20 grudzień 2012
Londyn
Perrie i Zayn – 19 lat
Głuchy huk wyrwał mnie z niezwykle
przyjemnego snu. Była w nim łąka, piękny potok, tęcza i może nawet
jakieś jednorożce... Uśmiechnęłam się sennie rozmarzona. Przytuliłam
poduszkę, udając, że nie słyszę wiązanki Zayna, któremu
najwyraźniej coś upadło pod prysznicem i wylądowało na jego palcu. Próbowałam wrócić do
mojej cudownej krainy, ale z każdą sekundą bardziej uzmysławiałam
sobie, że ten szum wody, który słyszę, to zdecydowanie nie mój wyśniony potok.
Westchnęłam, obracając się na plecy i przeciągając leniwie.
„Mogłabym być kotem...” uśmiechnęłam się zadowolona,
mrucząc pod nosem. Czułam przyjemny ból w mięśniach. Najlepsze
świadectwo tego, że ostatni wieczór był baaardzo przyjemny.
Przygryzłam wargę, by nie roześmiać się głośno. „Tak,
wczoraj rzeczywiście było niezwykle intensywnie” przyznałam,
spoglądając na mój stanik, zwisający z lampy przy oknie.
Przez chwilę przysłuchiwałam się
wodzie szumiącej w łazience, rozkoszując się wspomnieniami
ostatniej, upojnej nocy. W takich chwilach zawsze przychodziły mi do
głowy najlepsze pomysły. Uśmiechnęłam się, gdy genialny plan
zrodził się w mojej głowie. Wyplątałam się z prześcieradeł,
postanowiwszy dołączyć do Zayna. „W końcu poranki mogą być
równie przyjemne, co wieczory...”
Udało mi się zrobić ledwo dwa kroki
i prawie bym się zabiła, o walające się po podłodze dżinsy
Zayna. Szturchnęłam je nerwowo na bok, niezadowolona, że
przeszkodziły mi w moim seksownym marszu do łazienki. Pewnie
skrzywiłabym się i zaczęła psioczyć sama na siebie, gdy
wylądowały na moim wypieszczonym kwiatku, gdyby nie małe, zamszowe
pudełeczko, które leżało na podłodze w miejscu, gdzie jeszcze
przed chwilą, skrywał je materiał.
Wstrzymałam oddech z przejęcia. To
mogło być milion rzeczy. Dla każdej z setki znanych mi osób.
Dlaczego w mojej głowie od razu zrodził się obraz Zayna,
klęczącego przede mną z tym pudełeczkiem w wyciągniętej dłoni?
- Głodnemu chleb na myśli... –
szepnęłam, schylając się po powód moich problemów z oddechem. –
Jesteś głupia – obdarzyłam się adekwatnym do sytuacji
komplementem. – To pewnie kolczyki dla którejś z dziew... – urwałam
w pół słowa, gdy moim oczom ukazał się przepiękny pierścionek
z trzema kamieniami, błyszczącymi się w półmroku, panującym w
sypialni. „O. Mój. Bożeee!!!” w ostatniej chwili zakryłam dłonią usta i powstrzymałam
się, by nie piszczeć niczym nienormalna. Zrobiło mi się nagle
niezwykle gorąco. Wpatrywałam się w pierścionek z trudem hamując
chęć wyjęcia go z pudełeczka i wsunięcia na palec. – To
zdecydowanie nie wygląda jak prezent dla dziewczynek – mruknęłam
pod nosem. Teraz moja scena z Zaynem klęczącym przede mną wydawała
mi się jeszcze bardziej prawdopodobna.
Nie wiem ile jeszcze pożerałabym
wzrokiem pierścionek, gdyby nie kaszel Zayna, który wyrwał mnie z
tego dziwnego transu. Odłożyłam pudełeczko na szafkę, by
natychmiast je stamtąd zabrać i położyć na podłodze. Rzuciłam
się w stronę nieszczęsnych spodni, by przykryć nimi obiekt mojego
pożądania. „Boże, Boże, Bożeee!!!” piszczałam w myślach,
podskakując z radości. „Na pewno zrobi to w święta!” Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, zdałam sobie
sprawę, że nie tylko wyglądam, ale i zachowuję się niczym nawiedzone czupiradło. Próbowałam przywołać się do porządku, ale nie na wiele się to zdało. Po
chwili pędziłam w podskokach do łazienki, by spożytkować swoje
szczęście w równie podniecający sposób. „Czy ten poranek
mógłby być lepszy? Nie!!!”
26 grudzień 2012
Londyn
Perrie i Zayn – 19
W przygotowanie świątecznego obiadu mamy, moja i Zayna, włożyły wiele wysiłku.
Zapachy obiecywały istną ucztę. Wszystko prezentowało się wspaniale, a stół wręcz uginał się
od ilości jedzenia. Obie nasze rodziny zgromadzone wokół nas. Wesołe rozmowy, zabawy i mnóstwo śmiechu. Niby wszystko było
idealnie, ale nie do końca...
Odkąd znalazłam to nieszczęsne
pudełeczko nie byłam sobą. Podskakiwałam nerwowo za każdym
razem, gdy Zayn wchodził do pokoju, a w mojej głowie kołatała
wtedy tylko jedna myśl. „A może właśnie teraz...” Traciłam oddech, gdy
tylko spojrzał w moją stronę. Oddałabym wszystko, by wiedzieć,
co zaplanował. Umierałam z niecierpliwości, a to oczekiwanie, to
były dla mnie najstraszniejsze tortury, jakie tylko można było
wymyślić. A najgorsze było to, że sama sobie zgotowałam taki los.
„Po co ja otwierałam to pudełeczko?”
Nie wiem skąd wzięłam ten pomysł,
ale przepełniała mnie dziwna pewność, że to będzie dziś. „No
bo jeśli nie dziś, to kiedy?” Siedziałam obok Zayna i
umierałam... Moja chora i zdecydowanie zbyt bujna wyobraźnia
podsuwała mi milion pomysłów na to, jak on to zrobi... Może
uklęknie? A może najpierw oficjalnie zapyta moich rodziców? „A
może już to zrobił?” spojrzałam podejrzliwie na mamę, zastanawiając się,
czy może wiedzieć więcej, niż to po niej widać. Byłam
beznadziejna i zdecydowanie nie za dobrze spełniałam dziś rolę
gospodyni. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że goście wybaczą mi to zamyślenie, gdy
będą się ze mną cieszyć z okazji zaręczyn...
- Wszystko dobrze, kochanie? – mama
niezwykle subtelnie, bo z łokcia i w dodatku dość mocno, przywołała mnie do
rzeczywistości. – Jesteś dziś strasznie cicha. Czy coś się
stało? Może źle się czujesz? Ojca też chyba przeziębienie...
Mój wzrok natychmiast powędrował w
stronę Zayna. Wiedziałam, że usłyszał słowa mojej mamy, ale czy
domyślił się, dlaczego jestem kłębkiem nerwów?
- Nic mi nie jest, mamuś –
uśmiechnęłam się do niej uspokajająco. – Po prostu rozkoszuje
się wami wszystkimi. Tutaj z nami.
- Awww... Siostra przestań, bo zaraz
się popłaczę – do takich komentarzy byłam przyzwyczajona od
małego i nie robiły na mnie wrażenia. Pokazałam język, by
popisać się swoją gotowością do dorosłego życia. „No, może
akurat nie był to najlepszy przykład.”
Wesołe docinki co poniektórych szybko
odwróciły ode mnie uwagę. I znów skręcałam się z nerwów.
I z niecierpliwości. Odhaczałam kolejne punkty dzisiejszego obiadu, za każdym razem
mając nadzieję, że może to właśnie teraz... Może przed
deserem? Może po? Może przy okazji otwierania prezentów? A może
później, przy kawie i cieście?
Czas mijał i chyba wręcz szydził ze mnie, a na moim palcu nadal nie
było tego wymarzonego pierścionka. Gdyby nie to, że nie zawierał
go żaden z prezentów, które dzisiaj rozpakowaliśmy pomyślałabym,
że może jednak nie był dla mnie...
Byłam chora z tego całego
oczekiwania. Doszło już nawet do tego, że chciałam zapytać Zayna
prosto z mostu, przyznając się nawet do tego, że już widziałam to błyszczące cudo. W ostatniej chwili jednak przeszkodziła mi jego mama,
przypominając nam, że powinniśmy się zacząć szykować na przyjęcie, na
którym chłopcy musieli się pojawić. Zauważyłam uśmiech Zayna,
gdy ucałował mamę. On, który niespecjalnie przepadał za takimi galami, cieszył się na to wyjście. Pociągnął mnie do sypialni, gdzie czekała
na mnie naszykowana wcześniej kreacja. Dziewczynki zgłosiły swoją pomoc w przygotowaniach. Zayn, okręcił się na pięcie i zniknął w łazience, podśpiewując sobie pod nosem. Przypomniał mi się piękny wieczór, gdy Louis postanowił zadać to pytanie. Dzisiaj będzie równie uroczyście. Zapatrzyłam się na sukienkę, czekającą, by ją założyć.
„A może oświadczy się na balu?”
„No, kiedy w końcu to zrobisz, do
cholery?” miałam ochotę warknąć w stronę mojego chłopaka,
który w najlepsze pogrążony był w rozmowie z Harrym i chwilowo nie zwracał na mnie uwagi. Zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, kto miał przed sobą zadanie tego ważnego pytania. Próbowałam
zająć myśli czymś innym, ale obserwowanie ludzi na parkiecie niespecjalnie się do tego nadawało. A przynajmniej nie na dłuższą metę. Spojrzałam na
Alex, która mimo zmęczenia doskonale widocznego na twarzy, nadal była
duszą towarzystwa i rozśmieszała wszystkich dookoła. Pewnie gdyby
nie mój wisielczy humor, rozpływałabym się na widok Harry'ego,
który wodził dłońmi po plecach swojej ciężarnej dziewczyny,
próbując rozmasować bolące mięśnie.
Przeniosłam wzrok na Katie i Nialla,
którzy urządzili sobie chyba wyścigi w jedzeniu lodów i stroili
przy tym najdziwniejsze miny, zaśmiewając się z siebie nawzajem.
Ta dziewczyna miała chyba dziurę zamiast żołądka i musiałam
przyznać, że chętnie bym się z nią zamieniła. Po dzisiejszym
obżarstwie czułam, że sukienka więcej już nie wytrzyma. „Od
jutra znów dieta...” westchnęłam i na wszelki wypadek odwróciłam
wzrok od naszych głodomorów. Niestety tylko po to, by teraz zazdrośnie
wpatrywać się w Kate i Louisa. Nasza zakochana para patrzyła sobie
głęboko w oczy i kołysała się w rytm tylko sobie znanej melodii. Z pewnością nie zwracali uwagi na te skoczne rytmy, które wylatywały z
głośników. Szeptali coś do siebie i patrząc na nich miało się
wrażenie, że świat mógłby dla nich nie istnieć. Byli w swoim
własnym tu i teraz i... „I zaraz się przekręcę z zazdrości”
westchnęłam zła sama na siebie, gdy zauważyłam kamień,
połyskujący na palcu Kate. „I to by było na tyle, jeśli idzie o
odwracanie uwagi od tej jednej rzeczy, która zaprzątała moje
myśli.”
Odwróciłam się do Zayna, tylko po
to, by zobaczyć, że już go obok mnie nie ma. Długo nie musiałam
szukać. Okazało się, że jednak można się dostać do świata
Kate i Louisa. „A przynajmniej Zayn może...” westchnęłam,
zastanawiając się o czym rozmawiają.
„A może...” serce zadrżało mi z
przerażenia, a wzrok momentalnie powędrował do palców Kate, które
jak na złość były teraz skryte pod dłońmi Louisa. „To nie
może być prawda” uspokajałam samą siebie. „Mogłam
przymierzyć ten pierścionek” pomyślałam. „Od razu
wiedziałabym, czy jest dla mnie, czy nie...” Prawie osunęłam się
z krzesła, gdy zalała mnie fala ulgi na widok palców Kate
muskających policzki Louisa. Błyszczał na nich tylko jeden
pierścionek.
- Boże, jestem taka głupia... –
mruknęłam pod nosem.
Zapłaciłem kierowcy, życząc mu
wesołych świąt i odwróciłem się w stronę domu. Widząc Perrie
i jej pełen złości marsz do drzwi wejściowych, kolejny raz
zastanawiałem się, co ją dziś ugryzło. Poszedłem za nią, nadal
nie potrafiąc wymyślić, co znów zrobiłem nie tak, bo że to o mnie
chodziło, nie miałem żadnych wątpliwości. Wodziła za mną
wzrokiem przez cały dzień, pewnie wieszając psy za coś, o czym
zapomniałem. „Gdybym tylko wiedział, co to takiego...”
Wnętrze domu rozświetlały świąteczne
dekoracje, porozwieszane przez dziewczynki, gdzie tylko udało im się dosięgnąć.
Pomijając już zupełnie zużycie prądu, to miałem ogromną
nadzieje, że nie spowodują one żadnego pożaru. Dom wyglądał
pięknie, ale wolałbym go zachować w takim stanie jak najdłużej.
Nie widząc nigdzie swojej dziewczyny, skierowałem się do sypialni.
Bylem prawie pewny, że nie minie mnie jej pełna goryczy przemowa,
do której prawdopodobnie szykowała się przez cały wieczór.
- Szczęściarz ze mnie – mruknąłem
pod nosem, wchodząc do pokoju. Byłem przygotowany na jej wybuch, bo
zanosiło się na niego od kilku godzin. Ale cisza, była ostatnim
czego się spodziewałem. Pers kręciła się po pokoju i
najnormalniej w świecie szykowała się do snu. Jak tak sobie teraz
pomyślałem, to przez cały dzień zamieniliśmy ze sobą może
kilka słów. „O co w tym wszystkich chodzi?” zastanawiałem się,
sam już nie wiem który raz. Skierowałem się do łazienki, ale
słysząc za plecami ciężkie westchnienie, to ja nie wytrzymałem.
Dziś nie miałem ochoty grać w tą milczącą grę. – Co z tobą? –
spojrzałem jej w oczy, szukając w nich odpowiedzi. – Cały dzień
dziwnie się zachowujesz. Jesteś o coś wściekła? W porządku.
Tylko powiedz o co i jakoś to załatwimy.
Spojrzenie jakie mi posłała
potrafiłoby zmrozić pewnie całe piekło.
- Nic się nie dzieje – powiedziała,
zapinając zamek pokrowca gwałtownym ruchem. Aż dziw bierze, że go
nie urwała. – Zupełnie nic – powtórzyła, a ostatnie słowo
zamieniło się w szloch. Nim zdążyłem się odezwać, zniknęła w
łazience. „I zrozum tu kobiety, człowieku...”
5 maj 2014
Londyn
Perrie i Zayn – 21 lat
Uśmiechnąłem się, pozując do ostatnich zdjęć
i ponownie poprosiłem fanki, by poszły do domu. Chwilami naprawdę
miałem ochotę znów się przeprowadzić, choć jeszcze nawet nie
skończyliśmy urządzać tego domu. Zabrałem z samochodu zapomniane
wcześniej listy i przeglądając je, zatrzasnąłem drzwi,
odgradzając się ostatecznie od pisków dziewczyn za bramą.
- Spokój i cisza – uśmiechnąłem
się do siebie, rozsiadając się wygodnie na ulubionej kanapie. Odłożyłem
na bok kilka rachunków, obiecując sobie, że zajmę się nimi
jeszcze dzisiaj, żeby znów nie zapomnieć. Zauważyłem list do Pers od
naszego lekarza. Dopisek „pilne” sprawił, że poczułem dziwny
niepokój. „Co to może być?” Zdziwiłem się, bo zazwyczaj wszystko załatwiał z nami telefonicznie. Szybko przejrzałem resztę
korespondencji i nie znajdując już niczego interesującego,
zabrałem listy Perrie i skierowałem się do sypialni.
Moja dziewczyna nadal odsypiała długi
lot ze Stanów. Zagrzebana w pościeli, nie wyglądała jakby miała
w planach obudzić się w najbliższym czasie. Odłożyłem listy na stolik i
ułożyłem się wygodnie obok niej rozważając, czy powinienem ją
w końcu obudzić, czy może jednak nie.
- Czuję, że mi się przyglądasz –
usłyszałem zaspane mruczenie i uśmiechnąłem się, gdy uchyliła
jedną powiekę, krzywiąc się na ilość światła w pomieszczeniu. – Nie ważne, która godzina. Nie wstaję – dodała, przekręcając
się na bok, by natychmiast syknąć z bólu. Opadła na plecy, odrzucając na bok komórkę, na której najwyraźniej spała i
zaczęła masować pierś.
- Może ci pomóc? – zapytałem, nie
odrywając wzroku od jej dłoni.
- A kto powiedział, że potrzebuję
pomocy? – zaśmiała się, przytulając do mnie i głośno
cmokając w noc. – Chyba naciągnęłam jakiś mięsień... Dlaczego
mnie budzisz niedobry człowieku?
- Jak prześpisz cały dzień, to co
będziesz w nocy robiła? – założyłem jej włosy za ucho,
odsłaniając twarz. Ciemne sińce pod oczami, były najlepszym
dowodem jej przemęczania.
- Miałabym jeden, czy dwa pomysły –
powiedziała, a sposób w jaki na mnie spojrzała nie pozostawiał
wątpliwości, co do charakteru tych pomysłów. – Co tam
przyniosłeś?
- Twoja poczta – powiedziałem,
sięgając do tyłu po list od lekarza. – Co to takiego? Jesteś
chora?
Perrie przez chwilę wpatrywała się w
kopertę i wyglądała, jakby nie miała najmniejszej ochoty jej
otworzyć.
- To nic takiego – powiedziała po
chwili. – Przed wylotem do Stanów robiłam USG. No wiesz... Takie
regularne sprawdzanie, czy wszystko jest dobrze. Wcześniej odkładałam je kilka razy, bo wiecznie nie było czasu...
- I jest wszystko dobrze? – spojrzałem
wymownie na list, czekając aż go w końcu otworzy. Z pewnym
oporem, ale ostatecznie rozerwała kopertę. Położyłem głowę na
poduszce, by razem z nią przeczytać list. – Masz
się zgłosić jak najszybciej do lekarza? Jakieś dodatkowe testy? – powiedziałem w końcu,
gdy dotarł do mnie sens wiadomości. Nie powiem, bym miał dobre
przeczucia... – Czego dotyczyło to badanie, Pers?
- USG piersi – usłyszałem po
chwili. Sięgnąłem po odłożony przez nią list, by przeczytać go
jeszcze raz. Porównałem godziny na pieczątce, do tej na zegarku.
- Wstawaj – powiedziałem, podnosząc
się i wyciągając telefon z kieszeni. – Zadzwonię i umówię nas do lekarza,
a ty się ubieraj.
- Jutro... – jęknęła, chowając się
pod kołdrą.
- Dzisiaj – spojrzałem na nią,
pokazując, że nie mam zamiaru ustąpić w tej sprawie. – Jutro znów będziesz zajęta.
- To naprawdę nic takiego, Zayn –
powiedziała, ale na szczęście podniosła się z łóżka. – Robię
takie badanie co jakiś czas...
- I za każdym razem masz się jak
najszybciej zgłosić do lekarza? – zapytałem z niedowierzaniem, a
widząc jej minę dodałem. – No właśnie.
„To nie mogło dziać się naprawdę”
pomyślałam sama nie wiem, który już raz. Siedziałam na kanapie z
wzrokiem utkwionym w białej ścianie. Słowa lekarza, mimo tego, iż
próbował mnie uspokoić, brzmiały w mojej głowie niczym wyrok
śmierci, od którego nie ma odroczenia. Rak piersi. Nie mogłam uwierzyć, że mnie to spotkało.
„Co takiego zrobiłam, by na to zasłużyć?”
- Twoja mama już jest w drodze –
słowa Zayna przedarły się przez myśli, kłębiące się w mojej
głowie. Wiedziałam, że był przerażony tak samo jak i ja, ale nie
potrafiłam teraz znaleźć w sobie siły, by uśmiechnąć się do
niego i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Przecież sama w to
nie wierzyłam. Bałam się, że dwadzieścia jeden lat, to wszystko, co było mi dane. „W końcu na raka się umiera.”
Kanapa ugięła się pod Zaynem, gdy
usiadł obok mnie. Nie było między nami słów. Żadne z nas nie
miało pojęcia, co powinno się powiedzieć w takiej sytuacji. Czułam, ciepło
bijące od jego ciała i jakaś część mnie chciała się w niego
wtulić i zapomnieć o wszystkim. A może nawet zasnąć i zapomnieć, że
dzisiejszy dzień w ogóle miał miejsce? Nie wiem dlaczego, ale
miałam wrażenie, że nie tylko ja chciałabym uciec. Niestety ja, w
odróżnieniu od Zayna, nie mogłam tego zrobić. A wiele bym dała za taką możliwość. „Ale w końcu nie
można uciec od samego siebie, prawda?”
Czułam złość. Ogromną. Na
tych wszystkich dookoła, którzy żyli sobie szczęśliwie, nieświadomi
tego, że mój świat się właśnie zawalił. Miałam ochotę
krzyczeć. Ze złości. A może ze strachu? Byłam wściekła na
siebie. Sama już nie pamiętałam, ile razy przekładałam te
badania. A przecież wiedziałam, że powinnam robić je regularnie.
Teraz wydawało mi się idiotyzmem to, iż przedłożyłam karierę
ponad własne zdrowie. „I co mi teraz po niej?”
- Perrie... ja... – zaczął Zayn, ale
na tym się skończyło. On również nie umiał znaleźć słów, którymi
mógłby sprawić, by to wszystko stało się znośne. Gdzieś w
oddali dzwonił mój telefon. Ktoś pewnie chciał mi przypomnieć o
czymś, co koniecznie musiałam zrobić. Może kolejny wywiad, albo
sesja? Tylko że to wszystko wydawało się takie nieistotne w
obliczu tego, co działo się we mnie. W końcu na co komu kolejne
piękne zdjęcia, czy miłe słowa, skoro w środku miał coś tak
strasznie brzydkiego.
Powinnam zadzwonić do menadżera.
Powiedzieć mu. Ale tak bardzo starałam się nie wypowiedzieć tego
słowa na głos. Chyba myślałam, że póki tego nie zrobię, to
będzie mniej prawdziwe... „Jak bardzo żałosna byłam?” Jeszcze
rano wydawało mi się, że mam wszystko, czego mogłabym pragnąć. A
teraz... Teraz nie miałam już nic. Tylko to coś, co rozprzestrzeniło
się we mnie, zabijając mnie od środka...
Łzy spływały po moich policzkach,
gdy robiłam kolejny rachunek sumienia. Chciałam wierzyć, że mam
szansę. Że jeszcze nie było za późno. „Czy byłam dobrym
człowiekiem?” Takich ludzi nie powinno spotykać tyle zła,
prawda? Otaczało mnie silne ramie mojego chłopaka, ale nie czułam
się bezpieczna. Przed tym czymś nie mógł mnie obronić. Byłam
zagubiona niczym mała dziewczynka i może to opiekuńczych ramion
mamy potrzebowałam. W końcu nikt tak nie potrafił odganiać
smoków, jak ona...
„Mamusiu, gdzie jesteś?”
24 maj 2015
Londyn
Perrie, Zayn i Kate – 22 lat; Louis – 24
I znów tu byłem. Siedziałem na
szpitalnym krześle, wpatrując się w drzwi z numerem 384. Przez
ostatni rok Perrie spędziła w nim tyle czasu, że równie dobrze,
można było mówić, że był to jej pokój. Brakowało tylko tabliczki z nazwiskiem na drzwiach. Przerażony jak wtedy,
gdy dowiedziałem się o jej chorobie, czekałem aż lekarz pozwoli
mi do niej wejść. „Co tym razem od niego usłyszę?”
- A przecież było już dużo
lepiej...
- Przejdziecie przez to i jeszcze
wszystko będzie dobrze – usłyszałem słowa Kate i zdałem sobie
sprawę, że poprzednią myśl musiałem wypowiedzieć na głos.
Poczułem drobną dłoń przyjaciółki, ściskającą moją w geście
mającym dodać mi sił. Spojrzałem na nią i próbowałem się
uśmiechnąć, ale nie sądziłem, by efekt był przekonywujący.
Raczej mi się to nie udało. Zresztą przecież przed nią nie
musiałem udawać. Przeszliśmy razem przez różne straszne chwile i
jakoś za każdym razem udawało nam się. Spojrzałem w jej
niesamowite oczy, które teraz przepełnione były troską o mnie i
Perrie. Widziałem w nich odbicie swojej twarzy i może to to, a może
fakt, że były one najlepszym dowodem na to, że niemożliwe nie
istnieje... „Przecież cuda się zdarzają, prawda?” To jest to,
w co musiałem wierzyć, by mieć siłę uśmiechać się, gdy
pozwolą mi wejść do mojej dziewczyny. Nie mogłem się poddać.
Musiałem być silny, bo takiego Perrie mnie potrzebowała.
Przytuliłem Kate, w ten sposób
dziękując za to, że była i za to, że przypominała mi, co naprawdę
było w życiu ważne. Nad jej głową wyłapałem spojrzenie Louisa,
który siedział pod ścianą i przyglądał się nam z delikatnym
uśmiechem. Lou i Kate. Tych dwoje było najlepszym dowodem na to, że
miłość potrafi wszystko zwyciężyć. Pozostawało mi tylko mieć
nadzieję, że moje uczucie było równie wielkie...
Zerwałem się w krzesła, gdy tylko
zauważyłem poruszenie się drzwi. W sekundę stałem przy lekarzu.
Serce podchodziło mi do gardła. Strach czaił się gdzieś pod skórą.
Chciałem modlić się o jakąkolwiek dobrą wiadomość, ale bałem
się choćby zacząć.
- Przykro mi, ale nie mam dobrych
wieści – odezwał się mężczyzna. – Dotychczasowe leczenie
okazało się niewystarczające. Wiem, że mówiłem, iż może uda
się tego uniknąć, ale niestety konieczna będzie chemioterapia –
zatrząsłem się na samo brzmienie tego słowa. – Organizm Perrie
nie reaguje na ostatnie leki. Sama radioterapia już nie wystarczy.
Kiwnąłem głową, na znak, że
zrozumiałem słowa lekarza. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał
udawać, że to wszystko było tylko przerażającym koszmarem, nie
mogłem. To była rzeczywistość i była bardziej przerażająca niż najgorszy koszmar.
- Czy mogę... – spojrzałem na drzwi,
w myślach szykując się na to, co za nimi ujrzę.
- Może pan do niej wejść –
powiedział mężczyzna, ściskając moje ramię. – Nie jest w
najlepszym stanie – dodał, podając papiery, mijającej nas pielęgniarce. – Wiem, że już wcześniej
rozmawialiśmy o rożnych metodach leczenia i że chemioterapia
wydawała się jej początkiem końca, ale to nie prawda. Wciąż ma
dużą szansę na wyleczenie. Tylko musi tego chcieć...
- Co pan chcę przez to powiedzieć? –
nie byłem pewien, czy dobrze zrozumiałem jego słowa. To, co z nich
wynikało, było równie przerażające, co sam nowotwór.
- Perrie się poddaje – lekarz
potwierdził moje najgorsze domysły. – Ostatni rok był dla niej... dla was bardzo ciężki.
Poprawa okazała się być jedynie chwilowa, a teraz będzie tylko
trudniej. – „Zdecydowanie nie owijał facet w bawełnę.” – Ale
wciąż może się udać. Skonsultuję się z chirurgiem. Być może będzie trzeba powtórzyć zabieg. Damy z siebie wszystko, ale to pan
musi przekonać ją, że ma o co walczyć. Bez tego się nie uda...
Patrzyłem na śpiącą dziewczynę, w
myślach raz po raz odtwarzając słowa lekarza. Co mogłem zrobić?
Co powiedzieć, czego jeszcze nie mówiłem? Jak sprawić, by
odnalazła w sobie siłę, by nadal walczyć?
Na tle białych prześcieradeł twarz
Perrie wydawała się niczym zrobiona z najcieńszej bibuły. Jakby
najmniejszy podmuch mógł ją zniszczyć. W niczym teraz nie
przypominała tej wiecznie roześmianej dziewczyny, z którą
chciałem... Moje myśli popędziły w zupełnie innym kierunku.
Oddech uwiązł mi w piersi. Przez chwilę poczułem się, jak po
zderzeniu z pędzącym pociągiem. „Ale to było to!” Odpowiedni
moment. Odpowiednia chwila. Poderwałem się na nogi, nerwowo klepiąc
się po kieszeniach w poszukiwaniu przedmiotu, który mógł zdziałać
cuda.
- Cholera – zakląłem pod nosem, gdy
przypomniałem sobie, że przed wyjściem z domu, w ostatniej chwili
zdecydowałem się nie zabierać ze sobą mojego talizmanu. W końcu ostatnio nie za dobrze się sprawował. „Idiota ze mnie!”
- Co się dzieje? – Liam patrzył się
na mnie z fotela pod oknem. Przez cały rok przyjaciele nie
odstępowali nas na krok, dodając nam sił i wspierając,
czasami właśnie tylko tą swoją obecnością. Pielęgniarki w
końcu przepędziły wszystkich, pozwalając zostać tylko naszej
dwójce. – Czego szukasz? Fajek?
- Nie... Muszę skoczyć do domu –
powiedziałem, rozglądając się dookoła z paniką w oczach. –
Zostań z nią. Zaraz wrócę.
Wybiegłem z sali i wiedząc, że nie
mam cierpliwości, by czekać na windę, zbiegłem po schodach,
zaklinając wszystkie świętości, by przed szpitalem stała choć
jedna wolna taksówka. Poczułem krople na swojej twarzy, ale tym razem
deszcz nie robił mi różnicy. Nie będzie lepszej okazji.
Wskoczyłem do pierwszego samochodu, prawie przyprawiając kierowcę
o zawał.
Odgłos wymiotów przerywany był
jedynie szlochem Perrie. Pierwsze skutki nowego leczenia. Starałem
się zachować zimną twarz, choć w środku wszystko we mnie
krzyczało, buntując się. Obejmowałem ramieniem trzęsącą się
dziewczynę z całych sił starając się wytrzymać, choć naprawdę
niewiele brakowało, by i mi potrzebna była taka miska.
- Już nie mogę – załkała,
chowając twarz w mojej bluzie. – Nie chcę tego – powiedziała,
sam już nie wiem, który raz. – To i tak nie pomoże, a tylko gorzej
się po tych lekach czuję...
- Pomoże – powtarzałem jak mantrę. – Musi pomóc. Tym razem się uda – trzymałem ją w ramionach,
próbując w nią wlać choć trochę wiary. Choć naprawdę robiłem
wszystko co w mojej mocy, to obawiałem się, czy sam miałem jej w sobie
wystarczająco. – Musimy tylko wytrzymać tą najgorszą część, a
potem już będzie tylko lepiej...
- Nie wiesz tego – upierała się
przy swoim i nigdy nie brzmiała bardziej niż teraz, jak małe,
nieszczęśliwe dziecko. – Nikt nie wie. Lekarze nic nie wiedzą. Ile
jeszcze razy będą próbować? Czuję się jak królik
doświadczalny. Chcę do domu – załkała. – Nie chcę, by wypadły
mi włosy... Nie chcę czuć się tak jak teraz... Ja... Proszę...
Zabierz mnie do domu...
Jej łzy rozdzierały mi serce, ale
wiedziałem, że poddanie się oznacza łatwiejszą drogę. Jednak na
jej końcu nie było szczęśliwego zakończenia. Ująłem w palce
jej brodę, zmuszając by uniosła twarz. Uparcie zaciskała powieki,
spod których nieprzerwanie płynęły łzy.
- Jesteś piękna – wyszeptałem, a
mój oddech mieszał się z jej oddechem. Uniosłem drugą dłoń i
opuszkami palców pieściłem jej policzek. – Chciałbym żebyś
teraz podniosła powieki i spojrzała na mnie, kochanie –
powiedziałem cicho, czekając na jej reakcję. Uśmiechnąłem się,
gdy posłuchała. – Twoje oczy, to najpiękniejsze, co kiedykolwiek
widziałem. Spojrzałem w nie i przepadłem – zauważyłem drżenie
jej ust. Musnęłam je kciukiem. – Zakochałem się w twoim uśmiechu.
W dobrym słowie, które zawsze miałaś dla wszystkich wokół. A
może w tym twoim okropnie głośnym śmiechu, którym sprawiasz, że
wszyscy umierają, tarzając się po podłodze? – tym razem zostałem nagrodzony
delikatnym uśmiechem. – Nie ważne, czy stracisz włosy, czy nie.
Nawet jeśli, to kiedyś odrosną, a w międzyczasie kupię ci każdą
zwariowaną perukę jaka istnieje. Albo zapoczątkujesz modę na
dziwne kapelusze. Jesteś piękna. Z włosami, czy też bez. Teraz
jest ciężko, ale wiem, że dasz radę. Razem damy – sięgnąłem
do kieszeni po zamszowe pudełeczko, które zbyt długo przeleżało,
czekając na idealny moment. Lepszego nie będzie.
- Zayn...
- Kocham cię, Perrie – powiedziałem,
wyciągając pierścionek. – Niczego bardziej nie pragnę, niż
przeżyć to życie z tobą. Bez ciebie jestem nikim. Więc musisz
walczyć. Proszę cię – wsunąłem jej pierścionek na palec. –
Bez ciebie nie ma mnie – dodałem, patrząc w jej załzawione oczy. – Wyjdź za mnie, Perrie. Razem skopiemy dupę tej chorobie, a potem
urządzimy nasze wymarzone wesele i będziemy żyli długo i
szczęśliwie...
- Ja... Tak – wyszeptała. – Tak! –
dodała głośniej, ujmując w dłonie moją twarz i całując mnie
mocno w usta. – Oj, przepraszam – przerwała pocałunek tak szybko,
jak go zaczęła. Spojrzała na mnie przepraszająco. W jej oczach
nadal błyszczały łzy, ale tym razem twarz rozjaśniał szeroki
uśmiech. – Powinnam najpierw umyć zęby...
- Za chwilę – powiedziałem,
pochylając się po kolejny pocałunek.
21 październik 2016
Londyn
Zayn, Niall i Liam – 23; Harry – 22; Ella – 3 lata
Umierałem ze zmęczenia, a dzisiejsza
próba jak za złość ciągnęła się w nieskończoność.
Nic się nie udawało. Westchnąłem zniechęcony, widząc minę Nialla. „Znów coś było nie
tak...”
- Co jest z tą gitarą? – przyjaciel
spojrzał w stronę dźwiękowca, rozkładając ręce. – W ogóle jej
nie słyszę...
Odpowiedź faceta raczej nie wróżyła
szybkiego rozwiązania problemu. „Oddałbym wszystko za miękką
poduszkę i choć godzinę porządnego snu...” Nie wiem, co to za fatum
dzisiaj nad nami ciążyło, ale ewidentnie coś wisiało w
powietrzu. Zerknąłem na telefon sprawdzając, cze przypadkiem nie
mam nowej wiadomości od rodziców Perrie, którzy dotrzymywali jej
dziś towarzystwa. Nic. Z ekranu uśmiechała się do mnie moja
narzeczona w fioletowej peruce, która wyglądała tak naturalnie, jak
to tylko możliwe przy takim kolorze włosów. Szybko schowałem
komórkę, słysząc wściekły głos Paula. „Lepiej nie znaleźć
się na jego radarze.”
- Tata! – głos Elli przedarł się
przez ogólnie panujący hałas. Chwilę później ochroniarz pomógł
jej wdrapać się na scenę i mała popędziła w stronę Stylesa,
który złapał ją w dosłownie ostatnim momencie. Jeszcze chwila, a
zaliczyłaby spektakularne spotkanie z podłogą. Uśmiechnąłem się pod nosem na
widok Harry'ego z dzieckiem w ramionach. „Zdecydowanie było mu do
twarzy z córeczką.”
Niedługo kolejny z nas będzie
zmieniał pieluchy. Spojrzałem w kierunku przyjaciela. Niall oparł
się o jeden ze wzmacniaczy, czekając aż dźwiękowiec znajdzie
jakiś cudowny sposób na jego „milczącą” gitarę. Stanąłem obok niego i
bawiąc się leniwie mikrofonem, obserwowałem wygłupy Harry'ego,
Liama, Elli i Lux. „Brakowało tylko Louisa i mielibyśmy prawdziwy
cyrk.”
- Jak Perrie się trzyma? – usłyszałem
głos przyjaciela. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco, ale
czy było jego winą, że ostatnio wszyscy właśnie o to się mnie
pytali. Właściwie to cieszyłem się, że tyle osób martwiło się
o jej zdrowie. Z każdej strony napływały do niej ciepłe słowa,
wraz z życzeniami powrotu do zdrowia. Wiele osób ją kochało, a to
dodawało jej sił i chęci, by nadal walczyć z upartą chorobą.
- Nie jest gorzej – powiedziałem,
wzdychając. Chciałbym mieć lepsze wieści. Nie mogłem się
doczekać, by w końcu lekarz powiedział nam coś bardziej
optymistycznego. Wiedziałem, że powinienem cieszyć się tym, co
udało się na razie osiągnąć, ale jakaś część mnie pragnęła
więcej... „Chciałem pieprzonego cudu.” – Martwi się
bzdurami... – dodałem, wzruszając ramionami i klepiąc się po
kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. Ostatnio paliłem jak smok i
choć wiedziałem, że nie było to najlepsze rozwiązanie, to nie
potrafiłem przestać. W nikotynie szukałem wytchnienia dla
skołatanych nerwów. Pięć minut z papierosem, to był czas kiedy
nie myślałem o niczym. Wyjąłem paczkę, w tym samym momencie
przypominając sobie o zakazie palenia w budynku. „Cholera”
skrzywiłem się niezadowolony. Niall uśmiechnął się do mnie ze
zrozumieniem. – Pokazywała mi wczoraj zdjęcie, które dodałeś na
instagrama – powiedziałem, a radość na twarzy przyjaciela była ogromna.
Uśmiechnąłem się przypominając sobie, że nie tylko to było
ogromne. – Stary... – pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ciąża
to jednak niesamowite zjawisko.
- Wiem. Jest duży – Niall aż wyprostował się z powodu rozpierającej go dumy.
- Raczej przeogromny...
23 grudzień 2017
Londyn
Perrie i Zayn – 24 lata
„Nie ma to jak w domu...”
skrzywiłam się, słysząc radosny pisk dziewczynek. Siostry Zayna były
dziś nie do pobicia. Gadały jak najęte, piszcząc w celu
podkreślenia co ważniejszych wypowiedzi i zarażały wszystkich
dookoła świetnym humorem. Dobrze było wrócić do domu. Zwłaszcza
przed świętami. Wprawdzie nie będzie mi dane ubrać choinki w tym
roku, ale przynajmniej z miejsca na kanapie, gdzie leżałam,
troskliwie opatulona ciepłymi kocami, miałam świetny widok na
poczynania pozostałych. Gdyby nie coraz bardziej dokuczliwy ból
głowy, bawiłabym się doskonale.
Po miesiącach spędzonych w szpitalu,
było tu po prostu za głośno. Cieszyłam się, widząc w końcu szczere
uśmiechy na twarzach bliskich. Tak samo jak oni, a może i bardziej,
cieszyłam się z tego, iż nareszcie leczenie zaczęło przynosić
pożądane efekty. Sam fakt, iż wypuszczono mnie do domu, był tego
najlepszym dowodem.
Z kuchni dobiegały mnie wesołe
rozmowy. Mamy, moja i Zayna, były w swoim żywiole, mogąc szykować
dla nas wszystkich pyszności, których na pewno nie damy rady zjeść.
Śmiech mojej mamy brzmiał cudownie. Od tak dawna go nie słyszałam, że prawie zapomniałam, jak brzmi.
Martwiła się. Jak każda matka, której przyszło patrzyć na
cierpienie dziecka. Myślałam, że już nigdy nie zobaczę i nie
usłyszę jej takiej. Po prostu beztrosko radosnej. I pomyśleć, że
to wszystko przez to, iż wypisano mnie do domu. „I nie tylko
dlatego...”
Czułam się dziwnie... Jakbym
dryfowała na granicy między jawą, a snem. Byłam zmęczona. Ten
harmider, śmiechy i ludzie dookoła mnie... wszystko sprawiało, że
miałam chęć najzwyczajniej w świecie zamknąć oczy i zasnąć.
- Nie!!! – pisk Saafy przeszył moją
głowę niczym sztylet. Tym razem nie udało mi się nie skrzywić z
bólu. Najchętniej zamknęłabym się w zaciszu sypialni, ale
ostatnie czego chciałam, to sprawić przykrość im wszystkim. W
końcu nie tylko ja cieszyłam się na mój powrót do domu. Może i
byłam osłabiona, ale miałam jeszcze na tyle sił, by być w stanie
wyleżeć na tej kanapie. – Zayn, pomóż!
Słysząc imię narzeczonego,
uśmiechnęłam się pod nosem. Spojrzałam na swoją dłoń, na
której nadal królował cudowny pierścionek. Obietnica lepszego
jutra, która nieustannie przypominała mi, że miałam o co walczyć i
że najlepsze wciąż jeszcze przede mną. Pięć lat minęło od
tamtych fatalnych świąt, w czasie których, jak głupia, czekałam na
gest, który nie nadszedł. Przynajmniej nie wtedy. Byłam pewna, że
z radością powiedziałabym „tak”, ale dopiero dziś wiedziałam,
że tak naprawdę nie byliśmy na to gotowi. „Ja nie byłam.”
Teraz, gdy patrzyłam na trochę za luźny pierścionek, na moim
wychudzonym palcu wiedziałam, że Zayn jest tym, przy kim będę w
stanie przetrwać każdą burzę. Może nie mówił za wiele, ale za to wiedział, kiedy należy się odezwać. Uratował mi życie, dając siłę, by odważnie witać każdy, nawet najgorszy dzień. Dziś, starsza o cale pięć lat i
doświadczona boleśnie przez życie, potrafiłabym powiedzieć „tak”
i dziś znaczyłoby one o wiele więcej niż wtedy. „W końcu co
mogła wiedzieć o życiu tamta dziewiętnastolatka?”
Z uśmiechem na ustach przeniosłam
wzrok na Zayna, który podsadzał właśnie siostrę, by mogła
założyć gwiazdę na samym czubku choinki. Nie mogłam nie
zauważyć, że mimo iż uśmiechał się do dziewczynek, to jego
oczy pozostawały smutne. Już prawie nie pamiętałam kiedy ostatni
raz widziałam w nich błysk radości. „Chyba jeszcze przed
chorobą...” Doświadczona przed okoliczności, dorosłam. Zayn
razem ze mną. „W zdrowiu i w chorobie...” Gdy w końcu będzie
nam dane powiedzieć te słowa, będziemy znali ich znaczenie.
Westchnęłam, wpatrzona w człowieka, któremu oddałam swoje serce.
Jakby wyczuł, że o nim myślę, spojrzał na mnie i uśmiechnął
się. Nie był to żaden szeroki uśmiech. Na to jeszcze żadne z nas
nie miało siły. Patrzyłam jak podchodzi do mnie i jakby sama jego
obecność rozgrzewała moje przemarznięte ciało.
- Zayn – sapnęłam zaskoczona, gdy
pochylił się i wziął mnie na ręce. Ledwo docierały do mnie
śmiechy i sprośne komentarze naszych bliskich, gdy byłam niesiona
do sypialni. Kiedyś pewnie piszczałabym, śmiejąc się i krzycząc,
by mnie puścił, bo jetem za ciężka. Dziś byłam tylko niewiele
grubsza od przeciętnego kościotrupa, a sił na piski nie miałam
wcale.
Sypialnia tonęła w półmroku.
Pięknie zaścielone łóżko, zapraszało, by się w nim położyć.
Czułam się tak wyjątkowo, gdy Zayn ułożył mnie ostrożnie na
poduszkach. Patrzył na mnie z taką troską i uczuciem, że to
wszystko od razu chwytało za serce. W takich chwilach zdawałam sobie sprawę, że dla niego potrafiłabym wiele znieść. Był moim oparciem, ale także nadzieję na lepsze jutro.
- Powinnaś odpocząć – powiedział,
otulając mnie kołdrą. – Spróbuj zasnąć, skarbie... – uśmiechnął
się, wyciągając rękę w kierunku lampki. – I nie martw się
tyle... – dodał, całując mnie w czoło i gasząc światło.
- Zostań – poprosiłam cicho, nie dając
mu odejść. – Przynajmniej dopóki nie zasnę...
15 czerwiec 2018
Londyn
Perrie, Zayn, Kate – 25 lat
- Nie musiałaś tu dziś przychodzić, Kate
– powiedziałam, choć byłam wdzięczna, że mam przy sobie kogoś,
kto potrafił we mnie tchnąc trochę optymizmu i kto doskonale rozumiał, co przechodziłam. – Na pewno wolałabyś
zostać w domu. Z dziećmi...
- Żartujesz? – zaśmiała się
przyjaciółka. – Z radością wyrwałam się choć na chwilę z tego
domu wariatów – powiedziała, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że
najszczęśliwsza była, mając dzieci przy sobie. – Louis
zatroszczył się o to, bym się nie przemęczała i zorganizował mi
nalot całej rodziny Tomlinsonów. Czy wy wiecie co to znaczy? Mam
szczęście, jak widzę dzieci podczas karmienia. Gdyby nie to –
chwyciła się za całkiem spore piersi – pewnie w ogóle bym ich
nie widywała. Jay wzięła w posiadanie moją kuchnię, a dziewczynki
nie wypuszczają bliźniaków z rąk. Lottie to już w ogóle przeszła samą
siebie. Postanowiła zdobyć mistrzostwo w przewijaniu, więc nawet
tego nie muszę robić. A wszystkim zarządza Louis. Najczęściej przez telefon.
Nie wiem, co obiecał dziewczynkom, ale mam wrażenie, że Jay nie
będzie zachwycona – spojrzała na Zayna, któremu kiepsko
wychodziło unikanie jej wzroku. – Ty coś wiesz, prawda? Mów!
- Nie rób mi tego – jęknął po
chwili. – Czy ty wiesz, co on mi zrobi, jeśli się wygadam? Nikt
normalny nie zniesie zemsty Tomlinsona.
- Boże, mam nadzieję, że to
przynajmniej będzie zgodne z prawem – jęknęła, chwytając się
za serce w iście teatralnym geście. „Czyżby to była szkoła
Louisa?”
Roześmiałam się, słysząc tę
wymianę zdań. Zdecydowanie obecność Kate sprawiała, że ta
nerwowa sytuacja była... no cóż... mniej nerwowa. Można nawet
powiedzieć, że była do zniesienia. Choć sam fakt, iż trzeba było
powtórzyć całe badania nie nastrajał nikogo zbyt pozytywnie, to
nie dało się ukryć, że ostatnio czułam się o wiele lepiej.
Wprawdzie jeszcze nie śmiałam marzyć o zakończeniu kuracji, ale
gdzieś tam głęboko w środku mocno trzymałam kciuki za dzień, w
którym już nie będę potrzebowała peruki, by wyjść z domu.
- Perrie... – spojrzałam na Zayna
zdezorientowana. Znów zbyt pogrążyłam się w swoich
rozmyślaniach. Czasami naprawdę łatwo było się w nich zagubić.
Uśmiechnęłam się, spoglądając w zatroskane oblicze
narzeczonego. „Przy nim wiedziałam, iż zawsze pomorze mi znaleźć
drogę do domu...” – Wszystko w porządku?
- Tak, po prostu się zamyśliłam...
Strasznie długo to trwa... – dodałam. Jakby na zawołanie, w sali
rozległo się pukanie i lekarz wkroczył do środka. Patrzyłam na
gruby plik kartek w jego dłoniach. To na nich był zapisany mój
los. Bałam się spojrzeć w twarz mężczyzny, który w ostatnich
latach stał się mi równie bliski, co ojciec. Znosił moje upadki i
zachęcał do walki, niejednokrotnie pozwalając mi się wypłakać w swój biały fartuch. Tworzył całkiem niezły oddział razem z moją rodziną
i przyjaciółmi.
- Przepraszam, że tyle musieliście
czekać – odezwał się i zawiesił głos, jakby czekając, aż w
końcu odważę się i na niego spojrzę. Chwilę trwało, nim
stoczyłam walkę z samą sobą, ale w końcu uniosłam wzrok i
pierwsze co ujrzałam, to uśmiechnięte oblicze mojego lekarza. To
nie był uśmiech, jakim zwykle mnie obdarzał. Ten był inny.
Bardziej... Zwycięski?
- Niemożliwe... – szepnęłam,
ściskając dłoń Zayna tak mocno, że prawie połamałam mu palce. Wciąż bałam się dopuścić do siebie tę
myśl. Zwyczajnie bałam się być szczęśliwa, bo co, jeśli coś
źle zrozumiałam? Albo wyniki były błędne? Albo...
- A jednak – uśmiechnął się,
odkładając papiery na łóżko. – Wprawdzie o całkowitym
wyzdrowieniu będzie można mówić dopiero za jakieś pięć lat,
bowiem tyle trwa okres oznaczający wyzdrowienie, ale na chwilę
obecną nie znaleźliśmy żadnych komórek nowotworowych, a to
oznacza wcale nie taki mały sukces.
Słowa lekarza docierały do mnie jak
przez mgłę. Ściskałam dłoń Zayna zastanawiając się, czy
powinnam pozwolić sobie na radość. „Pięć lat to tak długo...”
Przez ten okres wszystko może się zdarzyć. Słyszałam radość w
głosie Kate oraz ogromną ulgę w głosie Zayna. Sama jednak nie czułam
tego. „Czy to koniec?” zastanawiałam się, próbując uspokoić
galopujące myśli. „Dlaczego on nie może po prostu powiedzieć:
jesteś zdrowa.” Spojrzałam na lekarza, wciąż zbyt otępiała,
by poczuć coś więcej.
- Co to tak właściwie znaczy?
- Wygraliśmy tę batalię –
powiedział mężczyzna, uśmiechając się ze zrozumieniem. On
naoglądał się zbyt wielu reakcji swoich pacjentow, by nie rozpoznać mojego
otępienia.
- Udało ci się – usłyszałam słowa
Zayna w tym samym momencie, w którym zamknął mnie w swoich
ramionach i pocałował. Czułam jego radość. Jego ulgę. Chciałam
też to poczuć. Jednak w mojej głowie kołatała tylko jedna myśl.
„Czy wygrana batalia oznacza zwycięską wojnę?”
16 kwiecień 2020
Londyn
Perrie – 27 lat
- Przepraszam! – rozległo się od
strony wejścia do kawiarni. Jeśli ktoś jeszcze nas nie zauważał, to teraz zostało to naprawione. „Niektórzy po prostu się nie zmieniają”
uśmiechnęłam się na widok zdyszanej i, jak zawsze w takich
momentach, szczerze skruszonej Jade. – Przepraszam, że się
spóźniłam. Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało. Wyszłam z
domu o wiele przed czasem, a potem samo tak jakoś wyszło...
- Myślę, że torby, które trzymasz w
garści wiele wyjaśniają – zaśmiała się Leigh-Anne.
Rzeczywiście Jade miała przy sobie całkiem niezły przekrój
londyńskich butików. – To musiały być wciągające zakupy.
- Ale to wszystko dla was – broniła
się przyjaciółka i jak można było łatwo przewidzieć, uzyskała
tymi słowami natychmiastowe przebaczenie wszystkich swoich win. – Perrie,
wyglądasz cudownie. Boże, ta fryzurka jest zabójcza.
- Dziękuję – mruknęłam, słysząc
już kolejny dzisiaj komplement pod kierunkiem moich włosów. I
najlepsze w tym było to, iż to naprawdę były MOJE włosy.
Wprawdzie daleko im jeszcze do loków sprzed kilku lat, ale musiałam
przyznać sama przed sobą, że to nowe uczesanie całkiem mi się
podobało. A najbardziej cieszyłam się z tego, że na własnym
ślubie nie będę musiała kryć się za peruką.
- Widzisz? – Jessy pomachała do
kelnera. – Mówiłam ci? A nie chciałaś wierzyć. Swego czasu
Victoria Beckham miała taką, ale tobie jest w niej o wiele ładniej.
Nie jesteś takim szkieletem jakim ona wtedy była.
- Już nie – dodałam, mile
połechtana słowami przyjaciółki. – To co zamawiamy, dziewczyny? -
zapytałam na widok zbliżającego się kelnera. – Mam ochotę na coś
słodkiego.
- Obowiązkowo – Jess obdarzyła
faceta swoim oszałamiającym uśmiechem i biedak o mało się nie
potknął o własne nogi. – Ja poproszę dużą latte...
Od dobrej godziny siedziałyśmy w rogu
kawiarni śmiejąc się głośno i nadrabiając stracony czas.
Oczywiście najnowsze ploteczki jak zawsze wiodły prym wśród
naszych rozmów. Gładziłam cudownie delikatny szal, który dostałam
od przyjaciółki i przysłuchiwałam się nowinkom ze świata, z
którego chwilowo zniknęłam. Mimo iż nie było już Little Mix,
nasza przyjaźń przetrwała, a koniec zespołu nie okazał się być
dla nich smutnym końcem. Wciąż obracały się w tych samych
kręgach, próbując ułożyć sobie życie na nowo.
- Przepraszam, że odeszłam... –
powiedziałam w końcu coś, do czego zbierałam się od dobrych
dwóch lat. Mimo iż wiedziałam, że rozumiały moją decyzję,
nigdy tak naprawdę nie przeprosiłam je za to, że przeze mnie
rozpadł się zespół. Odeszłam, a wraz ze mną coś się
skończyło. Niedługo po tym dziewczyny postanowiły rozejść się
każda w swoją stronę.
- Nie musisz przepraszać, skarbie –
Leigh-Anne objęła mnie ramieniem, całując w czoło. – Tak trzeba
było zrobić i zrobiłaś to. Potrzebowałaś skupić się na swoim
zdrowiu i miałaś rację. W końcu jesteś tu dzisiaj z nami,
prawda? To była dobra decyzja...
- A poza tym i tak byłyśmy za stare
na skakanie po scenie i kręcenie tyłkiem – dodała Jessy, uśmiechając się do mnie z
naprzeciwka. – Taka wcześniejsza emerytura dobrze nam zrobiła.
- A ty co myślisz? Tak z perspektywy
czasu... – odezwała się Jade. – Żałujesz?
- Nie żałuję – odpowiedziałam bez
chwili namysłu. Swego czasu wiele rozmyślałam na ten temat,
rozkładając go na czynniki pierwsze. Wynik zawsze był taki sam. –
Nie zrozumcie mnie źle – dodałam szybko. – Było nam cudownie
razem. To była niesamowita przygoda – uśmiechnęły się do mnie
ze zrozumieniem. – Ale są w życiu ważniejsze rzeczy, niż pogoń za
popularnością. Potrzebowałam zwolnić i zacząć delektować się
życiem. Dziwne, jak człowiek docenia to co ma, gdy prawie to
straci... – powiedziałam. Spojrzałam na przyjaciółki i zauważyłam
wzrok Jess skupiony w okolicach mojego brzucha. Nawet nie zauważyłam
kiedy zaczęłam głaskać się po nim.
- Czy ty... – zaczęła przyjaciółka. – O mój Boże! – zapiszczała, zwracając na nas uwagę wszystkich
dookoła. – Jesteś prawda? O, matko! Jak? Kiedy? Jak?!?
- Ale co? – Jade przeskakiwała
spojrzeniem między Jess a mną. – Co jest?
- Jest w ciąży! – to był
najgłośniejszy szept jaki w życiu słyszałam.
- Ciii... – rozejrzałam się nerwowo
dookoła. – Dopiero dziś się dowiedziałam. Zayn jeszcze nic nie
wie... – dodałam, z niepewnym uśmiechem. Zrozumiały mnie w mig.
Między nami nadal była ta magia, która sprawiła, że z miejsca
się pokochałyśmy.
- Milczymy jak zaklęte – obiecała
Leigh-Anne. – Ale jak tylko mu to powiesz obowiązkowo masz zadzwonić
i zdać relację.
- Założę się, że padnie z wrażenia
– Jesse prawie podskakiwała na fotelu. – Boże, zostanę ciocią...
- To idealna okazja, byśmy umówiły
się na zakupy – Jade klasnęła w dłonie.
- Bo akurat ty potrzebujesz mieć powód –
zaśmiałam się, ucieszona ich reakcją. Chyba rzeczywiście
potrzebowałam tego naszego babskiego spotkania przy kawie. Jeszcze
nie tak dawno wychodziłam od lekarza, nie wiedząc co myśleć.
Byłam pewna, że po tym całym leczeniu, które przeszłam, dziecko
będzie czymś nieosiągalnym i prawie się z tym pogodziłam.
„Prawie...” Teraz nie mogłam doczekać się powrotu do domu.
Chciałam ujrzeć minę Zayna, gdy powiem mu, co zmajstrowaliśmy dwa
miesiące temu.
16 maj 2020
St Audries Park, Somerset
Perrie i Zayn – 27; Harry – 26; Alex – 32 lata
- Boże – jęknąłem, widząc, że
Styles podnosi się ze swojego miejsca z kieliszkiem szampana w dłoni. – Niech ktoś
to powstrzyma...
- Nic się nie bój, stary – zaśmiał
się Harry, zwracając na siebie uwagę wszystkich gości. – Wiem, że
nie mogłeś się doczekać tej chwili, więc pozostało mi sprawić,
by była niezapomniana.
- Tego się właśnie obawiam –
mruknąłem pod nosem, przy okazji rozbawiając tym tych, którym
było dane usłyszeć moje słowa. Perrie przysunęła się bliżej i
mogłem podziwiać jej twarz, na której dzisiaj malowało się
czyste szczęście. Jej usta wręcz zachęcały do pocałunku. Nie
mogłem się powstrzymać, by ich nie skosztować. Niewinny całus
szybko przemienił się w bardziej gorące doznanie. Gościom
najwyraźniej bardzo się podobało, przynajmniej sądząc po
gwizdach i dopingujących okrzykach, które rozległy się z różnych stron.
- Tak, tak... – usłyszałem głos
Harry'ego. – Wiem, że on nieziemsko całuje, ale nie musicie od razu
wyglądać na takich zazdrosnych...
„Czyli przemówień Stylesa ciąg
dalszy...” Miałem ochotę schować się pod stołem, ale wiedziałem, że nic by to nie dało, a dostarczyło mu kolejnych pomysłów do tego „toastu”.
- A skąd ty możesz wiedzieć jak on
całuje? – roześmiałem się, słysząc „oburzony” głos Alex.
„Ktoś tu sobie dół wykopał...” parsknąłem, widząc minę przyjaciela. – Tłumacz mi się
tu zaraz, Styles.
- Kochanie...
- I nie „kochaniuj” mi tu, tylko
mów jak było.
- Teraz to ja nie wiem, czy chcę tego
słuchać – powiedziała Perrie, którą najwyraźniej bardzo
bawiły wygłupy przyjaciela. Sięgnąłem po kieliszek, licząc, że
szampan pomoże mi znieść mądrości Stylesa.
- No nie wiem, nie wiem, moje panie – błaznował
dalej. – Dżentelmen nie rozpowiada takich rzeczy. Myślę, że to pozostanie tylko między mną a Veronicą –
powiedział, puszczając do mnie oczko. Prawie mnie tym zabił, gdy z
wrażenia zakrztusiłem się szampanem. „Co za idiota...”
pokręciłem głową, nie wierząc, że naprawdę wygłosił tę
przemowę na moim weselu. – Wiecie, tak wszyscy zawsze mówili, że
Zayn jest tym „bad boyem” w zespole, ale on jest jednak tym
inteligentnym – spojrzałem niedowierzająco na przyjaciela. Coś
więcej musiało się kryć za tymi słowami. – Wiem, że ciężko
wam w to uwierzyć – parsknął. – Sam mówię to z ciężkim sercem. No, ale jak
inaczej nazwać to, że zmajstrował Perrie dzieciaka, by nie musieć
obawiać się tego, iż ucieknie mu sprzed ołtarza? Geniusz!
Spojrzeliśmy sobie z Pers głęboko w
oczy. Moja ręka od razu powędrowała na jej lekko powiększony
brzuszek, którego nawet specjalnie nie próbowała ukryć. W końcu to dziecko, było dla nas prawdziwym cudem. Po tej całej walce, gdy śmierć zaglądała przez okno, stworzyliśmy nowe życie. Śmiechy przyjaciół i rodziny wypełniały salę, ale my
byliśmy w swoim świecie. Byłem pewny, że pomyśleliśmy o tym samym. Dokonaliśmy tego. Kochaliśmy się. Dwie godziny temu
przysięgliśmy to przed tymi wszystkimi ludźmi, a za kilka miesięcy
owoc naszej miłości przyjdzie na świat. Wszystko w końcu zaczęło
się układać. Było ciężko, nawet bardzo, ale na własnym przykładzie przyszło
nam się przekonać, że po burzy zawsze w końcu wychodzi słońce...
7 czerwiec 2020
Sugar Beach, Mauritius
Perrie i Zayn – 27 lat
- Tu jest jak w raju... – usłyszałem
rozmarzony głos mojej żony. Uchyliłem jedną powiekę, by zerknąć
na leżącą obok mnie piękność. Wyglądała niczym bogini.
Tropikalny urok wyspy tylko to podkreślał. Wyglądało na to, że
poranne mdłości nareszcie ustąpiły. Kolor znów zakwitł na jej
policzkach. – Najchętniej zostałabym tu na zawsze... –
uśmiechnęła się do mnie, prowokująco przygryzając dolną wargę.
Przed oczami od razu stanęły mi gorące sceny z naszego miodowego
prawie-miesiąca. „Zdecydowanie mógłbym tak żyć” pomyślałem,
przyciągając ją do siebie i całując namiętnie.
- Możemy przyjechać tu ponownie –
zaproponowałem, gdy już oderwałem się od jej ust. I mnie bardzo przypadł do gustu prezent od naszych
rodziców. Sami pewnie nie wpadlibyśmy na to, by wybrać Mauritius
na naszą pierwszą, małżeńską podróż. A raczej rodzinną,
biorąc pod uwagę fakt, iż Perrie była w ciąży. – Pod koniec
przyszłego miesiąca ogłosimy pięcioletnią przerwę –
przypomniałem jej o tym dość ważnym dla nas wydarzeniu. – Z pewnością potem znajdzie się sporo czasu
na kolejne wakacje. I, jeżeli wierzyć twojemu lekarzowi, poranne
mdłości powinny ci przestać dokuczać, więc...
- I mam wygrzewać się na plaży,
będąc w zaawansowanej ciąży? – pokręciła głową, głaszcząc
się po delikatnie wypukłym brzuchu. – Co ten twój tatuś opowiada?
Jeszcze wezmą mnie za wieloryba i wrzucą z powrotem do wody...
- Nie przesadzaj – zaśmiałem się,
układając ją na kocu i nachylając się nad nią. Teraz była moja
kolej, by pogruchać do dziecka. – Powiedz mamie, że z tobą w
brzuszku będzie jeszcze piękniejsza. Będę musiał wynająć
dodatkowych ochroniarzy, by mi was nikt nie ukradł.
Przycisnąłem wargi do napiętej skóry
brzucha Perrie. Nadal niezmiennie zapierał mi dech w piersiach fakt,
że razem udało nam się stworzyć nowe życie. Z gruzów naszego, które wypełnione było chorobą i walką z nią, zbudowaliśmy coś
pięknego. Nasz mały prywatny cud.
- Powinniście się zbierać, dzieciaki
– głos ochroniarza zadudnił nad naszymi głowami. – Jeśli nadal
planujecie zdążyć na lot o dwudziestej...
- Nie czuję się najlepiej –
powiedziała Pers, zwracając na siebie moją uwagę. Narzekała praktycznie przez cały lot, ale teraz w jej głosie było słychać ogromne cierpienie. Blada na twarzy,
wręcz lekko zielona, wyglądała jak ktoś, kto zaraz puści pawia.
Zauważyłem papierową torebkę, którą mięła w dłoniach.
- Chodźmy do łazienki – poderwałem
się z fotela, rozglądając w poszukiwaniu stewardesy, która
mogłaby przyszykować jakiś zimny okład.
- Jest zakaz wsta...
- No i co z tego? – przerwałem jej,
pomagając wstać. – Siła wyższa. Przecież nas nie zabiją za to,
że masz mdłości, skarbie. Chodź.
Zaprowadziłem ją do toalety,
ignorując piorunujące spojrzenie napotkanej stewardesy. Zanim
zdążyła cokolwiek powiedzieć, szybko wyjaśniłem jej sytuację.
Słysząc o ciąży, od razu zmiękła. Siedziałem przy Perrie,
masując jej plecy i przykładając okład do karku. Mdłości w
końcu ustały, albo przynajmniej postanowiły dać jej chwilę odetchnąć. Zaopatrzeni w kilka torebek, mogliśmy wrócić na swoje miejsca.
Jeśli wierzyć słowom kapitana, który łaskawie przemówił do nas
przez głośniki, najdalej za pół godziny powinniśmy wylądować w
Londynie. Podróż poślubna była wspaniała, ale teraz najchętniej
zaszyłbym się w domu i nie wychodził przez następny tydzień.
- Wyglądam jak śmierć na chorągwi –
jęknęła Pers, przeglądając się w małym lusterku. – Jestem
blada jak ściana – jęknęła, masując czoło. – Nikt nie
uwierzy, że byliśmy w tropikach.
- Wyglądasz ślicznie, skarbie –
powiedziałem, pakując nasze rzeczy do plecaka. – Jesteś w ciąży.
Za nami dwunastogodzinny lot. Nikt nie oczekuje po tobie niemożliwego. Wszyscy tu wyglądamy na lekko „wymiętych”. Poza tym wszyscy wiedzą, że poranne
mdłości są takie tylko z nazwy. Nie wiem, co za sadysta wymyślił
to określenie...
- Musiał być facetem – jęknęła,
uśmiechając się lekko, bym wiedział, że żartuje.
- Pewnie tak...
Okazało się, że pilotom czasami
można wierzyć i dokładnie dwadzieścia siedem minut później,
zbieraliśmy się do opuszczenia samolotu. Cieszyłem się, że nie
muszę taszczyć naszych bagaży, bo dzięki temu mogłem zająć się
Pers, która nie wyglądała najlepiej. Zdecydowanie będzie
trzeba zaliczyć po drodze kolejną toaletę. „Czasami naprawdę
cieszyłem się z tego drobnego faktu, że byłem facetem.”
- Zayn... – jęknęła Perrie, zatrzymując się i z całej siły ściskając moje przedramię. Po chwili poczułem, że opiera się na mnie całym swoim ciężarem. – Proszę... Możemy gdzieś usiąść
na chwilę? Nie czuję się n-naj... – dodała. Gdy usiłowała zrobić krok, nogi się pod nią
ugięły. Gdyby nie to, że już i tak prawie ją niosłem,
skończyłaby na podłodze.
- Pers? – spojrzałem na jej
nieruchomą, chorobliwie bladą twarz. Zamknięte oczy i płytki oddech nie napawały
optymizmem. – Kochanie? – kompletny brak reakcji zmroził mi krew w
żyłach. – Perrie – głos wypełniało mi przerażenie, gdy
delikatnie klepałem ją po policzku. „Tylko nie to!” – Dzwoń po
karetkę! – rzuciłem w stronę ochroniarza. Rozejrzałem się
dookoła z paniką w oczach, szukając kogokolwiek, kto mógłby nam
pomóc. Wzbudziliśmy już niemałe zainteresowanie wśród podróżnych, ale
najwyraźniej nie było żadnego lekarza w zasięgu wzroku.
Zauważyłem pracownika lotniska nerwowo gestykulującego i mówiącego coś do radia.
- Pomoc medyczna zaraz tu będzie –
powiedział, nim zdążyłem się do niego choć słowem odezwać.
8 czerwiec 2020
Londyn
Perrie i Zayn – 27 lat
Nie mogłam uwierzyć, że to znów się
działo. Los bezlitośnie kpił sobie ze mnie, a najlepszym dowodem na to, były
drzwi z numerem 384. Ten sam pokój. Ta sama śmiertelnie
przerażająca choroba. Ta sama rozpacz na twarzach Zayna i rodziców.
Zrozpaczeni bliscy, siedzący gdzieś tam, na twardych, szpitalnych krzesełkach i
wylewający łzy z mojego powodu. Ta sama otumaniona ja, raz po raz
zadająca sobie pytanie, czym sobie na to wszystko zasłużyłam.
Taka sama, a jednak taka inna...
Opiekuńczym gestem obejmowałam brzuch
i moje jeszcze nienarodzone maleństwo. Słuchałam słów lekarzy,
którzy próbowali mi jak najdokładniej wyjaśnić, dlaczego powinnam
zabić swoje dziecko...
- Nie – powiedziałam cicho. Wiedziałam, że moje
słowa odniosły równie dobry skutek, jak gdybym na nich
nawrzeszczała.
- Proszę? – zdziwił się onkolog, z
którym przecież już tak dobrze się znałam. Moja mama zaczęła
głośno szlochać. „Ona już wiedziała.”
- Żadnego leczenia – powiedziałam, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. – A już na pewno żadnej chemioterapii. Nie zabijecie naszego
dziecka.
- Pers... – szepnął Zayn. Jego twarz
była trupio blada, a oczy świeciły niezdrowym blaskiem. Jedyne co
można w nich było dojrzeć, to przerażenie. „Akurat to uczucie było wspólne dla nas obojga.”
- Perrie, musisz zrozumieć... – zaczął
mężczyzna. – Jest dużo gorzej niż poprzednio. Nastąpiły
przerzuty na węzły chłonne, prawdopodobnie nie da się zastosować
leczenia oszczędzającego pierś – patrzył na mnie uważnie, w
napięciu. – Chemioterapia jest konieczna, a i tak możesz...
- I tak mogę umrzeć – dokończyłam,
a płacz mojej mamy tylko przybrał na sile. Ale tutaj nie chodziło o nią. Tan naprawdę nie chodziło też o mnie.
- Bez leczenia nie masz żadnych szans
– dodał, by już nie było żadnych wątpliwości. Jeszcze rok
temu pomstowałabym na cały świat i teraz pewnie też będę tak
robiła, ale coś się zmieniło. Ja byłam inna. Nie żyłam już
tylko dla siebie. I nie żyłam tylko dla Zayna. Teraz oboje mieliśmy dla kogo
żyć. Wierzyłam, że się uda. Musiało się udać. Niekoniecznie
mi, ale nasze maleństwo musiało wyjść z tego cało. Spojrzałam
na Zayna, w jego oczach próbując odczytać odpowiedź na wiszące w
powietrzu pytanie.
- Zgódź się na leczenie, proszę –
szepnął, po najdłuższej minucie milczenia w moim życiu.
- Ale... – zaczęłam zaskoczona, czując
zbierające się pod powiekami łzy. „Nie to miał powiedzieć!” – Nasze maleństwo...
- Jeszcze zdążymy mieć dzieci,
kochanie. Całe mnóstwo – powiedział, ściskając moje dłonie. –
Ale musisz żyć, byśmy mogli je mieć.
- Wiesz, że to nie takie proste... –
wyszeptałam zraniona. Nie mogłam uwierzyć, że zostałam sama z moją decyzją. –
Przecież pragnąłeś tego tak samo jak ja... – przypomniałam sobie
jego słowa, którymi co rano witał nasze jeszcze nienarodzone
maleństwo. „Gdzie jest teraz tamten Zayn?” Szloch wyrwał się i z
moich ust. – Dlaczego nie chcesz tego dziecka?
- Chcę – powiedział, przytulając
mnie i pozwalając moim łzom znikać w materiale jego koszuli. – Ale
ciebie też chcę. Potrzebuję cię...
2 listopad 2020
Londyn
Perrie, Zayn, Kate i Niall – 27 lat
Nie byłem w stanie oderwać oczu od
Perrie. Liczyłem każdy jej oddech, modląc się w każdej zbyt
długiej przerwie między jednym, a drugim uniesieniem się jej
piersi. Wciąż walczyła, choć naprawdę nie wiedziałem, skąd
jeszcze znajduje na to siły. Była zbyt uparta, by się poddać.
Jeszcze kilka miesięcy temu nikt z nas nie był w stanie uwierzyć,
że znajdziemy się w takim momencie. Ostrożnie ułożyłem dłoń na
sporym brzuszku, przykrytym jedynie cienkim, szpitalnym
prześcieradłem. Jakby na potwierdzenie tego, że Perrie miała
rację, poczułem ruch naszego dziecka. W odróżnieniu od swojej
mamy, ono miało wiele energii.
- Zayn... – mama Pers patrzyła się na
mnie, czekając na decyzję, którą kazano mi podjąć. Lekarz, moi
rodzice, rodzice, babcia i brat Perrie. Wszyscy oni żądali ode mnie
czegoś, czego nie mogłem im dać. Pochyliłem się nad żoną,
całując ją w czoło, dłonią nadal czule głaszcząc napięty
brzuch. „Nie wiem, jak będę z tym żyć, skarbie, jeśli coś wam
się stanie...” wziąłem głęboki oddech. „Dlatego musisz żyć.
Musicie żyć.”
- Zrobimy tak, jak tego pragnęła –
powiedziałem, prostując się. – Ona podjęła tę decyzję dawno
temu... – dodałem, wywołując kolejną lawinę łez. Nie mogłem wykorzystać faktu, że moja żona była nieprzytomna i teraz to do mnie należało podejmowanie decyzji. Wszyscy dobrze wiedzieli, że znienawidziłaby mnie, gdybym zabił nasze dziecko. Sam bym się znienawidził.
- Kończy nam się czas – lekarz
spojrzał na mnie, nadal czekając, bym głośno powiedział to, czego ode
mnie wymagano. – Przerzuty i...
- Wiem – przerwałem mu, nie chcąc
znów wysłuchiwać w jak ciężkim stanie była Perrie i jak bardzo
choroba rozprzestrzeniła się w jej organizmie. – Rozumiem –
kolejny głęboki oddech w moim wykonaniu. Może i ta terapia
oddechowa pomagała Kate w trudnych sytuacjach, ale u mnie chyba nie
najlepiej się sprawdzała. – Wywołajcie poród – powiedziałem
cicho, ale najwyraźniej wszyscy doskonale mnie usłyszeli, bo jak za
dotykiem czarodziejskiej różdżki, otworzyły się drzwi i kilka
pielęgniarek zaczęło szykować Perrie do operacji. Właściwie do dwóch
operacji.
Jak przez ścianę słyszałem płacz
mojej mamy oraz mamy i babci Pers. Mój ojciec objął mnie
ramieniem, bez słów pokazując swoje wsparcie. Nie mogłem nikomu
spojrzeć w oczy. Zrobiłem to. Podjąłem decyzję. Mimo iż nie
była do końca moją, to na mnie spadnie wina, jeśli coś pójdzie
nie tak. „Czy będę umiał z tym żyć?” Najchętniej
rozpłakałbym się w ramionach ojca, jak wtedy, gdy miałem pięć
lat i wydawało mi się, że rozbite kolano i zepsuty rower, to koniec świata. Ale
już nie byłem małym chłopcem. Byłem mężem i ojcem. A
przynajmniej miałem zamiar nim być. A najlepiej jednym i drugim. Do
końca mojego życia. „Proszę, zawalcz jeszcze trochę, skarbie...”
Gdy moja córka przyszła na świat nie
było płaczu, wypełniającego serca wszystkich szczęściem z
powodu cudu, który właśnie miał miejsce. Powitała ten świat w
ciszy. Dokładnie tak, jak jej mama powitała ją. Obie zbyt słabe,
by płakać. Obie zbyt silne, by się poddać. Tylko o to prosiłem w
swoich modlitwach. By walczyły i by starczyło czasu na tę walkę.
Przypomniałem sobie słowa Perrie, gdy
próbowała mi wytłumaczyć swoje decyzje i starałem się być
szczęśliwy, ale czy mogłem się cieszyć, nie wiedząc jeszcze,
jak skończy się nasza historia. „Szczęśliwy smutnym szczęściem”
powtórzyłem słowa żony w myślach. To było to. Smutek zmieszany
ze szczęściem. Właśnie zostałem ojcem, ale czy nadal byłem
mężem... „Pozostaje mi mieć nadzieję, Pers, że tu też się nie pomyliłaś.”
- Zayn? – Niall usiadł obok mnie na
plastykowym i okropnie niewygodnym krześle. W rękach ściskał
jakiś papier i długopis. – Pielęgniarka mówi, że musisz to
wypełnić.
Wziąłem podkładkę i spojrzałem na
nią, ale mój wzrok nie chciał się skupić na niczym. Nie
rozróżniałem słów. Jakby wszystko było napisane w obcym języku.
Oddałem mu papiery, skupiając się na ścianie przede mną. Za nią
moja żona i dziecko walczyły o prawo do życia, a ja czułem, że
każdy mój oddech rozrywał mnie na kawałki. Dlaczego musiałem być
tutaj? Moje miejsce było przy nich. „A co będzie jeśli...” Aż
się zatrząsłem pod naporem złych myśli. Dlaczego, gdy tego
najbardziej potrzebowałem nie było nikogo, kto zapewniłby mnie, że...
- Wszystko będzie dobrze, Zayn –
słowa Kate trafiły prosto do mojego serca, przerywając jakąś
ostatnią nić, która trzymała mnie w ryzach. Objąłem w pasie
moją małą przyjaciółkę, chowając twarz w połach obszernej
bluzy Louisa, którą miała na sobie i rozpłakałem się.
Szlochałem jak dziecko, pozwalając jej głaskać się po głowie i
szeptać słowa pocieszenia. – Wypełnimy to razem, dobrze? –
zaproponowała, a ja byłem zdolny tylko do tego, by pokiwać głową
na znak zgody.
- Imię dziecka – Niall przeczytał pierwszą linijkę. Czekał z gotowym długopisem aż zbiorę się w sobie.
- Aisza – powiedziałem, drżącym głosem. „Ta, która żyje...” przypomniałem sobie główny powód, dlaczego wybraliśmy z Perrie takie imię. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za sprawą przyjaciela moja maleńka Aisza została Aishą.
4 styczeń 2021
Londyn
Perrie i Zayn – 28 lat; Aisha – 2 miesiące
Miałem wrażenie, że zamarzam. Mimo ciepłych, zimowych
ubrań skostniałem. „Jak ja nienawidziłem takiej pogody...”
westchnąłem, szybko tego żałując. Każdy oddech był na tym
mrozie torturą. Ale jedno trzeba oddać pogodzie na plus, gdy tak
już zamieniłem się w lodową bryłę, łatwiej było mi stać tu z
maską spokoju na twarzy. Nienawidziłem pogrzebów, ani tego cierpienia i beznadziejności. Czyż nie lepiej byłoby pożegnać ukochaną osobę w samotności? Wtedy nie trzeba byłoby udawać, że jest się silnym. Nie byłoby świadków naszych łez. Naszej rozpaczy... słabości... A zamiast tego stoimy na mrozie, nie do końca będąc pewnymi, czy to zimno, które odczuwały, to sprawka pogody, czy też naszego smutku.
Spojrzałem na drewnianą trumnę,
która za chwilę miała spocząć na zawsze w ciemnym dole. Ziemia nie była wybredna. Przyjmowała wszystkich i nie obchodziły jej złamane serca i rozpacz żyjących. Słyszałem z boku
szloch Debbie, która stała jeszcze tylko dlatego, że podtrzymywały
ją silne ramiona męża i syna. Jonnie co chwilę pociągał nosem,
nie starając się nawet ukryć tego, że i jego serce krwawiło z
żalu. Na twarzach wszystkich wymalowane były trudy ostatnich
miesięcy. W chwilach takich jak ta, człowiek zastanawia się, ile
jeszcze będzie musiał znieść, nim nad jego głową znów zaświeci
słońce. Czy w ogóle zaświecie?
Obecność mamy u mojego boku dodawała
mi sił, a maleńkie zawiniątko w jej ramionach nieustannie
przypominało, że moje słońce wciąż świeci. Wciąż miałem dla
kogo żyć.
- Weź już ją do samochodu, mamo. Jest za zimno –
powiedziałem, gdy kolejny lodowaty podmuch prawie wycisnął mi z
oczu łzy. Podałem jej kluczyki, niemo dziękując za jej obecność,
gdy ścisnęła moje ramie w geście oznaczającym ogromną troskę.
Wspierała mnie przez całe życie, nieustraszenie chroniąc mnie
przed wszystkim, co stanęło na mojej drodze. A gdy nie mogła mnie
chronić, tak jak podczas choroby Perrie, była przy mnie, nieustannie
przypominając mi, że miłość może zdziałać cuda. W końcu,
czyż nie z miłości zrodzony był ten mały cud w jej ramionach?
Pogrzeb był piękny, jeżeli
oczywiście w ogóle można opisywać go takim słowem. Zgromadzeni
dookoła ludzie byli najlepszym dowodem na to, że śmierć zabrała
kogoś naprawdę wyjątkowego, kogo brak pozostawi dziurę w wielu
sercach. Spojrzałem na fotografię uśmiechniętej blondynki, która
zdawała się patrzeć na nas wszystkich pobłażliwie. Wiedziałem,
tak samo jak oni wszyscy, że ostatnie czego by chciała, to my,
rozpaczający nad jej grobem. Kochała życie ponad wszystko.
Była tylko jedna rzecz, którą kochała bardziej. Rodzina.
- Zayn? – głos Alexa, ojca Perrie
sprowadził mnie z powrotem do rzeczywistości. – Wszystko w
porządku?
Spojrzałem na niego, nie wierząc, że
naprawdę zadał mi takie pytanie. Za jego plecami Jonnie obejmował
ramieniem matkę, która przytulała do siebie jakąś kobietę. Obie
szlochały tak bardzo, że samo patrzenie na nich każdemu rozerwałoby serce. Pokiwałem głową, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
- A wy? – odezwałem się w końcu,
głosem ledwo przypominający mój.
- Poradzimy sobie – powiedział,
patrząc przez ramię na pogrążoną w żałobie żonę. – Ona też
sobie poradzi – dodał. – Zabierz stąd małą – kolejny raz
dzisiaj ktoś ścisnął moje ramie w pokrzepiającym geście. –
Zobaczymy się później. Będziesz...
- Będę w szpitalu – odpowiedziałem
na pytanie, którego nie zdążył zadać. – Z Perrie...
- No już, skarbie... Wystarczy... –
mama kołysała mnie w ramionach, szepcząc pocieszające słowa, jak
w czasach, gdy byłam małą dziewczynką i każda smutna rzecz
urastała do rangi kataklizmu. – Wiem, że chciałaś tam być z
nami, ale babcia wiedziała, że nie dasz rady. No, już... Ciii... Nie
chciałaby, żebyś tak za nią rozpaczała... Pamiętasz, co nam mówiła jeszcze nie tak dawno? Przeżyła długie i szczęśliwe
życie, a teraz będzie czuwać nad nami, nad tobą i twoją małą rodziną...
- Mówiła jeszcze, że zamierza się
całkiem nieźle urządzić w niebie i pokazać im jak się bawią
dziewczyny z północy – powiedziałam, głośno pociągając
nosem. – Pamiętam jak śmiałyśmy się wtedy, że mogą ją
wyrzucić za takie zachowanie, a ona śmiała się jeszcze głośniej
i mówiła, że jeśli tak robią z takimi osobami jak ona, to na
pewno trafi w bardziej rozrywkowe miejsce, więc stratna na pewno nie będzie...
- Choć ze względu na klimat, wolałaby
niebo – dokończyła mama, ścierając mi łzy z policzków. –
Chciałaby byś była zdrowa i byś w końcu mogła wziąć w ramiona
swoją córeczkę.
Obie spojrzałyśmy w stronę okna, za
którym smutno uśmiechał się do mnie Zayn. Kołysał w ramionach nasze
maleństwo i wyglądał tak... tak... tak idealnie, iż gdyby nie
to, że już kochałam go do szaleństwa, to z pewnością
zakochałabym się, widząc go z różowo-białym zawiniątkiem w
ramionach.
- Walczę, mamuś... – wyszeptałam,
z trudem unosząc rękę, by pomachać dwójce za szybą. Tak bardzo
chciałabym móc wstać z tego łóżka, objąć ich z całych sił i
po prostu kochać. Tak całym sercem. Całą sobą. Póki co, mogłam
jedynie walczyć z chorobą. Dla siebie. Dla nich. Walczyć. I
kochać. – Z całych sił...
Lipiec 2021
Londyn
Perrie i Kate – 28; Louis – 30 lat
Tęskniłam za wieloma rzeczami. Za
domem, który z takim zapałem pomagałam urządzać. Za dziecinnym pokojem mojej
córeczki, który na razie widziałam tylko na zdjęciach. Za śniadaniem
zjedzonym w kuchni przy stole, który wybieraliśmy razem z Zaynem. Za stojącym tam radiem, które zawsze
trzeszczało, nie dając się dostroić. Tęskniłam za małżeńskim łożem,
gdzie prawdopodobnie poczęliśmy z Zaynem nasze maleństwo.
Uśmiechnęłam się do tych wszystkim cudownych wspomnień, które
mnie zalały i ciepłą falą rozeszły się po całym ciele.
Bardzo tęskniłam też – w co trudno mi było chwilami uwierzyć – za ciszą. W szpitalu nigdy
nie było cicho. Powietrze wypełniały dźwięki pikających
aparatur i rozmowy lekarzy, pielęgniarek oraz pacjentów i ich
gości. Często słychać było płacz. „Choć nie tak często, jak
na onkologii...” dodałam w myślach, szczęśliwa, że nie przebywam już na tamtym oddziale. I ten zapach, który chyba już na dobre wsiąkł
we mnie. To była moja codzienność od zbyt długiego czasu...
Dlatego, gdy obudziłam się z kolejnej
drzemki od razu wiedziałam, że to, co mnie otaczało, to nie była
ta moja „normalna” cisza. Spojrzałam w stronę okna i
uśmiechnęłam się, widząc dwójkę przyjaciół. Kate spała z
głową ułożoną na udach Louisa, a cienka stróżka śliny pewnie
stworzyła już pokaźną plamę na jego dżinsach. Nie mogłam się
doczekać aż wstanie, bym mogła się ponaśmiewać z jego mokrego
wypadku.
Uwielbiałam patrzyć na tych dwoje.
Mimo iż czasami czułam się jak podglądacz, który mimo iż nie
powinien, nie może się powstrzymać, by nie przeżywać z nimi tych
ich małych/wielkich momentów. Ci dwoje byli dla mnie najlepszym dowodem na to, że niemożliwe nie istnieje. Oni i moja maleńka córeczka.
Lou wpatrywał się w żonę z
ogromną miłością wymalowaną na twarzy. Lata mijały, ale to nigdy się nie zmieniało. Wciąż był beznadziejnie zakochany. Leniwie nawijał sobie na
palec kosmyk jej włosów, który wydostał się z dość ciasnego
warkocza. Patrząc na piękne włosy Kate, poczułam to nieznośne
uczucie zazdrości. „Och, daj już spokój, głupia” nakazałam
sama sobie i dalej wpatrywałam się w przyjaciół. Przez chwilę
mignęła mi błyszcząca obrączka, której Louis podobno nie
ściągnął ani razu od dnia ślubu. Przynajmniej z tego, co sam
opowiadał na prawo i lewo.
Lou, jakby wyczul, że się mu
przyglądam, uniósł głowę i spojrzał prosto na mnie, a jego
twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Trzydziestka na karku, a wciąż miał w sobie coś z urwisa. Może to ten błysk w oku?
- Powinieneś zabrać ją do domu –
powiedziałam szeptem, nim zdążył się odezwać. – Siedzicie tu od
wczoraj...
Mimo iż ostatnio czułam się lepiej,
przyjaciele i rodzina nadal pełnili dyżury przy moim łóżku.
Dokonywali prawdziwie karkołomnych cudów, układając grafiki tak,
by zawsze ktoś dotrzymywał mi towarzystwa. Teraz była kolej
Nialla, a skoro go tu nie było, znaczyło to, że ciąża znów dawała Katie
do wiwatu.
- Wiesz, że nigdzie by nie poszła –
powiedział cicho. – Zayn napisał, że będzie za jakąś godzinę,
to wtedy się zmyjemy.
- Twoja mama pewnie bardzo się z tego
powodu ucieszy – zachichotałam na myśl o trzyletnich bliźniakach,
które dysponowały niewyczerpanymi pokładami energii. Zwłaszcza
jedno z nich.
- Z pewnością – zaśmiał się. –
Seth na sto procent nie dał jej się nudzić.
Nasza cicha wymiana zdań, była
najwyraźniej nie wystarczająco cicha, bo Kate zatrzepotała
rzęsami i uśmiechnęła się, widząc pochylonego nad nią Louisa.
Po chwili też zaczerwieniła się zawstydzona, na widok plamy na
spodniach męża.
- Przepraszam – szepnęła,
wycierając mokre miejsce rękawem. Sądząc po minie przyjaciela,
bardzo mu się to pocieranie spodobało. Sama poczułam gorąco na policzkach, gdy zauważyłam jego reakcję.
- Nic się nie stało – powiedział,
odciągając jej dłonie od swojego uda i puszczając oczko znacząco.
W tym momencie twarz Kate przybrała jeszcze piękniejszy odcień
purpury. Delikatne cmoknięcie w usta i znów byłam świadkiem
jednej z tych ich „prywatnych” chwil, którymi tak szczodrze się
z nami dzielili. I pewnie zżerałaby mnie okropna zazdrość o to
ich uczucie, gdyby nie fakt, że kochałam równie mocno. I byłam
kochana.
- Jesteście tak obrzydliwie słodcy,
że mam ochotę się rozpłakać – nie mogłam się oprzeć, choć
wiedziałam, jaki efekt wywołają moje słowa. „Cóż... Niektórzy
potrafili całkiem nieźle burzyć te magiczne momenty.” – Chcę
mojego Zaynaaa... – załkałam, popisując się moją raczej kiepską
grą aktorską. – Też mu chcę obślinić spodnie tak, żeby się z
tego cieszył...
Nasz śmiech i ewentualną odpowiedź
od strony tej dwójki gołąbeczków przerwało pukanie do drzwi i
pojawienie się w nich Eleanor. „To ci dopiero niespodzianka!”
Była najlepsza przyjaciółka patrzyła raczej niepewnie, próbując wyczytać
z naszych reakcji, czy może wejść, czy raczej powinna zarządzić
odwrót.
- C-Cześć... – odezwała się
nieśmiało, ściskając w dłoniach wiklinowy kosz. – Mogę wejść? – zapytała, patrząc na mnie tymi
swoimi wielkimi oczami. Jej obawy były pewnie podszyte tymi naszymi
wspólnymi przeżyciami, ale po tym wszystkim co przeszłam, mogłam sobie
pozwolić na wielkoduszność. Dla mnie to, co było, nie
miało już wielkiego znaczenia. Życie było zbyt kruche, zbyt
krótkie i zdecydowanie zbyt cenne, by tracić je na pielęgnowanie dawnych uraz.
- Jasne – uśmiechnęłam się,
starając tym dodać jej odwagi. – Dotrzymasz mi towarzystwa dopóki
Zayn nie przyjdzie? – zapytałam, ciesząc się z nowego gościa. – Dzięki temu ta dwójka
będzie mogła w końcu pojechać do domu i uratować Jay ze szponów
nadpobudliwych trzylatków – zarządziłam dumna ze swojej
przebiegłości. Dobre serduszko Kate z pewnością wypełniło się
współczuciem na myśl o tym, jak musiały dać teściowej do wiwatu
jej żywiołowe dzieciaki.
- Chyba zostaliśmy bardzo delikatnie
poprzenoszeni o wyjście – zaśmiał się Lou, podnosząc się z
kanapy. Plama na jego spodniach była jeszcze większa niż myślałam. – A ty gdzie się patrzysz, co? Bo powiem Malikowi.
- Już się boję... – przewróciłam
oczami, wyciągając ręce, by pożegnać się z przyjaciółmi. –
Jedźcie ostrożnie i ucałujcie ode mnie dzieciaki oraz Jay.
Po chwili zamieszania, państwo
Tomlinson opuściło skromne progi mojej szpitalnej rezydencji i
mogłam skupić całą swoją uwagę na niespodziewanym gościu,
którego pojawienie się wyjątkowo mnie ucieszyło.
El wyciągnęła w moją stronę
sporych rozmiarów kosz, przewiązany białą wstążką i uśmiechnęła
się przepraszająco.
- Nie byłam pewna, co mogę przynieść,
a nie chciałabym, żeby coś ci zaszkodziło, więc nie mam
kwiatków, ani żadnych smakołyków – tłumaczyła się
niepotrzebnie, a ja zachodziłam w głowę, co w takim razie wypełnia
tą dość ciężką paczuszkę. Na widok kilku nowości wydawniczych, które
bardzo chciałam przeczytać i całej masy dziecięcych ubranek oraz
zabawek, w moich oczach po prostu musiały zapalić się żarówki
szczęścia.
- Wow! – ucieszyłam się, od razu
rozkładając wszystko na pościeli i podziwiając każdą rzecz
po kolei. – Dziękuję. Nie mogłaś wymyślić lepszego prezentu –
dodałam, a na widok maleńkiej koszulki z napisem „Moja mamusia
jest kochana” miałam ochotę się rozpłakać z tej całej radości
i wzruszenia. Ta z „I love shopping with my mummy” też była przesłodka. W marzeniach już wybierałam się na „mały” rekonesans po sklepach z moją córeczką. – Są
genialne. Już się nie mogę doczekać, aż do nich podrośnie. Mam
nadzieję, że będę ją mogła wtedy zabrać na zakupy...
- Z pewnością – powiedziała El i
uśmiechnęła się do mnie już bez tego całego bagażu
niepewności, z którym tu weszła.
- A co u ciebie? – postanowiłam zmienić
temat, nim naprawdę rozryczę się tutaj, jak to dość często
ostatnio miałam w zwyczaju. – Mam już tak dość szpitala, że
chętnie posłuchałabym o czymś nie związanym z nim. Co tam w
prawdziwym świecie słychać? Słyszałam, że już nie mieszkasz w
Londynie...
- U mnie wszystko dobrze. To prawda, wróciłam do
Manchesteru. Wynajęłam małe mieszkanie i zaczęłam to tak zwane dorosłe
życie – uśmiechnęła się. – Zdecydowanie przereklamowane. No i... Tak jakby poznałam też kogoś –
powiedziała, a ja aż przyklasnęłam, zadowolona z tylu tematów do
rozmów. Miałyśmy całkiem sporo do narobienia. Dużo czasu minęło
od naszych ostatnich ploteczek. – Właściwie to spotykamy się od
roku...
- Faceci... – rozmarzyłam się,
szczerząc się do niej jak nienormalna. – Mój ulubiony temat. Zaraz
po zakupach oczywiście – roześmiałyśmy się obie, bo to było
kiedyś nasze ulubione powiedzonko. „I po moim maleństwie” dodałam w
myślach. „O nim mogłabym nadawać bez przerwy.”
Wiedziałam, że nie będzie możliwy
powrót do tego, co było między nami, ale dziś i teraz czułam, że
w moim nowym, lepszym życiu było dla niej miejsce. Może już nie
jako najlepszej przyjaciółki, bo ostatnio kto inny je zajął,
ale coś z pewnością się znajdzie.
28 październik 2021
Londyn
Perrie i Zayn – 28 lat; Aisha –
prawie roczek (za 6 dni)
- Nie martw się, mamo – powiedziałem
do słuchawki, ani przez chwile nie odrywając wzroku od bawiącej
się na dywanie córki. – Na korki nic nie poradzisz. Zdążymy na
pewno – zapewniłem ją, zerkając na zegarek. – Mamy jeszcze sporo czasu –
uśmiechnąłem się, widząc coraz wyższą wieżę, która całkiem
skutecznie zajmowała uwagę Aishy. „Czyżby przyszła pani
architekt mi tu rosła?” – Czekamy na was – rzuciłem na
zakończenie i rozłączyłem się, chowając telefon do kieszeni.
Dziś wielki dzień. Mimo iż stan
Perrie od ostatniej operacji tylko się polepszał, to jeszcze bałem
się myśleć, że choroba już za nami. Zresztą ona również tego
się obawiała. Nie chcieliśmy powtórki z tego, co przeżywaliśmy
poprzednim razem. Jednak jak wszyscy nasi przyjaciele i rodzina, my
również nie mogliśmy się doczekać tego momentu, gdy lekarz poda
nam wyniki ostatnich badań.
Po latach walki z rakiem i przeczytaniu
wszystkiego, co tylko wpadło mi w ręce, a także niezliczonych
konsultacjach z różnymi lekarzami, byłem prawie zawodowcem.
Przynajmniej w teorii. Wiedziałem, że nawet jeśli usłyszymy dziś
same dobre wieści, to tak naprawdę będziemy mogli odetchnąć z
ulgą dopiero za pięć lat. Tyle bowiem trwa okres oznaczający
wyleczenie. Jeśli oczywiście wierzyć tym wszystkim mądrym
książkom.
- Tak! – bojowy okrzyk Aishy poprzedził
spektakularne zburzenie jej architektonicznego dzieła. Kolorowe
klocki poleciały w każdą możliwą stronę. Śmiech dziecka
wypełnił całe pomieszczenie, sprawiając, że i ja nie mogłem się
nie uśmiechnąć. Szare myśli natychmiast uleciały z mojej głowy.
- I kto to teraz posprząta, Aniołku? – zapytałem wyciągając do niej ręce. – Chodź do taty, skarbie.
Musimy skończyć cię ubierać zanim babcia z dziadkiem po nas
przyjadą.
Aisha spojrzała na mnie uśmiechając
się szeroko. Przy pomocy pudła z zabawkami stanęła na nóżkach.
Może niezbyt pewnie jej to jeszcze wychodziło, ale byłem strasznie
dumny z mojego maleństwa.
- No, chodź do taty – zachęciłem
ją, mając maleńką nadzieję, że może uda jej się zrobić
samodzielnie krok lub dwa. Niestety nie tym razem. Mała głośnym
piskiem obwieściła swoją radość i z ogromnym uśmiechem opadła
na tyłek.
- Ta-ta-ta-tatata... – powtarzała,
klaszcząc w dłonie. Patrzyłem na nią oniemiały, nie mogąc
uwierzyć w to, czego właśnie byłem świadkiem. Porwałem małą w
ramiona i przytuliłem mocno.
- Tata? Powiedziałaś tata? – musiałem
się upewnić, czy przypadkiem to nie było tylko moje pobożne
życzenie.
- Ta-ta-tatata! – powtórzyła
głośniej, przy okazji składając mokrego buziaka na moim policzku.
I teraz dla odmiany postanowiła wykorzystać moją twarz do
klaskania.
To był jeden z tych magicznych
momentów, które każdy rodzic nosi w sercu i pielęgnuje
wspomnienia o nim przez całe życie. Pamiętałem, jakby to było wczoraj, chwilę, gdy
pierwszy raz wziąłem córkę w ramiona. Była taka maleńka, że
bałem się, iż niechcący mogę zrobić jej krzywdę. Ale była
tam. Owinięta w biały kocyk, spała w najlepsze, nic sobie nie
robiąc z faktu, że jej staruszek właśnie się w niej zakochał.
„Jesteś taka piękna...” to były moje pierwsze słowa
skierowane do niej. Wtedy, tamtego dnia, coś się we mnie zmieniło.
Zwłaszcza po słowach Perrie. „I masz najlepszego ojca na
świecie...” W tamtym momencie wiedziałem, że cokolwiek
przyniesie nam przyszłość, zrobię wszystko, by moja córeczka
żyła bezpiecznie i szczęśliwie. Dla niej mógłbym góry
przenosić.
- Kocham cie, Aniołku – powiedziałem
wzruszony, czując, że niewiele mi brakuje, by się popłakać. –
Szkoda, że twoja mama tego nie słyszy...
- Ta-ta-ta-tatata...
Stałam przed lustrem, wpatrując się w
swoje odbicie i próbując doszukać się w nim choćby najmniejszej,
widocznej dla innych oznaki tego, iż nie byłam już prawdziwą
kobietą. Westchnęłam ciężko, przypominając sobie słowa pani psycholog,
która próbowała wbić mi do głowy, iż mastektomia to jeszcze nie
koniec świata i tak naprawdę wiele kobiet żyje po niej szczęśliwie
i przede wszystkim normalnie. Aktywnie. Gdy rozmawiałam z doktor
Anne szczerze wierzyłam w to, co mówiła. Problemy zaczynały się
później. Gdy zostawałam sama ze swoimi myślami. A one mnie nie
oszczędzały.
Jak mogłam czuć się kobieco, skoro
utraciłam ten tak zwany symbol kobiecości? Jak miałam czuć się
atrakcyjna, gdy w miejscu piersi miałam tę wielką, obrzydliwą ranę?
„Jak?” poczułam łzy pod powiekami i od razu wzięłam kilka
głębokich oddechów, by się uspokoić i nie rozmazać makijażu,
który, szczególnie dziś, wykonałam z wielką starannością. „Mój
dzień powrotu do domu...”
- Do mojego maleństwa – powiedziałam
i natychmiast wzrok powędrował w stronę zdjęcia Aishy i Zayna
wciśniętego w ramę lustra. Uśmiechnęłam się, wyciągając je i
chowając do walizki, która spakowana, czekała obok łóżka.
Straciłam prawie rok z życia
córeczki. Nigdy tego nie odzyskam. Nie dane mi było poznać tego niesamowitego uczucia, jakie zna
tylko matka, karmiąc dziecko piersią. Bezpowrotnie straciłam tak
wiele... Nie było mnie przy niej, gdy pierwszy raz się uśmiechnęła,
tym swoim bezzębnym uśmiechem. Nie było mnie, gdy zaczęła
siadać. Raczkować. To, jak pierwszy raz się podciągnęła na
nóżki widziałam tylko na nagraniu, które pokazał mi Zayn. Byłam
dla mojej córki mamą, którą przez większość swojego życia
widziała tylko przez szybę. Dziś w końcu miało się to zmienić. Dzisiaj wracałam do domu.
Czułam w sobie dwa walczące ze sobą
uczucia. Byłam zarazem szczęśliwa i pełna obaw. Czekałam na to,
by wrócić do domu od tak dawna, że już nawet nie potrafiłam
sobie przypomnieć konkretnej daty. Ale dom oznaczał nie tylko moją
maleńką córeczkę. Był jeszcze Zayn. Każdego dnia widziałam
jego ogromną miłość. Troskę o mnie i nasze dziecko. Czułam jego wsparcie. Jego miłość. I kochałam
go. Po tych wszystkich bolesnych chwilach, które przeszliśmy,
chyba nawet jeszcze bardziej niż kiedyś. Ale nawet pomimo tych
wszystkich jak najbardziej szczerych uczuć, nie mogłam się wyzbyć
strachu. „Czy zaakceptuje mnie taką, jaka teraz jestem?”
Oszpeconą i zdecydowanie mało kobiecą...
Pukanie do drzwi przeszkodziło mi w
dalszym zamartwianiu się.
- Jesteśmy! – moja mama wpadła do
środka jak burza i od razu porwała mnie w ramiona. – Cudownie wyglądasz. Przepraszamy
za spóźnienie, ale władowaliśmy się z ojcem w takie korki, że
koniec świata.
- Najważniejsze, że dojechaliście –
powiedziałam, witając się z tatą. Szybko wyswobodziłam się z
jego objęć, by porwać w ramiona moje Słoneczko. – Cześć
kochanie – uśmiechnęłam się do córeczki, całując ją w
nosek. – Kto to przyjechał po mamusię?
- A ja nie dostanę buziaka? –
usłyszałam słowa męża i przynajmniej na razie wszystkie
wątpliwości i obawy zniknęły z mojej głowy. Przytulił nas obie,
obdarzając każdą pocałunkiem. – Moje cudowne dziewczyny –
powiedział, szczerząc się od ucha do ucha. „Czyżby pobierał
lekcje u Harry'ego?”
- Ta-ta-tatata! – usłyszałam z ust
córki i wstrzymałam oddech, by nie zakłócić tego momentu.
- Słyszeliście? – zapytałam, nie
wierząc, że moja maleństwo wypowiedziało właśnie pierwsze
słowo.
- Tak – mama, jak to miała w zwyczaju
porozstawiała wszystkich po kątach i nie wiedzieć kiedy,
siedziałam na łóżku z córeczką w ramionach. – Całą drogę do
szpitala nam tak śpiewała.
- Co? – „A więc nie byłam
pierwsza?” lekkie uczucie rozczarowania ukłuło mnie w serce.
Spojrzałam na Zayna. – Od kiedy...
- Właściwie to kwadrans przed
przyjazdem twoich rodziców powiedziała to pierwszy raz –
uśmiechnął się, sadowiąc się za moimi plecami. – Od razu
wiedziałem, że to będzie wyjątkowy dzień – dodał, całując
mnie za uchem. – Teraz będziemy musieli popracować nad słowem
„mama”.
- I „baba” – dodała moja mama,
a ojciec tylko pokręcił głową, zadowolony, że rodzina w końcu
była w komplecie.
- Tyle mnie ominęło... – westchnęłam,
wpatrując się w córkę, która bawiła się zabawkowym telefonem.
- Tyle jeszcze przed tobą... – Zayn
„poprawił” moją wypowiedź. Jego bardziej mi się podobała.
Oparłam głowę o ramię męża, szczęśliwa, że jesteśmy tu razem.
„A tak niewiele brakowało...”
Równolegle z donośnym pukaniem,
uchyliły się drzwi i pojawił się lekarz. Teczka w jego dłoni to
było to, na co wszyscy czekaliśmy.
- Pielęgniarki mi doniosły, że
rodzina już przyjechała – odezwał się, uśmiechając się
szeroko. Z całej jego postawy biły same pozytywne uczucia. – Ale zanim cię porwą... Mam
dobre i tylko dobre wieści.
- To dobrze – zaśmiał się tato,
ale mama szybko go uciszyła, przejęta słowami lekarza.
- Wygląda na to, że udało ci się
dziewczyno. – Odetchnęłam z ulgą, słysząc te słowa. – Nie zrozum
mnie źle, bo bardzo cię polubiłem, ale mam wielką nadzieję, że
tutaj się już nie zobaczymy.
- To widzę, że myślimy podobnie –
powiedziałam, mocnej obejmując córeczkę. – Będę teraz trochę
zajęta. Mam zamiar w końcu być mamą.
27 maj 2027
Los Angeles
Perrie i Zayn – 34; Aisha – lata
Kate – 34; Louis – 36; Alice i Seth – 9; Ryan – 4 lata
Alex – 39; Harry – 33; Ella – 14; Jon – 4 lata
Katie i Niall – 34; Bobby – 11; Layla – 9; Daniel – 6 lat
Danielle – 39; Liam – 34; Noah – 13; James i Thomas – 5 lat
- Kate, kochanie, spędziliśmy razem
ostatnie piętnaście lat – jak wszyscy obecni, uważnie słuchałem,
by nie uronić ani jednego słowa z przemowy Louisa. – Pierwsze
pięć... – zawahał się, a po chwili namysłu uśmiechnął się
szeroko i kontynuował. – No dobra, niech będzie, że wszystkie
piętnaście... Były wypełnione nie tylko moją miłością do
ciebie, ale i ogromną zazdrością – dało się słyszeć kilka
potwierdzających pomroków. – I to się nie zmieni! – dodał Louis szybko,
wyraźnie z siebie zadowolony. Kilka osób zaklaskało. Dzieci chichotały rozbawione. – Było mi
dane przekonać się jak niesamowitą i cudowną osobą jesteś.
Byłem i jestem zaszczycony, że postanowiłaś spędzić swoje życie
ze mną – Lou spojrzał żonie głęboko w oczy. Chyba tylko on
potrafił w nie patrzeć i się w nich nie zagubić. Lata mijały, a
jej spojrzenie wciąż było tak niesamowite, jak wtedy, gdy pierwszy
raz spojrzałem jej w oczy. – Przyrzekam wiecznie cię kochać –
powiedział, wzruszając większość pań. Ująłem dłoń Perrie i
splotłem nasze palce razem. – Ochraniać cię i nasze dzieci w miarę
moich możliwości oraz stać dumnie u twojego boku aż do śmierci. Ta
lepiej niech się nie śpieszy – dodał, bo oczywiście nie byłby
sobą, gdyby tego nie zrobił. – Tak bardzo cię kocham... Nie
potrafię sobie wyobrazić spędzenia choćby jednego dnia bez ciebie
– zakończył, ścierając łzy z policzków żony. Trzeba
przyznać, że ta mowa wyszła mu idealnie.
- Lou... – Kate pociągnęła nosem,
wzruszona tym, co usłyszała od męża. – Te minione lata byłeś przy mnie jak to tylko możliwe.
Opiekowałeś się mną. Chroniłeś mnie – zauważyłem, że Horan
ma podejrzanie czerwony nos. Jak nic zaraz się rozpłacze. –
Pokazałeś mi miłość, o której wcześniej nawet nie śniłam.
O której czytałam w pięknych książkach, ale nie wierzyłam, że może istnieć naprawdę. Przyjąłeś mnie do swojego serca i do swojej rodziny –
uśmiechnęła się, wodząc wzrokiem po wszystkich siedzących przy
stołach. „My byliśmy jej rodziną” puściłem jej oczko, gdy jej wzrok spoczął na mnie. – I jestem tak bardzo
dumna, że mogę być jej częścią. Jestem dumna, że mogę być
matką twoich dzieci...
- Yeah! – wyrwał się Seth,
rozbawiając wszystkich dookoła.
- Przyrzekam wiecznie cię kochać,
chronić i opiekować się tobą najlepiej jak mogę oraz stać u
twego boku aż do śmierci – Kate uniosła dłoń do twarzy Louisa,
by kciukiem czule pieścić jego policzek. Druga dłoń bezpiecznie
spoczywała w jego. – Kocham cię tak bardzo – powiedziała, a
wzruszenie wręcz wypełniło każde ze słów. – Dzień bez ciebie
byłby agonią...
- A teraz możesz pocałować pannę
młodą – odezwał się Styles, wywołując salwy śmiechu i trochę rozładowując nastrój. Louisa
jednak nie trzeba było zbytnio namawiać, nad wyraz chętnie chwycił
żonę w objęcia i zaprezentował wszystkim pocałunek w iście
hollywoodzkim stylu. – Szczęśliwej dziesiątej rocznicy! Zdrowie
Kate i Louisa! – zawołał Styles, wstając z uniesionym kieliszkiem
w dłoni. Wszyscy zebrani poszli w ślady gospodarza...
Gdy już ta bardziej oficjalna część
była za nami, towarzystwo rozpierzchło się w różne strony. Całe
szczęście, że „chawira” Stylesa była na tyle duża, że spokojnie
pomieściła nas wszystkich. Dzieciaki były bardziej niż zadowolone ze wspólnego nocowania w salonie. Nawet twarda podłoga nie była im groźna. Zjechaliśmy się do Los Angeles, by
wziąć udział w kilku nagraniach oraz by odebrać kilka nagród. Niestety tak się złożyło, że
okrągła, dziesiąta, rocznica ślubu Tomlinsonów wypadła podczas
naszego pobytu tutaj. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji, ani
pozwolić im świętować bez nas. Alex i Danielle cudownie się
spisały, organizując to wszystko. Dzięki temu mogłem teraz
wylegiwać się na leżaku, najedzony do bólu, obserwując jak dzieciaki wygłupiały
się na plaży.
Słowa Louisa raz po raz wracały do
mnie, przypominając, ile to już czasu minęło od dnia, gdy
pierwszy raz ujrzałem Kate na hotelowej plaży. „Piętnaście
lat...” Tyle się wydarzyło od tego czasu... Z tyloma
przeciwnościami udało nam się sobie poradzić. Uśmiechnąłem się,
widząc jak Aisha z piskiem ucieka przed Sethem, który gonił ją z
jakimś robakiem w wyciągniętej dłoni.
Przyjrzałem się Perrie, za którą
próbowała schronić się córka. Szkoda, że najwyraźniej zapomniała, że
jej mama równie panicznie bała się robaków, co ona. Dziś mogłem patrzyć
tylko z podziwem na swoją żonę. Pierwszy raz od dawna miała na
sobie coś innego, niż jakaś wielka bezkształtna bluza czy sweter.
W stroju kąpielowym i cienkiej bluzeczce, pożyczonej chyba od Danielle, wyglądała przepięknie.
Wciąż nie potrafiła patrzeć na siebie w lustrze bez tej krytyki w
oczach. Nie chciała uwierzyć, że odkąd zaleczyły się rany po
rekonstrukcji piersi, wygląda idealnie. Według pani psycholog,
pomóc miał tu jedynie czas. „I przyjaciele...” uśmiechnąłem
się na widok Kate, która w ostatnich latach była ogromną podporą
nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Perrie. Podejrzewałem,
że dzisiejszy strój Pers to również była zasługa Kate. Ta dziewczyna
potrafiła zdziałać cuda słowami i nie raz już udowodniła, że
jej ogromna miłość do wszystkich, jest najlepszym doradcą. Pewnie
dlatego to właśnie jej zasługą było wyjście Perrie z depresji.
Przyjaciółka dosłownie wywlekła ją ze skorupy, w której
schroniła się Pers po amputacji piersi. Trochę to wprawdzie trwało, ale
pomysł napisania książki o tym wszystkim, co przeszła,
zdecydowanie pomógł Perrie uporządkować sobie wiele spraw. Fakt,
że pisały ją razem działał tu tylko na plus.
- Trzymaj – Harry opadł na leżak
obok mnie. W wyciągniętej dłoni trzymał kolorowego drinka. –
Wyglądasz jakbyś właśnie tego potrzebował.
Krytycznie przyjrzałem się
błyszczącej ozdobie, którą umieścił w szklance.
- Z palemką, Styles? Serio? –
spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Nie marudź, bo zaraz ci go zabiorę
– powiedział, próbując wypiąstkować piłkę, która leciała wprost na niego. – Noah! Kop w drugą stronę! W razie czego wybijaj
okna sąsiadom, a nie nam!
- Jasna sprawa, wujek! – młody Payne zaświecił szczerbatym uśmiechem i pobiegł zagrozić szybom sąsiadów.
Dzieciaki dosłownie szalały. Dla większości z nich była to pierwsza taka wspólna eskapada i
najwyraźniej postanowiły wykorzystać każdą jej minutę maksymalnie jak się dało.
- Przyda ci się jutro solidna ekipa
sprzątająca – zauważyłem.
- Nie wiem, czy nie łatwiej będzie
zburzyć i wybudować od nowa – zaśmiał się Harry, popijając
swojego drinka. – Słyszałeś, co ta mała pchła wymyśliła?
- Która? – zapytałem, wąchając podejrzliwie swojego drinka. – Przy tylu
maluchach musisz być bardziej precyzyjny.
- Mówię o Kate – obaj spojrzeliśmy
w stronę przyjaciółki, która zawzięcie dyskutowała o czymś z
Perrie. – Właśnie namawia Pers, by ta pomagała innym kobietom,
które przechodzą to samo co ona. Nawet wynalazła jej namiar na jakąś babkę, która prowadzi takie grupy wsparcia, czy jakoś tak... Sądząc po minie twojej żony,
spodobał jej się ten pomysł – zakończył. Z tym musiałem się zgodzić.
Nawet z tej odległości widziałem ten błysk w oczach Perrie. Ostatnio cieszyła się tak w dniu, w którym postanowiła opisać swoją historię. – Coś
czuję, że ta ich wspólna książka, to będzie bestseller.
- Myślisz? – spojrzałem na przyjaciela,
choć mój wzrok szybko powrócił do kobiet, o których akurat
rozmawialiśmy.
- Zdecydowanie. Kto jak kto, ale Kate
potrafi pięknie pisać, a historia Pers to coś, co wzruszy wiele
osób. A może jeszcze wielu pomoże? Nigdy nie wiesz... – mruknął. – Lou mówi, że wydawca Kate prawie się spuścił w spodnie na samą myśl o tej
książce...
- Co to znaczy spuścić się w spodnie, wujku? –
zastygliśmy przerażeni. Jak na komendę obejrzeliśmy się za
siebie. James z Thomasem i Danielem budowali właśnie zamek z
piasku, a właściwie zrobili sobie przerwę i teraz cała trójka
wpatrywała się w nas wyczekująco. Usłyszałem, jak Harry głośno
przełknął ślinę, pewnie główkując jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Myślę, że powinieneś zapytać
taty, J. – powiedział Styles powoli cedząc słowa.
- Ok – James wzruszył ramionami,
zerwał si na równe nogi i pognał w stronę Liama. Thomas dosłownie
deptał mu po piętach. Za to Daniel postanowił wyedukować się u
swojego ojca. Roześmiałem się na widok śmiertelnie przerażonej miny Stylesa.
- Mam przejebane – jęknął i
zadziwiająco zwinnie jak na niego, wstał z leżaka. – Spadam. Gdyby
szukał mnie Payne lub Horan, to... to... – coś mu nie szło to myślenie w stresie. – Nie widziałeś mnie.
Śmiałem się jeszcze długo po tym,
jak zniknął w domu. A słysząc Liama i Nialla, którzy w tym samym
momencie zawołali „Styles” sprawiło, że nie zanosiło się, bym szybko miał przestać.
To było to. Nasze życie. I nasza, może
i zwariowana, ale bardzo kochająca się rodzina.
- Nienawidzę cię! – jakby na
potwierdzenie moich myśli rozległ się pisk Alice, którą Seth wepchnął w jej nowej, pięknej sukience do wody. Uśmiechnąłem się widząc, że
Bobby od razu popędził dziewczynie na ratunek, po drodze, w ramach zemsty, podtapiając
Setha. Oczywiście ku wielkiej uciesze jego siostry.
- Zwariowana i kochająca... –
powiedziałem sam do siebie.
Moją uwagę zwróciła Perrie, która
z wielkim uśmiechem na ustach i łzami radości w oczach, rzuciła
się Kate na szyje. Jeżeli słowa Stylesa były prawdziwe, a wyglądało
na to, że były, to moja żona prawdopodobnie będzie w najbliższym czasie bardzo zapracowana. Może nawet bardziej niż my. „Najważniejsze, by była
szczęśliwa.” Te ich wielkie okazywanie uczuć przerwał Louis, z
rozbiegu wciągając je obie do wody. Wśród pisków i śmiechów
dzieci, wyłoniły się z wody obie „poszkodowane”. Uśmiechnąłem
się z niedowierzaniem widząc, radość na twarzy Perrie. Prawie
przetarłem oczy ze zdumienia, gdy ściągnęła lepiącą się jej
do ciała koszulkę i rzuciła nią w Louisa. Co najmniej jakby miały to
dokładnie zaplanowane, jednocześnie rzuciły się z Kate w jego
stronę i po chwili to jemu przydałoby się koło ratunkowe. Dzieci
postanowiły przyłączyć się do zabawy. Nie mogłem oderwać
wzroku od uśmiechu i szczęśliwego blasku w oczach mojej ukochanej
żony. Próbowała asekurować Aishę, by zabawa nie skończyła się
dla małej płaczem. Moja córeczka kochała wodę prawie tak bardzo jak ja. Uśmiechnąłem się na widok przemoczonej, ale szeroko uśmiechniętej dwójki. A właściwie trójki, bo Kate stanęła obok nich, uśmiechając się równie szeroko. Kobiety mojego życia. Moja cudowna córka,
ukochana żona i... tak... ten tytuł chyba już na stałe przywarł
do Kate... moja mała przyjaciółka... Moja Tajemnicza Dziewczyna...
❤ ❤ ❤
Szczęśliwego Nowego Roku!!! Dużo miłości, zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń. Nawet tych maleńkich. I wytrwania w postanowieniach! To mi się zazwyczaj nie udaje, ale kto wie, może w tym roku będzie inaczej...
Mam nadzieję, że dodatek się wam spodobał. Wiem, że długo na niego czekaliście (przynajmniej niektórzy), ale mam ogromną nadzieję, że było warto...
Pewnie zauważyliście, że nie ma obrazków ukrytych pod datami. Niestety nie mam jak ich zrobić na komputerze w pracy. Jeśli jakaś dusza będzie miała ochotę je zrobić, to chętnie skorzystam z pomocy...
Przyszło nam się pożegnać z tą historią... Nareszcie ;) Pewnie niektórzy odetchną z ulgą. Nie jest wcale łatwiej niż pięć dodatków temu... Dziękuję wam za tą niesamowitą przygodę. Dwa lata temu nie uwierzyłabym, że prowadzenie bloga może sprawić tyle radości i tyle zmienić w moim życiu. Na lepsze!
Kocham was wszystkich!
Całuję xx