicho do pokoju, nie chcąc nikogo obudzić. W końcu mogliśmy odetchnąć z ulgą. Po tych wszystkich godzinach niepewności, nareszcie zaświeciło słońce. „No, może jeszcze nie dosłownie...” zerknąłem w stronę okna, za którym rozciągało się granatowe niebo, rozjaśniane gdzieniegdzie światłami miasta.
   Rozejrzałem się dookoła, uśmiechając się pod nosem. Koniec zmartwień i powietrze z nas uszło. Danielle spała na fotelu, wtulona w Liama, który cicho pochrapywał. Niall przysnął na podłodze, opierając głowę o kolano Payne’a. Nawet Stylesa w końcu dopadło zmęczenie. Siedział na parapecie i opierając się o zimną szybę. „Z nieodłącznym telefonem w dłoni.” Spojrzałem na Louisa. „Nawet on...” uśmiechnąłem się widząc, że nie wypuścił dłoni Kate ani na moment. Pewnie później będzie połamany przez spanie w takiej pozycji, ale teraz nie czas się o to martwić. Okryłem go kurtką i sięgnąłem po wolne krzesło, by usiąść obok.
   - Zayn? – zamarłem z ręką na oparciu. Odwróciłem się powoli i napotkałem czujne „spojrzenie” brązowych oczu. Wpatrywałem się w nie oniemiały, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że przecież powinienem się odezwać.
   - Hej, Mała... – uśmiechnąłem się, widząc grymas na twarzy dziewczyny. Usiadłem ostrożnie obok Louisa. – Jak się czujesz? Zawołać pielęgniarkę?
   - Nie... Lou...
   - Śpi... – szepnąłem. Miałem przed sobą kolejny namacalny dowód, że tych dwoje jest dla siebie stworzonych. – Mogę go obudzić...
   - Niech śpi... – wyszeptała, gładząc kciukiem jego dłoń. Nagle zamarła w pół-ruchu. – Co z Markiem?
   - Wyliże się – powiedziałem, odsuwając jej z twarzy niesforne kosmyki. – Wszystko będzie dobrze. Martwiliśmy się tylko o ciebie...
   - Naprawdę nic wam nie jest?
   - Naprawdę... – uśmiechnąłem się. – Choć nie wiem, czy podoba mi się to, że skradłaś mi tytuł supermana...
   - On zawsze będzie do ciebie należał... – szepnęła. – Dziękuję, że przyszedłeś... Wtedy... Myślałam, że stracę was obu...
   - Nas obu? – powiedziałem cicho, nie wierząc, że jej głowy nie wypełniał wtedy tylko Louis.
   - Was obu... – powtórzyła, ocierając się policzkiem o moją dłoń, która jakimś cudem wciąż spoczywała na poduszce. – Dziwi cię to...
   - Trochę... Sam nie wiem dlaczego... – wzruszyłem ramionami, zapominając, że ona tego gestu nie może dojrzeć.
   - Jesteś moim przyjacielem...
   - Tak, to jest chyba najlepsze wyjaśnienie – uśmiechnąłem się. – Kocham cię, Kate... – „Nie wierzę, że to powiedziałem.” Zamarłem przerażony. Bałem się tego, co teraz powie, ale chciałem to wiedzieć. Potrzebowałem to wiedzieć, by móc dalej żyć.
   - Ja ciebie też – wyszeptała. – Ale... – „Oczywiście, że musi być jakieś ale...” – To zawsze był Lou. To zawsze będzie on – widziałem miłość w jej oczach i nie potrzebowałem żadnych słów, by wiedzieć, że oni są dla siebie stworzeni. „I zawsze byli...” – Uratowałeś mi życie... Dwa razy.
   - Ty uratowałaś moje... – powiedziałem cicho, kciukiem ścierając samotną łzę z jej skroni.
   - Może jesteś moim Aniołem Stróżem? – uśmiechnęła się delikatnie. Gubiłem się w głębi jej oczu i miałem wrażenie, że to ona jest moim aniołem. „Raczej Louisa...” poprawiłem się szybko.
   - Daleko mi do anioła... – przyznałem, a moją głowę wypełniły wszystkie „zbrodnie” jakie popełniłem w ostatnim czasie. „Skoro mamy taką chwilę szczerości...” – Pocałowałem cię... – powiedziałem to tak cicho, jakbym miał nadzieję, że tego nie usłyszy.
   - Wiem... – „Ale oczywiście usłyszała... Zaraz... Co?
   - Wiesz? – zdziwiłem się. Na jej twarzy nie znalazłem żadnych śladów tego, że brzydzi się tym co zrobiłem. Wydawała się spokojna i emanowała tym magicznym ciepłem i uczciwością. „Jak mogłem choć pomyśleć o tym, że ktoś taki jak ona, mógłby mnie pokochać?
   - Wiem...
   - Jak? Skąd? – wpatrywałem się w nią przerażony. Rozejrzałem się w panice dookoła, modląc się w duchu, by wszyscy smacznie spali. Nie potrzebowałem świadków tej rozmowy.
   - Niall opowiedział mi waszą wersję... – uśmiechnęła się. – Nie jestem głupia, Zayn. O sen nie byłoby tej całej afery...
   - Przepraszam... – powiedziałem po chwili, gdy cisza zaczęła mi dzwonić w uszach. „Co więcej mogłem zrobić? Co innego mogłem powiedzieć?
   - Jesteś moim przyjacielem i kocham cię, ale nie potrafiłabym pokochać cię tak jak jego... – spojrzałem na śpiącego przyjaciela i... wiedziałem, że tak ma być. Tym razem nie było zazdrości, a jedynie przekonanie, że oni mieli się odnaleźć. – On jest moim życiem... – dodała cicho, a kolejne łzy znikały w jej włosach. – Życiem, które uratowałeś...

niedziela, 20 października 2013

78


!!! Konkurs !!!
BLOG MIESIĄCA WRZEŚNIA




   „Coś było nie tak... Coś było bardzo nie tak...” Palenie w płucach wybudziło mnie z głębokiego snu, wywołanego lekami. Czułam się ociężała, mój umysł chyba wciąż jeszcze był pod działaniem środków nasennych, ale nawet pomimo tego, krzyczał alarmująco. Nie mogłam oddychać. Rozpaczliwie usiłowałam nabrać powietrza, ale coś zasłaniało mi usta i nos. Dłonie wystrzeliły z prędkością światła, by zerwać to coś z mojej twarzy, ale gdy natrafiły na ludzką rękę, już wiedziałam... I dopiero wtedy zaczęłam naprawdę panikować. Płuca bolały. Paliły żywym ogniem. Wołały o choćby odrobinę tlenu. Próbowałam zapanować nad swoim strachem, ale to naprawdę nie łatwe, gdy walczysz o życie. „Pomoc! Pielęgniarka! PRZYCISK!
   - Jesteś taka piękna, gdy się boisz... – usłyszałam przy uchu ten przerażający głos. „Boże...” – Mówiłem, że zawsze cię znajdę...
   Krew dudniła mi w uszach, serce biło jak oszalałe, a wszystko we mnie wołało powietrza. Rzucałam się na łóżku na tyle, na ile pozwalały mi jego dłonie. Próbowałam oderwać jego palce od mojej twarzy, ale równie dobrze mogłam od razu się poddać. Wiedziałam, że tylko sobie szkodzę. Panika tylko szybciej mnie zabija. „Boże, nie daj mi tak umrzeć... Proszę...” Zrobiło mi się niedobrze. Oczy wypełniły mi się łzami, a w ustach czułam smak krwi. „Louis!!!” Miałam ochotę wrzeszczeć i wołać o pomoc, ale jak na razie działało to tylko w mojej głowie.
   - To byłoby za proste, czyż nie? – jego znienawidzony głos ledwo docierał do mojego przerażonego umysłu. – W końcu coś mi się należy, za te wszystkie niedogodności, które musiałem przez ciebie znosić... – zaśmiał się złowieszczo, ale jego uścisk jakby zmalał i nagle wręcz zachłysnęłam się nabieranym powietrzem. Łapczywie łapałam oddech, krztusząc się własnymi łzami. „Pomocy!!!” Ledwo ta myśl zaświtała w mojej głowie, ponownie poczułam jego szorstką dłoń zasłaniającą mi usta. – Myślisz, że jesteś taka sprytna? Jeden, najmniejszy dźwięk, a skończysz jak ten pożal się Boże ochroniarz, którego ci postawili przed drzwiami... – „Mark?!? O nie... Mark...” – I on niby miał mnie powstrzymać? – roześmiał się szyderczo i po chwili zniżył się na tyle, że moje wierzgające dłonie dosięgnęły jego twarzy. Krzyknął zaskoczony. – Ty dziwko! Zadrapałaś mnie! – próbował uwięzić moje ręce, ale nie było to takie proste, skoro jedną dłonią wciąż zakrywał mi usta. „Nie poddam się bez walki” obiecałam sobie. Moja podświadomość pokazała mi obraz Louisa, takiego jakim go widziałam w mojej głowie. „W końcu mam o co walczyć...” – Dość! – powiedział i poczułam uderzenie, które wyrwało mi to jakże niedawno wywalczone powietrze z płuc. Zatkał mi nos i znów musiałam walczyć o oddech. Napawał się swoją władzą. Zacisnęłam palce na jego dłoni, próbując oderwać ją od mojej twarzy, ale była jak przyspawana. Ani drgnęła. Za to on wykorzystał ten moment, by uwięzić moje ręce. – Wiesz, że bardzo lubię, gdy jesteś taka waleczna, ale coś mi się zdaje, że zaraz ci przejdzie... – łaskawie pozwolił zaczerpnąć mi powietrza. Nachylił się nade mną tak, że czułam jego śmierdzący oddech. Jego ciało napierało na mnie, wciskając w materac. – Opowiedzieć ci, co mnie dziś spotkało? – „Idź się utop...” Usiłowałam się uwolnić, ale jak zwykle miał nade mną przewagę. Mimo to nie zamierzałam leżeć spokojnie i czekać, aż kolejny raz da się ponieść swoim chorym fantazjom. – Zadziorna się zrobiłaś – zaśmiał się. – Już prawie zapomniałem, jaką mi tym sprawiałaś przyjemność... – poczułam jego obrzydliwy język na twarzy. „Gdybym mogła, to przysięgam, zwymiotowałabym teraz prosto na niego...” – Ładny ten wasz domek... Prawdziwy pałacyk, prawda? A czego to w nim nie ma... Basen... Bilard... Fortepian... – zadrżałam ze strachu, gdy zdałam sobie sprawę, że on naprawdę opisuje mój dom. Od wewnątrz. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Moje serce zamarło. „Boże, Louis!” – Nie powiem, nie było łatwo się dostać do środka, ale za to jaka nagroda mnie czekała, gdy już mi się udało... Prawdziwe luksusy... A ta sypialnia... – nachylił się jeszcze bardziej. Czułam ciepło bijące od jego ciała. – Powiedz, Kate, pieprzyłaś się z nim w tym wielkim łóżku? Krzyczałaś, gdy cię posuwał do nieprzytomności? Nie... – szepnął, gdy nie doczekał się odpowiedzi. – Tylko ja potrafię sprawić, że tak krzyczysz... – poczułam jak wgryza mi się w ramię tak mocno, że mimowolnie jęknęłam z bólu. – Tylko ja tak potrafię... – przesuwał swoim językiem po miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były jego zęby. – Postanowiłem sobie na was zaczekać. Skoro już i tak tam byłem... – zaśmiał się z moich nieskutecznych prób uwolnienia się. – A wiesz jaka mnie spotkała nagroda za cierpliwość? – „Nabawiłeś się hemoroidów?” odpowiedziałam mu w myślach, zbyt przerażona tym, co miałam zaraz usłyszeć. „Boże, proszę... Wszystko, tylko nie on... Błagam...” zaklinałam drżąc z przerażenia. – Widzę w twoich oczach, że już wiesz kogo spotkałem... – „Nieee!!!” wierzgałam jak szalona, ale on tylko śmiał się i zacieśniał uścisk na moich ustach. Prawie na mnie leżał, uniemożliwiając jakikolwiek znaczący ruch. – Wyobraź sobie moją radość, gdy ujrzałem tego twojego niewydarzonego chłopaczka... A jak on się zdziwił? – zarechotał złowieszczo i w tym momencie brzmiał jak najprawdziwszy wariat, którym zresztą jest. – Wprawdzie byłem trochę rozczarowany, że ciebie z nim nie było, ale doszedłem do wniosku, że to tylko więcej zabawy dla mnie... – moje oczy wypełniły się łzami, które po chwili moczyły włosy i poduszkę. – Początkowo się stawiał, ale przecież taki kogucik to dla mnie pestka... – „Nie! Nie! Kłamiesz!” krzyczałam w głowie, a w każdym słowie była okropna rozpacz. „To nie może być prawda!” – Powiedz...Szczerze myślałaś, że takie nic cię przede mną ochroni? – i znów poczułam jego śmierdzący oddech, a po chwili jego język zlizywał łzy z mojej skroni. – Powiedzieć ci coś w tajemnicy? – zniżył głos do szeptu. – To ty go zabiłaś... – „Nie! Louis żyje! To nie może być prawda!” kręciłam głową na boki, próbując uwolnić się od nacisku jego dłoni, ale na nic się to zdało. – Gdyby nie ty, żyłby dalej w tym swoim pięknym domu... A tak?  – umilkł na chwilę, ale tylko po to, by znów wyszeptać mi coś do ucha. – Myślisz, że ten pedalski zespół zastąpi go kimś innym? – „Nie!!! Louis!!! Nie...” łkałam z rozpaczy, a on rozkoszował się każdą moją łzą, gdy opisywał mi ze szczegółami sposób, w jaki zabił chłopaka, którego kochałam ponad życie. „Boże... Dlaczego? Dlaczego...” łkałam wiedząc, że nie powinnam okazywać słabości. „Ale czy to jeszcze miało jakieś znaczenie? Bez Louisa...” Moje serce rozpadało się na kawałki, wraz z każdym słowem opisującym to, jak gasło życie w oczach Lou. – A wiesz, co było w tym wszystkim największą nagrodą? On wiedział, że pójdę prosto po ciebie i umierał ze świadomością, że nic nie może zrobić, by ci pomóc... – „Nieee!!! Boże! Nie Louis!!!” Miałam wrażenie, że ja też już nie żyję... że zabił mnie tą swoją przerażającą opowieścią. Tylko najwyraźniej mój mózg jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Ciało już wiedziało. Opuściła mnie cała wola walki. „Bez Louisa nie miałam już nic...” – Grzeczna dziewczynka... A teraz pójdziesz ze mną – powiedział, szarpiąc mnie do góry. – Jeden dźwięk i gorzko tego pożałujesz. Nie zmuszaj mnie, bym przez ciebie zabił kogoś jeszcze... – zniknął uścisk na moich ustach i ponownie mogłam swobodnie oddychać. „Tylko po co?” Akurat teraz nie miałabym nic przeciwko temu, by już nie potrzebować powietrza... – Ubieraj się! – coś się ode mnie odbiło i wylądowało na podłodze u moich stóp. Nawet nie zareagowałam. Było mi wszystko jedno. Przecież i tak byłam już martwa. „Bez Louisa...” Mocne szarpniecie za włosy do tylu, prawie złamało mi kark. Jego oddech owionął moją twarz. – Nie chcesz mnie bardziej zdenerwować, Kate – wysapał, a w jego głosie słychać było prawdziwą groźbę. – Wiesz przecież, co się wtedy dzieje... – zadrżałam na wspomnienie, gdy ostatnio błagałam go o to, by pozwolił mi umrzeć. Wtedy też go „zdenerwowałam”. I w tym momencie coś się we mnie obudziło.
   - Nie... – wyszeptałam, próbując opanować przerażenie. Odepchnęłam go z całej siły, ciesząc się, że zaskoczyłam go tym na tyle, iż musiał mnie puścić. Rzuciłam się w stronę, gdzie powinny znajdować się drzwi, ale jedyne co osiągnęłam, to zderzenie z jakimś wózkiem. Kilka przedmiotów z hukiem pospadało na podłogę. Miałam wielką nadzieję, że hałas kogoś zaalarmuje. Gdy poczułam ciągnięcie za włosy już wiedziałam, że jest za późno na ucieczkę...




   - Co tu, kurwa, robisz? – patrzyłem na postać stojącą przy oknie i najnormalniej w świecie nie wierzyłem, że miała czelność tu przyjść. Po tym wszystkim, co ostatnio odstawiała... – Jak tu weszłaś?
   - Dałeś mi klucz, głuptasie – uśmiechnęła się, posyłając mi jeden z tych swoich firmowych uśmiechów, a mi zrobiło się wręcz niedobrze na ten widok. „Jak mogłem być taki ślepy?” Miałem ochotę zdzielić się po głowie. – Nie pamiętasz?
   - Zmieniłem alarm... – wciąż nie spuszczałem z niej wzroku, zastanawiając się, czy jeśli zepchnę ją ze schodów, sąd uzna to za nieszczęśliwy wypadek. „Przez okno będzie bliżej, stary.” Moje drugie ja, jak zwykle miało ciekawe pomysły.
   - Zadzwoniłam do nich i powiedziałam, że zapomniałam kombinacji i niechcący go uruchomiłam – wzruszyła ramionami, a ja właśnie zdałem sobie sprawę, że sam ją uczyłem, co się robi w takim przypadku. „Jak mogłem być takim idiotą i podać jej hasła bezpieczeństwa? Normalnie medal za głupotę mi się należy...” Szybko zanotowałem sobie w głowie, by zmienić to, jak tylko się jej pozbędę. „Ten dywan idealnie by się nadawał do owinięcia zwłok...” podpowiedzi mojego mroczniejszego ja zdecydowanie mi się podobały. – Byli bardzo sympatyczni...
   - Następnym razem już tacy nie będą – warknąłem na nią, zaciskając pięści jeszcze mocniej. Naprawdę czułem, że mógłbym ją uderzyć. Jeszcze nigdy w życiu nie przywaliłem kobiecie. „Kiedyś musi być ten pierwszy raz, stary...” – Masz dokładnie minutę, by się stąd wynieść i wzywam policję – sięgnąłem po komórkę.
   - Lou... Kochanie... – jej oczy momentalnie wypełniły się łzami i wyglądała teraz jak wcielenie skruchy i rozpaczy. – Przepraszam... – „Tej pani już podziękujemy” moje drugie ja nieźle się rozochociło. „Oskar idzie do... Pierwszorzędna gra aktorska!” – Kocham cię... – ruszyła w moją stronę.
   - Trzydzieści sekund, Eleanor – powiedziałem, patrząc jej prosto w oczy. – Wynoś się stąd i nie wracaj – wskazałem jej drzwi. – A najlepiej nawet się do nas nie zbliżaj...
   - Proszę... Musisz mi wybaczyć... – załkała, ale tym razem wyjątkowo byłem odporny na kobiece łzy. – Nie wiem, co zrobię bez ciebie...
   - Jakoś sobie poradzisz...
   - Nie możesz mi tego zrobić – powiedziała. – Po tym wszystkim tak po prostu mnie wyrzucisz ze swojego życia?
   - Dokładnie tak – spojrzałem na nią, nic sobie nie robiąc z jej przedstawienia. – I jeszcze zatrzasnę za tobą drzwi...
   - Miałam rację. Mówiłam Pers, że ta mała przybłęda zrobiła ci pranie mózgu... – „Przez okno z nią!” Tym razem nie wiedziałem, które moje ja zabrało głos, ale miałem wielką ochotę zrealizować ten pomysł.
   - Raczej sprawiła, że przejrzałem na oczy – warknąłem, czując jak wzbiera we mnie złość. – I uważaj na słowa, bo naprawdę zaraz możemy oboje żałować, że nigdy nie grzeszyłem cierpliwością...
   - Grozisz mi?
   - Raczej ostrzegam – prawie wyplułem te słowa. – Jesteś chora, Eleanor. Włamałaś się tu i odgrywasz jakąś pieprzoną szopkę i liczysz na co? Że po tym wszystkim, co ostatnio wyprawiasz, popłaczesz mi tu trochę i o wszystkim zapomnimy? Jeśli tak, to jesteś bardziej walnięta, niż myślałem. Co tylko świadczy o tym, jaki byłem głupi, dając się nabierać na te twoje gierki... I jeszcze wciągnęłaś w to Perrie, wykorzystując jej przyjaźń. Jak się czujesz wiedząc, że rozwaliłaś jej związek z Zaynem? Jesteś z siebie zadowolona? – usłyszałem ruch za sobą i wiedziałem, że nasza rozmowa zaalarmowała Adama. – Wiesz, że on nosił się z kupnem pierścionka?
   - Perrie to idiotka – zaśmiała się. – Sama jest sobie winna. Myśli, że może zbawić cały świat, ale te jej dobre rady już mi bokiem wyłażą... Choć nie ukrywam, że lojalna z niej była przyjaciółka...
   - Mam nadzieję, że przejrzy na oczy i wykopie cię ze swojego życia dokładnie tak, jak ja – wskazałem w stronę drzwi w momencie, gdy mój telefon obwieścił nadejście wiadomości. – Adam pomoże ci się nie zgubić w drodze do wyjścia... – powiedziałem nawet na nią nie patrząc. – Oddaj mu też klucze. Już ci nie będą potrzebne... – Zdziwiony zauważyłem, że wiadomość jest od Kate. „Jak to możliwe?” Przesunąłem palcem po ekranie i moim oczom ukazało się zdjęcie mojej dziewczyny, śpiącej na szpitalnym łóżku. A pod nim trzy słowa, które zmroziły mi krew w żyłach. „Już za późno...” Rzuciłem się za nimi, prawie taranując ich na schodach. – Jedziemy do szpitala! – krzyknąłem, rzucając Adamowi telefon. Wypadłem przed dom, w panice rozglądając się za samochodem. Eleanor patrzyła się na mnie zdezorientowana. – Przysięgam na Boga, El, jeżeli miałaś z tym popaprańcem coś wspólnego, zniszczę cię.
   - Wsiadaj! – Adam wyjechał z garażu z piskiem opon. Wskoczyłem na siedzenie pasażera z przerażeniem przysłuchując się temu, co ochroniarz relacjonował komuś przez telefon. „Boże, nie może być za późno...




   Było za późno... „Co ja tu właściwie robię o tej porze? Jest środek nocy...” kolejny raz przez myśl mi przeszło, by zawrócić na pięcie i po prostu pojechać z powrotem do Nialla. Z podkulonym ogonem. Byłem więcej niż pewny, że przyjaciel przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Nawet pomimo tego, że ostentacyjnie wyłączyłem komórkę, gdy próbowali z Liamem się do mnie dodzwonić. „I tak mnie w końcu dorwą...” westchnąłem i pchnąłem ciężkie drzwi. Tutaj już nie było tak cicho. Przemknąłem się obok dyżurki pielęgniarek, modląc się, by mnie nie zauważyły. „Jak nic wykopałyby mnie do domu...” uśmiechnąłem się pod nosem na samo wyobrażenie takiej sytuacji. Ale zaraz przestało mi być wesoło. Stałem przed drzwiami, za którymi leżała Kate. „Pewnie w ramionach Louisa...” Odetchnąłem głęboko i dałem sobie mentalnego kopniaka na odwagę. Wystarczy tylko pchnąć drewnianą powierzchnię. „Tak. Tylko...” westchnąłem. Usłyszałem jak wewnątrz coś z hukiem upada na podłogę. „Co oni tam wyprawiają?” Pchnąłem ostrożnie drzwi, w myślach układając sobie to wszystko, co musiałem powiedzieć Kate i Louisowi. „Raz  się żyje” postanowiłem i... Zastygłem w miejscu, by po chwili rzucić się dziewczynie na ratunek.
   - Pomocy!!! – wydarłem się jeszcze licząc, że mój głos zaalarmuje ochronę. Kogokolwiek. Złapałem faceta za szmaty i oderwałem od szamoczącej się przyjaciółki. Mężczyzna zatoczył się na łóżko, przesuwając je o dobry metr, ale momentalnie się zreflektował i niczym rozjuszone zwierzę ruszył w moją stronę. – Kate! Uciekaj!
   - Zayn!!! – usłyszałem krzyk dziewczyny w tym samym momencie, w którym zderzyłem się ze ścianą. Facet okładał mnie pięściami, a je nie wiedziałem, czy mam się bronić, czy raczej rzucić się na ratunek Kate, która na czworakach próbowała dostać się do drzwi. „Jeszcze trochę, maleńka...” dopingowałem ją, zbierając kolejne uderzenia.
   - Jeszcze jeden? – spojrzałem w oczy mężczyźnie, który nie tak dawno mnie zabił. „Na szczęście tylko w moim śnie.” – Ty mała dziwko... – facet najwyraźniej usiłował wbić mi głowę w ścianę. W pewnym momencie poczułem krew spływającą mi po szyi. – Z iloma się pieprzyłaś? – warknął serwując mi lewy prosty. – A ty gdzie?!? – z wściekłością pchnął mną przez pół pokoju i rzucił się w stronę Kate, kopiąc ją w brzuch. To wszystko było jeszcze bardziej przerażające niż mój sen. To działo się naprawdę... – Zgrywałaś taką cnotkę, a teraz rżniesz się z kim popadnie?
   - Zostaw ją! – zdzieliłem go metalowym stojakiem po plecach. Upadł na Kate, a krzyk dziewczyny zadźwięczał mi w uszach. Przez chwilę miałem przewagę i poczułem, że to może się skończyć inaczej, niż w moim  koszmarnym śnie. Byłem tak zaabsorbowany tym, by zatłuc go na śmierć, że nie zauważyłem pistoletu w jego dłoni... Do momentu, gdy przystawił go do głowy Kate.
   - Dość! – splunął krwią i podniósł się, ciągnąc za sobą przerażoną dziewczynę. – A teraz bądź grzeczny i rzuć tutaj tą zabawkę.
   - Zayn... – jęk rozpaczy wydobył się z gardła Kate. „To nie może się skończyć tak jak wtedy...” patrzyłem na to wszystko, a strach wypełniał każdą komórkę mojego ciała. Wszystko zmierzało w tak dobrze mi znanym kierunku... Odrzuciłem stojak, naiwnie się łudząc, że może hałas temu towarzyszący, kogoś zaalarmuje. „Gdzie jest Louis?Mark? Gdzie jakaś pieprzona pielęgniarka?” zastanawiałem się w panice. Widziałem strach Kate. Tak wielki, że praktycznie ją paraliżował. Z obrzydzeniem obserwowałem jak facet przyciąga ją do siebie i obłapia brudnymi łapami. Złożył na jej skroni pocałunek, nie spuszczając ze mnie wzroku.
   - Bohaterowie zawsze umierają młodo – powiedział mężczyzna, kierując broń w moją stronę. „Przynajmniej nie oberwę w plecy...” zauważyłem, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. – Podoba ci się moja mała, co? – ścisnął ją tak mocno, że załkała z bólu, a następnie przejechał językiem po jej twarzy, zlizując z niej łzy. „Boże, nie mogę tak stać. Muszę coś zrobić...” Nie mogłem na to patrzeć, ale nie potrafiłem oderwać wzroku. – Była taka czysta i niewinna... – spojrzał na nią, a następnie przyssał się do jej ust. Zrobiłem krok do przodu, ale momentalnie jego uwaga powróciła do mnie. – A wy zrobiliście z niej dziwkę. Zbrukaliście coś, co należy do mnie – spojrzał mi w oczy. Widziałem w nich moją śmierć. „Czy to w ogóle jest możliwe?” Kątem oka zauważyłem metalową tackę leżącą na podłodze. – I dlatego ty też zginiesz – zakończył i wycelował prosto we mnie. Nie było żadnego filmu ze scenami z mojego życia, który wypełniłby moją głowę. Jedynie myśl, czy zdążę chwycić pożądany przedmiot, nim dosięgnie mnie kula... „Czy to w ogóle jest możliwe?
   - Nie!!! – Kate wyrwała mu się i skoczyła do przodu. Dokładnie w moim kierunku. Zaskoczyła go tym całkowicie. Rzuciłem się na metalowy przedmiot, gdy rozległ się strzał. Nic nie poczułem. Z całej siły zamachnąłem się i zdzieliłem faceta w głowę, modląc się, by to wystarczyło, byśmy z Kate mogli uciec z pokoju. Mężczyzna upadł na podłogę, krzyknął wściekle i ponownie wycelował we mnie. Kolejny strzał. Niczym na zwolnionym tempie widziałem, jak koszula faceta pokrywa się krwią. Spojrzałem zaskoczony w stronę drzwi. Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo ucieszyłem się na widok policjanta. Odwróciłem się w stronę przyjaciółki, chcąc ją przytulić i zapewnić, że już po wszystkim... że jest bezpieczna... że teraz wszystko będzie już dobrze...
   - Kate! – opadłem na kolana, przerażony tym, że szpitalny strój Kate był pokryty krwią. „Nie, nie nie... Nie tak miało być...” łkałem, próbując dłońmi zatamować krwawienie. Gorąca ciecz przepływała mi przez palce. – Nie, Kate... Boże... Pomocy!!!
   - Zayn... – posłała mi delikatny uśmiech. – On...
   - Już wszystko dobrze... – zapewniłem ją, kątem oka rejestrując, jak policjant schował broń i kiwnął koledze stojącemu przy drzwiach. Momentalnie pokój wypełnił się lekarzami i pielęgniarkami. Tuliłem do siebie dziewczynę, składając pocałunki na jej czole i zapewniając, że wszystko będzie dobrze... Nic sobie nie robiłem z tego, że i moje ubranie pokryło się krwią. „Jej krwią...” Coś ciekło mi po twarzy. – Dlaczego to zrobiłaś, głupia?
   - Lou... – wyszeptała przez łzy. Sanitariusze dosłownie wyrwali ją z moich objęć. W jej oczach był taki ból, że na sam widok zamarło mi serce. Wyglądała jakby poddała się jeszcze przed rozpoczęciem walki. „Boże, nie...
   - Zaraz tu będzie – zapewniałem ją, wyrywając się pielęgniarce, która przyciskała mi coś do skroni. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Próbowałem wyjąć komórkę z kieszeni spodni. – Louis zaraz tu przyjedzie, słyszysz?
   - Nie przyjedzie...




   Wyleciałem z domu jak strzała zaraz po telefonie od Liama. Zdążyłem jeszcze tylko krzyknąć dziewczynom i Andy’emu, co się stało i już mnie nie było. Ktoś tam na górze najwyraźniej nade mną czuwał, bo dojechałem do szpitala w rekordowym tempie, łamiąc przy okazji chyba każdy możliwy przepis ruchu drogowego. Na moje szczęście policja najwyraźniej miała dziś co innego do roboty. „I chwała im za to...
   Wbiegłem do szpitala, przeciskając się przez ruchome drzwi. „One zdecydowanie powinny się szybciej otwierać” pomyślałem, gdy rozmasowywałem bark, którym zahaczyłem o szklaną taflę. „No i już wiadomo, gdzie podziała się cała policja” rozejrzałem się z niedowierzaniem, kierując się prosto do wind. Nerwowo przytupywałem nogą, czekając aż drzwi otworzą się na odpowiednim piętrze. Gdy to się stało, pierwsze co ujrzałem, to menadżera z komórką przystawioną do ucha i drugą, na której coś zawzięcie pisał. „Nie wygląda za dobrze...” Tutaj też pełno było policji.
   - Paul? – mężczyzna spojrzał na mnie i szybko zakończył rozmowę. – Co się dzieje? Liam nic mi nie umiał powiedzieć... Gdzie Kate?
   - Jeszcze ją operują – powiedział prowadząc mnie w głąb korytarza. Oblał mnie zimny pot. Z trudem przełknąłem ślinę. „O-Operują?” – Tak samo Marka. Zayna też zabrali...
   - Boże... – z każdym słowem menadżera robiło mi się bardziej słabo. „Co tu się stało?” – C-Czy oni...
   - Jeszcze nic nie wiemy... – westchnął sfrustrowany. W tym momencie znów rozdzwonił się jego telefon. – Udostępniono nam jedną poczekalnie, bo oczywiście pełno prasy się zleciało... – otworzył przede mną drzwi, przed którymi stało dwóch policjantów. Przyjrzeli mi się uważnie i powrócili do przerwanej dyskusji.
   - Louis... – podszedłem szybko do przyjaciela, który siedział na podłodze pod ścianą i wyglądał jak uosobienie nieszczęścia i rozpaczy do jakiejś nieskończenie wielkiej potęgi. Łzy płynęły po jego twarzy, ale nawet nie zadawał sobie trudu ich wytarcia. Ukląkłem przed nim i porwałem go w ramiona. Chciałem mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafiłem tego zrobić. „Bo co, jeśli wcale nie będzie dobrze?” Ta myśl dosłownie zakuła mnie w serce. Czułem łzy przyjaciela, wsiąkające w moją koszulkę i drżenie jego ciała, gdy raz po raz wstrząsał nim szloch. – Co się stało? – zapytałem cicho, gładząc go po plecach i spoglądając na Liama i Nialla, siedzących obok i obserwujących nas ze smutkiem w oczach.
   - To był on – powiedział cicho Payne, obejmując ramieniem przyjaciela, który płakał równie mocno, co Louis. – Jeszcze dokładnie nic nie wiemy, ale Paulowi udało się dowiedzieć, że doszło do szamotaniny i Kate została postrzelona – Lou zatrząsł się na te słowa. Poczułem jak zaciska dłonie na mojej koszulce. – Mark też oberwał. Właśnie ich operują...
   - Paul mówił, że Zayn... – zacząłem, ale natychmiast przerwałem widząc, że rozpacz na twarzy Nialla tylko się powiększyła.
   - Nie wiemy co z nim... – powiedział cicho Liam. – Podobno mocno oberwał w głowę i zemdlał... Chyba...
   - Kurwa! – zdenerwowałem się. – Czy ktoś tutaj wie, coś na pewno? Mam nadzieję, że tym razem złapali tego skurwysyna – warknąłem, nerwowo przeczesując włosy.
   - Tak – przyjaciel pokiwał głową, jednocześnie starając się jakoś uspokoić Horana. – Podobno jego też operują... Został postrzelony przez policjanta. Ten, który stoi za drzwiami powiedział nam, że Zayn też całkiem nieźle poturbował faceta...
   - Brawo, Malik! – ucieszyłem się z tego, bo prawdę mówiąc sam chętnie przywaliłbym kilka razy temu zboczeńcowi. Przez głowę przeszła mi myśl, że raczej nikt nie płakałby po tym psychopacie, ale zaraz ją odgoniłem, bo jego zdrowie było teraz dla mnie najmniej ważne. Zapadła cisza. „Ona mnie chyba ostatnio prześladuje...” westchnąłem, rozsiadając się wygodniej i obejmując Louisa ramieniem. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, by wiedzieć, co się dzieje w jego głowie. – To nie twoja wina, Lou... – przyjaciel pokręcił głową nawet na mnie nie patrząc. – Gdybyś z nią został, to teraz pewnie leżałbyś na stole operacyjnym zamiast Marka...
   - Mogłem z nią być... – wyszeptał.
   - Wygoniła cię do domu, bo byłeś wykończony... – tłumaczyłem jak dziecku. – Słaniałeś się na nogach...
   - To nic... Mogłem...
   - Nie ma sensu tak gdybać, Lou... – wtrącił się Liam. – Równie dobrze wszyscy moglibyśmy tak mówić... Przecież my także mogliśmy zostać... – Louis popatrzył na niego swoimi załzawionymi oczami, ale już nic nie powiedział. Ja jednak wiedziałem, że to wcale nie znaczy, iż przestał się obwiniać. Ten typ już tak ma...
   - Po prostu chciałbym już coś wiedzieć... – westchnął i oparł głowę na moim ramieniu. – To czekanie mnie dobija...




   Czas dłużył się niemiłosiernie. Chyba nie ma nic gorszego, niż takie bezczynne czekanie, gdy ktoś kogo kochasz walczy o życie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Naprawdę wydawało się, że czas stanął tu w miejscu. Louis wyglądał jakby mógł zasnąć na stojąco i pewnie dlatego od dobrej godziny przemierzał pokój nerwowym krokiem, praktycznie wyrywając sobie przy okazji włosy z głowy. „Wszystko, byle nie zasnąć...” westchnąłem, zerkając na parapet, na którym walały się kubki po kawie. „Choćbym chciał, nie potrafiłbym ich zliczyć...” Niall leżał zwinięty na fotelu i gapił się w ekran komórki nic niewidzącym wzrokiem. Odkąd dostaliśmy telefon od Paula, przyjaciel cały czas sobie wyrzucał, że to przez jego bezmyślność Zayn uciekł z mieszkania. Na razie nie potrafił dopuścić do siebie wiadomości, że cokolwiek Zayn tu robił, najprawdopodobniej uratował Kate, więc raczej nie będzie miał do nikogo żalu... Harry siedział na drugim parapecie i zawzięcie esemesował z Alex. Dobre pół godziny zajęło mu przekonanie jej, że powinna zostać w domu. Zastanawiałem się jak to między nimi jest... Nie da się ukryć, że odkąd ją poznał, był o wiele szczęśliwszy...
   - Dlaczego to tak długo trwa? – Louis z nerwów kopnął śmietnik, stojący pod ścianą. Niall miał wiele szczęścia, bo pocisk przeleciał przez pół pokoju i odbił się dosłownie kilka centymetrów nad nim.
   - Ej! – krzyknął, zeskakując z fotela, na którym walały się teraz przeróżne papierki. W drzwiach natychmiast pojawił się policjant.
   - Wszystko w porządku – zapewniłem go szybko, podchodząc do przyjaciela, który cały aż trząsł się z tej bezsilności. – Lou... Musisz się uspokoić...
   - Nie mów mi co muszę, Liam – warknął, odpychając mnie i poszedł pomóc Niallowi zbierać rozsypane śmieci. – Przepraszam... – usłyszałem jeszcze jego zmęczony głos. „Boże, ile jeszcze?” westchnąłem sfrustrowany, bo to czekanie i mi się dawało we znaki.
   Nagle drzwi ponownie się otworzyły i policjant posłał nam sympatyczny uśmiech, odsuwając się, by zrobić komuś przejście. Stałem jak wmurowany, obserwując Zayna, pchanego na wózku przez rosłego pielęgniarza. Wszyscy zaniemówiliśmy, patrząc się w zmęczone oczy przyjaciela. Z pomocą mężczyzny wstał z wózka i posłał nam delikatny uśmiech. Jego twarz wyglądała jak po regularnej bijatyce, a łuk brwiowy zdobiły niebieskie szwy. Wyglądał na wyczerpanego, ale to akurat była cecha nas wszystkich.
   - Hej – powiedział cicho. Pierwszy ocknął się Niall, rzucając się przyjacielowi w ramiona i przepraszając za wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. Łącznie z tym, jakim to jest dupkiem. Choć nie za bardzo wiem, o kim była akurat ta myśl. – Jest dobrze, stary... Jest dobrze... – „I kto by pomyślał, że skończy się na tym, iż to Zayn będzie nas uspokajał...” Louis stanął za plecami Horana, jakby czekał na swoją kolej, by uściskać przyjaciela. Ale gdy już to zrobił, to było coś więcej... „W końcu kolejny raz Zayn uratował Kate...” Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło być inaczej. „Ona musi żyć.
   - Dobrze, że masz twardy łeb – Harry nie byłby sobą, gdyby nie rzucił jakiegoś swojego błyskotliwego tekstu. – Pusty, ale przynajmniej ze stali – zaśmiał się, obdarzając przyjaciela mocnym uściskiem. Doczekałem się i swojej kolejki.
   - Cieszę się, że jesteś cały – powiedziałem, przytulając go do siebie.
   - Taa... – próbował się uśmiechnąć, ale trochę nieporadnie mu to wyszło. – Też się cieszę... Przez chwilę naprawdę myślałem... – przerwał, a jego wyraz twarzy zmienił się momentalnie. – Co z Kate? – wyszeptał przerażony.
   - Jeszcze nie wiemy – westchnąłem, pomagając mu usiąść w fotelu. „Czyżby znowu połamał żebra?” zauważyłem grymas bólu na jego twarzy. – Wciąż ich operują...
   - Ich? – zdziwił się. Spojrzał mi w oczy w poszukiwaniu odpowiedzi. Niall przysiadł na oparciu i zaczął się nerwowo bawić tasiemką na karku Zayna. Jakby potrzebował tej bliskości, by uwierzyć, że przyjacielowi naprawdę nic nie jest.
   - Ją i Marka – powiedział Lou, przysuwając sobie krzesło i siadając obok. – Nic nam nie mówią. Za każdym razem, gdy usiłujemy się czegoś dowiedzieć, słyszymy tylko, że trzeba czekać i być dobrej myśli... Przysięgam, że jeszcze raz to usłyszę i nie wytrzymam... – jego słowa przeszły w głośne łkanie.
   - Będzie dobrze, Louis... – Zayn ścisnął dłoń przyjaciela w pokrzepiającym geście, a potem zapatrzył się w jakiś punkt nad jego głową. Aż spojrzałem na ścianę za nami, by się przekonać, czy czegoś tam nie ma. – Postrzelił ją... – odezwał się cicho po chwili. – Zamiast mnie. Wzięła na siebie moją kulkę...
   - Co tam się stało? – zapytał Harry, siadając na podłodze i opierając się o nogi Louisa. Wszyscy chcieliśmy wiedzieć, jak doszło do tego, że troje naszych przyjaciół skończyło na stole operacyjnym, ale tylko Hazz miał odwagę zadać to pytanie głośno.
   Słuchaliśmy słów Zayna, a przerażenie malowało nasze twarze. To co opowiadał brzmiało jak żywcem wyjęte z jakiegoś filmu grozy. Z ta różnicą, że działo się naprawdę. Przez człowieka, który był książkowym przykładem psychopaty, dwie bliskie nam osoby walczą teraz o życie. Nikt nie zapytał Zayna, co tak właściwie robił w szpitalu w środku nocy. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, że był na miejscu, gdy był potrzebny. „Jak zawsze...” odetchnąłem z  ulgą, obserwując przyjaciół, którzy, każdy na swój sposób, przetwarzali to wszystko, co przed chwilą usłyszeliśmy.
   - Ona myślała, że nie żyjesz... – powiedział po przedłużającym się milczeniu. – To dlatego to zrobiła... Wzięła kulkę przeznaczoną dla mnie, bo jakimś cudem uwierzyła mu, że nie żyjesz – spojrzał w oczy Louisowi i to było wszystko. Reszta nie wymagała słów. Wiedzieliśmy w końcu, co się wydarzyło. Teraz musieliśmy tylko czekać, jakie będą tego konsekwencje. „Boże, jak ja nienawidzę takiego czekania...




   Umierałem od tej całej bezczynności... Sam już nie wiem, od ilu godzin byliśmy na nogach, ale coraz trudniej przychodziło mi walczenie ze snem. Z jednej strony zazdrościłem Zaynowi, bo po lekach, które dostał, spał teraz jak zabity, z głową na kolanach Louisa. Ale z drugiej strony... „Musiałem tu być dla Katy...” Skoro nawet Zayn nie pojechał do domu, by odpocząć w wygodnym łóżku, to i ja wytrzymam. „Muszę wytrzymać...” westchnąłem, przecierając zmęczone oczy. „Nie ma innej opcji.
   Zazdrośnie spojrzałem na Liama, któremu zmęczenie odeszło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko pojawiła się Danielle. Siedzieli teraz razem na fotelu w kącie sali i przyjaciel cicho relacjonował jej wszystko, czego do tej pory się dowiedzieliśmy. „Było tego tak strasznie niewiele...” westchnąłem.
   Harry rozłożył się obok mnie na podłodze i praktycznie nie wypuszczał telefonu z dłoni. Zerknąłem mu przez ramię, by tylko utwierdzić się w przekonaniu, że pisze z Alex...
   - Co ty jej tak ciągle wysyłasz, skoro nie dowiedzieliśmy się niczego nowego od od ponad godziny? – zapytałem szeptem.
   - Ona pomaga mi nie zasnąć... – wyjaśnił, sięgając po kolejną kawę. Odłożył ją w momencie, gdy na ekranie zamigotała mu nowa wiadomość.
   Wszyscy kogoś mają...” westchnąłem ciężko i przymknąłem oczy, by choć na chwilę dać im odpocząć. „Louis ma Katy... Liam ma Danielle... Zayn, o ile tego nie spieprzy, ma Perrie... I wygląda na to, że - oficjalnie, czy też nie - Harry ma Alex... A co ze mną?” Byłem żałosny. Katy walczyła o życie, a ja... Przed oczami stanęła mi postać Katie. Wymknęła mi się już tyle razy, że jeszcze trochę i będą mogli nakręcić na tej podstawie jakąś beznadziejną komedię. „Może na pocieszenie daliby mi zagrać główną rolę” uśmiechnąłem się pod nosem. Wcisnąłem słuchawkę do ucha, chcąc spróbować, czy możne muzyka sprawi, że trochę spanie mi odejdzie. „Jakie jest prawdopodobieństwo, że z tylu piosenek, akurat losowo trafię na tą?” pokręciłem głową z niedowierzaniem, wsłuchując się w pierwsze takty utworu McFly „If U C Kate”. „Przysięgam, jeśli tylko Katy nic nie będzie, to znajdę moją Katie, choćbym miał zawiesić bilbord na Big Benie...
   Pojawienie się Paula sprawiło, że trochę się ożywiliśmy. „I to wcale nie za sprawą kilku kartonów pizzy, które przyniósł.” Opowiedział nam, co udało mu się w międzyczasie dowiedzieć i jednym słowem było tego wkurzająco niewiele.
   - Próbujemy poprzesuwać, co się tylko da, byście nie musieli lecieć w niedzielę, ale strasznie opornie to idzie... – westchnął menadżer. – Rodzice Zayna zaraz tu będą. Może im uda się go zabrać do domu...
   - Wątpię... – powiedziałem pod nosem, przyciągając do siebie karton z pizzą.
   - Czy ktoś dzwonił do Perrie? – Paul spojrzał na nas pytająco. – Może ona...
   - Nigdzie nie idę... – odezwał się przyjaciel, głosem ochrypłym od spania. – Nic mi nie jest. Słyszałeś co lekarz powiedział...
   - Miedzy innymi, że możesz majaczyć po tych wszystkich prochach, które w ciebie wpakowali – zaśmiał się menadżer. Po chwili jednak spoważniał i przeszedł na ten swój „biznesowy” tryb. – Wiecie, że nie da się anulować tego wyjazdu...

   - Nigdzie nie jadę bez Kate. – „Normalnie déjà vu...” Zauważyłem, że nikogo nie zdziwiły słowa Louisa. Nawet Paul nie wydawał się nimi zaskoczony.
   - Myślę, że teraz nie jest najlepszy czas na tą dyskusję – powiedziała cicho Danielle i przysięgam, Paul wyglądał na zawstydzonego. Gdy rozdzwoniła się jego komórka, właściwie uciekł z pokoju. „Tak, Dani to potrafi usadzić... Jednym spojrzeniem...

   - Była u mnie Eleanor... – odezwał się Louis, gdy cisza zaczynała już dzwonić w uszach.
   - Co? Kiedy? – Harry uniósł głowę tak gwałtownie, że aż kark mu strzelił. – Gdzie?
   - W domu... – powiedział cicho Lou i zrelacjonował nam wszystko ze szczegółami. Łącznie z pokazaniem wiadomości, którą dostał.
   - Myślisz, że miała z tym wszystkim coś wspólnego? – Danielle wpatrywała się w niego wyczekująco.
   - Nie wiem... Nie sądzę... – Louis nerwowo przeczesał włosy. – Sam nie wiem... Wydawała się kompletnie nie wiedzieć, co jest grane, ale czy ja wiem... – wzruszył ramionami. – Ostatnio okazało się, że jest całkiem niezłą aktorką... – dodał smutno i spojrzał na Zayna. – Za to na pewno Perrie nie miała z tym nic wspólnego. Eleanor ją wykorzystała... Gdybyś słyszał, co wygadywała... Niedobrze się od tego robiło...
   Patrzyłem na przyjaciela, który wydawał się rozważać usłyszane przed chwilą słowa. „Jeżeli to go nie przekona, to już nie wiem...” Miałem wrażenie, że przez chwilę na jego twarzy malowała się wielka ulga, ale możne tylko mi się wydawało... Znów milczeliśmy.
   Po pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i wszystkie oczy skierowały się w stronę kobiety, stojącej obok policjanta. Wyglądała jak my. Jakby ledwo stała na nogach z przemęczenia. Posłała nam ciepłe spojrzenie, ale nie znalazłem w nim radości. „Jaką wiadomość nam przekaże?” Trząsłem się ze strachu i dosłownie wstrzymałem oddech. Nawet zacisnąłem kciuki. Tak na wszelki wypadek.
   - Przykro mi...