sobota, 8 listopada 2014

Danielle i Liam



25 październik 2012

Londyn

   Z uśmiechem na ustach słuchałam narzekań Alex. Było coś pięknie magicznego w kobiecie, która spodziewała się dziecka. Miałam wrażenie, że jej zaokrąglony brzuch emanuje czymś, czego nie potrafiłam opisać, a co nieustannie przyciągało mój wzrok. Przyjaciółka była urocza w tym swoim marudzeniu. Zwłaszcza, że delikatne, czułe ruchy jej dłoni na brzuchu, całkowicie przeczyły wypowiadanym przez nią słowom. Ona była zachwycona stanem w jakim się znajdowała i miała to wręcz wypisane na twarzy. „Ja też tak chcę...” westchnęłam, rozmarzona. Nie wiedziałam, co się ostatnio ze mną działo, ale myśl o własnym maleństwie nie dawała mi spokoju. Najwyraźniej ktoś lub coś aktywowało ten tak zwany biologizowany zegar. Miałam wrażenie, że wszędzie dookoła mnie widziałam kobiety w ciąży lub pchające wózki. Ewentualnie z dziećmi na rękach. Nie mogłam w to uwierzyć, ale nawet taniec chwilami tracił dla mnie swój urok.
   Rozbawiona przyglądałam się, jak Alex patrzyła przerażona na wcale nie małą górę ciuszków, piętrzącą się na ladzie. Przeogromne szczęście w jej oczach zdradzało, że raczej na pewno wyjdziemy ze sklepu obładowane. „W końcu taki był plan.
   - Nie da się ukryć, że trochę zaszalałyśmy – zaśmiała się Kate, dokładając zielony kocyk na już i tak ledwo trzymającą się stertę.
   - Nie możemy kupić tego wszystkiego? – słowa Alex całkowicie przeczyły temu ogromnemu pragnieniu w jej oczach. Jak każda matka, gotowa była podarować cały świat swojemu maleństwu.
   - Oczywiście, że możemy – powiedziałam, pokazując im komplecik, który znalazłam między stojakami i dodając go do reszty zakupów. – Możemy i kupimy – podałam sprzedawczyni kartę. – Prezent od cioci Dani i wujka Liama – uśmiechnęłam się dumna niczym paw.
   - Ode mnie i Louisa również – Kate nie mogła się nie dołożyć. Zresztą cały ten wypad miałyśmy wcześniej zaplanowany.
   - Wprawdzie specjalnie się nie udzielałem w zakupach – wtrącił się Mark, o którym prawie zapomniałam. – Ale znalazłem najlepszy na świecie strój piłkarski dla maluszka, więc i ja się dokładam.
   - Jesteście okropni – Alex pociągnęła nosem i wcale nie dyskretnie zaczęła ocierać łzy. – Poryczałam się przez was... – wyciągnęła ze swojej ogromnej torby chusteczkę i zadziwiła nas wszystkich wygrywanym na niej hejnałem. – Pieprzone hormony. To wszystko ich wina – mówiła przez łzy, patrząc na pakowane przez ekspedientkę ubranka. Ostatnio dość często stosowała tę wymówkę.
   Jej słowa zadziałały na nas niczym gaz rozweselający. Zresztą Alex miała niebywałą zdolność do rozśmieszania wszystkich wokół. Patrzyłam na nią i nie mogłam pozbyć się tego dziwnego uczucia, które nie powinno mi towarzyszyć. Zazdrość. To było to. Najzwyczajniej w świecie byłam zazdrosna. Mimo iż uwielbiałam taniec i kochałam swoją pracę, to w tym momencie oddałabym wszystko, by być na miejscu tej kolorowej dziewczyny. Nawet jeśli to by znaczyło, iż będę płakać w sklepie nad stertą maleńkich ciuszków. „Jak bardzo żałosne to było?
   Miałam dwadzieścia cztery lata. Dokładnie tyle samo co Alex. Patrząc miesiącami, to nawet byłam od niej starsza. Jeszcze niedawno myślałam, że miałam wszystko. Wspaniałego chłopaka, którego zazdrościł mi cały świat, a już na pewno większa jego część. Chłopaka, którego kocham całym sercem i przez którego byłam kochana. Miałam karierę, która rozwijała się lepiej niż to sobie wyobrażałam, gdy byłam młodsza. Miałam przyjaciół i rodzinę. „Miałam wszystko...” A jednak w tym konkretnym momencie, patrząc na ciężarną przyjaciółkę, czułam pustkę i zazdrość. Łapałam się na tym, że moja dłoń wędrowała do płaskiego brzucha w nieświadomej kopi ruchów Alex, tylko po to, by nie znaleźć tam tej cudownej krągłości. Nie rozwijało się we mnie nowe życie. Mogłam jedynie obserwować ten cud, patrząc na przyjaciółkę.
   Westchnęłam ciężko i nakazałam sobie porzucić ten dziwny, zadumany stan. Raczej nie zanosiło się, bym miała wyczarować sobie nagle dzidziusia, więc pozostawało mi tylko zostanie najlepszą ciocią na świecie. „Przynajmniej na razie” dodałam w myślach. Ze zdwojoną energią chwyciłam część toreb, zachwalając dziewczynom kolejny sklep, który koniecznie musiałyśmy odwiedzić. Jęk Marka skwitowałyśmy głośnym śmiechem.




20 listopad 2013

Londyn


   „Boże, dzieci mnie chyba prześladowały” jęknęłam w duchu na widok przyjaciółki, wchodzącej na salę, gdzie od kilku godzin mieliśmy próby do niedzielnego koncertu. Czy powinnam się cieszyć, że byłam już tak przekonująca w moich prywatnych żalach, iż nikt nawet nie przypuszczał, co działo się w moim sercu? A może w głowie? Uśmiechałam się jak wszyscy, pożerając wzrokiem małego gościa. Dumna mamusia pchała przed sobą obładowany wózek, jednak swoje maleństwo czule tuliła do piersi. Wszyscy rzuciliśmy się, by ją uściskać, gorąco zapewniając, jak bardzo brakowało nam jej w zespole, ale jednocześnie przyznając, że macierzyństwo najwyraźniej bardzo jej służyło, bo wygląda oszałamiająco. I co najważniejsze, była to absolutna prawda. Cieszyłam się szczęściem przyjaciółki, ale nie mogłam powstrzymać tej jednej, okropnie nieznośnej myśli, która pojawiła się w mojej głowie. „Kiedy mi ktoś tak powie?
   - Wygląda na to, że robimy sobie przerwę – zaśmiał się choreograf, machając na nas ręką i znikając za drzwiami. Pewnie był już w połowie drogi na kolejnego papierosa. Takiego z serii „od jutra definitywnie rzucam to świństwo”.
   Pucołowaty chłopczyk głośno oznajmił swoje niezadowolenie tym, że podawano go sobie z rąk do rąk. Roześmiałam się, widząc przerażoną minę kolegi, gdy malec rozpłakał się na dobre akurat w jego ramionach.
   - Weź go ode mnie – wcisnął mi dziecko jakby co najmniej parzyło. Miałam podać chłopca matce, ale zbiorowe westchnienie i wiele par oczu wpatrujących się we mnie sprawiło, że spojrzałam na błękitnookie maleństwo. Chłopiec już nie płakał. Za to wpatrywał się we mnie, uśmiechając bezzębnym uśmiechem i tylko wilgotne oczka oraz mokre policzki świadczyły o tym, że jeszcze przed chwilą wydzierał się wniebogłosy.
   - Danielle i jej magiczne dłonie – zaśmiała się koleżanka, podając mi butelkę. – Skoro już cię polubił, to może pozwoli ci się nakarmić.
   Choćbym nie wiem, jak bardzo bym chciała, to przecież nie mogłam odmówić takiej prośbie. „Nie żebym chciała...” Usiadłam po turecku na parkiecie, układając sobie wygodniej dziecko w ramionach. Malec dosłownie zaatakował butelkę i po chwili wiele par oczu wpatrywało się w nas, a jedynym rozchodzącym się dźwiękiem, były zbiorowe westchnienia oraz chiche posapywanie chłopca. Był śliczny, ale czyż nie wszystkie dzieci są piękne... Córeczka Alex i Harry'ego, która już miała dziewięć miesięcy, była na to idealnym przykładem. Uśmiechnęłam się na wspomnienie dziewczynki, którą zajmowałam się w weekend. Była ona idealnym połączeniem swoich rodziców. Jej czarne loki i wielkie zielone oczy zachwycały każdego. „Ze mną na czele” dodałam w myślach, wzdychając. Moja dziwna mania prześladowcza rozwijała się na całego. Doszło nawet do tego, że paradowałam przed lustrem wpychając sobie poduszki pod bluzkę, by podziwiać siebie z wielkim brzuchem. „Tak bardzo tego chciałam...
   Czułam, że byłam gotowa, by założyć rodzinę. Chciałam czegoś więcej od życia. Układ ja, Liam i pies już mi nie wystarczał. Wieczorami, w łóżku, często śniłam na jawie, wyobrażając sobie małego chłopca, podobnego do Liama, śmiejącego się głośno i starającego się umknąć zbliżającym się falom. Wydawało się to takie prawdziwe. Tak jakby było na wyciągnięcie ręki. Chłopiec odwracał się do mnie, cały ociekający wodą i uśmiechał się łobuzersko, wołając „patrz, mamusiu”. Najczęściej wtedy wracałam do rzeczywistości. I potem albo kochałam się z Liamem, prawie łamiąc łóżko, albo zalewałam się łzami, gdy akurat nie było go w domu. „Może powinnam się leczyć?” westchnęłam, spoglądając na chłopca, który zasnął w moich ramionach. Zachwycałam się jego rumianymi policzkami oraz delikatnymi kosmykami, zastanawiając się, jak wyglądałoby dziecko moje i Liama. Do kogo byłoby podobne? Czy bylibyśmy dobrymi rodzicami? Jak byśmy je nazwali? Milion pytań... Znów śniłam na jawie. „To chyba nie jest normalne...




10 październik 2014

Londyn


   Patrzyli się na mnie, jakbym właśnie im oznajmił, że byłem seryjnym mordercą ze skłonnością do przebierania się w kobiece sukienki i pałającym nieodwzajemnioną miłością do gumowych kaczuszek. Gdyby nie to, że sprawa akurat dotyczyła mnie, to byłoby nawet zabawnie. Dorośli ludzie, a zerkali jeden na drugiego, bojąc się odezwać. Nikt nie chciał być tym pierwszym, bo z pewnością dużo mieli do powiedzenia.
   - Liam... – w końcu Simon postanowił pokazać, że on jeden ma jaja w tym towarzystwie. – Czy na pewno dobrze to przemyślałeś? Masz dopiero dwadzieścia jeden lat. Po co tak ci się śpieszy?
   Pomruki potwierdzające słuszność słów Cowella niespecjalnie dobrze wpływały na mój temperament. Denerwowałem się tą rozmową, ale w życiu bym się nie spodziewał, że aż tak się ona potoczy.
   - Jestem pewny – warknąłem. – Właśnie to próbuję wam przekazać od dobrej godziny. Boże, ja naprawdę nie wiem, jaki macie problem – zerwałem się z krzesła. Najchętniej skierowałbym się prosto do wyjścia. Czułem, że jeszcze chwila, a będę sobie rwał włosy z głowy. – Ja chcę się po prostu oświadczyć i ożenić, a nie skonstruować bombę i wysadzić w powietrze pół Londynu.
   - A szkoda... – mruknął pod nosem koleś z wytworni, ale wzrok Simona szybko go uciszył.
   - Nie rozumiem jaki, kurwa, macie problem – zmierzyłem palanta lodowatym spojrzeniem nie gorzej niż Simon. – Louis oświadczył się Kate i jakoś nie nastąpił koniec świata. Wszyscy są nimi zachwyceni. A wy sami przyznaliście, że to tylko pozytywnie wpłynęło na odbiór zespołu...
   - Ale oni od razu zaznaczyli, że nie planują ślubu w najbliższych kilku latach – wtrąciła jakaś kobieta z managementu, której nazwiska chwilowo nie pamiętałem i mało mnie ono obchodziło. – Może ty...
   - Ja nie mam zamiaru tyle czekać – powiedziałem. Naprawdę wydawało mi się, że ci wszyscy ludzie, to banda bezdusznych piranii. Ja już podjąłem decyzję i to, że tu dzisiaj z nimi rozmawiałem, to tylko moja chęć bycia w porządku wobec nich. Ale skoro tak... – Wiecie co? – zmierzyłem ich po kolei wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na Simonie. - Pieprzyć to. Boicie się, że mój ślub spowoduje, że stracimy fanów? Pieprzyć takich fanów. Spadnie sprzedaż? To też pieprzyć – ruszyłem w stronę drzwi. – Zamierzam się oświadczyć i nic wam do tego, a jak coś się nie podoba, to was też pieprzyć – powiedziałem i z hukiem opuściłem salę konferencyjną, wprawiając moim zachowaniem w osłupienie ludzi z managementu. „Pieprzyć ich wszystkich.


   - I niech tylko ktoś mi powie, że jestem zupełnie normalny – mruczałem pod nosem, bezsensownie przestawiając kolejne rzeczy, choć od dawna wszystko było idealnie. Denerwowałem się jak nigdy wcześniej. Posłałem dziś do diabła, wciąż się rumienię ze wstydu na samo wspomnienie, cały management, ludzi z wytwórni i nawet Simona, a teraz trzęsłem się jak galareta, czekając na dziewczynę, z którą byłem już od kilku lat i którą kochałem ponad życie i w dodatku wiedziałem, że ona do mnie czuła dokładnie to samo. Budowaliśmy nasze życie już od kilku lat razem i wszystko układało się po prostu wspaniale. Oświadczyny były po prostu kolejnym krokiem i przecież wiedziałem, że odpowie „tak”. „Więc skąd te nerwy?
   Kolejny raz upewniłem się, że stół wygląda idealne. „Dlaczego przesunięcie kieliszka na wodę o dwa milimetry wydawało mi się teraz takie ważne?” westchnąłem, zaciskając dłonie, by przestały się trząść. Po chwili wsunąłem je do kieszeni czarnych dżinsów. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze przy drzwiach. Wygładziłem białą koszulę i kolejny raz oceniłem swój wygląd, zastanawiając się, czy może jednak nie włożyć czegoś innego. „Nie żebym się już nie przebierał siedem razy...
   Ogień w kominku wesoło trzaskał, wypełniając salon przytulnym ciepłem. Uśmiechnąłem się pod nosem, oglądając zdjęcia rodziny i przyjaciół, które Danielle z takim zapałem ustawiała na kominku. „Niedługo braknie miejsca” zauważyłem. Znalazłem jedno nowe, na którym moja dziewczyna wpatrywała się z ogromnym przejęciem w maleńkie zawiniątko, które trzymała w ramionach. Pamiętałem ten dzień, jakby to było wczoraj. I wiedziałem, że na mojej twarzy gościł taki sam wyraz, gdy pierwszy raz mogłem potrzymać maleńką córeczkę Harry'ego. To było ponad półtora roku temu. „Jak ten czas szybko leci...” westchnąłem, mając przed oczami roześmianą twarzyczkę Elli, która idealnie wpasowała się w naszą małą, szaloną rodzinę.
   Pamiętam jak dziś moment, gdy Harry ogłosił nam wielką nowinę. Przez chwilę nas zamurowało, ale wspieraliśmy go od samego początku, jak na dobrych przyjaciół przystało. Otoczyliśmy jego i Alex opieką obiecując, że choćby nie wiem co, razem poradzimy sobie ze wszystkim. Jednak skłamałbym mówiąc, że ani przez chwilę nie obawiałem się tego, jak narodziny dziecka wpłyną na zespół. Wciąż najbardziej przerażała mnie myśl, że się rozpadniemy i każdy pójdzie w swoją stronę. Dziś wiedziałem, że pojawienie się Elli wniosło do naszej rodziny tylko dobre rzeczy. Mała okręciła sobie wszystkich wokół palca, ale nie ma się co dziwić. W końcu po kimś odziedziczyła ten urok osobisty.
   Uwielbiałem Ellę i choć zamierzałem zrobić wszystko w innej kolejności niż Harry, to potrafiłem sobie wyobrazić taką dziewczynkę z włosami Danielle, śpiącą w pokoju za ścianą. Zespół dał mi wszystko, albo prawie wszystko. Muzyka otworzyła przede mną cały świat możliwości. Dziś już wiedziałem, że nie ma rzeczy niemożliwych oraz to, że rodzina i przyjaciele zawsze powinni być na pierwszym miejscu. „Czy poradzilibyśmy sobie równie dobrze, gdyby pojawiło się kolejne dziecko?” Uśmiechnąłem się, wspominając Alex z wielkim, ciążowym brzuszkiem. W moich myślach obraz się zamazywał, by po chwili zamienić się w scenę, gdzie moja ukochana nosiła pod sercem moje dziecko.
   - Najwyraźniej udzieliła mi się choroba Danielle – mruknąłem pod nosem, przypominając sobie jej opowieści o tym, jakoby nagle z każdej strony prześladowały ją dzieci i kobiety w ciąży.
   Gdy usłyszałem szczęk zamka w drzwiach wejściowych moje całe rozmarzenie uleciało ze mnie z prędkością światła. Znów pojawił się ten dziwny ucisk w żołądku, oznaczający strach i nerwowość. A przecież nie było ku temu najmniejszego powodu.
   - Co... – w głosie Danielle wyłapałem zdziwienie i nie mogłem się nie uśmiechnąć. Doskonale wiedziałem, na co tak zareagowała. W końcu obmyślałem ten dzień od jakiegoś czasu. – Liam?




   Morze czerwonych płatków róż to nie było coś, co spodziewałam się zastać, otwierając drzwi do mieszkania. Tworzyły one piękny chodnik, prowadzący do salonu. Odwiesiłam płaszcz i rzuciłam torebkę, nie patrząc nawet, czy trafiła na półkę, czy też skończyła na podłodze. „Pewnie jutro znów będę jej szukać.” Na stoliku pod lustrem czekała na mnie piękna róża, która aż wołała, bym po nią sięgnęła. Schowałam nos wśród jej płatków, upajając się oszałamiającym zapachem. „Tego mi było trzeba po tak ciężkim dniu...
   - Liam? - uśmiechnęłam się, ostrożnie krocząc po czerwonym, aksamitnym dywanie. W salonie powitał mnie ogień, wesoło buzujący w kominku, zapach kwiatów, które wypełniały chyba każdą wolną powierzchnię oraz muzyka, cicho płynąca z głośników. Potem zauważyłam pięknie nakryty stół i dopiero później mojego chłopaka, patrzącego się na mnie z miłością w oczach. - Co to za okazja? - zapytałam, podchodząc do niego i przytulając się mocno. W jego ramionach od razu poczułam się lepiej. Jakby co najmniej miał moc przeganiania ze mnie wszystkich nieprzyjemnych skutków tego zbyt długiego dnia. Wdychając tak znajomy zapach mojego mężczyzny, próbowałam odgadnąć powód dzisiejszego świętowania. „Z marnym skutkiem.
   - Niedługo się dowiesz – powiedział, prowadząc mnie do stolika i pomagając usiąść. - Najpierw coś zjemy. Na pewno umierasz z głodu.
   - Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiechnęłam się zadowolona, wpatrując się w jego tyłek, gdy znikał w kuchni. „Wiedziałam, że te dżinsy to był strzał w dziesiątkę.” Gdy po chwili wdychałam cudowny zapach tego cuda na talerzu, nie mogłam uciszyć głośnych oznak radości mojego wygłodzonego żołądka. - Tylko nie mów, że sam to zrobiłeś – spojrzałam w jego roześmiane oczy. - Popadnę w kompleksy i już nigdy nie wejdę do kuchni.
   - Samodzielnie zamówiłem. Przyznaję się bez bicia – powiedział, napełniając mój kieliszek. - A deser wyżebrałem u Kate, gdy odwoziłem Louisa. Musiałem mu prawie z rąk wyrywać, bo ten sęp się nie chciał podzielić. Mam nadzieję, że będzie ci smakował, bo prawie kosztował mnie życie.
   Roześmiałam się głośno, wyobrażając sobie opisywaną scenę. A doskonale wiedząc jak Lou potrafi się czasami zachowywać i dodając do tego moją bardzo bujną wyobraźnię, efekt końcowy wyszedł mi rodem z najlepszych komedii.
   Kolacja minęła nam na wesołej pogawędce o naszych zapracowanych dniach oraz o przyjaciołach, którzy zawsze dostarczali nam wiele wdzięcznych tematów do dyskusji. Usłyszałam, że zmienia się płyta i po chwili pokój wypełniły spokojne dźwięki mojej ulubionej piosenki.
   - To kiedy dowiem się, co świętujemy? - zapytałam, gdy już skończyłam rozkoszować się ostatnim kęsem deseru. „Kate kolejny raz udowodniła, że w porównaniu z nią nie miałam w kuchni żadnych szans.
   - Całkiem niedługo – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem, podnosząc się z miejsca i wyciągając dłoń w moją stronę. - Najpierw jednak musisz jeszcze chwilę pocierpieć i ze mną zatańczyć.
   - Muuuszę... - jęknęłam teatralnie, a uśmiech na mojej twarzy był najlepszym dowodem na to, że nie mógł mi sprawić większej radości. Wtuliłam się w jego ciepłe ramiona, pozwalając się kołysać w rymie mojej ukochanej melodii. Było mi tak dobrze, że to wydawało się wręcz niemożliwe. A jeszcze nie tak dawno, gdy wchodziłam do domu, jedyne na co miałam ochotę, to gorąca, relaksująca kąpiel i wygodne łóżko. Dłonie Liama delikatnie pieściły moje plecy, sprawiając, że miałam ochotę mruczeć niczym zadowolona kotka. - Czy pan próbuje mnie uwieść, panie Payne? - uniosłam głowę, patrząc w jego czekoladowe oczy.
   - Hmmm... Nie wiem... A jak mi idzie? - pochylił się i nie czekając na odpowiedź, zamknął mi usta delikatnym pocałunkiem. To, co zaczęło się lekko i niewinnie, szybko zamieniło się w gorącą namiętność, która potrafiła odebrać oddech.
   - Całkiem dobrze – wydyszałam, gdy po chwili nabierałam głośno powietrza. - Taki ma pan plan? Nakarmić mnie, upić, a potem niecnie wykorzystać?
   - Przejrzała mnie pani na wylot – zaśmiał się, muskając delikatnie moje wargi. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że za jego słowami kryła się jakaś dziwna nerwowość. - Zamierzam panią wykorzystywać każdego dnia od nowa i tak do końca życia – powiedział z ustami przy moim uchu, a następnie odsunął się kawałek i uklęknął przede mną. Wstrzymałam oddech patrząc jak sięga do tylnej kieszeni. Moje serce przyspieszyło, przy okazji zaliczając fikołki. „O! Mój! Boże!” powtarzałam w myślach, jak zaczarowana, wpatrując się w złote pudełeczko z czerwoną wstążką.
   - O mój Boże... - wyszeptałam, gdy moim oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu widziałam. „Czy to dzieje się naprawdę?” Miałam ochotę się uszczypnąć, ale nie mogłam się ruszyć, uwięziona w spojrzeniu czekoladowych oczu.
   - Dani, kochanie... – usłyszałam, a może po prostu nagle umiałam czytać z ruchu warg. - Jak to jest, że znamy ponad milion słów, ale są w życiu takie chwile, dla których nie istnieją te właściwe... - Wydawałoby się że nic nie da rady się przebić przez szum krwi w moich uszach. - Kocham cię. Skradłaś moje serce w momencie, gdy pierwszy raz się do mnie uśmiechnęłaś. Wszystko, co się działo ostatnio w naszym życiu, a zwłaszcza choroba Perrie, uzmysłowiło mi, że nie chcę czekać i pozwolić kolejnym chwilom przepłynąć mi przez palce. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i...
   - Tak! - ten okropny pisk, który wydobył się z moich ust, to nie mogłam być ja. „Prawda?” - Tak – powtórzyłam, czując pod powiekami łzy radości. Rzuciłam się w silne ramiona przede mną, przy okazji wpijając wargi w jego usta w namiętnym pocałunku. - Tak, tak, tak... - powtarzałam, przy jego ustach. Wsunął mi pierścionek na palec i porwał mnie w ramiona, okręcając się ze mną dookoła. Śmiałam się głośno a moje serce przepełniało czyste szczęście.
   - Nie mogę uwierzyć, że nie dałaś mi powiedzieć do końca – parsknął Liam, gdy po kolejnej rundzie pozbawiającego oddechów całowania opadliśmy na kanapę. - Wiesz, jak długo trenowałem? Wszystko zepsułaś.
   - Jakoś ci to wynagrodzę – powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy i przesuwając się na jego kolana, starając się, by dokładnie poczuł każdy mój ruch.
   - No nie wiem, nie wiem – pokręcił głową, gwałtownie wciągając powietrze, gdy moje dłonie odnalazły niepodważalny dowód tego, iż podobała mu się zabawa.
   - Chyba jednak wiesz – powiedziałam mu do ucha, trącając je językiem, a następnie przygryzając delikatnie.




24 październik 2015

Londyn


   - To na razie – powiedziałem, przewracając oczami. Danielle uśmiechnęła się, doskonale wiedząc, co miałem na myśli tym gestem. Moja mama jak już się rozgada, to naprawdę nie wie, kiedy skończyć. – Widzimy się jutro. Ja będę tym szczęściarzem, stojącym obok księdza.
   Zakończyłem połączenie i w końcu mogłem spokojnie opaść na kanapę, odrzucając telefon na bok. Miałem wielką nadzieję, że to ustrojstwo już dzisiaj nie zadzwoni. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nie miałem zamiaru niczym się dziś denerwować. „Jutro, to co innego...
   - Szczęściarzem? – Dani uśmiechnęła się, wtulając w mój bok. Właśnie na to miałem ochotę. Spokojny wieczór z moją narzeczoną. Ogień w kominku i dobra, nastrojowa muzyka.
   - Zdecydowanie – potwierdziłem, całując ją delikatnie w usta. Po chwili zamruczała cichutko i zajęła się wygodnym moszczeniem przy moim ciele. Nic więcej nie trzeba było, by mnie rozpalić do białości. Właściwie, to Danielle potrafiła mnie pobudzić samym spojrzeniem lub kiwnięciem palca. Jej żywiołowość zawsze mnie porywała oraz sprawiała, że sam sobie wydawałem się mniej nudny. – Harry przysłał mi zdjęcie Elli – przypomniałem sobie o wiadomości od przyjaciela. Sięgnąłem po komórkę, którą chwilę wcześniej odrzuciłem na bok, by mogła pozachwycać się małą.
   - To będzie najpiękniejsza dziewczynka od kwiatów jaką widział świat – Dani nie mogła się powstrzymać, by trochę nie przesadzić. Zdarzało jej się to dość często, zwłaszcza w odniesieniu do malej panny Styles. Ten diabełek w skórze aniołka zawojował wszystkich i to tak, że większość nadal nie zdawała sobie z tego sprawy. Za kilka lat będzie nas wszystkich rozstawiać po kątach, a my będziemy z tego bardzo zadowoleni. Trochę szkoda mi było Harry'ego. Gdy Ella podrośnie, to będzie się musiała opędzać od chłopaków i prawdę mówiąc ciężko mi było wyobrazić sobie Stylesa lekko podchodzącego do tych spraw. „Pożyjemy, zobaczymy...
   - O ile znów nie zapomni, że ma je rzucać, a nie jeść – zaśmiałem się, wspominając scenę z niedawnej próby. – Postawiłem st... – prawie zadławiłem się swoimi słowami. „Może nie usłyszała?” wstrzymałem oddech. „Ja i ten mój długi język.
   - Na co postawiłeś? – Danielle uniosła głowę i wbiła we mnie rozbawione spojrzenie. „Nadzieja matką głupich...
   - Niall powiedział... I oczywiście musiałem bronić naszego honoru... Tylko stówkę postawiłem... I w sumie to nic takiego... – paplałem jak nienormalny, starając się znaleźć odpowiednie słowa.
   - Nawet nie będę udawać, że zrozumiałam cokolwiek z tego, co powiedziałeś – Danie pokręciła głową i sięgnęła po lampkę z winem. – O co się założyliście?
   - W sumie to o to, co i na czyim ślubie Ella wywinie – wyrzuciłem z siebie i umilkłem, czekając na jej reakcję. Po chwili wybuchnęła gromkim śmiechem.
   - Aż się boję zapytać – chichotała, niespecjalnie próbując się uspokoić. – Ale mów – powiedziała. – Albo nie. Nie chcę wiedzieć. Jutro wszystko będzie idealnie, a nawet jeśli nie, to my i tak tego nie zauważymy – wyrecytowała. – Alex tak mi kazała sobie powtarzać i zamierzam jej posłuchać.
   - Bardzo mądrze – przyznałem Alex w myślach nagrodę za przenikliwość.
   Zapatrzyłem się w skaczące płomienie. Dziwne. Zawsze wydawało mi się, że w takich chwilach, na dzień przed ślubem, ludzie panikują, ogarniają ich wątpliwości, a my po prostu siedzieliśmy przytuleni przed kominkiem, popijając obrzydliwie drogie wino, podarowane nam przez przyjaciół. Cieszyłem się, że posłuchaliśmy rad dziewczyn i pozostawiliśmy organizację wesela specjalistom. Dzięki temu nie musieliśmy zaprzątać sobie głowy milionem „niezwykle ważnych” rzeczy, ani stresować się dwoma milionami tych, które jeszcze były do załatwienia. Wprawdzie decyzja ta rozczarowała trochę nasze rodziny, z moją mamą na czele, ale dzięki temu nie czekałem na dzień ślubu jako na koniec bieganiny i nerwowego załatwiania wszystkich ważnych spraw. Posiadanie przyjaciół z własną restauracją zdecydowanie ułatwiało nam wiele, zwłaszcza iż zdobycie lokalu w Londynie w tak krótkim czasie graniczyło z cudem.
   - O czym myślisz? – głos Danielle wyrwał mnie z zamyślenia.
   - O jutrze i o milionie spraw... i w sumie o niczym konkretnym... – uśmiechnąłem się. – Jutro o tej porze będziesz już moja. Nie żebyś już teraz nie była – puściłem jej oczko.
   - Jutro o tej porze będziemy siedzieć w samolocie w drodze na nasz skrócony miesiąc miodowy – poprawiła mnie.
   - Myślę, że powinienem cię ostrzec, że zamierzam rozpocząć nasz miesiąc miodowy już w samolocie...
   - Och, doprawdy? A czy ja mam tu coś do powiedzenia?
   - Myślę, że wszystkie ochy i achy będą jak najbardziej wskazane – powiedziałem przyjmując bardzo poważny ton. – Możesz je też przeplatać ze słowami jaki to jestem boski, cudowny i w ogóle wspaniały...
   - Że o skromności nie wspomnę – zaśmiała się i miałem wrażenie, że dojrzałem rumieniec na jej policzkach. A może to po protu poświata od ognia? – Myślę, że cię przebiję, bo miałam w planach rzucić się na ciebie już w limuzynie.
   - Nie możesz tego zrobić! – udałem przerażenie. – Mogę się założyć, że Styles postawił kasę na coś takiego. Nie daj temu zboczeńcowi wygrać.
   - Ja nic nie powiem – spojrzała mi głęboko w oczy i ostawiła na bok zarówno swój jak i mój kieliszek. – Nie dowie się, jeśli nic nie wygadasz... – wdrapała się na moje kolana, prężąc seksownie. „Na Boga, przecież nie jestem z kamienia!” jęknąłem, gdy ocierała się o mnie wielce sugestywnie.
   - Naprawdę? – próbowałem nie rzucić się na nią tu i teraz.
   - Naprawdę... – powiedziała z ustami przy moich wargach. Jej oddech muskał moją twarz, windując moje podniecenie i całe milion poziomów w górę. – Co ty na to, by iść do sypialni i poćwiczyć? – wciągnąłem gwałtownie powietrze. Całkiem naturalna reakcja, gdy cała krew odpływa na południe.
   - Poćwiczyć? – powtórzyłem, przez zaciśnięte gardło. – C-Co...
   - Na przykład robienie naszego własnego maleństwa – powiedziała, rozpinając mi koszulę i błądząc dłońmi po moim torsie. Gdy delikatnie uszczypnęła mnie w sutek, zerwałem się z kanapy, mocno trzymając ją w ramionach.
   - Tak. Zdecydowanie powinnyśmy poćwiczyć – stwierdziłem, pędząc w stronę sypialni i modląc się o brak jakichkolwiek przeszkód na drodze. Na szczęście walizki stały tym razem bezpiecznie pod ścianą. – Trzeba dużo ćwiczyć, by zmajstrować śliczne maleństwo. Bardzo dużo...




30 maj 2016

Londyn


   Nie chciałam tu być. Jedyne o czym w tej chwili marzyłam, to wstać i wyjść przez te szklane drzwi, przez które kilka minut temu tu weszłam. Czułam, że coś się zmieni i bałam się, że nie wszystko potoczy się tak, jakbym sobie tego życzyła. Strach wypełniał moje serce i coraz trudniej było przekonać samą siebie, że wszystko jeszcze może być dobrze...
   Ukradkiem spojrzałam na mężczyznę siedzącego obok mnie. Wyglądał jak oaza spokoju, ale ja wiedziałam, że było zdecydowanie odwrotnie. Nerwowo wystukiwany stopą rytm najlepiej o tym świadczył. „Czy dobrze zrobiłam, zaciągając go tu? Może powinniśmy jeszcze poczekać? A może...” W mojej głowie milion pytań pozostawało bez odpowiedzi, a wątpliwości mnożyły się jak szalone, przyprawiając mnie o potworny ból głowy. „Dlaczego? Czy pragnęłam zbyt wiele?” Wciąż więcej pytań i nadal brak odpowiedzi. Miałam wspaniałego męża, udaną karierę i więcej planów do zrealizowania, niż wolnego czasu. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko jednego. „Jedno, cudowne, prześliczne maleństwo...
   Z ledwie skrywaną zawiścią spoglądałam na kobiety przemierzające poczekalnię, które dumnie obnosiły się ze swoimi ciążowymi brzuchami. Czułam się tu nie na miejscu z moim własnym, płaskim i umięśnionym. Coś, co jeszcze do niedawna było moją dumą, teraz sprawiało mi jedynie ból. Oddałabym wszystko za spuchnięte nogi i workowate bluzki, byle tylko oznaczało to oczekiwanie na moje własne dzieciątko.
   Wiele oddałabym, by potrafić czytać w myślach. Chciałabym wiedzieć, co za odczucia rodzą się w głowie Liama, gdy widzi te wszystkie mijające nas, uśmiechnięte przyszłe matki. „Czy patrzy na nie, a potem na mnie i jest rozczarowany?” westchnęłam cicho, gdy zimny dreszcz wstrząsnął moim ciałem.
   - Zimno ci? – usłyszałam ciche słowa. „Troskliwy jak zawsze...” Pokręciłam głową, bo nie wiedzieć czemu jego dobroć i troska tylko bardziej mnie denerwowały. „Co zrobię, jeśli okaże się, że to moja wina, iż nie mogę zajść w ciążę?” gdybałam. A co zrobi on?
   - Dziękuje, że tu ze mną przyszedłeś – powiedziałam cicho, uśmiechając się nerwowo. Ostatnie tygodnie, a może nawet miesiące, to był istny rollercoaster jeżeli chodzi o nastrój. W jednej minucie byłam szczęśliwa i tak pełna optymizmu, jak to tylko było możliwe. Wymyślałam imiona dla naszego przyszłego maleństwa i w myślach urządzałam pokoik dziecinny. Patrzyłam na Liama i miałam ochotę się na niego rzucić, by potem kochać się z nim do utraty sił. Ale były też chwile, gdy nerwy przysłaniały mi całą tę radość. Czas, gdy pogrążałam się w beznadziejności i rozmyślaniu o tym, co mogłabym mieć, ale los z jakiegoś powodu nie chciał mi tego podarować. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż zaraziłam Liama moją chęcią posiadania dziecka, więc czy teraz powinnam go opuścić, by mógł ułożyć sobie życie z kimś lepszym ode mnie? Z kimś bez żadnych defektów?
   - Gdzie indziej mógłbym być? – uśmiechnął się, ściskając moją skostniałą dłoń. Nic więcej nie powiedział. Jedynie obdarzył mnie tym swoim ciepłym spojrzeniem i zajął się rozgrzewaniem moich sztywnych palców.
   Zapatrzyłam się na plakat na przeciwnej ścianie, na którym dumna przyszła mama zachwalała jakieś magiczne poduszki. Miałam ochotę podejść i zerwać go ze ściany, a następnie podrzeć w drobny mak. Jak można kazać ludziom patrzyć na te wszystkie brzuchy, gdy oni sami nie mogą doświadczyć tego cudu? Istną torturą było siedzenie tu. W miejscu przez które przewijało się istne morze przyszłych matek.
   - Państwo Payne? – głos pielęgniarki ostudził moje niszczycielskie zamiary. Uniosłam na nią przestraszone oczy, przeklinając w duchu zmarnowany czas, który mogłam poświęcić na ucieczkę z tego miejsca. – Zapraszam – uśmiechnęła się przyjaźnie. „Ciekawe, czy wiedziała w jakim celu się tu znaleźliśmy? Jeśli tak, to czy powinna się tak uśmiechać?




   Cisza jednak potrafiła być bardzo wymowna. Czasami była wręcz przerażająca. A może przerażające było po prostu to czekanie na ten jeden, konkretny moment, w którym następował wybuch? Bo było pewne, że on musiał nadejść i zebrać swoje żniwo. Czułem to w samochodzie i teraz, wchodząc do domu. Było blisko. Zbyt blisko. Za późno, by się schronić. Za późno, by uciec.
   Spojrzałem na Danielle, która zatopiona w swoich myślach, wydawała się odległa o tysiące mil. W chwilach takich jak ta zastanawiałem się, dlaczego w szkole nie uczą, jak powinno się zachowywać w trudnych, życiowych momentach. Przecież wiadomo, że każdy będzie miał takie chwile. O ile łatwiejsze byłoby, gdybyśmy wiedzieli, co i w jakim momencie powiedzieć, by nie zranić drugiego człowieka.
   - Wszystko będzie dobrze – powiedziałem cicho, by przerwać tę okropną ciszę między nami. Widząc reakcję Danielle wiedziałem, że nic gorszego nie mogłem powiedzieć. Nerwowo zacząłem poszukiwać odpowiednich słów, ale jak na złość w głowie miałem kompletną pustkę. „Co można powiedzieć komuś, komu właśnie roztrzaskały się w drobny mak największe marzenia?” – Słyszałaś, co powiedział lekarz. To nie koniec świata. Jeszcze się nie poddamy – przytaczałem słowa doktora, choć gdy słuchałem ich w gabinecie, jakoś niespecjalnie mnie pocieszały. – Pary starają się o dziecko o wiele dłużej niż my i w końcu im się udaje...
   - Jakie pary, Liam? – westchnęła, masując skroń. – Takie grubo po trzydziestce, a może jeszcze starsze? Te po ciężkich chorobach? Nie takie jak my – zaczęła nerwowo rozcierać palce. Wiedziałem, że były skostniałe. Ostatnio ciągle takie były. – Jesteśmy młodzi. To nie powinno tak wyglądać...
   - Nie powinno – przyznałem jej rację.
   - Wiesz, ile moich koleżanek zaliczyło wpadkę? Nawet nie chciały tych dzieci... – schowała twarz w dłoniach. Wiedziałem, że stara się uspokoić, ale wciąż czułem w powietrzu oznaki zbliżającej się burzy. – A Katie i Niall? Wiesz jak boli mnie samo patrzenie na nią? Uwielbiam tę dziewczynę, ale cierpię katusze, gdy tylko ją widzę. Dlaczego nas nie mogło to spotkać? Dlaczego akurat ja musiałam okazać się wybrakowanym modelem? – „Który to już raz słyszałem te słowa?” Spojrzała na mnie, a po jej policzkach spływały łzy. W tym momencie była tak niepodobna do tej wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, w której się zakochałem, jak to tylko możliwe. – Pewnie teraz żałujesz, że się ze mną ożeniłeś...
   - Nie mów tak – powiedziałem, siadając obok niej i obejmując ją ramieniem. – Niczego nie żałuję. Kocham cię i przejdziemy przez to razem. Dlaczego to robisz? Dlaczego poddajesz się, mimo iż lekarz zapewnił nas, że jest jeszcze wiele kuracji, których możemy spróbować? – głaskałem ją po plecach, mając nadzieję, że choć na chwilę się rozluźni. – Dlaczego z góry zakładasz porażkę? Pomyśl o tym w ten sposób – próbowałem wysilić mózgownicę i wymyślić coś mądrego – Prawie nic, co ma jakąś wartość, nie przychodzi łatwo. Zrobimy tak, jak powiedział lekarz. I uda się. Jestem pewny, że się nam uda.
   - A jak nie? – wstała i spojrzała na mnie oczami, w których kryła się tylko rozpacz. – A co, jak się nie uda? A co, gdy w końcu się przekonasz, że ze mną ci się nie uda? Ile czasu musimy jeszcze próbować, nim zdasz sobie sprawę, że nie warto i łatwiej zamienić mnie na lepszy model, taki nie wybrakowany?
   - Nie opowiadaj bzd...
   - Ile czasu trzeba, byś przejrzał na oczy i mnie zostawił? – zapytała, po czym szlochając wybiegła z pokoju.




26 kwiecień 2018

Londyn


   Spojrzałem na przyjaciela, a moje przedłużające się milczenie najlepiej świadczyło o tym, iż naprawdę nie wiedziałem, co odpowiedzieć na jego zaproszenie. Zresztą jego mina zdradzała, że zdawał sobie sprawę z moich dylematów. Byłem wdzięczny chłopakom, że po tych wszystkich latach, wciąż jeszcze próbowali. Nie przekreślili nas. Nie wiem, czy ja miałbym tyle wytrwałości. Czy tyle razy słysząc odmowy, miałbym nadal chęć, by próbować?
   - To co? - powtórzył Niall, opierając się o framugę drzwi i uśmiechając się do mnie. Horan, dumny ojciec dwóch maluchów, murem stał przy nas, wspierając w naszej walce. Wytrwale dopingował. Kopał w dupę, gdy ja już nie miałem siły walczyć i byłem gotowy się poddać. Był wspaniałym przyjacielem i naprawdę nie wiem, jak poradziłbym sobie bez niego. Bez wszystkich naszych przyjaciół. - Pójdziecie z nami?
   - Zapytam Danielle, czy ma ochotę – powiedziałem, ruszając w stronę łazienki, gdzie zniknęła moja małżonka. - Skarbie? - zapukałem, jednocześnie naciskając klamkę. Widok jaki zastałem, zmroził mi krew w żyłach. „Nie znowu!” - Dani? - podszedłem do siedzącej na podłodze, zapłakanej dziewczyny i uparcie starałem się nie zwracać uwagi na niebieskie pudełeczko, które ściskała w dłoniach. „Znów się nie udało” westchnąłem, a żołądek skręcił mi się nieprzyjemnie.
   - To koniec – załkała, zachłystując się powietrzem. - Wszystko przepadło... - pociągnęła nosem i ze złością odrzuciła pudełko w kąt. Tampony rozsypały się po podłodze. - Jestem do niczego...
   - Nie mów tak – próbowałem ją objąć, ale wyrwała mi się nerwowo i odepchnęła mnie. Zerwała się na nogi i spojrzała na mnie z takim czymś w oczach... Nigdy jej takiej nie widziałem. Prawie mógłbym przysiąc, że to... nienawiść?
   - Trzy lata, Liam! Trzy pieprzone lata! - zakryła dłonią usta, jakby próbowała się powstrzymać, ale tama już pękła. - Jak długo zamierzasz się oszukiwać? Ile jeszcze tych cudownych metod? Robienia tego do próbówki? Z zegarkiem w ręku? To była nasza ostatnia szansa – załkała, a głos się jej załamał. - Ostatnia!
   - Zawsze mamy jeszcze siebie – powiedziałem cicho, wiedząc że te słowa jej teraz nie sprawią ulgi. Okres równał się kolejnej porażce. Ale w końcu lekarz nie obiecywał cudów. Nie obiecywał nawet pięćdziesięcioprocentowej skuteczności. Właściwie to niczego nam nie obiecywał...
   - Siebie, Liam? - zaśmiała się i był to naprawdę przerażający śmiech. - A kim jesteśmy? Parą, która od trzech lat kocha się według kalendarza? Choć ostatnio już nawet tego nie robimy, pozwalając załatwić wszystko próbówkom. Jak długo jeszcze będziesz zgrywał męczennika i trwał przy mnie? Na co czekasz? Na moment, aż całkiem mnie znienawidzisz?
   - Nie rób tego – powiedziałem. Naprawdę nie miałem siły na kolejną kłótnię, w której nie mogło być zwycięzców. - Nie zaczynaj znów, proszę...
   - Ułatwię ci to. Byś już więcej nie musiał się użerać ze swoją wybrakowaną żoną – odepchnęła mnie na bok i wybiegła z łazienki. - To koniec! Nie mogę więcej! Nie dam rady – chwyciła torbę i zaczęła wrzucać do niej jakieś drobiazgi. Zupełni bez ładu i składu. Jak popadnie. - Nie mogę nawet na ciebie patrzeć bez tego poczucia, że cię zawiodłam...
   - Danielle, nie rób tego – zacisnąłem palce na jej ramieniu w chwili, gdy zmierzała do drzwi. - To po prostu kolejne niepowodzenie. Przetrwamy to. To nie musi być koniec...
   - Boże, czy możesz przestać być tak cholernie wyrozumiały? - warknęła. - Ja muszę odejść zanim znienawidzisz mnie tak, jak ja nienawidzę siebie.
   Z tymi słowami i przy trzasku drzwi zniknęła z mieszkania. Czułem na sobie współczujący wzrok przyjaciela, o którego obecności przez chwilę zapomniałem i modliłem się, by po prostu wyszedł i zostawił mnie samego. A co najważniejsze, by nic nie mówił. Nie potrafiłem nawet na niego spojrzeć. Tym bardziej nie potrzebowałem żadnych słów. Dość już zostało powiedziane. W duchu przekonywałem się, że Danielle wróci, tak jak zawsze wracała. W końcu to nie był pierwszy raz, gdy takie coś miało miejsce. Ostatnio kłóciliśmy się tak często, że przyjaciele pewnie robili zakłady, o co nam pójdzie następnym razem.




10 maj 2018

Londyn


   - Naprawdę wam dziękuję, że zmusiłyście mnie do wyjścia z domu – powiedziałam, rozsiadając się wygodnie w mojej niegdyś ulubionej restauracji. Już nawet nie pamiętałam, kiedy byłam tu ostatni raz. – Chyba potrzebowałam takiego dnia.
   - Cała przyjemność po naszej stronie – uśmiechnęła się Kate, wsuwając się na miejsce obok Marka. – Wierz mi, mnie również była potrzebna chwila wytchnienia. Bliźniaki są cudowne, ale ta drzemka, którą ucięłam sobie podczas tego niebiańskiego masażu, to było najdłuższe, co udało mi się przespać, odkąd się urodziły.
   - Tak, kilka godzin spędzonych na rozpieszczaniu w spa potrafi zdziałać cuda – podsumowała Alex, sięgając po menu. – Czuję się jak nowo-narodzona.
   - Dokładnie – uśmiechnęłam się, próbując nie dopuścić do tego, by moja depresja ujrzała światło dzienne. Na to będzie czas, gdy znów zakopię się w łóżku z pudełkiem chusteczek. Nie mogłam nie docenić tego, że dziewczyny wzięły sobie za punkt honoru poprawić mi humor. Działało. Przez chwilę. Niestety w pustym domu wszystkie smutki do mnie wracały. Mimo iż rozstanie z Liamem to była moja wina... moja decyzja, to nijak nie potrafiłam dojść do siebie. Wcale nie chciałam od niego odchodzić. Te wszystkie hasła, że gdy kogoś bardzo kochasz i chcesz jego dobra, to powinnaś go zostawić, to kupa bzdur. Może i teraz będzie mógł sobie znaleźć inną dziewczynę, taką, która urodzi mu wymarzonego synka, ale co ze mną... Gdzie w tych wszystkich hasłach było choćby jedno zdanie na temat tego, co ja powinnam zrobić? Jak mam dalej żyć? A co najważniejsze, jak żyć bez kogoś, kto był całym moim światem? „Nie da się...” westchnęłam i od razu poczułam na sobie wzrok Kate. Mimo iż już nie była niewidoma, słuch nadal miała nadzwyczaj czuły. Uśmiechnęłam się do niej smutno wiedząc, że nie poruszy tego jednego, zakazanego tematu.
   - Boże, mam ochotę na coś okropnie niezdrowego z milionem kalorii... Coś takiego, co podniesie mi poziom cukru pod górną granicę dopuszczalnych norm – rozmarzyła się Alex, w połowie ukryta za kartą dań. – Tyle deserów do wyboru! – pisnęła, gdy trafiła na odpowiednią stronę. Ona zawsze potrafiła rozbawić towarzystwo. Patrząc na jej tęczową grzywkę, mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie dało się inaczej. – Myślę, że moja silna wola poszła się kochać, więc mogę sobie pozwolić na ciastko – wyszczerzyła się w uśmiechu, zupełnie jak to Harry miał w zwyczaju. – Lub dwa – puściła oczko, rozglądając się dookoła, pewnie w poszukiwaniu kelnera. – O, kur...
   - Cześć – obróciłam gwałtownie głowę, zaskoczona głosem, którego już tak dawno nie słyszałam. – Co za niespodzianka – Eleanor uśmiechała się przyjaźnie, jakby nigdy nic nie stało między nią, a nami. „Cóż... czas leci, a ludzie się zmieniają...” – Nie mogłam się nie przywitać – spojrzała na Kate i nadal pogodny, trochę nieśmiały, uśmiech gościł na jej twarzy. – Gratuluję ślubu i maluszków – powiedziała. – Gdzieś czytałam, że macie bliźnięta. To wspaniale. Na pewno jesteście zachwyceni.
   - Nie inaczej. Podwójnie dużo z nimi radości – patrząc na Kate ciężko by było doszukać się jakichkolwiek złych emocji. Najwyraźniej ona już wybaczyła przykrości, których doświadczyła z rąk Eleanor. – A co u ciebie?
   - Niedawno wróciłam do Londynu. No i w końcu skończyłam studia – zaśmiała się. – Trwało to wieki. A właśnie... Czytałam twoją książkę – „Po prostu wiedziałam, że Kate się zarumieni” uśmiechnęłam się. Byłam strasznie dumna z przyjaciółki. – Jest wspaniała. Z niecierpliwością czekam na kolejną. Właściwie już odliczam dni do jej premiery.
   - Ja... – jeszcze większy rumieniec w wykonaniu Kate. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przyzwyczai się do tego, że teraz ludzie zatrzymują ją na ulicy i proszą o autograf niekoniecznie dlatego, że była żoną Louisa. – Dziękuję. Cieszę się, że ci się spodobała.
   Zastanawiałam się, co jeszcze usłyszymy z ust Eleanor, ale właśnie w tym momencie, ktoś ją zawołał i wyglądało na to, że jedyne co usłyszymy, to pożegnanie.
   - Nasz stolik już się zwolnił – powiedziała. – Miło było was zobaczyć... Kate, Danielle... Alex – dodała po chwili zawahania. – Och, zapomniałabym! – spojrzała na mnie. „Nie, proszę! Nie rób tego!” – Gratuluję ślubu. Zawsze wiedziałam, że to wy pierwsi staniecie na ślubnym kobiercu. Jesteście po prostu dla siebie stworzeni – powiedziała, a ja czułam, jakbym z każdym jej słowem rozpadała się na kawałki. Kate posłała mi troskliwe spojrzenie. Wiedziałam, że El po prostu chciała być miła. W końcu nikt jeszcze nie wiedział o moim i Liama rozstaniu. Nikt za wyjątkiem najbliższych przyjaciół. – Do zobaczenia. I koniecznie pozdrówcie chłopaków – dodała i odeszła do swoich przyjaciół, nie zdając sobie sprawy z burzy, jaką rozpętała w mojej głowie. I znów tak trudno było się uśmiechać...




20 sierpień 2019

Corrimal (Nowa Południowa Walia, Australia)


   Okazało się, że człowiek momentalnie dochodził do siebie, gdy o włos unikał śmierci. I tak też było w moim przypadku, gdy okropnie skacowany, o mało się nie zabiłem, potykając się o śpiącego na podłodze przyjaciela, który teraz przeklinał mnie pod nosem, niezadowolony z bolesnej pobudki. „I pewnie z zaserwowanych kilku siniaków również się nie ucieszy, gdy je później zobaczy” pomyślałem, podnosząc się z kolan. Omiotłem wzrokiem rozbitą lampę, na którą wpadłem, wzruszyłem ramionami i powlokłem się do kuchni. W całym domu śmierdziało wczorajszą imprezą i zdecydowanie nie poprawiało mi to humoru. Zaopatrzony w butelkę wody, wyszedłem na taras.
   Nie wiem, co mnie podkusiło, by poserfować. W jakim wszechświecie to wydawał się być dobry pomysł? Siedziałem teraz na piasku, wpatrując się w deskę z pretensją, jakby to, że nie byłem w stanie utrzymać się na nogach, to była jej wina. Zalewanie się w trupa zdecydowanie nie przynosiło mi ulgi. Przynajmniej nie na dłuższą metę. I kłamią wszyscy ci, którzy twierdzą, że alkohol pomaga zapomnieć. Ja wszystko pamiętałem. I może nawet dokładniej niżbym chciał.
   Minęło już tyle czasu, a ja nadal żyłem w tym nie-małżeństwie, mając nadzieję, że któregoś dnia wydarzy się coś takiego, co sprawi, że znów będziemy szczęśliwi. Poszczałem mimo uszu rady tak zwanych „przyjaciół”, którzy twierdzili, że powinienem się rozwieść i w końcu zacząć cieszyć się wolnością. Nie chciałem takiej wolności i już kompletnie nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak miałbym się nią cieszyć. Szczęśliwy byłem tylko z Danielle. Nie chciałem rozwodu. Chciałem odzyskać żonę.
   - Cześć – dziecięcy głosik przerwał mi moje otulone resztką kaca użalanie się nad sobą. Spojrzałem w czekoladowe oczy, które wpatrywały się we mnie z dziwną mądrością. Chłopiec wyglądał na jakieś pięć, czy sześć lat i zdecydowanie nie powinien rozmawiać z zapijaczonymi nieznajomymi. – Fajna deska – dodał, uśmiechając się od ucha do ucha, popisując się przy tym brakami w uzębieniu. Rozejrzałem się dookoła, zastanawiając się, jakim cudem ten dzieciak znalazł się na „moim” kawałku plaży. – Nauczysz mnie surfować?
   - Rodzice ci nie mówili, że nie wolno rozmawiać z obcymi? – wypaliłem pierwsze, co mi przyszło do głowy, zwłaszcza że nie widziałem nikogo innego w zasięgu wzroku, co nasuwało pytanie, skąd ten dzieciak się tu wziął.
   - Nie mówili – powiedział wzruszając ramionami. Jego przydługa grzywka wpadała mu do oczu. Odgarnął ją nerwowym ruchem, ale nie na wiele to się zdało. – Nauczysz?
   - Gdzie twoi rodzice? – mówiłem sobie, że starałem po prostu zachować się odpowiedzialnie, wcale nie próbowałem przegonić dzieciaka. „Wcale.
   - W niebie – poczułem się jakbym dostał między oczy. Nie za fajnie się to łączyło z moim i tak całkiem nieprzyjemnym bólem głowy. „Chciałeś odpowiedzi, to masz.” – Tak mówi babcia. Ale Ruby powiedziała, że to nie prawda i że „ciapają” z diabłem.
   Skrzywiłem się na komentarz tego kogoś i nawet już nie starałem się dochodzić, co też znaczy to całe „ciapanie”.
   - Twoja babcia na pewno ma rację – mruknąłem. W tym momencie zauważyłem zmierzającą w naszą stronę kobietę. – Chyba masz kłopoty, młody – powiedziałem, widząc zdenerwowanie na twarzy starszej pani. Chłopiec obejrzał się za siebie.
   - Ups...
   - Noah, dziecko, czy ty chcesz mnie wpędzić do grobu? Osiwieć przez ciebie można...
   - Przecież już masz siwe włosy, babciu – powiedział chłopiec, a ja ledwo powstrzymałem się przed głośnym parsknięciem. – Nudziłem się – popisał się miną zbitego szczeniaka i trzeba mu przyznać, że zrobił to mistrzowsko. Był w tym lepszy niż Louis. – A on ma deskę i nauczy mnie na niej pływać – dodał, uśmiechając się szeroko. „Zaraz! Co?
   - Co? Ale... – mały zaskoczył mnie na całego. Pod czujnym spojrzeniem kobiety, zapomniałem języka w gębie. „Albo mam luki w pamięci, albo dzieciak właśnie wrobił mnie w lekcje pływania.”
   - No nie wiem... – starsza panie pewnie próbowała ocenić, czy nie jestem jakimś zboczeńcem i moje skacowane ja chyba niespecjalnie jej się spodobało.
   - Zgódź się, babciu – Noah rzucił się w jej stronę i otoczył ramionami nogi staruszki. – Proszę – znów popisał się swoją niezawodną, błagalną miną. – Proooszę...
   Rozważałem właśnie na jakiego nieczułego drania bym wyszedł, gdybym się teraz zabrał i poszedł przeżywać mojego kaca w samotności, gdy kobieta spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. „Nie jesteś niańką stary” powiedziałem do siebie, mając zamiar rozwiać nadzieje dzieciaka. Jednak najwyraźniej mój mózg nie nadążał z przetwarzaniem danych, bo w tym samym momencie usłyszałem swoje słowa.
   - Nie ma sprawy. Mogę go nauczyć kilku rzeczy.
   - Tak! - mały podskoczył ze szczęścia i rzucił się na moją deskę, próbując ją podnieść. Po minucie szarpania się z nią, spojrzał na mnie zawstydzony. – Trochę duża.
   Zaśmiałem się rozbawiony i zdałem sobie sprawę, że to chyba mój pierwszy szczery śmiech odkąd odeszła Danielle. Zepchnąłem myśli o żonie na dalszy plan i postanowiłem sobie, że skoro już mam bawić się w nauczyciela, to mogę przy okazji pokazać dzieciakowi kilka rzeczy.




20 sierpień 2019

Londyn


   Rok, trzy miesiące i... Właściwie już prawie cztery miesiące. Brakowało ledwo kilku dni. Tyle czasu minęło odkąd ostatni raz mogłam normalnie spać. Nic nie pomagało. Pobijałam kolejne rekordy w ilości mil, które pokonywałam każdej bezsennej nocy, snując się po domu niczym duch. Może to był błąd, że zostałam w naszym mieszkaniu, ale po prostu nie mogłam zmusić się do przeprowadzki. Kochałam tu każdy kąt. Dopieszczałam kolejne pokoje, wspaniale się bawiąc, gdy urządzaliśmy je wspólnie z... „No tak...” westchnęłam. Wszystko tutaj zawsze sprowadzało się do Liama i był to główny powód, dla którego nie mogłam odejść.
   Weszłam do pogrążanego w mroku salonu. Jedyne światło jakie tu wpadało pochodziło z ulicznych lamp i przejeżdżających z rzadka samochodów. Ale nie potrzebowałam lamp, by poruszać się po pokoju. Znałam w nim każdy kąt. To w końcu było, oprócz sypialni, nasze ulubione miejsce. Spojrzałam na kominek, przypominając sobie wieczór, gdy Liam mi się oświadczył. „Gdzie się podziała tamta szczęśliwa dziewczyna z milionem planów i marzeń?” Usiadłam na kanapie, przyciągając kolana do piersi. Ile czasu spędziliśmy tak siedząc we dwoje i planując naszą przyszłość? Ślub, dzieci... „I nie udało się...” poczułam łzy pod powiekami, a okropny ból przeszył moje ciało, jak zawsze, gdy pomyślałam o tym, czego nie dane mi będzie mieć. „Dlaczego ja?
   Zegar, który dostaliśmy w prezencie ślubnym, wybił czwartą. Już nawet nie miałam siły przejmować się tym, że znów będę żywym trupem podczas próby. Jak to jest, że w trakcie dnia mogłabym zasnąć na stojąco, a gdy tylko próbuję się położyć, sen nie nadchodzi? A jeśli jakimś cudem udawało mi się zasnąć, to moje sny przepełnione byłby nim i naszą utraconą przyszłością...
   Światła przejeżdżającego samochodu rozświetliły na chwilę pokój i dzięki temu dojrzałam starą bluzę Liama, porzuconą niedbale na fotelu. „Jak mogłam jej wcześniej nie zauważyć?” zdziwiłam się, sięgając po nią. Tyle razy marudziłam mu, że powinien ją w końcu wyrzucić, bo materiał dosłownie rozłaził się w palcach, ale jakoś zawsze potrafił mnie przekonać, by tego nie robić. „I cale szczęście” pomyślałam, wdychając zapach męża, którym przesiąknięta była bluza. Łzy strumieniami spływały po moich policzkach i na darmo próbowałam ukryć twarz w spranym materiale. Żal i rozpacz rozlały się w moim wnętrzu i nie zanosiło się na to, bym miała przestać płakać. Zresztą po co. Łzy doskonale pasowały do tego, jaka byłam nieszczęśliwa. Zepsułam wszystko, co było ważne w moim życiu, co nadawało mu sens, więc chyba miałam prawo użalać się nad sobą.
   Każdego dnia ze strachem sprawdzałam pocztę, w obawie, że Liam w końcu postanowi zrobić to, do czego miał pełne prawo i ruszy dalej, a ja zostanę samotna i nieszczęśliwa. Wybrakowana. Gdyby nie praca i przyjaciele, którzy nie dawali za wygraną i zmuszali mnie do jakiejkolwiek aktywności, najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Może zamieniłabym się w nawiedzoną fankę, która śledzi swojego idola przy pomocy internetu, karmiąc się tym, co ten robi? Może choć w ten sposób mogłabym go mieć w moim życiu...
   Czułam jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele. A może to po prostu ten cały płacz wymęczył mnie na tyle, że zasypiałam? Nie ważne. Jedyne co było istotne, to ten cudownie znajomy zapach, który mnie otulał. Miałam wrażenie, że to on kołysał mnie to snu. Było prawie tak, jakby Liam tu był i leżał obok mnie. Prawie. Niestety...





27 sierpień 2019

Corrimal (Nowa Południowa Walia, Australia)


   - Chyba naprawdę mi odbiło – mruknąłem do siebie, wysiadając z samochodu. Ostatnio często słyszałem te słowa i może to była prawda. Olałem znajomych, którzy wybrali się w mały rejs wynajętym jachtem, tylko po to, by kolejny dzień bawić się w niańkę nadpobudliwego i zdecydowanie wygadanego pięciolatka. Gdyby chłopaki z zespołu wiedzieli, że poświęcałem czas, który jak stwierdzili zdecydowanie był mi potrzebny, by dojść do siebie, na zabawę w opiekunkę, pewnie wysłaliby mnie raczej na jakąś terapię. Ewentualnie prosto do psychiatryka.
   - Liam! – usłyszałem głośny okrzyk i po chwili jakiś metr z kawałkiem i około dwadzieścia kilo mojego nowego przyjaciela rzuciło mi się w ramiona. – Co tak późno?
   - Jest dopiero dziewiąta – jęknąłem, stawiając go na schodach. Pani Matilda stała w drzwiach i uśmiechała się do mnie ciepło. W niczym już nie przypominała tej nieufnej kobiety sprzed tygodnia.
   - Niektórzy byli gotowi już przed piątą – powiedziała, puszczając mi oczko i wyciągając plecak z rzeczami Noah w moją stronę. Chłopiec walczył właśnie z drzwiami samochodu, próbując je otworzyć. Nieskutecznie. – Dziękuję ci bardzo, Liam.
   - Nie ma sprawy – wzruszyłem ramionami. – Dzięki niemu mam co robić i przynajmniej tyle nie... – zaciąłem się, nie chcąc znów mówić o Danielle i tej całej sytuacji. Wystarczy, że już raz udało jej się nakłonić mnie do zwierzeń i rozkleiłem się przy niej jak jakiś idiota. Wciąż jeszcze czułem się nieswojo na myśl o tamtej rozmowie. – A poza tym całkiem dobrze się bawię – powiedziałem. – Będziemy na kolację – przypomniałem, pomagając Noah wdrapać się do samochodu.
   - Bawcie się dobrze, chłopcy.
   - Taki mamy plan – uśmiechnąłem się do starszej pani, odpalając silnik.
   - Nareszcie! – krzyknął Noah, prawie podskakując na siedzeniu. Zmierzyłem go „groźnym” wzrokiem. Jak zwykle zadziałało, bo chłopak momentalnie zapiął pas, o którym nagminnie „zapominał”. Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc na ten kłębek szczęścia na tylnym siedzeniu. „Zapowiadał się naprawdę fajny dzień...




23 lipiec 2020

Londyn


   To był najprawdziwszy dom wariatów i kochałam każdą spędzoną tu sekundę. Było głośno. Nawet bardzo. I wesoło. To przede wszystkim. Było tak, jak powinno być, gdy jest się otoczonym przez przyjaciół, którzy są praktycznie rodziną. Kiedyś to One Direction szalało, wypełniając krzykami i śmiechem każde pomieszczenie. Teraz dzieci przejęły pałeczkę. Czteroletni Bobby biegał dookoła stołu, zaciskając w piąstkach kawałki czekolady, którą najprawdopodobniej wysmaruje pierwszą osobę, na którą wpadnie. Dwu i pół letni Seth próbował za nim nadążyć na swoich pulchnych nóżkach, ale niestety, za każdym razem, gdy za bardzo się rozpędził, lądował z hukiem na podłodze. Ten malec był niesamowity. Patrząc na niego każdy wulkan energii poczułby się wykończony. Jak nic chłopiec dostał geny po tatusiu. Tylko tak potrójnie skumulowane. Stałam przy oknie z Laylą na rękach i czułam, jak pomimo tego ogłuszającego hałasu, dziewczynka przestała płakać i zasnęła teraz z głową na moim ramieniu. Sądząc po tym dziwnym uczuciu na moich plecach, musiała się przy tym niemiłosiernie ślinić. Alex próbowała powstrzymać Ellę przed skakaniem po meblach, ale raczej nie dawała z siebie wszystkiego i jak na razie efekt był mizerny. Jednak troskliwa mamusia pilnowała, by jej nadpobudliwe dziecko nie zrobiło sobie krzywdy. Dodajmy do tego jeszcze Harry'ego opowiadającego sprośne kawały i Nialla, który śmiał się z nich tak głośno, że przebijał nawet piszczące dzieci i mamy przybliżony opis „normalnego” dnia z życia One Direction.
   Naprawdę cieszyłam się, że dałam się namówić Kate na przyjście tu dzisiaj. Znów mogłam poczuć się jak w domu. Otoczona ludźmi, których kochałam, pierwszy raz od dawna nie musiałam zmuszać się, by się uśmiechnąć. Znów poczułam, że żyłam.
   Poruszenie przy drzwiach odciągnęło moją uwagę od wyścigów dookoła stołu. Serce zamarło mi w piersi na widok Liama tulącego do siebie śpiącą Alice. Rozmawiał cicho z Paulem, kołysząc ostrożnie dziewczynkę w ramionach. Zawsze wiedziałam, że z dzieckiem w ramionach będzie wyglądał jeszcze bardziej seksownie. Niektórzy po prostu byli do tego stworzeni. Westchnęłam i chyba musiało to nie takie całkiem dyskretne westchnięcie, skoro Kate posłała mi rozbawione spojrzenie. Nic na to nie mogłam poradzić, że Liam działał na mnie jak zawsze. Jakby usłyszał moje myśli, spojrzał prosto na mnie i... uśmiechnął się. Tak po prostu. To był uśmiech jaki pamiętałam. „Boże, jak mi tego brakowało...
   Nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy przeprosił Paula i skierował się w moją stronę, omijając biegających mu pod nogami chłopców. Z każdym jego krokiem byłam bardziej przerażona. Serce łomotało mi w piersi, a w głowie rozległy się dzwony alarmowe. Bałam się, że w końcu stanie się to, czego obawiałam się przez ostatnie dwa lata. Słowo rozwód kołatało w mojej głowie sprawiając, że miałam ochotę stąd uciec, albo przynajmniej schować się do najbliższej dziury. Zamiast tego stałam jak głaz, uśmiechając się. „Proszę, niech to nie będzie to słowo” zaklinałam w myślach. Tuliłam do siebie Laylę niczym najprawdziwsze koło ratunkowe.
   - Wróć do mnie – pomimo pisków i krzyków usłyszałam jego słowa głośno i wyraźnie. A może po prostu byłam niezła w czytaniu z ust? Mój mąż stał przede mną i uśmiechem przykrywał zdenerwowanie. I pomimo tego wszystkiego, co narobiłam, co zepsułam, wyciągał do mnie dłoń. Robił coś, o czym marzyłam od dnia, w którym odeszłam.
   - J-ja... – chciałam przeprosić, wytłumaczyć, ale nie potrafiłam ubrać w słowa tego wszystkiego, co działo się w mojej głowie. I w sercu.
   - Nie potrafię być szczęśliwy bez ciebie – powiedział. Jeśli miał w planie sprawić, bym roztopiła się tu pod wpływem tych wszystkich uczuć, to był na najlepszej drodze. Czułam na sobie oczy przyjaciół i chyba tylko dzieci nie były świadome tego, co się działo.
   - Tęskniłam za tobą – udało mi się w końcu coś z siebie wykrztusić i chyba były to idealnie słowa do powiedzenia w tej chwili. Miłość, którą ujrzałam w jego oczach, ogrzała mnie całą. W końcu czułam się tak jak dawniej, a gdy pochylił się by mnie pocałować, poczułam się jak w domu. Wiedziałam, że powinnam przeprosić, wytłumaczyć się, ale w tym momencie nie musiałam tego robić. Zostało mi wybaczone. Tylko Liam był zdolny do czegoś takiego. „Mój ukochany mąż o wielkim sercu...




10 grudzień 2021

Wolverhampton


   - Oby to było coś ważnego, Cody – warknąłem do telefonu, który wyrwał mnie z bardzo przyjemnego snu. – Jest czwarta nad ranem, człowieku.
   - Przepraszam, zapomniałem o różnicy czasu – próbowałem przypomnieć sobie, która godzina była teraz a Australii. Miałem ogromną nadzieję, że to nie był pijacki telefon. – Właśnie się dowiedziałem, że ta starsza pani zmarła. Pomyślałem, że pewnie chciałbyś wiedzieć...
   Słowa przyjaciela sprawiły, że momentalnie się obudziłem. Spojrzałem na śpiącą Danielle i postanowiłem ewakuować się z pokoju.
   - Poczekaj chwilę – rzuciłem do słuchawki. Wyswobodzenie się z objęć Dani zajęło mi chwilę, ale w końcu, zamknięty w łazience, mogłem swobodnie rozmawiać. – Pani Matilda? – upewniłem się, mając nadzieję, że to jednak nie o nią chodziło. Choć przecież znałem tam tylko ją. – Co się stało?
   - Dokładnie nie wiem, ale podobno coś z sercem – odpowiedział. – Prosiłeś, by zaglądać do nich od czasu do czasu i właśnie szykowaliśmy się do wyjazdu, więc chciałem ich odwiedzić przed wylotem. Sąsiadka mi powiedziała.
   - A co z Noah? – zapytałem cicho, przeczuwając najgorsze. Uśmiechnięta twarz mojego małego przyjaciela stanęła mi przed oczami. Pokochałem tego dzieciaka całym sercem i nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak nieszczęśliwy musiał być teraz, gdy stracił ukochaną babcię. Jedyną osobę, która naprawdę się o niego troszczyła. – Wysłali go do jakiejś dalszej rodziny?
   - Podobno nie ma nikogo więcej. Chwilowo umieścili go w jakiejś rodzinie zastępczej – chwilę trwało nim dotarł do mnie sens słów Cody'ego. Podjęcie decyzji to już była kwestia sekund.
   - Musisz się dowiedzieć, gdzie on jest – powiedziałem. – Ktoś musi zajmować się jego sprawą. Pracownik socjalny. Zdobądź mi numer. Jak najszybciej.
   Wyrzucałem z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego. Miałem nadzieję, że Cody zdawał sobie sprawę, jakie to było dla mnie ważne. Zakończyłem rozmowę, tylko po to, by zacząć kolejną. Tym razem to ja usłyszałem zaspane mruknięcie, gdy obudziłem managera, by pokrótce wyjaśnić mu sprawę i to, czego od niego oczekiwałem. Gdzieś tam był samotny i nieszczęśliwy siedmiolatek, który stanął na mojej drodze dwa lata temu i skradł mi serce, przy okazji sprawiając, że nie poddałem się samo-destrukcji po rozstaniu z Danielle. Uratował mnie, przypominając, co naprawdę liczy się w życiu. Teraz moja kolej, by ruszyć z pomocą.
   Wróciłem do sypialni i wcisnąłem się na łóżko obok żony. Mój stary pokój... Bezpieczne miejsce, w którym spędziłem niezliczone godziny, marząc o lepszym życiu. Pokój zmienił się przez lata. Już nie był schronieniem niewyżytego muzycznie nastolatka, a przyjemną sypialnią dla gości. Wciąż jednak było to idealne miejsce, by marzyć o lepszym jutrze.
   - Liam? – głos Danielle rozproszył ciszę nocy. – Kto dzwonił? Coś się stało?
   Przyciągnąłem ją do siebie bliżej, wdychając ten znajomy zapach, który zawsze mnie uspokajał.
   - Babcia Noah zmarła – powiedziałem po chwili. – Cody właśnie się dowiedział – dodałem, choć nie mogłem sobie przypomnieć, czy miała już okazję poznać jednego z kuzynów Nialla.
   - Przykro mi – usłyszałem jej ciche słowa. - Wiem, że bardzo ją polubiłeś. A co z chłopcem? Kto się nim teraz zajmuje? Musimy sprawdzić, czy...
   I tak oto miałem idealną sposobność, by powiedzieć, to co należało. Zamiast tego, przerwałem jej w pół słowa, zamykając usta pocałunkiem. Przytuliłem mocniej do siebie. W głowie układałem przemowę, którą zamierzałem jej zaraz przedstawić. Moja żona postanowiła mnie jednak zaskoczyć, a może wcale nie powinienem czuć się zaskoczony...
   - To kiedy lecimy? – zapytała, przypominając mi kolejny raz, nie żeby trzeba było, dlaczego tak bardzo ją pokochałem. „Może jednak będzie nam dane mieć tą naszą wymarzoną rodzinę...




23 grudzień 2021

Londyn


   Opierałem się o drzwi samochodu, z mordem w oczach wpatrując się w upierdliwego policjanta, który wykazywał się właśnie tym, że był kompletnym dupkiem bez serca. Dzięki Bogu za ciemne okulary, bo pewnie dopisałby mi kolejny punkt na tym mandacie. „Co za idiota?” gotowałem się w środku, a złość mieszała się we mnie ze strachem i niepewnością.
   Dobra, przyznaję, że jechałem o wiele za szybko, ale telefon od koleżanki Danielle wyprowadził mnie z równowagi. Nie każdego dnia człowiek dowiaduje się, że jego żona straciła przytomność podczas próby i zabrano ją do szpitala. Chyba logiczne, że się martwiłem i pędziłem na złamanie karku, by ją zobaczyć i dowiedzieć się, co dokładnie się stało. I właśnie to powiedziałem temu debilowi, gdy zatrzymał mnie za prędkość. „Jakbym gadał ze ścianą” westchnąłem, próbując się trochę uspokoić. Nic dobrego nie wyjdzie, jeśli zwyzywam kolesia. Teraz czekałem na ten pieprzony mandat, by móc jechać dalej, a on wypisywał go tak wolno, jakby dopiero wczoraj poznał alfabet. „Szybciej, człowieku...
   Kilka najdłuższych minut w moim życiu później i po kolejnych pouczeniach, mogłem w końcu zasiąść za kierownicą. Grzecznie ruszyłem z miejsca, a gdy tylko znalazłem się za zakrętem, niewidoczny dla upierdliwego policjanta, przycisnąłem pedał gazu, aż oparł się o podłogę. Praktycznie widziałem już budynek szpitala i tym bardziej wkurzające było, że policjant zatrzymał mnie, gdy do celu miałem tak blisko.
   Zaparkowałem przed wejściem i wbiegłem do środka, rozglądając się dookoła. Nienawidziłem szpitali, a w tym spędziłem sporo godzin, czuwając wraz z przyjaciółmi przy Perrie. Otrząsłem się ze smutnych wspomnień, gdy usłyszałem koleżankę Danielle, wołającą moje imię.
   - Co z nią? – maszerowałem za dziewczyną, która prowadziła mnie w głąb korytarza. Za kolejnym zakrętem ujrzałem większą część zespołu Dani.
   - Nic nam nie chcą powiedzieć i właściwie czekaliśmy na ciebie – zatrzymała się przed zielonymi drzwiami. – Wstęp tylko dla rodziny – wyjaśniła, gdy spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
   Więcej mi nie było trzeba. Momentalnie znalazłem się za drzwiami i ujrzałem moją zdecydowanie zbyt bladą żonę, popijającą wodę. Pielęgniarka pobierała jej właśnie krew, na co skrzywiłem się nieznacznie. Jednak ulga, że jest przytomna i uśmiecha się do mnie zawstydzona, była tak wielka, że prawie zaliczyłem podłogę, gdy ugięły się pode mną kolana. Na szczęście drzwi całkiem dobrze spełniły rolę podpórki. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem bliżej.
   - Cześć – Dani uśmiechnęła się przepraszająco. – Nic mi nie jest – powiedziała. – Naprawdę – dodała, gdy moja mina zdradzała wątpliwości. – Zasłabłam na próbie, bo było za gorąco i w dodatku byłam głodna – wyjaśniła, ściskając moją dłoń. – Możesz już przestać wyglądać na tak przerażonego, bo zaraz naprawdę się rozchoruję – próbowała żartować, ale patrzyła przy tym ze zrozumieniem. W końcu jej też to miejsce nie kojarzyło się najlepiej. – Noah jest z tobą?
   - Zostawiłem go z moimi rodzicami – powoli zdenerwowanie ustępowało. – Pomaga mamie piec ciasteczka lub tacie ubierać choinkę. Gdy dostałem telefon, akurat próbował się zdecydować, który pomysł bardziej mu się podoba. I oboje bardzo się starają go rozweselić, choć wiedzą, że nie będzie łatwo. W końcu minęły ledwo dwa tygodnie...
   - Nie powiedz...
   - Tylko ojcu – przerwałem jej, wiedząc o co pyta. – Co mi przypomina, że muszę do niego zadzwonić i powiedzieć, że jesteś cała. Napędziłaś mi stracha, skarbie – ucałowałem ją w czoło i sięgnąłem po komórkę. – Co powiedział lekarz? Czekamy na jakieś wyniki? Zostajesz tu na noc?
   - Na pewno nie – powiedziała od razu, splatając ramiona. – Są święta i zamierzam spędzić je w domu. Nic mi nie jest. Właściwie to mógłbyś się dowiedzieć, kiedy możemy iść.
   Niestety jak to już bywało w przypadkach, gdy bardzo się czegoś chciało, nie zawsze układało się po naszej myśli. Tak więc godzinę później nadal tkwiliśmy w tym pokoju, czekając na pojawienie się zabieganego lekarza, który powie nam w końcu coś konkretnego. Szpital w okresie przedświątecznym to istny dom wariatów. Znajomi Danielle jakiś czas temu się z nami pożegnali i wrócili do pracy. W końcu przedstawienie musi trwać, nieważne co by się działo. Co chwilę jakiś zagubiony człowiek zaglądał do sali, tylko po to, by wykrztusić przeprosiny i zamknąć za sobą drzwi. A ja myślałem, że to centra handlowe mają dzisiaj tłumy, a wygląda na to, że pół Londynu postanowiło wybrać się do szpitala.
   - Przepraszam, że tyle to trwało – lekarz, który wyglądał jakby miał za sobą zdecydowanie zbyt długą i bardzo ciężką zmianę, uśmiechnął się do nas skruszony. – Choć całkiem możliwe, iż spodoba się państwu przyczyna tych opóźnień.
   Wymieniliśmy z Dani zdziwione spojrzenia. Zupełnie nie widzieliśmy sensu w słowach mężczyzny.
   - Wszystko z żoną w porządku? – zapytałem, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
   - W jak najlepszym. Zalecałbym oczywiście jak najszybciej wybrać się do specjalisty, ale w tym wypadku zasłabniecie nie zwiastowało niczego złego. Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się szerzej. – Moje gratulacje. Jest pani w ciąży.
   Zaszumiało mi w uszach i gdybym już nie siedział, to pewnie właśnie bym sobie klapnął. Chciałem zapytać, jak to możliwe, ale chwilowo nie pamiętałem jak się wykonuję tę czynność. Dzięki Bogu, że oddychanie nie było ponad moje siły, inaczej zaraz bym tu odpłynął. „W ciąży...” słowa lekarza szumiały mi w głowie. Tyle lat starania się o dziecko. Kolejne metody leczenia niepłodności. Stres. Rozpacz. Nawet rozstanie. I gdy już w końcu udało nam się poskładać nasze życie w całość, ten człowiek twierdzi... „Lepiej żeby to nie była jakaś pieprzona pomyłka.
   Spojrzałem na Danielle, która wpatrywała się w mężczyznę z czystym szokiem wymalowanym na twarzy. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach. Ta reakcja najlepiej świadczyła o tym, że po prostu bała się uwierzyć. „Bo co jeśli...
   - To niemożliwe – szepnęła po przedłużającym się milczeniu. – My... Znaczy się, ja...
   - Wiem, że dość długo starali się państwo o dziecko i proszę mi wierzyć, upewniłem się, nim przyszedłem obwieścić tę nowinę. Stąd zwłoka. Powtarzaliśmy badania – tłumaczył mężczyzna. – Jednak nie zmienia to faktu, że wynik pozostał bez zmian. Spodziewa się pani dziecka. To najprawdopodobniej sam początek ciąży. Poinformuję pani lekarza, a po świętach radziłbym umówić się do niego na wizytę. Tymczasem proszę się nie przemęczać i cieszyć świąteczną niespodzianką – uśmiechnął się, podając mi wypis. – Może pan zabrać żonę do domu.




1 luty 2022

Londyn


   Wpatrywaliśmy się w monitor jak zaczarowani. Wprawdzie za wiele to na nim nie widziałem, ale wierzyłem lekarzowi na słowo i skoro on twierdził, że jesteśmy w ciąży, to znaczy, że jesteśmy. Gdybyśmy mieli jeszcze jakieś wątpliwości, to poranne mdłości powinny wystarczyć za dowód. Nie wiem jak to możliwe, ale oboje na nie cierpieliśmy. Danielle z wiadomego powodu, a mi robiło się niedobrze, od samego słuchania jak wymiotuje. Jak na razie przechodziliśmy ciążę książkowo. Na szczęście mi nie puchły nogi, ani jakoś specjalnie nie przybierałem na wadze. Za to mógłbym przysiąc, że moje sutki stały się niezwykle wrażliwe.
   - No proszę... – ton głosu lekarza wzmógł moją czujność. – Trzy serduszka...
   - Co?!? – spojrzałem na mężczyznę, wstrząśnięty jego słowami. – Nasze dziecko ma trzy serca?!?
   Doktor spojrzał na mnie jak na kretyna i chyba coś w tym było, skoro nawet Danielle zachichotała pod nosem.
   - Trojaczki – wyjaśnił lekarz, uśmiechając się do mnie pobłażliwie. – Ciąża mnoga zdarza się bardzo często po leczeniach hormonalnych. Wszystko w jak najlepszym porządku. Płód jest prawidłowo umiejscowiony i rozwija się wręcz książkowo...
   Słowa mężczyzny dolatywały do mnie jak przez mgłę. Wyłączyłem się po prostu i skupiłem jedynie na obrazie widocznym na ekranie oraz na cichym biciu serc, dobiegającym z głośników.
   - Niesamowite...
   - To prawda – Danielle spojrzała na mnie z miłością, uzmysławiając mi, że ostatnią myśl wypowiedziałem na głos.
   „Troje dzieci” patrzyłem na małe pęcherzyki na ekranie, które były naszymi dziećmi i które za kilka miesięcy będę mógł wziąć na ręce. „Noah zostanie starszym bratem” uśmiechnąłem się na myśl o chłopcu, który dwa dni temu nareszcie został naszym pełnoprawnym synem. „Czasami naprawdę przydawało się być członkiem najsławniejszego zespołu na świecie.
   - Teraz będziemy się dość często widywać – lekarz uśmiechnął się do Danielle, gdy pielęgniarka pomogła jej wygodniej usiąść. – Co cztery tygodnie. Jeśli cokolwiek was zaniepokoi, to oczywiście częściej. Na tym etapie ciąży mogę jedynie zalecić zdrowe odżywianie i dużo odpoczynku. Trochę ruchu jak najbardziej jest wskazane, niestety zdecydowanie odradzam taniec – spojrzał na Dani, czekając aż potwierdzi, że zrozumiała jego zalecenia. Wiedziałem, że dla dobra dzieci, była gotowa na wszystko i porzucenie tańca nie było tutaj żadnym wielkim wyrzeczeniem. Pasja pasją, ale o tych maleństwach marzyliśmy od bardzo dawna i teraz nareszcie mieliśmy nasz mały cud. „Nawet więcej niż jeden” uśmiechnąłem się, już trochę uspokojony słowami lekarza. Skoro on nie panikuje, a przecież wie, co do tej pory przeszliśmy, to musi być dobrze. – Spacery są idealną formą relaksu. Zwłaszcza na początku ciąży, bo pod koniec będą nie lada wyzwaniem. Co jeszcze? A, tak... – spojrzał na nas z szerokim uśmiechem. Widać było, że cieszy się razem z nami. W końcu nie był głupi i wiedział, przez co przeszliśmy. – Kwas foliowy i dużo miłości...




6 czerwiec 2022

Londyn


   - Noah, skarbie, jesteś już gotowy? Jeżeli chcesz jechać do Bobby'ego, to powinniśmy już wyjść, bo muszę zdążyć do... – przerwałam, widząc zapłakanego chłopca, który na mój widok wcisnął się głębiej pod biurko. Pozostałości fortu, który rano zbudował z Liamem stanowiły całkiem niezłą kryjówkę. „Zwłaszcza, że taki wieloryb jak ja, raczej się tam nie wciśnie.” – Noah? Co się stało? – próbowałam wymyślić co mogło być przyczyną jego łez. – Coś cię boli? – zmartwiłam się nie na żarty, słysząc jego pociąganie nosem. Spojrzałam na koc, rozciągnięty na krzesłach i przez chwilę rozważałam, by go zabrać i spojrzeć na Noah, ale musiałabym zburzyć fort, który Liam mu zbudował. Z głośnym sapnięciem opadłam na kolana, by następnie na czwórkach wpuścić się do środka tej ich męskiej fortecy. Noah opierał głowę na kolanach, a jego drobnym ciałem wstrząsało łkanie. Wcisnęłam się na miejsce obok niego i objęłam go ramieniem, przyciągając tak blisko jak tylko mogłam. – Powiesz mi o co chodzi? – pokręcił głową, unikając mojego wzroku. – Proszę? – nalegałam, ale osiągnęłam dokładnie to samo, co przed chwilą. – Coś cię boli? – spróbowałam wyeliminować najgorsze i odetchnęłam z ulgą, gdy zaprzeczył. – Ktoś ci coś niemiłego powiedział? – kolejna możliwość. Staraliśmy się ochronić go przed prasą i niektórymi nadgorliwymi „fanami”, ale może wpadł na kogoś, wracając od sąsiadów. Mało przekonujące wzruszenie ramionami, było w tym momencie całkiem wymowne. – Powiesz mi, co takiego? – powoli żałowałam, że nie ma Liama, bo on pewnie dużo lepiej poradziłby sobie z tą rozmową. Tych dwoje łączyła wyjątkowa więź i choćbym nie wiem jak się starała, tutaj musiałam być na drugim miejscu. – Jeżeli nie będę wiedziała o co chodzi, to nie będę mogła powiedzieć, że to na pewno nie prawda i nie masz czym się przejmować...
   Gdy już myślałam, że nadal będę musiała konwersować sama ze sobą usłyszałam cichy głosik.
   - Tylko, że to prawda – powiedział, głośno pociągając nosem.
   - Co jest prawdą? – spróbowałam jeszcze raz, głaszcząc go uspokajająco po ramieniu.
   - To, że teraz będziecie mieć swoje prawdziwe dzieci i już mnie nie będziecie potrzebować – wyrzucił z siebie, w końcu po raz pierwszy patrząc mi w oczy. W jego spojrzeniu strach mieszał się z ogromnym smutkiem. Czułam, że któremuś synowi sąsiadów przydałoby się porządne nakopać do dupy.
   - Ty też jesteś nasz.
   - Ale nie tak naprawdę – upierał się przy swoim. Uśmiechnęłam się lekko, gdy wytarł nos rękawem, próbując opanować łzy.
   - Na milion procent naprawdę – zapewniłam go szybko, całując w czoło. – A poza tym nie wiem czy wiesz, ale każdy dzidziuś potrzebuje wspaniałego starszego brata i coś mi mówi, że ty będziesz idealny do tej roli.
   - Naprawdę? – spojrzał na mnie oczami wielkimi z przejęcia. „Może nie tylko Liam jest dobry w te klocki” pomyślałam, zadowolona z siebie.
   - Na dwieście procent – zapewniłam go kolejny raz, ciesząc się na widok powoli formującego się uśmiechu. – Zresztą możesz zapytać Liama. Na pewno powie ci to samo.
   Po chwili trzymałam w objęciach szczęśliwego chłopca, który przy okazji uciskał mój wielgachny brzuch. Nic by się nie stało, gdyby ten nie miażdżył mojego pęcherza. Mina mi zrzedła, gdy pomyślałam, że teraz trzeba będzie podnieść się z tej podłogi, a za Chiny nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.
   - Kocham cię, mamo – usłyszałam przy uchu i teraz po moich policzkach popłynęły łzy. Nie sadziłam, że Noah kiedykolwiek tak mnie nazwie. Pogodziłam się z myślą, że dla niego zawsze będę Danielle. Mogłam z tym żyć. Ale teraz...
   „Boże, ten cholerny pęcherz” pociągnęłam nosem, ocierając łzy.




23 lipiec 2022

Londyn


   - Gdybym wiedział, że nic dzisiaj nie popracujemy, to inaczej zaplanowałbym sobie popołudnie – Lou sięgnął po dzbanek z kawą. Niestety dość szybko musiał go odłożyć, rozczarowany tym, iż od dawna świecił pustkami. „Ile kofeiny już w siebie wlaliśmy?
   - Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że całkiem sporo zrobiliśmy – Niall, nasz wieczny optymista. Posłaliśmy mu z Louisem nasze wielce wymowne spojrzenia. – Już tak na mnie nie patrzcie – zaśmiał się, przełączając coś na konsolecie przed nim. – Ale serio, gdy zobaczyłem to całe przedszkole – kiwnął głową w stronę chłopców, bawiących się kolejką – to byłem przekonany, że skończymy, tarzając się razem z nimi po podłodze.
   - Nie powiem, że ten pomysł mi nie zaświtał w głowie – parsknął Lou, zerkając na Bobby'ego, Noah i Setha, którzy od dobrych dwóch godzin rozpracowywali najnowszy prezent od wujka Simona. Nie zanosiło się, by mieli skończyć w najbliższym czasie. – Pewnie oberwie mi się od Kate za to, że Seth opuścił drzemkę, ale jak mógłbym go oderwać od takiej zabawy.
   - Nie martwiłbym się o Kate – parsknąłem. – Po prostu wykopie cię z wyrka, gdy mały wam się obudzi w środku nocy.
   Zauważyłem, że Noah zawzięcie się siłuje z kawałkiem torów i zastanawiałem się, czy w końcu sobie poradzi, czy może poprosi o pomoc. Zdecydowanie nie byłem w nastroju do dalszej pracy i nie obraziłbym się na jakąś przerwę.
   - Tata, pomóż – jęknął w końcu, gdy uparty element w dalszym ciągu nie chciał z nim współpracować. Usiadłem za synem, odkładając na bok kartki z piosenką, nad którą mieliśmy pracować. Najwyraźniej dziś nie był ten dzień. No i przecież żaden prawdziwy facet nie podaruje sobie zabawy taką kolejką.
   Wcale się nie zdziwiłem widząc, że zarówno Niall, jak i Louis rozsiadają się obok nas na podłodze. Zerknąłem w stronę sofy, na której od dobrej godziny spały dziewczynki. Przynajmniej z nimi dwiema nie mieliśmy problemów i grzecznie nam zasnęły.
   - Danielle będzie wieczorem? – zapytał Niall, przeglądając instrukcję i męcząc się ze złożeniem jednego z elementów.
   - Właściwie to nie wiem – powiedziałem, uśmiechając się na samo wspomnienie tego, ile razy Dani zmieniała zdanie odnośnie dzisiejszej kolacji. – Bardzo by chciała, to na pewno, ale ostatnio nie czuje się najlepiej.
   - Dziwisz się jej? Stary, ona jest wielkaaa – Lou jak zawsze był szczery aż do bólu. – A przed wami jeszcze ile? Z trzy miesiące? Jesteście pewni, że to tylko trojaczki? Żebyś się nie zdziwił, gdy podczas porodu, lekarz wyciągnie jakiś bonus.
   - Czasami jesteś taki głupi – przewróciłem oczami, od razu robiąc minę niewiniątka, gdy Noah poderwał głowę, słysząc moje słowa. – Czy ty kiedyś dorośniesz?
   - Jestem statecznym ojcem dwójki dzieci – Lou dumnie wypiął pierś, niestety trochę odjął sobie tej dumy, gdy sięgnął po soczek Setha, by wziąć łyka. – Przynajmniej przez większość czasu.
   - Przez większość czasu jesteś ojcem?
   - Nie, Niall, przez większość czasu jestem statecznym ojcem – parsknął Louis, siłując się ze swoim czteroletnim synem o wspomniany wcześniej soczek. „Bardzo dorośle” pokręciłem głową, ciesząc się z tego czasu, który mogłem spędzić z przyjaciółmi.
   - Myślicie, że Zayn się pojawi dziś wieczorem? – zapytałem, ale nim zdążyli udzielić mi odpowiedzi, rozdzwonił się mój telefon. Uśmiechnąłem się, widząc twarz Danielle na ekranie. – Stęskniłaś się za nami, kochanie? – rzuciłem wesoło do słuchawki, puszczając oczko do Noah. Zamiast spodziewanej wesołej odpowiedzi usłyszałem płacz i jakieś dziwne trzaski. – Dani? – spróbowałem jeszcze raz. – Co się dzieje?
   - Liam – w końcu usłyszałem głos żony. Natychmiast wyłapałem w nim strach. – Nie wiem co się dzieje – łkała do telefonu, sprawiając, że ledwo ją rozumiałem. – Jadę do szpitala. Ja... – znów usłyszałem jakieś trzaski, które uniemożliwiły mi zrozumienie czegokolwiek. – Liam, dzieci... – powiedziała i rozpłakała się na dobre.
   - Już do ciebie jadę, kochanie – zerwałem się na równe nogi, klepiąc po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków. Noah wpatrywał się we mnie przerażony. Tak samo jak pozostali. Kucnąłem przed synem, patrząc mu głęboko w oczy. – Musze jechać zobaczyć, co z mamą. Zostań z wujkami, a ja zadzwonię od razu, jak tylko dowiem się, co się stało. Wszystko będzie dobrze – powiedziałem, widząc jak w jego oczach pojawia się coraz większy strach. Przytuliłem go krótko i rzucając chłopakom błagalne spojrzenie, wybiegłem ze studia.




1 sierpień 2025

Saint-Germain-en-Laye (Lazurowe Wybrzeże, Francja)


   Wakacje na Lazurowym Wybrzeżu, to brzmiało niczym marzenie, a tymczasem byliśmy tu całą rodziną i wydawało się, że nie mogłoby być lepiej. Wylegiwałem się na kocu, obserwując zza ciemnych okularów postępy chłopców w budowaniu zamku z piasku. I o ile Noah wydawał się tu prawdziwym architektonicznym ekspertem, to dwaj mistrzowie zniszczenia w postaci trzyletnich Jamesa i Thomasa oraz ich kolorowe łopatki, skutecznie opóźniały ukończenie tego cuda. Dzięki Bogu Noah miał wręcz anielską cierpliwość do swoich młodszych, nieznośnych braci, którzy wpatrywali się w niego jak w święty obrazek. To uwielbienie nie przeszkadzało im jednak wcale, by od czasu do czasu zdzielić starszego brata łopatką po głowie.
   Oderwałem na chwilę wzrok od dzieciaków, by rozejrzeć się po plaży. Cisza i spokój i miejmy nadzieję, żadnego paparazzi w pobliżu. Zdecydowanie potrzebowaliśmy oddechu od wiecznie goniących za nami dziennikarzami. Cierpliwość do nich skończyła mi się trzy lata temu, gdy wręcz okupowali szpital, a później dom, utrudniając nam powrót do normalnej codzienności. Praktycznie z ich powodu musieliśmy się przeprowadzić. Westchnąłem, starając się odegnać niemiłe wspomnienia.
   - Mama! Mama! – rozległy się krzyki i trzy postacie wystrzeliły w stronę wynajmowanego przez nas domu. No może dwie, bo Noah najwyraźniej nie dawał z siebie wszystkiego, woląc asekurować niezbyt pewnie stąpających braci. „Zuch chłopak” uśmiechnąłem się, dumny z syna.
   - Kto ma ochotę na lody? – usłyszałem wesoły głos Danielle i moje oczy natychmiast powędrowały do niej. Była piękna, jak w dniu, w którym ją poznałem. W czarnym, jednoczęściowym kostiumie zachwycała figurą tak samo, jak dziesięć lat temu. Jakby czując, że się w nią wpatruje, uniosła głowę i spojrzała na mnie, uśmiechając się czule. Jak zawsze przyjemne ciepło wypełniło moje serce. „Tak, nadal byłem beznadziejnie zakochany...
   Dzieciaki, każdy z porcją lodów w garści, ruszyły w moją stronę. Uśmiechnąłem się widząc, jak Thomas nieporadnie próbuje iść i lizać loda w tym samym czasie. Dzięki temu został zdecydowanie w tyle. James oczywiście nie odstępował Noah na krok. Skrzywiłem się, gdy próbując nadążyć za starszym bratem, potknął się i wylądował na czworakach. Podniósł się powoli, uśmiechając szeroko, szczęśliwy, że nic go nie bolało. Niestety wtedy musiał zauważyć swojego loda. Momentalnie dolna warga zaczęła mu drżeć, a w oczach pojawiły się łzy. Lód w piasku, to przecież koniec świata. „Ale od czego są starsi bracia?” Noah kolejny raz sprawił, że pęczniałem z dumy, gdy oddał swoją porcję Jamesowi. „I tyle, jeżeli chodzi o łzy” pomyślałem, bo szeroki uśmiech pojawił się na mokrej twarzy syna. Chwycił brata za rękę i zdecydowanie wolniej skierował się w moją stronę.
   - Tata, patrz co mam! – zawołał Thomas, próbując usiąść na kocu i nie stracić przy tym loda. Wyciągnąłem dłoń, by mu pomoc. Nie potrzebowaliśmy więcej wypadków.
   - No widzę – zmierzwiłem fryzurę Noah, w geście oznaczającym to, jak bardzo byłem z niego zadowolony. – Same pyszności – mruknąłem, gdy Danielle dała mi skosztować swojej porcji. Podała mi moją, wiedząc, że i tak oddam ją synowi. – Jak zakupy? – zapytałem przyciągając ją tak, by oparła się o mnie plecami. Uwielbiałem trzymać ją w ramionach i miałem zamiar robić to do końca życia, a jak się da, to i dłużej.
   - Całkiem udane – odpowiedziała, częstując mnie lodem. – Znalazłam cudowny sklepik ze starociami i właściwie kupiłam w nim większość upominków. I może też coś dla siebie – wyprostowała rękę, brzęcząc nowymi bransoletkami. – Podoba ci się?
   - Piękne – powiedziałem, ledwo rzucając na nie okiem. Zdecydowanie wolałem podziwiać urodę swojej żony. Błądziłem dłonią po jej brzuchu, skrytym pod czarnym materiałem kostiumu. Przez cienką tkaninę mogłem wyczuć bliznę po cesarskim cieciu, którym skończył się poród bliź... Zadrżałem. „Trojaczków” poprawiłem się, w pamięci wracając do tamtego przerażającego dnia i tamtego telefonu. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem dotarłem w jednym kawałku do szpitala. Nic nie pamiętałem z tamtego rajdu samochodem. Za to doskonale pamiętałem strach, gdy kazano mi czekać przed salą, na której operowali Danielle. Pamiętałem dokładnie, że nie było słychać płaczu dzieci, a jedynie głosy lekarzy i pielęgniarek oraz piski aparatur. Pamiętałem, że trwało całą wieczność, nim w końcu ktoś do mnie wyszedł i powiedział, co się stało. Nie mogłem w to uwierzyć. Po tym wszystkim co przeszliśmy, los postanowił doświadczyć nas kolejny raz...
   Dopiero stojąc przed wielką szybą, za którą leżały moje dzieci, dotarł do mnie ogrom tragedii. Mieliśmy nasze wymarzone maleństwa. Może i dużo za wcześnie i nie od razu było nam dane wziąć je w ramiona, ale ostatecznie chłopcy okazali się małymi wojownikami i ich stan szybko się poprawiał. Lekarze byli zadowoleni. Niestety nasz trzeci aniołek nie miał tyle sił. Angelica zmarła w trzy godziny po narodzinach. Pamiętałem dokładnie jak stałem przed tą szybą i smutek walczył we mnie z radością. Wciąż słyszałem łkania Danielle, gdy dowiedziała się, że naszej małej dziewczynki nie było już z nami. Chwilę nam zajęło pogodzenie się z tą ogromną stratą i choć niewiele brakowało byśmy pogrążyli się w rozpaczy, to rodzina i przyjaciele nie pozwolili nam zapomnieć, że wciąż mieliśmy dla kogo żyć. Uśmiechnąłem się, patrząc na umazanych lodami chłopców, którzy wrócili do „budowania” zamku z piasku. Mieliśmy trzech cudownych synów i każdego dnia dziękowaliśmy za nich Bogu. I mimo iż człowiek ma tendencje do pytania „dlaczego”, my nauczyliśmy się żyć z tym, że na nasze nie było odpowiedzi. Najwidoczniej niebo potrzebowało naszego małego aniołka...