Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Biorąc pod uwagę fakt, że
przez pierwsze kilka minut myślałam, że to nadal sen, ktoś był bardzo wytrwały.
„Jak szkoda, że te starania najwyraźniej działają wybiórczo” uśmiechnęłam się, słysząc równomierny oddech mojego chłopaka. Leżałam wtulona w
gorące ciało Louisa i zastanawiałam się, czy powinnam go obudzić...
- Co tak im walisz w te drzwi? – usłyszałam zaspany głos
Harry’ego. – Daj im pospać...
- Paul kazał ich obudzić... – okazało się, że to Niall był
tym wytrwałym osobnikiem. – Bez nich nie będzie śniadania... – jęknął i to
przesądziło sprawę.
- A nie możesz po prostu wejść i ich obudzić? – zapytał Harry.
- No wiesz... Jeszcze mi życie miłe... – zachichotałam, słysząc ton głosu przyjaciela.
- Lou? – odezwałam się cicho i spróbowałam wydostać spod
silnych ramion chłopaka. – Musimy wstać... – pukanie wciąż nie ustawało.
- Jeszcze pięć minut... – zamruczał z ustami przy moim
karku i tylko mocniej mnie do siebie przyciągnął.
- W pięć minut Niall może umrzeć z głodu... – zaśmiałam
się cicho, drżąc pod wpływem jego dotyku. – Nie możemy do tego dopuścić?
- Co? – rozluźnił uścisk i mogłam obrócić się do niego przodem. – Dzień dobry – mruknął i złożył szybkiego buziaka na moich ustach. –
Co jest? Kto się tak dobija?
- Niall – uśmiechnęłam się. – I coś mi się wydaje, że nie
przestanie, dopóki nie wstaniemy...
- Horan! Przestań walić w te drzwi! – zawołał Lou,
przewracając się z jękiem na plecy. Pukanie ustało.
- Katy? Lou? Musicie wstać... – głos przyjaciela był wręcz
błagalny. – Umieram z głodu... – powiedział płaczliwym głosem. – Wszyscy
umieramy. Choć akurat niektórzy z powodu kaca...
- Dlaczego on po prostu nie zejdzie na dół? – westchnął
Louis. – A ty gdzie? – złapał mnie w pasie, gdy próbowałam się podnieść. – Ukradłaś
mi koszulkę...
- Sam mi ją dałeś do spania – zaśmiałam się.
- Nie przypominam sobie – poczułam jego dłonie na biodrach.
– Chyba po prostu musisz mi ją oddać. Teraz... – zrobiło mi się gorąco na samą
myśl.
- Louis! – odezwał się Harry. – Masz dokładnie pięć
sekund, by schować małego w spodniach i wchodzimy do środka... – zaśmiałam się,
słysząc zestaw epitetów, którymi obdarzył pod nosem przyjaciela.
- Chyba jednak zostaniesz w tej koszulce – westchnął. –
Ale odbiję to sobie później...
- Jezuuu... – jęknął Harry, otwierając drzwi. – Wy jeszcze
w łóżku? Ile można spać?
- Czy to retoryczne pytanie? – Lou nawet nie drgnął. – Mogę
ci pokazać...
- Już ty mu lepiej nic nie pokazuj – przerwał Niall,
siadając na brzegu łóżka. – Paul powiedział, że mamy się mu nie pokazywać na oczy bez
was... – jęknął.
- A co nas taki zaszczyt spotkał? – zaśmiał się Louis, a
po chwili jęknął z bólu, gdy Harry postanowił się wcisnąć między nas.
„Przynajmniej mogę iść do łazienki” uśmiechnęłam się i czym prędzej czmychnęłam
z sypialni.
- Trochę wczoraj zabalowaliśmy... – usłyszałam jeszcze
wyjaśnienie Liama. Reszta utonęła wraz z odkręconym prysznicem.
Pół godziny później, popędzani przez Nialla, kierowaliśmy
się do restauracji. Sądząc po tym, że dwaj panowie byli bardzo milczący
wnioskuję, że wczorajszy wypad im się udał.
- A oto i moje gwiazdy! – Paul wydawał się być w
zaskakująco dobrym humorze. – Jednak czasami potraficie słuchać... Kto by
pomyślał... – usłyszałam kilka marudzących pod nosem głosów i chciało mi się
wręcz parsknąć ze śmiechu. – Klucze, poproszę. Idę sprawdzić pokoje i nie radzę
wam stąd wychodzić...
- Co mu zrobiliście? – zapytał Louis, prowadząc mnie do
stolika i pomagając usiąść.
- Tak jakby późno wróciliśmy... – mruknął Liam i opadł na
krzesło obok mnie.
- Dokładnie – usłyszałam cierpiący głos Zayna. „Coś mi się
wydaje, że nie tylko o godzinę tu chodzi...” uśmiechnęłam się.
- Jest szwedzki stół! – oznajmił Niall radośnie i mogłabym
przysiąc, że pewnie mu się oczy zaświeciły. – Tyle jedzeniaaa... – „I już go
nie ma” zaśmiałam się, słysząc jak pogania Harry’ego.
- Na co masz ochotę kochanie?
- Byle nic na słodko – uśmiechnęłam się. – Wprawdzie nie
mamy daleko, ale wolałabym dojechać bez żadnych problemów z żołądkiem...
- Boże... – jęknął Liam. – Nie przypominaj mi o problemach
z żołądkiem...
- To zaraz coś ci przyniosę... – poczułam wargi Lou we włosach. Miałam wrażenie, że jakoś dziwnie odwlekał to pójście po śniadanie. A
może tylko mi się wydawało, w końcu te jego zawahanie nie trwało dłużej niż
kilka sekund. Usłyszałam ciężkie westchnienie Zayna. „Czyżby to o niego chodziło?”
- Liam... – powiedziałam cicho. – Wiem, że nie masz siły,
ale czy mógłbyś pójść powiedzieć Louisowi, żeby mi wziął herbatę?
- Jasne... – przyjaciel od razu się podniósł. – Nie ma
sprawy.
- Dziękuję. – Przeczucie mnie nie myliło. Atmosfera przy
stole zrobiła się co najmniej dziwna. I jakkolwiek to słowo niczego konkretnie nie określa,
to czułam jakby właśnie ktoś postawił ścianę między mną a chłopakiem siedzącym
naprzeciwko. – Czy ta wasza ostatnia kłótnia z Louisem sprawiła, że i na mnie
się gniewasz?
- Proszę? – ucieszyłam się, słysząc ton jego głosu. Jego
oburzenie było szczere. – Oczywiście, że się na ciebie nie gniewam. Skąd w
ogóle ten pomysł? – wzruszyłam ramionami. – I nie pokłóciłem się z Louisem...
- Nie, wy tylko się pobiliście – sprostowałam.
- Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy, a że obaj byliśmy
pijani, to skończyło się to tak, a nie inaczej – powiedział pod nosem. – Wciąż
jesteśmy przyjaciółmi...
- Którzy najwyraźniej mają właśnie ciche dni – dodałam. –
Czy prawdą jest to, co mówi Harry? Lou złamał rękę na twojej głowie? Nic ci się
nie stało?
- Jak mówi Styles, mam twardy łeb – westchnął Zayn. – A
Louis...
- Wcale nie złamałem ręki – usłyszałam cichy głos mojego
chłopaka. – Dlaczego wszyscy w kółko to powtarzają? – usiadł obok mnie i
momentalnie owiał mnie smakowity zapach.
- Pewnie dlatego, że to prawda – parsknął Niall.
- Gówno prawda... – mruknął pod nosem Louis, a ja nie
mogłam się nie roześmiać. Czasami naprawdę był uparty jak dziecko.
Najedzeni, czekaliśmy na Paula. „No prawie najedzeni...”
spojrzałem na Nialla, który jeszcze kończył pochłanianie tego, co miał na
talerzu. „Zagadka dnia: widząc trzy talerze na stole, ile osób jadło śniadanie?
Trzy lub Horan” zaśmiałem się ze swoich myśli. „Mdli mnie na sam widok...” przeniosłem wzrok na Kate, która siedziała cierpliwie, bawiąc się kolorowym swetrem, który trzymała na kolanach.
- Boże, ile jeszcze? – jęknął Zayn, podnosząc się z miejsca. – Muszę
zapalić...
- Nigdzie nie idziesz – Harry pociągnął go za pasek z powrotem na
krzesło. – Kazał czekać, to czekamy. Nie podpadnę mu dzisiaj...
- Boisz się, że cię nie puści do Alex? – Liam posłał mu
rozbawione spojrzenie. – Skoro zgodził się na ich wyjazd do Doncaster, to i
tobie się zgodzi...
- Już się zgodził, ale to nie znaczy, że nie może zmienić
zdania, gdy go znów czymś wkurzymy. Więc powtarzam – znów pociągnął Malika na
krzesło. – Siadaj na dupie. Czekasz z nami.
- Spokojna twoja rozczochrana... – zaśmiał się Niall. –
Właśnie przyszedł – spojrzałem w kierunku drzwi. Paul wydawał się szczerze
zaskoczony.
- Normalnie zaczynam myśleć, że ktoś was podmienił w
nocy... – parsknął. – Ale nie do końca – rzucił w Nialla koszulką.
- Ups... – Horan posłał mu przepraszające spojrzenie. –
Sorry, musiałem jej nie zauważyć...
- Co ty nie powiesz... – zaśmiał się Paul. – Harry –
spojrzał na przyjaciela. – Samochód już na ciebie czeka. Jedziesz z Andym. I
widzę was z powrotem najpóźniej jutro o dziesiątej. Zrozumiano?
- Jasne – Styles wyszczerzył zęby w uśmiechu i zerwał się
na równe nogi. – To na razie – machnął nam i uściskał Kate. – Pa, Mała.
Pozdrowię Alex od ciebie.
- Koniecznie... – uśmiechnęła się.
- Ucałuj ją od nas wszystkich – powiedziałem, puszczając mu oczko.
- To macie jak w banku! – krzyknął, wychodząc.
- Ucałuj ją od nas wszystkich – powiedziałem, puszczając mu oczko.
- To macie jak w banku! – krzyknął, wychodząc.
- Normalnie zawinął się w trzy sekundy – parsknął Niall. –
Wy mi nie chcecie wierzyć, ale ja wam mówię... Tam coś się dzieje między
nimi... Wspomnicie moje słowa...
- No przecież już się przyznał – jęknął Liam.
- Serio? – Horan wyglądał na zaskoczonego. – W sensie, są
razem?
- Chyba wciąż nad tym pracują... – dodał Zayn.
- Gotowi? – Paul przypomniał o swojej obecności. – Kate?
Lou? Wasz samochód też czeka. Gdybyście mieli nie wrócić na noc, to zadzwońcie
– pokiwałem mu głową. – Chciałbym, by jeszcze Robbie pojechał z wami... –
menadżer czekał na reakcję Kate, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało, bo w odpowiedzi posłała mu delikatny uśmiech. – A reszta do
autokaru. Zayn, pojedziesz do domu już z Leeds. Może być?
- Jasne... – wzruszył ramionami i pierwszy ruszył do
drzwi.
- Wygląda na to, Liam, że mamy dziś randkę – Niall
wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zaszalejemy sobie?
- Byle nie tak jak wczoraj – wtrącił się Paul, wskazując
mi czarny samochód. Robbie już siedział na kółkiem.
- Bawcie się dobrze – Liam posłał mi wiele mówiące
spojrzenie. – I uważajcie na siebie... – dodał bezgłośnie. Kiwnąłem mu głową na
znak, że zrozumiałem.
Przy akompaniamencie ogłuszających pisków fanów, ładowaliśmy
się do naszych pojazdów. John zajął miejsce obok kierowcy. Wsiedliśmy z Kate do
środka i dopiero wtedy Mark zajął miejsce za nami.
- Duży ten samochód... – usłyszałem cichy głos Kate.
- Taki, jakim zazwyczaj się przemieszczaliśmy –
wyjaśniłem. – Przynajmniej mamy sporo miejsca, by rozprostować nogi...
- To rzeczywiście plus – uśmiechnęła się, opierając o mój
bok. Uniosła głowę do góry i miałem wrażenie, że chce o coś zapytać, ale
ostatecznie nic nie powiedziała, tylko wtuliła się we mnie bardziej.
- Powiedz, co chciałaś...
- Nie... – pokręciła głową. – To nic...
- No mów... – namawiałem ciekawy, co też jej chodzi po
głowie. Słysząc jej westchnienie wiedziałem, że zaraz się dowiem.
- Długo będziesz się gniewać z Zaynem? – zapytała cicho, a
ja cały się spiąłem na te słowa. „Ona to czuje, idioto!” przywołałem siebie do
porządku.
- Nie gniewamy się... – powiedziałem pod nosem, sam w to nie wierząc.
- Wprawdzie nie wiem, o co wam poszło i prosiłeś bym na
razie o nic nie pytała, ale... – przygryzła wargę i posłała mi niepewne „spojrzenie”.
- Ale... – zachęciłem, by mówiła dalej.
- Jest moim przyjacielem – powiedziała. – A mam wrażenie,
że przez tą całą sprawę nie chce już ze mną nawet rozmawiać... – westchnęła. –
To przeze mnie się pokłóciliście?
- Oczywiście, że nie! – zaprotestowałem. – Co ty
opowiadasz? I wcale się nie pokłóciliśmy... – sprostowałem. – Po prostu za dużo
wypiliśmy...
- Zayn też tak mówi, ale to nie może być tylko to... –
splotła nasze palce razem. – Od tamtego dnia zachowujecie się dziwnie, a on
praktycznie ze mną nie rozmawia...
Nie wiedziałem co powiedzieć. Wcześniej byłem wściekły,
gdy zauważyłem, że Liam zostawił ich samych przy stoliku. W ogóle wydawało mi się, że Zayn ma w dupie, to co mu nagadałem. A teraz dowiaduję się, że stosował
się do tych, jak się okazało głupich, zakazów i jedyne do czego one
doprowadziły, to sprawienie przykrości Kate. „Boże, jestem takim debilem...”
odetchnąłem głęboko. Przecież wiedziałem jak długo zajęło mu przekonanie do
siebie Kate. Najdłużej ze wszystkich. Uratował jej życie. „Tobie też...” nie
mogło się powstrzymać moje drugie ja. „Uratował nam życie...” poprawiłem się.
Nie byłem ślepy, zauważałem te drobne gesty sympatii między nimi. „I zawsze to
Kate je inicjowała...” musiałem przyznać uczciwie. „Za to jak on już
postanowił, to raz a dobrze...” rozległo się w mojej głowie.
- Lou? – zapatrzyłem się w te niesamowite oczy. – Czy
zrobiłam coś nie tak?
- Nic nie zrobiłaś, kochanie – przytuliłem ją mocno i
oparłem policzek w jej włosach. – To ja jestem idiotą... – przyznałem zgodnie z
prawdą. – Porozmawiam z nim jutro i wszystko naprawię. Wszystko będzie dobrze...
– ucałowałem ją delikatnie. „Przynajmniej taką mam nadzieję...”
- No ile jeszcze? – mimo iż powoli wkurzałem Andy’ego tym
pytaniem, to nie mogłem się powstrzymać, by go nie zadać.
- Jakieś dwie minuty krócej, niż kiedy pytałeś ostatnio –
powiedział, ciężko wzdychając. – Śpieszysz się, jakbyś na własny ślub pędził...
- Bardzo śmiesznie – mruknąłem, zaplatając ramiona na
piersi. – Powiedziałeś półtorej godziny, a jedziemy już...
- Godzinę i dziesięć minut – dokończył za mnie. – Ta
dziewczyna naprawdę zawróciła ci w głowie, dzieciaku...
- Nie rozumiem dlaczego ja nie mogłem prowadzić – udałem,
że nie słyszałem jego komentarza. „Ani tym bardziej tego, że nazwał mnie
dzieciakiem. Też coś...”
- To proste – uśmiechnął się pod nosem. – Chcę jeszcze
pożyć.
- Jakiś ty zabawnyyy...
- Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – I to tylko jedna z
moich zalet... – prychnąłem na te słowa. – A drugą jest to, że jestem
piekielnie dobrym kierowcą, którego nie wyprowadzisz z równowagi swoim marudzeniem. Więc bądź tak
dobry i zrelaksuj się. Nie wiem... Poklikaj
na komórce, posłuchaj muzyki... Cokolwiek, tylko przestań w końcu zrzędzić jak
stara baba... – po takich słowach mogłem tylko się zamknąć. „Kto tu dla kogo
pracuje?” ostatnie słowo musiało należeć do mnie. „Co z tego, że nie
wypowiedziałem go na głos..”
Jakimś cudem, gdy już się zamknąłem, podróż zleciała
szybko. Nim się obejrzałem, wkraczaliśmy do szpitala i przez cały czas czułem
na plecach rozbawione spojrzenie Andy’ego. Poza tym małym szczegółem, czułem
się tu jak w domu. „Jakkolwiek dziwnie to brzmi...” Pomachałem przyjaźnie
pielęgniarkom i skierowałem się prosto do pokoju Alex. Uśmiechnąłem się na
widok policjanta, siedzącego na krześle przy drzwiach. „Trzy razy zdążyłbym mu
przywalić w łeb, zanim by mnie zauważył...” westchnąłem. „Już niedługo...”
przypomniałem sobie w myślach. I ruszyłem do drzwi.
- Nie możesz wejść, Harry – odezwał się, nawet nie
podnosząc głowy znad krzyżówki, którą rozwiązywał.
- Niby dlaczego? – spojrzałem na niego zdziwiony. „Następny, który będzie mi mówił, co mam robić...”
- Jest u niej lekarz – powiedział spokojnie i wskazał na
wolne krzesła obok siebie. – Musicie zaczekać.
- Coś się stało? – włosy zjeżyły mi się na plecach i poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku.
„Boże...”
- Nic mi o tym nie wiadomo – uśmiechnął się. – Zwykły
obchód... – usiadłem obok i odetchnąłem z ulgą. „Osiwieję przez tą babę...” – Największy
port morski we Włoszech? – zapytał. – Pięć liter...
- Genua – odezwał się Andy, a ja spojrzałem na niego,
jakby mu właśnie trzecie oko wyrosło. „Czy jeszcze czegoś o nim nie wiem?”
Streściłem Alex wszystko to, co się u nas działo ostatnio
i przysięgam, że gdyby nie to, że ma nogę podczepioną do sufitu, to właśnie byłaby w połowie drogi do Kate.
- Jak to możliwe? – spojrzała na mnie i tym razem chyba
czekała na odpowiedź. – Jak mogliście go nie poznać? Jakim cudem podszedł tak
blisko? A w ogóle to jak się tam dostał? Nie trzeba mieć specjalnych zaproszeń?
– „A jednak nie tak do końca z tym czekaniem...” – No powiedz coś w końcu!
- Czekam aż dasz mi dojść do słowa... – popatrzyłem na nią
wymownie. – Jak na razie rzucałaś pytaniami niczym karabin maszynowy.
- No, ale już możesz mówić...
- Tak naprawdę, to nie jesteśmy tak do końca przekonani,
że on tam był – opowiedziałem jej o nagraniach i spostrzeżeniach policji. –
Tylko to, że Kate jest święcie przekonana, iż to był jego głos trochę nam nie
pasuje...
- Ona by go z nikim nie pomyliła... – powiedziała, wciąż
rozmyślając nad ta sytuacją.
- Wiemy... – westchnąłem. – Wierz mi, nic jej się nie stanie. Paul wzmocnił ochronę. Współpracujemy z policją i przede wszystkim
jesteśmy ostrożni. I jakkolwiek beznadziejnie to brzmi w tym momencie, to będzie dobrze...
- A jak Kate się czuje? Muszę przyznać, że mnie
zaskoczyłeś tym zdjęciem... – w końcu mogłem zobaczyć jej uśmiech, choć jeszcze
nie sięgał oczu.
- Sam bylem zaskoczony – przyznałem. – Jay jest
nieobliczalna i najwyraźniej uwielbia robić Louisowi niespodzianki.
Przynajmniej tym razem nie przyłapała ich in flagranti – parsknąłem.
- Tym razem? Nie wierzę – zaśmiała się. – Już jej się to
zdarzyło?
- Nie aż tak całkiem, wiesz... – poruszałem komicznie
brwiami. – Ale Louis właśnie zamierzał schrupać Kate na śniadanie. Gdy
Tomlinsonowie wpadli do kuchni, akurat ją obmacywał na blacie...
- Ale numer – roześmiała się i teraz to był prawdziwy
uśmiech. Jej oczy świeciły złotym blaskiem. – Masz więcej takich newsów,
Styles?
- By to tylko... – pokazałem jej kilka zdjęć, które
skopiowałem od Nialla z telefonu. „Czasami dobrze mieć przyjaciela, który z taką pasją wszystko fotografuje...” Zachwycała się każdym kolejnym, nie mogąc
wyjść z podziwu, jak Kate jest na nich szczęśliwa. „I zakochana...” – Tylko mi
tu nie rycz...
- No wiesz co – przewróciła oczami. – A swoja drogą,
dlaczego dopiero teraz oglądam te zdjęcia? Nie mogłeś mi ich wcześniej wysłać?
- Trzeba było sobie założyć te konta, o których ci
mówiłem, to oglądałabyś je sobie na bieżąco – przerzuciłem piłeczkę na jej
stronę. „Czy to rumieniec?”
- Kiedy ja nie mam zielonego pojęcia o czym ty do mnie
mówisz... – przyznała w końcu.
- Daj ten telefon – westchnąłem. „I oczywiście Liam miał
rację... Jak zawsze.” Patrzyłem jak przeszukuje pościel. – Boże, ty naprawdę
trzymasz go w majtkach – zaśmiałem się.
- Oczywiście – parsknęła. – I obowiązkowo na włączonych
wibracjach... Wiesz jakie to przyjemne?
- Znam lepsze sposoby, by było przyjemnie... – puściłem
jej oczko.
- No nie wiem – w końcu znalazła telefon i mi go podała. –
Te wibracje naprawdę są niesamowite...
- A ja mam bardzo zwinne paluszki... – zamruczałem,
zakładając jej konto na Instagramie i gdzie tam jeszcze potrzeba...
- Ja też – parsknęła. – Nie żebym się chwaliła...
- Mógłbym potraktować to jako wyzwanie... – powiedziałem
cicho, a słysząc jej przyspieszony oddech wiedziałem, że nie tylko mi robi się
gorąco. – I muszę przyznać, że nawet gdyby okazało się, że moje są
sprawniejsze, to i tak byłabyś zwycięzcą – spojrzałem na nią znad telefonu. – W
pewnym sensie...
- Nie wierzę, że prowadzimy tą rozmowę – wyszeptała. –
Lepiej przestańmy, póki jeszcze masz miejsce w spodniach...
- A skąd pomysł, że mam? – puściłem jej oczko, dodając jej
kolejnych obserwowanych.
- Ty naprawdę jesteś zboczony – parsknęła, uśmiechając się
szeroko i opadając ciężko na poduszki. Z przyjemnością zawiesiłem wzrok na jej
piersiach, unoszących się z każdym oddechem. – I nie gap się na moje cycki –
„Przyłapany..” uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jestem wyposzczony – przyznałem. – To czekanie na ciebie
jest cholernie frustrujące...
- Uważaj, bo ci uwierzę – parsknęła. – Wyposzczony? Z tym
tabunem fanek gotowych wskoczyć ci do łóżka?
- Tak się składa, że ostatnio tylko z jedną wskoczyłem do
łóżka – uśmiechnąłem się , odkładając komórkę. – A raczej próbowałem. Niestety
łóżko tego nie wytrzymało...
- Nawet mi nie przypominaj – zaśmiała się. – Po tamtym
napadzie głupawki, wszystko mnie bolało jeszcze przez tydzień...
- No popatrz, a mówią, że śmiech to zdrowie – zapatrzyłem
się na jej rozciągnięte w uśmiechu wargi. – A swoją drogą, to chyba mniej cię
boli niż ostatnio...
- Szwy się w końcu zaczęły zrastać... – powiedziała,
oblizując usta w jakiś taki dziwnie erotyczny sposób. „A może tylko mi się wydaje?” –
Nareszcie, bo nawet kichnąć sobie nie mogłam...
- W końcu dobra wiadomość – ucieszyłem się.
- Tak... – przygryzła wargę i już wiedziałem, że z tym wyposzczeniem,
to nie przesadzałem. – A co do tego wyjazdu... – zaczęła.
- Nie mam zamiaru o tym znowu dyskutować – powiedziałem
szybko. – Wszystko już postanowione. No chyba, że chcesz mi podać listę rzeczy,
które jeszcze mam ci spakować...
- Jeszcze? – spojrzała na mnie, mrużąc oczy w skupieniu. –
Co dokładnie wziąłeś z mojego domu? Coś więcej niż to? – zatoczyła ręką okrąg,
wskazując rzeczy, które przywiozłem jej ostatnio do szpitala. Wyszczerzyłem
zęby w uśmiechu. – Zabiję cię, Styles!
- No co się rzucasz – próbowałem grać urażonego, ale
raczej mi to nie wyszło. – Powinnaś mi dziękować, że sąsiadka nie zdążyła ci
zajrzeć do szuflady z bielizną...
- Grzebałeś mi w majtkach? – uniosła się na łokciach, a na
jej policzkach zakwitł cudny rumieniec. „No kto by pomyślał...”
- Chciałbym... – parsknąłem, ale myślałem zdecydowanie o
czymś innym.
- Bądź przez chwilę poważny, Styles – jęknęła.
- Nie mogę być poważny, kiedy gadamy o grzebaniu w twoich
majtkach – śmiałem się już na całego. – Czy ty wiesz, co się właśnie dzieje w
mojej biednej głowie?
- Hula przeciąg, bo tak w niej pusto? – zapytała, wciąż
czerwona na twarzy, a ja tylko bardziej zacząłem się śmiać. – Jesteś
psychiczny... Idź się leczyć.
- Ale tylko, jeśli położą mnie z tobą w pokoju – nie
mogłem przestać się śmiać. – A co do tych twoich majtek... – wziąłem głęboki
oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze...
- No wykrztusisz to w końcu, czy mam poczekać aż
dojdziesz? – przewróciła oczami i opadła na poduszki, ale udało mi się zauważyć
ten mały uśmieszek na jej twarzy.
- Dojdę tylko razem z tobą, skarbie – posłałem jej całusa.
– I to już niedługo, mam nadzieję... A twoje majtki zostały ładnie zapakowane i czekają już pewnie na twój
przyjazd – zauważyłem, że przygryza wargę. „Czyżby próbowała się nie śmiać?” –
Oczywiście z kilkoma innymi drobiazgami. Sam pakowałem...
- Tego się niestety obawiałam... – westchnęła, nakrywając
oczy dłonią.
- No chyba nie będziesz mi się tu mazać, co? – podniosłem się i przysiadłem na brzegu łóżka. – To przecież nic takiego...
- Zamknij się, Styles – mruknęła. „Coś mi się wydaje, że to
nie reakcja na moje dobre serce...” Jej mina do najweselszych nie należała, ale
w oczach miała ten złocisty błysk. „Mógłbym w nie patrzeć godzinami...” Niby
też brązowe, ale takie inne niż te niesamowite i trudne do opisania oczy Kate.
W tych nie było żadnej tajemnicy. Wszystko było podane jak na dłoni. „I nie
nazywam się Harry Edward Styles, jeżeli ona właśnie nie myśli o tym samym, co
ja...” uśmiechnąłem się pod nosem i pochyliłem się, by kolejny raz zakosztować
tych cudnych warg. „Jak ja uwielbiam mieć rację...”
- No, nareszcie jesteście – mama przywitała nas od progu. –
Gdzie wyście byli tyle czasu?
- Pokazywaliśmy Kate miasto – zawołała Daisy, rzucając się
mamie na szyję. – I byliśmy na placu zabaw, i w parku, i w szkole, i na lodach,
i...
- Daisy... – jęknęła Phoebe, zeskakując z pleców Marka,
który służył jej za środek transportu.
- Ups – mała wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Tego chyba
miałam nie mówić...
- Lody, tak? – Dan stał w drzwiach do ogrodu, ubrany w ten swój
pocieszny fartuszek do grillowania. – To chyba nie macie już ochoty na hamburgery?
- Hamburgery! – zawołały razem i pobiegły na zewnątrz.
- Chyba jednak mają...
- Chyba jednak mają...
- Naprawdę nie wiem, skąd one mają tyle energii – zaśmiała
się Kate, opierając się o mnie. – Mnie ta wycieczka wykończyła, a one przez
cały czas biegały jak szalone...
- Geny Tomlinsonów – westchnął Dan. – Zamiast krwi mają
napoje energetyczne... – zarobił kuksańca w bok. – Za co?
- Z miłości... – uśmiechnąłem się, widząc mamę szczęśliwą.
– Idźcie się odświeżyć, dzieci i zaraz przyjdźcie do nas. Kolacja już prawie
gotowa i koniecznie muszę posłuchać o tym waszym zwiedzaniu... Panowie,
zapraszam... Nie krępujcie się. Wiecie, gdzie co jest...
Zaciągnąłem Kate do najbliższej łazienki i przyparłem ją do
drzwi, jeszcze zanim przekręciłem w nich zamek. Zaśmiała się cicho i przygryzła
dolną wargę. „Czyż mogłem jej nie uwolnić?” uśmiechnąłem się. „Louis, wybawca
maltretowanych ust...” Musnąłem delikatnie jej wargi, po czym doszło do mnie, że
już nie mam obok dziewczynek, ani ochrony, ani żadnych fanów i wpiłem się w nie, jakby od nich zależało moje życie.
- Tego mi było trzeba... – wydyszałem, gdy w końcu palące
płuca, zmusiły mnie do przerwania pocałunku. – Dlaczego ja nie wpadłem wcześniej
na pomysł, by przekupić je lodami? Wrócilibyśmy wcześniej...
- Pewnie dlatego, że tak jak one, wspaniale się bawiłeś,
pokazując mi te wszystkie swoje ulubione miejsca... – uśmiechnęła się
promiennie, obejmując mnie w pasie. – Jak bardzo złą dziewczyną będę, jeśli
wygonię cię z łazienki?
- Bardzo... – musnąłem jej usta. – Bardzo złą...
- No i co ja teraz zrobię? – poczułem jej paluszki pod
moją koszulką.
- Hmmm... – udałem, że się zastanawiam. – Doprawdy nie
wiem jak mi to wynagrodzisz. Nic mi nie przychodzi do głowy – kolejny raz musnąłem jej wargi. – Ale nie martw się, coś wymyślę – powiedziałem i oderwałem
się od niej. „Co było wyjątkowo trudne...”
- Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz... – zauważyłem
błysk w jej oczach i ledwo się powstrzymałem, przed ponownym przyparciem jej do
drewnianej powierzchni. Zamiast tego, jak na dobrego chłopaka przystało, zaznajomiłem
ją z łazienką i szybko z niej wyszedłem.
Poczułem, że Kate zadrżała i mocniej wtuliła się w mój
bok. I tak bardzo jak chciałbym sobie przypisywać te dreszcze, to wiedziałem,
że nie tym razem...
- Zimno ci, skarbie? – potarłem jej ramię, by je rozgrzać.
– Miałaś sweterek, prawda?
- Został w samochodzie... – powiedziała cicho.
- Pójdę po niego – zaofiarował się Robbie. – I tak miałem
iść zapalić...
- Pójdę z panem – Lottie zerwała się z ławki. – Wezmę go
dla Kate, a pan się spokojnie dotleni...
- Z tym dotlenieniem, to całkiem niegłupi pomysł jest – John
poszedł za nimi.
- Mark, zmieścisz coś jeszcze? – Dan obracał kolejne
pachnące kawałki na grillu.
- Nie da rady... – ochroniarz jęknął, klepiąc się po
brzuchu. – Zjadłem już chyba posiłki na cały tydzień...
- Karkówka jest gotowa... – kusił Dan.
- Kar... – Markowi aż się oczy zaświeciły. Dosłownie. Z
takim zapałem podawał talerz, że szczerze wątpiłem w te jego przejedzenie. – To
chętnie...
- Kate? Lou? A wy?
- Ja, dziękuję – zaśmiała się moja dziewczyna, jednocześnie
ubierając sweter, który przyniosła Lottie. – Jestem tak objedzona, że rozważam
właśnie zamienienie się spodniami z Louisem.
- Nie wiem, czy bym na to poszedł, skarbie – podałem talerz Danowi.
– W twoje spodnie nie wejdzie nikt powyżej dwunastego roku życia...
- A zwłaszcza jego tyłek, by się nie zmieścił – Phoebe
posłała mi szczerbaty uśmiech.
- Oj, grabisz sobie w papierach, grabisz... – pogroziłem
jej palcem. – Ja sobie to zapamiętam...
- Oj, tam – uśmiechnęła się ta mała diablica. – Wszyscy
wiedzą jaką masz dobrą pamięć... – bliźniaczki wybuchnęły śmiechem, a po chwili
przyłączyli się wszyscy pozostali.
- Powinienem się chyba obrazić, ale w tym też nie jestem
za dobry, więc zostańmy przy tym... – przewróciłem oczami, ku ich uciesze. „Wcale się nie poddałem, po prostu nie
chcę tego przeciągać...”
- Mamo! – rozległo się wołanie Lottie. Spojrzałem w okno na piętrze. – Widziałaś moje
spodnie? Te zielone...
- Są tam, gdzie się rozbierałaś! – odpowiedziała spokojnie mama.
- A gdzie się rozbierałam?
- No, mam nadzieję, że w domu, dziecko... – zaśmiała się
mama, a zaraz po niej Kate. Zresztą chyba już wszyscy chichotali pod nosem.
- Bardzo śmieszne! – zawołała jeszcze siostra i zamknęła z trzaskiem okno.
- Kate, wiesz jak poderwać Liama? – odezwała się po chwili
Fizzy.
- Jej taka wiedza nie potrzebna – wtrąciłem się w trybie
natychmiastowym.
- Oj, kochanie – poczułem jej dłoń na udzie. – To może być
przydatna informacja.
- Wcale nie.
- Ale my chcemy wiedzieć – zawołała Phoebe, wbijając mi
łokieć w żebra, a Daisy solidarnie pokiwała głową. Mogłem tylko skapitulować. „Znowu? Jaki twardziel z ciebie...”
- Wystarczy go tylko zapytać... – powiedziała Fizzy.
- A on ci powie, że nie ma czasu, bo jest bardzo zajęty...
– wtrąciłem zadowolony. – Coś mi się widzi, że kiepskie te twoje metody...
- Pewnie tak powie, ale od razu znajdzie chwilę, gdy zobaczy łzy
w twoich oczach...
- Gdyby nie Danielle, to mogłaby być prawda – odezwała się
Kate. – On przecież nie znosi, gdy dziewczyna płacze...
- Żaden facet tego nie znosi – powiedziałem. – Ale to nie
znaczy, że umawia się z każdą beksą...
- Nie znasz się – mruknęła Fizz, pokazując mi język. – I nie mówimy o każdym
facecie, tylko o Liamie.
- Właśnie, kochanie – Kate posłała mi znaczący uśmiech. –
Nie znasz się...
- A niech wam będzie... – „Która to już moja kapitulacja?”
- Dziewczynki, na was już chyba pora... – odezwała się
mama, gdy już co po niektórzy zaczęli przysypiać. Reakcja była łatwa do
przewidzenia. Zaczęły się jęki i błagania.
- Ale tylko jak Kate z nami pójdzie – powiedziała w końcu
Daisy, która przez cały wieczór nie odlepiła się ani na moment od mojej
dziewczyny. – Bo mamy dla ciebie prezent...
- Dla mnie? To w takim razie, pójdę z największą przyjemnością... – zacząłem się podnosić razem z nimi.
- Ale ty nie – Phoebe popchnęła mnie z powrotem na
huśtawkę. – Tylko Kate.
- Ale...
- Ja z nimi pójdę – odezwała się Lottie, domyślając się,
co mnie martwi. – I przyprowadzę ci ją z powrotem – puściła mi oczko.
- To ja też – Fizzy oczywiście nie mogła być gorsza.
Odprowadziłem wzrokiem tą małą procesję. Bliźniaczki uwiesiły się po obu
stronach Kate i prowadziły ją, jakby to była ich życiowa misja. Gdy zniknęły w
środku, poczułem, że ktoś obejmuje mnie ramieniem.
- Jak się czujesz, kochanie? – usłyszałem głos mamy tuż
przy moim uchu.
- Dobrze – uśmiechnąłem się, spoglądając na nią. Posłała
mi spojrzenie mówiące, że nie z nią te numery. Westchnąłem ciężko. – Chwilami kompletnie bezsilny...
- I jak? – odezwałam się, wychodząc z łazienki. – Może
być?
- Naprawdę pasuje? – Fizzy była autentycznie zdziwiona. –
Nie sądziłam, że będzie...
- Dziękuję za pożyczenie mi piżamy – uśmiechnęłam się.
„Powinnam się martwić tym, że zmieściłam się w ubranie młodszej siostry
Louisa?” – Jest strasznie wygodna i mięciutka w dotyku...
- Wiem... – powiedziała dziewczynka, łapiąc mnie za rękę, na której miałam zawiązaną bransoletkę, własnoręcznie przez dziewczynki wykonaną.
- Ślicznie w niej wyglądasz – odezwała się Lottie.
Poczułam jej palce na plecach, gdy prowadziły mnie do sypialni. – Wprawdzie
widać, że powinna być w innym rozmiarze, ale nie jest źle...
- Nareszcie... – głos Louisa połączony był z okropnym
skrzypieniem łóżka. – Co wy tam jakiś pokaz mody urządzałyście? Ile można się przebierać?
- A co? Stęskniłeś się? – zaśmiała się Lottie.
- A żebyś wiedziała – powiedział. – Wynocha do łóżek...
- Patrzcie jak to mu się do spania śpieszy... – zaśmiała się
dziewczynka, ale po uścisku na dobranoc, zniknęła z siostrą za drzwiami.
- Wyglądasz... – usłyszałam, że powstrzymuje się od
śmiechu. – Normalnie brak mi słów... Chodź tu do mnie – chwycił za materiał
bluzki i przyciągnął mnie do siebie. Opadliśmy na łóżko, które obwieściło swoje
niezadowolenie, okropnie głośnym skrzypieniem. – Ups...
- Ups? – próbowałam się odrobinę wygodniej ułożyć, ale
każdy mój ruch, związany był z okropnymi dźwiękami. – Co ty zrobiłeś temu
biednemu meblowi? – zachichotałam.
- Trochę po nim skakaliśmy z Harrym – zaśmiał się, gdy
zmiana pozycji została głośno obwieszczona. – Nie sądziłem, że aż takie są tego
skutki...
- Skakaliście, tak? – zaśmiałam się. – Chyba nie chcę znać
tej historii...
- A szkoda, bo jest całkiem zabawna – rozległo kolejne, przeraźliwe skrzypienie,
gdy przetoczył się nade mnie. – Wyglądasz strasznie słodko w tej piżamce –
poczułam jego dłoń sunącą powoli po moim udzie i momentalnie zrobiło mi się
niesamowicie gorąco. – Choć nigdy bym nie podejrzewał Lottie o taki gust...
- A kto powiedział, że to jej? – powiedziałam cicho,
wciągając gwałtownie powietrze, gdy jego dłoń zawędrowała pod materiał bluzki.
- Co? – wiedziałam, że zamarł, wpatrując się we mnie. Czułam jego wzrok na mojej twarzy. Po
chwili zaczął się trząść z powstrzymywanego śmiechu. Niestety skrzypienie łóżka
towarzyszyło każdemu jego drżeniu. W końcu wybuchł głośnym śmiechem, chowając
głowę na moim ramieniu. – Nie wierzę... – wysapał. – Ale rzeczywiście, to
bardziej w stylu Fizzy... – śmiał się już na całego, a ja razem z nim. Choć ja
chyba bardziej z tego całego skrzypienia niż z faktu, że zmieściłam się w
ubranie jego młodszej siostry. – Może bliźniaczki powinny ci coś pożyczyć? –
rechotał nadal. I nie uspokoił się nawet kiedy jego telefon obwieścił nadejście
nowej wiadomości. Usłyszałam dźwięk odblokowywania komórki i po chwili Louis
trząsł się jeszcze bardziej.
- Kto to? – zapytałam, wiedziona ciekawością.
- Mama uprzejmie nas informuje, że te skrzypienie słychać
pewnie i na końcu ulicy... – wiedziałam, że spiekłam raka. – Wiesz, co to
znaczy?
- Że musisz przestać się śmiać?
- Nie – poczułam jego usta na swoich. – Że śpimy na podłodze... – pociągnął mnie za sobą i stoczyliśmy się z łóżka z głośnym hukiem.
Oczywiście wciąż śmiejąc się jak nienormalni...
- Przez ciebie mnie wyrzucili – wciąż nie mogłem uwierzyć,
że pielęgniarka kazała mi wyjść i wrócić rano. „Ostatnim razem jakoś jej nie przeszkadzało że siedziałem całą noc...”
- Nie przeze mnie. Nie przeze mnie... – Andy praktycznie
ciągnął mnie do samochodu. – Jak już, to przez to, by Alex mogła odpocząć...
- Przy mnie też odpoczywała... – nie przekonywały mnie
jego argumenty. – Wyglądała lepiej niż ostatnimi czasy...
- Może i promieniała w twojej obecności – wepchnął mnie do
środka i zatrzasnął drzwi. – Pasy – zajął fotel kierowcy. – Pasy – spojrzałem obrażony,
ale posłusznie zrobiłem to, o co prosił. – Chodzi mi o to, że potrzeba jej snu,
a w twoim towarzystwie, to było ostatnie, o czym myślała...
- Hmmm... – uśmiechnąłem się pod nosem. „Może i racja...”
- Co jest, kur... – Andy zahamował z piskiem opon,
dosłownie kawałek od czarnego vana, który zajechał nam drogę. „Gdyby nie
ta pasy...” odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na nieudolnego kierowcę i zamarłem.
- To on... – patrzyłem się w twarz człowieka, który
próbował zabić moją dziewczynę i tak strasznie skrzywdził Kate. – To on! Kurwa!
– zacząłem się szarpać z pasem, próbując wysiąść z samochodu.
- Harry, zostań w środku! – krzyknął Andy, wysiadając.
Facet zaśmiał się
tylko pod nosem i rzucił coś na maskę naszego wozu, po czym odjechał z piskiem
opon. Dokładnie w momencie, gdy w końcu udało mi się wysiąść. Andy pobiegł za
nim kilka kroków, ale szybko zorientował się, że to bez sensu. Wyjął komórkę.
Spojrzałem na maskę. Leżała na niej jakaś ociekająca krwią szmata. Ostrożnie
ująłem ją w dwa palce i uniosłem do góry. Moje serce stanęło, gdy rozpoznałem w
niej bluzkę Kate.
- Boże... – szybko sięgnąłem po komórkę. Upuściłem ją na
beton z dwa razy nim w końcu udało mi się wybrać numer.
- Czego? – usłyszałem zaspany głos Louisa.
- Gdzie Kate?!? – wydarłem się do słuchawki.
- Co? – teraz brzmiał już bardziej przytomnie.
- Jest z tobą Kate? – powiedziałem, modląc się o tylko
jedną odpowiedź. „Przecież ona musi być z nim o tej godzinie...”
- T... – urwał, po czym dodał już mniej pewnie. – Nie ma
jej...
- Boże...