25 październik 2012
Londyn
Z uśmiechem na ustach słuchałam
narzekań Alex. Było coś pięknie magicznego w kobiecie, która spodziewała
się dziecka. Miałam wrażenie, że jej zaokrąglony brzuch emanuje
czymś, czego nie potrafiłam opisać, a co nieustannie przyciągało
mój wzrok. Przyjaciółka była urocza w tym swoim marudzeniu.
Zwłaszcza, że delikatne, czułe ruchy jej dłoni na brzuchu, całkowicie
przeczyły wypowiadanym przez nią słowom. Ona była zachwycona
stanem w jakim się znajdowała i miała to wręcz wypisane na
twarzy. „Ja też tak chcę...” westchnęłam, rozmarzona. Nie
wiedziałam, co się ostatnio ze mną działo, ale myśl o własnym maleństwie
nie dawała mi spokoju. Najwyraźniej ktoś lub coś
aktywowało ten tak zwany biologizowany zegar. Miałam wrażenie, że
wszędzie dookoła mnie widziałam kobiety w ciąży lub pchające wózki.
Ewentualnie z dziećmi na rękach. Nie mogłam w to uwierzyć, ale nawet
taniec chwilami tracił dla mnie swój urok.
Rozbawiona przyglądałam się, jak Alex patrzyła
przerażona na wcale nie małą górę ciuszków, piętrzącą się na ladzie.
Przeogromne szczęście w jej oczach zdradzało, że raczej na pewno wyjdziemy
ze sklepu obładowane. „W końcu taki był plan.”
- Nie da się ukryć, że trochę
zaszalałyśmy – zaśmiała się Kate, dokładając zielony kocyk
na już i tak ledwo trzymającą się stertę.
- Nie możemy kupić tego wszystkiego? – słowa Alex całkowicie przeczyły temu ogromnemu pragnieniu w
jej oczach. Jak każda matka, gotowa była podarować cały świat swojemu maleństwu.
- Oczywiście, że możemy –
powiedziałam, pokazując im komplecik, który znalazłam między
stojakami i dodając go do reszty zakupów. – Możemy i kupimy – podałam sprzedawczyni kartę. –
Prezent od cioci Dani i wujka Liama – uśmiechnęłam się dumna
niczym paw.
- Ode mnie i Louisa również – Kate
nie mogła się nie dołożyć. Zresztą cały ten wypad miałyśmy
wcześniej zaplanowany.
- Wprawdzie specjalnie się nie
udzielałem w zakupach – wtrącił się Mark, o którym prawie
zapomniałam. – Ale znalazłem najlepszy na świecie strój piłkarski
dla maluszka, więc i ja się dokładam.
- Jesteście okropni – Alex
pociągnęła nosem i wcale nie dyskretnie zaczęła ocierać łzy. –
Poryczałam się przez was... – wyciągnęła ze swojej ogromnej
torby chusteczkę i zadziwiła nas wszystkich wygrywanym na niej
hejnałem. – Pieprzone hormony. To wszystko ich wina – mówiła
przez łzy, patrząc na pakowane przez ekspedientkę ubranka. Ostatnio dość często stosowała tę wymówkę.
Jej słowa zadziałały na nas niczym
gaz rozweselający. Zresztą Alex miała niebywałą zdolność do
rozśmieszania wszystkich wokół. Patrzyłam na nią i nie mogłam
pozbyć się tego dziwnego uczucia, które nie powinno mi
towarzyszyć. Zazdrość. To było to. Najzwyczajniej w świecie
byłam zazdrosna. Mimo iż uwielbiałam taniec i kochałam swoją
pracę, to w tym momencie oddałabym wszystko, by być na miejscu tej
kolorowej dziewczyny. Nawet jeśli to by znaczyło, iż będę płakać
w sklepie nad stertą maleńkich ciuszków. „Jak bardzo żałosne to było?”
Miałam dwadzieścia cztery lata. Dokładnie
tyle samo co Alex. Patrząc miesiącami, to nawet byłam od niej
starsza. Jeszcze niedawno myślałam, że miałam wszystko. Wspaniałego
chłopaka, którego zazdrościł mi cały świat, a już na pewno
większa jego część. Chłopaka, którego kocham całym sercem i
przez którego byłam kochana. Miałam karierę, która rozwijała się
lepiej niż to sobie wyobrażałam, gdy byłam młodsza. Miałam przyjaciół i rodzinę. „Miałam wszystko...”
A jednak w tym
konkretnym momencie, patrząc na ciężarną przyjaciółkę, czułam pustkę i
zazdrość. Łapałam się na tym, że moja dłoń wędrowała do
płaskiego brzucha w nieświadomej kopi ruchów Alex, tylko po to, by nie
znaleźć tam tej cudownej krągłości. Nie rozwijało się we mnie nowe
życie.
Mogłam jedynie obserwować ten cud, patrząc na przyjaciółkę.
Westchnęłam ciężko i nakazałam
sobie porzucić ten dziwny, zadumany stan. Raczej nie zanosiło się, bym miała wyczarować sobie
nagle dzidziusia, więc pozostawało mi tylko zostanie najlepszą ciocią
na świecie. „Przynajmniej na razie” dodałam w myślach. Ze zdwojoną
energią chwyciłam część toreb, zachwalając dziewczynom kolejny
sklep, który koniecznie musiałyśmy odwiedzić. Jęk Marka skwitowałyśmy
głośnym śmiechem.
20 listopad 2013
Londyn
„Boże, dzieci mnie chyba
prześladowały” jęknęłam w duchu na widok przyjaciółki, wchodzącej na
salę, gdzie od kilku godzin mieliśmy próby do niedzielnego koncertu. Czy
powinnam się cieszyć, że byłam już tak przekonująca w moich prywatnych
żalach, iż nikt nawet nie przypuszczał, co działo się w moim sercu? A
może w głowie? Uśmiechałam się jak wszyscy, pożerając wzrokiem małego
gościa. Dumna mamusia pchała
przed sobą obładowany wózek, jednak swoje maleństwo czule tuliła do
piersi.
Wszyscy rzuciliśmy się, by ją uściskać, gorąco zapewniając, jak
bardzo brakowało nam jej w zespole, ale jednocześnie przyznając, że
macierzyństwo najwyraźniej bardzo jej służyło, bo wygląda oszałamiająco.
I co najważniejsze, była to absolutna prawda. Cieszyłam się szczęściem
przyjaciółki, ale nie mogłam powstrzymać tej jednej, okropnie nieznośnej
myśli, która pojawiła się w mojej głowie. „Kiedy mi ktoś tak powie?”
- Wygląda na to, że robimy sobie
przerwę – zaśmiał się choreograf, machając na nas ręką i
znikając za drzwiami. Pewnie był już w połowie drogi na kolejnego papierosa. Takiego z serii „od
jutra definitywnie rzucam to świństwo”.
Pucołowaty chłopczyk głośno
oznajmił swoje niezadowolenie tym, że podawano go sobie z rąk do
rąk. Roześmiałam się, widząc przerażoną minę kolegi, gdy
malec rozpłakał się na dobre akurat w jego ramionach.
- Weź go ode mnie – wcisnął mi
dziecko jakby co najmniej parzyło. Miałam podać chłopca matce,
ale zbiorowe westchnienie i wiele par oczu wpatrujących się we mnie
sprawiło, że spojrzałam na błękitnookie maleństwo. Chłopiec
już nie płakał. Za to wpatrywał się we mnie, uśmiechając bezzębnym
uśmiechem i tylko wilgotne oczka oraz mokre policzki świadczyły
o tym, że jeszcze przed chwilą wydzierał się wniebogłosy.
- Danielle i jej magiczne dłonie –
zaśmiała się koleżanka, podając mi butelkę. – Skoro już cię
polubił, to może pozwoli ci się nakarmić.
Choćbym nie wiem, jak bardzo bym chciała,
to przecież nie mogłam odmówić takiej prośbie. „Nie żebym chciała...” Usiadłam po
turecku na parkiecie, układając sobie wygodniej dziecko w ramionach. Malec
dosłownie zaatakował butelkę i po chwili wiele par oczu wpatrywało
się w nas, a jedynym rozchodzącym się dźwiękiem, były zbiorowe westchnienia oraz chiche
posapywanie chłopca. Był śliczny, ale czyż nie wszystkie dzieci
są piękne... Córeczka Alex i Harry'ego, która już miała dziewięć miesięcy,
była na to idealnym przykładem. Uśmiechnęłam się na wspomnienie
dziewczynki, którą zajmowałam się w weekend. Była ona idealnym
połączeniem swoich rodziców. Jej czarne loki i wielkie zielone
oczy zachwycały każdego. „Ze mną na czele” dodałam w myślach,
wzdychając. Moja dziwna mania prześladowcza rozwijała się na
całego. Doszło nawet do tego, że paradowałam przed lustrem
wpychając sobie poduszki pod bluzkę, by podziwiać siebie z wielkim
brzuchem. „Tak bardzo tego chciałam...”
Czułam, że byłam gotowa, by założyć
rodzinę. Chciałam czegoś więcej od życia. Układ ja, Liam i pies już mi
nie wystarczał. Wieczorami, w łóżku, często śniłam na jawie,
wyobrażając sobie małego chłopca, podobnego do Liama, śmiejącego
się głośno i starającego się umknąć zbliżającym się falom.
Wydawało się to takie prawdziwe. Tak jakby było na wyciągnięcie
ręki. Chłopiec odwracał się do mnie, cały ociekający wodą i
uśmiechał się łobuzersko, wołając „patrz, mamusiu”.
Najczęściej wtedy wracałam do rzeczywistości. I potem albo
kochałam się z Liamem, prawie łamiąc łóżko, albo zalewałam się
łzami, gdy akurat nie było go w domu. „Może powinnam się
leczyć?” westchnęłam, spoglądając na chłopca, który zasnął
w moich ramionach. Zachwycałam się jego rumianymi policzkami oraz
delikatnymi kosmykami, zastanawiając się, jak wyglądałoby dziecko moje i
Liama. Do kogo byłoby podobne? Czy bylibyśmy dobrymi rodzicami? Jak
byśmy je nazwali? Milion pytań... Znów śniłam na jawie. „To chyba nie jest normalne...”
10 październik 2014
Londyn
Patrzyli się na mnie, jakbym właśnie
im oznajmił, że byłem seryjnym mordercą ze skłonnością do
przebierania się w kobiece sukienki i pałającym nieodwzajemnioną
miłością
do gumowych kaczuszek. Gdyby nie to, że sprawa akurat dotyczyła mnie, to
byłoby nawet zabawnie. Dorośli ludzie, a zerkali jeden na drugiego,
bojąc się odezwać. Nikt nie chciał być tym pierwszym, bo z pewnością
dużo mieli do powiedzenia.
- Liam... – w końcu Simon postanowił
pokazać, że on jeden ma jaja w tym towarzystwie. – Czy na pewno
dobrze to przemyślałeś? Masz dopiero dwadzieścia jeden lat. Po co
tak ci się śpieszy?
Pomruki potwierdzające słuszność
słów Cowella niespecjalnie dobrze wpływały na mój temperament.
Denerwowałem się tą rozmową, ale w życiu bym się nie
spodziewał, że aż tak się ona potoczy.
- Jestem pewny – warknąłem. – Właśnie to próbuję wam przekazać od dobrej godziny. Boże, ja
naprawdę nie wiem, jaki macie problem – zerwałem się z krzesła.
Najchętniej skierowałbym się prosto do wyjścia. Czułem, że jeszcze chwila, a będę sobie rwał włosy z głowy. –
Ja chcę się po prostu oświadczyć i ożenić, a nie skonstruować
bombę i wysadzić w powietrze pół Londynu.
- A szkoda... – mruknął pod nosem
koleś z wytworni, ale wzrok Simona szybko go uciszył.
- Nie rozumiem jaki, kurwa, macie problem
– zmierzyłem palanta lodowatym spojrzeniem nie gorzej niż Simon. – Louis oświadczył się Kate i jakoś nie nastąpił koniec świata.
Wszyscy są nimi zachwyceni. A wy sami przyznaliście, że to tylko pozytywnie wpłynęło na odbiór zespołu...
- Ale oni od razu zaznaczyli, że nie
planują ślubu w najbliższych kilku latach – wtrąciła jakaś
kobieta z managementu, której nazwiska chwilowo nie pamiętałem i mało mnie ono obchodziło. –
Może ty...
- Ja nie mam zamiaru tyle czekać –
powiedziałem. Naprawdę wydawało mi się, że ci wszyscy ludzie, to
banda bezdusznych piranii. Ja już podjąłem decyzję i to, że tu
dzisiaj z nimi rozmawiałem, to tylko moja chęć bycia w porządku
wobec nich. Ale skoro tak... – Wiecie co? – zmierzyłem ich po kolei
wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na Simonie. - Pieprzyć to. Boicie się, że mój ślub spowoduje, że
stracimy fanów? Pieprzyć takich fanów. Spadnie sprzedaż? To też
pieprzyć – ruszyłem w stronę drzwi. – Zamierzam się oświadczyć
i nic wam do tego, a jak coś się nie podoba, to was też pieprzyć
– powiedziałem i z hukiem opuściłem salę konferencyjną,
wprawiając moim zachowaniem w osłupienie ludzi z managementu.
„Pieprzyć ich wszystkich.”
- I niech tylko ktoś mi powie, że
jestem zupełnie normalny – mruczałem pod nosem, bezsensownie przestawiając
kolejne rzeczy, choć od dawna wszystko było idealnie. Denerwowałem
się jak nigdy wcześniej. Posłałem dziś do diabła, wciąż się
rumienię ze wstydu na samo wspomnienie, cały management, ludzi z
wytwórni i nawet Simona, a teraz trzęsłem się jak galareta,
czekając na dziewczynę, z którą byłem już od kilku lat i którą
kochałem ponad życie i w dodatku wiedziałem, że ona do mnie czuła dokładnie
to samo. Budowaliśmy nasze życie już od kilku lat razem i wszystko
układało się po prostu wspaniale. Oświadczyny były po prostu
kolejnym krokiem i przecież wiedziałem, że odpowie „tak”.
„Więc skąd te nerwy?”
Kolejny raz upewniłem się, że stół
wygląda idealne. „Dlaczego przesunięcie kieliszka na wodę o dwa
milimetry wydawało mi się teraz takie ważne?” westchnąłem,
zaciskając dłonie, by przestały się trząść. Po chwili wsunąłem
je do kieszeni czarnych dżinsów. Spojrzałem na swoje odbicie w
lustrze przy drzwiach. Wygładziłem białą koszulę i kolejny raz
oceniłem swój wygląd, zastanawiając się, czy może jednak nie
włożyć czegoś innego. „Nie żebym się już nie przebierał siedem razy...”
Ogień w kominku wesoło trzaskał,
wypełniając salon przytulnym ciepłem. Uśmiechnąłem się pod
nosem, oglądając zdjęcia rodziny i przyjaciół, które Danielle z takim zapałem
ustawiała na kominku. „Niedługo braknie miejsca” zauważyłem. Znalazłem jedno nowe, na którym moja
dziewczyna wpatrywała się z ogromnym przejęciem w maleńkie
zawiniątko, które trzymała w ramionach. Pamiętałem ten dzień,
jakby to było wczoraj. I wiedziałem, że na mojej twarzy gościł
taki sam wyraz, gdy pierwszy raz mogłem potrzymać maleńką
córeczkę Harry'ego. To było ponad półtora roku temu. „Jak ten
czas szybko leci...” westchnąłem, mając przed oczami roześmianą
twarzyczkę Elli, która idealnie wpasowała się w naszą małą, szaloną
rodzinę.
Pamiętam jak
dziś moment, gdy Harry
ogłosił nam wielką nowinę. Przez chwilę nas zamurowało, ale wspieraliśmy
go od samego początku,
jak na dobrych przyjaciół przystało. Otoczyliśmy jego i Alex
opieką obiecując, że choćby nie wiem co, razem poradzimy sobie ze
wszystkim. Jednak skłamałbym mówiąc, że ani przez chwilę nie
obawiałem się tego, jak narodziny dziecka wpłyną na zespół.
Wciąż najbardziej przerażała mnie myśl, że się rozpadniemy i każdy
pójdzie w swoją stronę. Dziś wiedziałem, że pojawienie się Elli wniosło
do naszej
rodziny tylko dobre rzeczy. Mała okręciła sobie wszystkich wokół
palca, ale nie ma się co dziwić. W końcu po kimś
odziedziczyła ten urok osobisty.
Uwielbiałem Ellę i choć zamierzałem
zrobić wszystko w innej kolejności niż Harry, to potrafiłem sobie
wyobrazić taką dziewczynkę z włosami Danielle, śpiącą w pokoju
za ścianą. Zespół dał mi wszystko, albo prawie wszystko. Muzyka
otworzyła przede mną cały świat możliwości. Dziś już
wiedziałem, że nie ma rzeczy niemożliwych oraz to, że rodzina i
przyjaciele zawsze powinni być na pierwszym miejscu. „Czy
poradzilibyśmy sobie równie dobrze, gdyby pojawiło się kolejne
dziecko?” Uśmiechnąłem się, wspominając Alex z wielkim, ciążowym
brzuszkiem. W moich myślach obraz się zamazywał, by po chwili
zamienić się w scenę, gdzie moja ukochana nosiła pod sercem moje
dziecko.
- Najwyraźniej udzieliła mi się
choroba Danielle – mruknąłem pod nosem, przypominając sobie jej
opowieści o tym, jakoby nagle z każdej strony prześladowały ją
dzieci i kobiety w ciąży.
Gdy usłyszałem szczęk zamka w
drzwiach wejściowych moje całe rozmarzenie uleciało ze mnie z
prędkością światła. Znów pojawił się ten dziwny ucisk w żołądku, oznaczający strach i
nerwowość. A przecież nie było ku temu najmniejszego powodu.
- Co... – w głosie Danielle wyłapałem
zdziwienie i nie mogłem się nie uśmiechnąć. Doskonale
wiedziałem, na co tak zareagowała. W końcu obmyślałem ten dzień
od jakiegoś czasu. – Liam?
Morze czerwonych płatków róż to nie
było coś, co spodziewałam się zastać, otwierając drzwi do
mieszkania. Tworzyły one piękny chodnik, prowadzący do salonu.
Odwiesiłam płaszcz i rzuciłam torebkę, nie patrząc nawet, czy
trafiła na półkę, czy też skończyła na podłodze. „Pewnie jutro znów będę jej szukać.” Na stoliku pod
lustrem czekała na mnie piękna róża, która aż wołała, bym po nią sięgnęła. Schowałam nos wśród jej płatków, upajając się
oszałamiającym zapachem. „Tego mi było trzeba po tak ciężkim
dniu...”
- Liam? - uśmiechnęłam się,
ostrożnie krocząc po czerwonym, aksamitnym dywanie. W salonie powitał mnie
ogień, wesoło buzujący w kominku, zapach kwiatów, które
wypełniały chyba każdą wolną powierzchnię oraz muzyka, cicho
płynąca z głośników. Potem zauważyłam pięknie nakryty stół
i dopiero później mojego chłopaka, patrzącego się na mnie z
miłością w oczach. - Co to za okazja? - zapytałam, podchodząc do
niego i przytulając się mocno. W jego ramionach od razu poczułam
się lepiej. Jakby co najmniej miał moc przeganiania ze mnie
wszystkich nieprzyjemnych skutków tego zbyt długiego dnia. Wdychając
tak znajomy zapach mojego mężczyzny, próbowałam odgadnąć powód
dzisiejszego świętowania. „Z marnym skutkiem.”
- Niedługo się dowiesz –
powiedział, prowadząc mnie do stolika i pomagając usiąść. -
Najpierw coś zjemy. Na pewno umierasz z głodu.
- Jak ty mnie dobrze znasz –
uśmiechnęłam się zadowolona, wpatrując się w jego tyłek, gdy
znikał w kuchni. „Wiedziałam, że te dżinsy to był strzał w
dziesiątkę.” Gdy po chwili wdychałam cudowny zapach tego cuda na talerzu, nie mogłam uciszyć głośnych oznak radości mojego
wygłodzonego żołądka. - Tylko nie mów, że sam to zrobiłeś
– spojrzałam w jego roześmiane oczy. - Popadnę w kompleksy i już nigdy nie wejdę do kuchni.
- Samodzielnie zamówiłem. Przyznaję
się bez bicia – powiedział, napełniając mój kieliszek. - A
deser wyżebrałem u Kate, gdy odwoziłem Louisa. Musiałem mu prawie
z rąk wyrywać, bo ten sęp się nie chciał podzielić. Mam
nadzieję, że będzie ci smakował, bo prawie kosztował mnie życie.
Roześmiałam się głośno,
wyobrażając sobie opisywaną scenę. A doskonale wiedząc jak Lou potrafi się
czasami zachowywać i dodając do tego moją bardzo bujną wyobraźnię,
efekt końcowy wyszedł mi rodem z najlepszych komedii.
Kolacja minęła nam na wesołej
pogawędce o naszych zapracowanych dniach oraz o przyjaciołach, którzy
zawsze dostarczali nam wiele wdzięcznych tematów do dyskusji.
Usłyszałam, że zmienia się płyta i po chwili pokój wypełniły
spokojne dźwięki mojej ulubionej piosenki.
- To kiedy dowiem się, co świętujemy?
- zapytałam, gdy już skończyłam rozkoszować się ostatnim kęsem
deseru. „Kate kolejny raz udowodniła, że w porównaniu z nią nie
miałam w kuchni żadnych szans.”
- Całkiem niedługo – odpowiedział
z tajemniczym uśmiechem, podnosząc się z miejsca i wyciągając
dłoń w moją stronę. - Najpierw jednak musisz jeszcze chwilę
pocierpieć i ze mną zatańczyć.
- Muuuszę... - jęknęłam teatralnie, a uśmiech
na mojej twarzy był najlepszym dowodem na to, że nie mógł mi
sprawić większej radości. Wtuliłam się w jego ciepłe ramiona,
pozwalając się kołysać w rymie mojej ukochanej melodii. Było mi
tak dobrze, że to wydawało się wręcz niemożliwe. A jeszcze nie
tak dawno, gdy wchodziłam do domu, jedyne na co miałam ochotę, to
gorąca, relaksująca kąpiel i wygodne łóżko. Dłonie Liama delikatnie pieściły
moje plecy, sprawiając, że miałam ochotę mruczeć niczym zadowolona
kotka. - Czy pan próbuje mnie uwieść, panie Payne? - uniosłam
głowę, patrząc w jego czekoladowe oczy.
- Hmmm... Nie wiem... A jak mi idzie? -
pochylił się i nie czekając na odpowiedź, zamknął mi usta
delikatnym pocałunkiem. To, co zaczęło się lekko i niewinnie,
szybko zamieniło się w gorącą namiętność, która potrafiła
odebrać oddech.
- Całkiem dobrze – wydyszałam, gdy
po chwili nabierałam głośno powietrza. - Taki ma pan plan?
Nakarmić mnie, upić, a potem niecnie wykorzystać?
- Przejrzała mnie pani na wylot –
zaśmiał się, muskając delikatnie moje wargi. Nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że za jego słowami kryła się jakaś dziwna
nerwowość. - Zamierzam panią wykorzystywać każdego dnia od nowa
i tak do końca życia – powiedział z ustami przy moim uchu, a
następnie odsunął się kawałek i uklęknął przede mną.
Wstrzymałam oddech patrząc jak sięga do tylnej kieszeni. Moje
serce przyspieszyło, przy okazji zaliczając fikołki. „O! Mój!
Boże!” powtarzałam w myślach, jak zaczarowana, wpatrując się w
złote pudełeczko z czerwoną wstążką.
- O mój Boże... - wyszeptałam, gdy
moim oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu
widziałam. „Czy to dzieje się naprawdę?” Miałam ochotę się
uszczypnąć, ale nie mogłam się ruszyć, uwięziona w spojrzeniu
czekoladowych oczu.
- Dani, kochanie... – usłyszałam, a
może po prostu nagle umiałam czytać z ruchu warg. - Jak to jest,
że znamy ponad milion słów, ale są w życiu takie chwile, dla
których nie istnieją te właściwe... - Wydawałoby się że nic
nie da rady się przebić przez szum krwi w moich uszach. - Kocham
cię. Skradłaś moje serce w momencie, gdy pierwszy raz się do mnie
uśmiechnęłaś. Wszystko, co się działo ostatnio w naszym życiu,
a zwłaszcza choroba Perrie, uzmysłowiło mi, że nie chcę czekać
i pozwolić kolejnym chwilom przepłynąć mi przez palce. Czy
uczynisz mi ten zaszczyt i...
- Tak! - ten okropny pisk, który
wydobył się z moich ust, to nie mogłam być ja. „Prawda?” -
Tak – powtórzyłam, czując pod powiekami łzy radości. Rzuciłam
się w silne ramiona przede mną, przy okazji wpijając wargi w jego
usta w namiętnym pocałunku. - Tak, tak, tak... - powtarzałam, przy
jego ustach. Wsunął mi pierścionek na palec i porwał mnie w
ramiona, okręcając się ze mną dookoła. Śmiałam się głośno a
moje serce przepełniało czyste szczęście.
- Nie mogę uwierzyć, że nie dałaś
mi powiedzieć do końca – parsknął Liam, gdy po kolejnej rundzie pozbawiającego oddechów całowania opadliśmy na
kanapę. - Wiesz, jak długo trenowałem? Wszystko zepsułaś.
- Jakoś ci to wynagrodzę –
powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy i przesuwając się na
jego kolana, starając się, by dokładnie poczuł każdy mój ruch.
- No nie wiem, nie wiem – pokręcił
głową, gwałtownie wciągając powietrze, gdy moje dłonie
odnalazły niepodważalny dowód tego, iż podobała mu się zabawa.
- Chyba jednak wiesz – powiedziałam
mu do ucha, trącając je językiem, a następnie przygryzając
delikatnie.
24 październik 2015
Londyn
- To na razie – powiedziałem,
przewracając oczami. Danielle uśmiechnęła się, doskonale wiedząc, co miałem na myśli tym gestem. Moja mama jak już się
rozgada, to naprawdę nie wie, kiedy skończyć. – Widzimy się
jutro. Ja będę tym szczęściarzem, stojącym obok księdza.
Zakończyłem połączenie i w końcu
mogłem spokojnie opaść na kanapę, odrzucając telefon na bok.
Miałem wielką nadzieję, że to ustrojstwo już dzisiaj nie
zadzwoni. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nie miałem
zamiaru niczym się dziś denerwować. „Jutro, to co innego...”
- Szczęściarzem? – Dani uśmiechnęła
się, wtulając w mój bok. Właśnie na to miałem ochotę. Spokojny
wieczór z moją narzeczoną. Ogień w kominku i dobra, nastrojowa
muzyka.
- Zdecydowanie – potwierdziłem,
całując ją delikatnie w usta. Po chwili zamruczała cichutko i
zajęła się wygodnym moszczeniem przy moim ciele. Nic więcej nie
trzeba było, by mnie rozpalić do białości. Właściwie, to Danielle potrafiła
mnie pobudzić samym spojrzeniem lub kiwnięciem palca. Jej
żywiołowość zawsze mnie porywała oraz sprawiała, że sam sobie wydawałem się mniej
nudny. – Harry przysłał mi zdjęcie Elli – przypomniałem sobie o
wiadomości od przyjaciela. Sięgnąłem po komórkę, którą chwilę wcześniej odrzuciłem na bok, by
mogła pozachwycać się małą.
- To będzie najpiękniejsza
dziewczynka od kwiatów jaką widział świat – Dani nie mogła się
powstrzymać, by trochę nie przesadzić. Zdarzało jej się to dość
często, zwłaszcza w odniesieniu do malej panny Styles. Ten diabełek
w skórze aniołka zawojował wszystkich i to tak, że większość
nadal nie zdawała sobie z tego sprawy. Za kilka lat będzie nas
wszystkich rozstawiać po kątach, a my będziemy z tego bardzo zadowoleni.
Trochę szkoda mi było Harry'ego. Gdy Ella podrośnie, to będzie się
musiała opędzać od chłopaków i prawdę mówiąc ciężko mi było wyobrazić
sobie Stylesa lekko podchodzącego do tych spraw. „Pożyjemy, zobaczymy...”
- O ile znów nie zapomni, że ma je
rzucać, a nie jeść – zaśmiałem się, wspominając scenę z
niedawnej próby. – Postawiłem st... – prawie zadławiłem się
swoimi słowami. „Może nie usłyszała?” wstrzymałem oddech. „Ja i ten mój długi język.”
- Na co postawiłeś? – Danielle
uniosła głowę i wbiła we mnie rozbawione spojrzenie. „Nadzieja
matką głupich...”
- Niall powiedział... I oczywiście
musiałem bronić naszego honoru... Tylko stówkę postawiłem... I w
sumie to nic takiego... – paplałem jak nienormalny, starając się znaleźć odpowiednie słowa.
- Nawet nie będę udawać, że
zrozumiałam cokolwiek z tego, co powiedziałeś – Danie pokręciła
głową i sięgnęła po lampkę z winem. – O co się założyliście?
- W sumie to o to, co i na czyim ślubie
Ella wywinie – wyrzuciłem z siebie i umilkłem, czekając na jej
reakcję. Po chwili wybuchnęła gromkim śmiechem.
- Aż się boję zapytać –
chichotała, niespecjalnie próbując się uspokoić. – Ale mów –
powiedziała. – Albo nie. Nie chcę wiedzieć. Jutro wszystko będzie
idealnie, a nawet jeśli nie, to my i tak tego nie zauważymy –
wyrecytowała. – Alex tak mi kazała sobie powtarzać i zamierzam jej
posłuchać.
- Bardzo mądrze – przyznałem Alex w
myślach nagrodę za przenikliwość.
Zapatrzyłem się w skaczące
płomienie. Dziwne. Zawsze wydawało mi się, że w takich chwilach,
na dzień przed ślubem, ludzie panikują, ogarniają ich
wątpliwości, a my po prostu siedzieliśmy przytuleni przed
kominkiem, popijając obrzydliwie drogie wino, podarowane nam przez
przyjaciół. Cieszyłem się, że posłuchaliśmy rad dziewczyn i
pozostawiliśmy organizację wesela specjalistom. Dzięki temu nie
musieliśmy zaprzątać sobie głowy milionem „niezwykle ważnych”
rzeczy, ani stresować się dwoma milionami tych, które jeszcze były
do załatwienia. Wprawdzie decyzja ta rozczarowała trochę nasze
rodziny, z moją mamą na czele, ale dzięki temu nie czekałem na
dzień ślubu jako na koniec bieganiny i nerwowego załatwiania
wszystkich ważnych spraw. Posiadanie przyjaciół z własną
restauracją zdecydowanie ułatwiało nam wiele, zwłaszcza iż
zdobycie lokalu w Londynie w tak krótkim czasie graniczyło z cudem.
- O czym myślisz? – głos Danielle
wyrwał mnie z zamyślenia.
- O jutrze i o milionie spraw... i w
sumie o niczym konkretnym... – uśmiechnąłem się. – Jutro o tej
porze będziesz już moja. Nie żebyś już teraz nie była –
puściłem jej oczko.
- Jutro o tej porze będziemy siedzieć
w samolocie w drodze na nasz skrócony miesiąc miodowy – poprawiła
mnie.
- Myślę, że powinienem cię ostrzec,
że zamierzam rozpocząć nasz miesiąc miodowy już w samolocie...
- Och, doprawdy? A czy ja mam tu coś
do powiedzenia?
- Myślę, że wszystkie ochy i achy
będą jak najbardziej wskazane – powiedziałem przyjmując bardzo
poważny ton. – Możesz je też przeplatać ze słowami jaki to
jestem boski, cudowny i w ogóle wspaniały...
- Że o skromności nie wspomnę –
zaśmiała się i miałem wrażenie, że dojrzałem rumieniec na jej
policzkach. A może to po protu poświata od ognia? – Myślę, że
cię przebiję, bo miałam w planach rzucić się na ciebie już w
limuzynie.
- Nie możesz tego zrobić! – udałem
przerażenie. – Mogę się założyć, że Styles postawił kasę na
coś takiego. Nie daj temu zboczeńcowi wygrać.
- Ja nic nie powiem – spojrzała mi
głęboko w oczy i ostawiła na bok zarówno swój jak i mój
kieliszek. – Nie dowie się, jeśli nic nie wygadasz... – wdrapała
się na moje kolana, prężąc seksownie. „Na Boga, przecież nie
jestem z kamienia!” jęknąłem, gdy ocierała się o mnie wielce sugestywnie.
- Naprawdę? – próbowałem nie rzucić
się na nią tu i teraz.
- Naprawdę... – powiedziała z ustami
przy moich wargach. Jej oddech muskał moją twarz, windując moje
podniecenie i całe milion poziomów w górę. – Co ty na to, by iść
do sypialni i poćwiczyć? – wciągnąłem gwałtownie powietrze. Całkiem naturalna reakcja, gdy cała krew odpływa na południe.
- Poćwiczyć? – powtórzyłem, przez
zaciśnięte gardło. – C-Co...
- Na przykład robienie naszego
własnego maleństwa – powiedziała, rozpinając mi koszulę i
błądząc dłońmi po moim torsie. Gdy delikatnie uszczypnęła mnie
w sutek, zerwałem się z kanapy, mocno trzymając ją w ramionach.
- Tak. Zdecydowanie powinnyśmy
poćwiczyć – stwierdziłem, pędząc w stronę sypialni i modląc
się o brak jakichkolwiek przeszkód na drodze. Na szczęście walizki stały tym
razem bezpiecznie pod ścianą. – Trzeba dużo ćwiczyć, by
zmajstrować śliczne maleństwo. Bardzo dużo...
30 maj 2016
Londyn
Nie chciałam tu być. Jedyne o czym w
tej chwili marzyłam, to wstać i wyjść przez te szklane drzwi,
przez które kilka minut temu tu weszłam. Czułam, że coś się
zmieni i bałam się, że nie wszystko potoczy się tak, jakbym sobie
tego życzyła. Strach wypełniał moje serce i coraz trudniej było przekonać samą siebie, że wszystko jeszcze może być dobrze...
Ukradkiem spojrzałam na mężczyznę
siedzącego obok mnie. Wyglądał jak oaza spokoju, ale ja
wiedziałam, że było zdecydowanie odwrotnie. Nerwowo wystukiwany
stopą rytm najlepiej o tym świadczył. „Czy dobrze zrobiłam,
zaciągając go tu? Może powinniśmy jeszcze poczekać? A może...”
W mojej głowie milion pytań pozostawało bez odpowiedzi, a wątpliwości
mnożyły się jak szalone, przyprawiając mnie o potworny ból głowy. „Dlaczego?
Czy pragnęłam zbyt wiele?” Wciąż więcej pytań i nadal brak odpowiedzi. Miałam wspaniałego męża, udaną
karierę i więcej planów do zrealizowania, niż wolnego czasu. Do
pełni szczęścia brakowało mi tylko jednego. „Jedno, cudowne, prześliczne
maleństwo...”
Z
ledwie skrywaną zawiścią
spoglądałam na kobiety przemierzające poczekalnię, które dumnie
obnosiły się ze swoimi ciążowymi brzuchami. Czułam się tu nie
na miejscu z moim własnym, płaskim i umięśnionym. Coś, co jeszcze do
niedawna było moją dumą, teraz sprawiało mi jedynie ból. Oddałabym
wszystko za spuchnięte nogi i workowate bluzki, byle tylko oznaczało to
oczekiwanie na moje własne dzieciątko.
Wiele oddałabym, by potrafić czytać
w myślach. Chciałabym wiedzieć, co za odczucia rodzą się w
głowie Liama, gdy widzi te wszystkie mijające nas, uśmiechnięte przyszłe
matki. „Czy patrzy na nie, a potem na mnie i jest rozczarowany?”
westchnęłam cicho, gdy zimny dreszcz wstrząsnął moim ciałem.
- Zimno ci? – usłyszałam ciche słowa.
„Troskliwy jak zawsze...” Pokręciłam głową, bo nie wiedzieć
czemu jego dobroć i troska tylko bardziej mnie denerwowały. „Co
zrobię, jeśli okaże się, że to moja wina, iż nie mogę zajść
w ciążę?” gdybałam. „A co zrobi on?”
- Dziękuje, że tu ze mną przyszedłeś
– powiedziałam cicho, uśmiechając się nerwowo. Ostatnie
tygodnie, a może nawet miesiące, to był istny rollercoaster jeżeli
chodzi o nastrój. W jednej minucie byłam szczęśliwa i tak pełna
optymizmu, jak to tylko było możliwe. Wymyślałam imiona dla
naszego przyszłego maleństwa i w myślach urządzałam pokoik
dziecinny. Patrzyłam na Liama i miałam ochotę się na niego
rzucić, by potem kochać się z nim do utraty sił. Ale były też chwile, gdy nerwy przysłaniały mi całą tę
radość. Czas, gdy pogrążałam się w beznadziejności i
rozmyślaniu o tym, co mogłabym mieć, ale los z jakiegoś powodu
nie chciał mi tego podarować. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż
zaraziłam Liama moją chęcią posiadania dziecka, więc czy teraz
powinnam go opuścić, by mógł ułożyć sobie życie z kimś
lepszym ode mnie? Z kimś bez żadnych defektów?
- Gdzie indziej mógłbym być? –
uśmiechnął się, ściskając moją skostniałą dłoń. Nic więcej
nie powiedział. Jedynie obdarzył mnie tym swoim ciepłym
spojrzeniem i zajął się rozgrzewaniem moich sztywnych palców.
Zapatrzyłam się na plakat na
przeciwnej ścianie, na którym dumna przyszła mama zachwalała
jakieś magiczne poduszki. Miałam ochotę podejść i zerwać go ze ściany, a następnie podrzeć w drobny mak. Jak można kazać
ludziom patrzyć na te wszystkie brzuchy, gdy oni sami nie mogą
doświadczyć tego cudu? Istną torturą było siedzenie tu. W miejscu przez które przewijało się istne morze przyszłych matek.
- Państwo Payne? – głos pielęgniarki
ostudził moje niszczycielskie zamiary. Uniosłam na nią
przestraszone oczy, przeklinając w duchu zmarnowany czas, który
mogłam poświęcić na ucieczkę z tego miejsca. – Zapraszam –
uśmiechnęła się przyjaźnie. „Ciekawe, czy wiedziała w jakim
celu się tu znaleźliśmy? Jeśli tak, to czy powinna się tak uśmiechać?”
Cisza jednak potrafiła być bardzo wymowna. Czasami była wręcz przerażająca. A może przerażające
było po prostu to czekanie na ten jeden, konkretny moment, w którym następował
wybuch? Bo było pewne, że on musiał nadejść i zebrać swoje
żniwo. Czułem to w samochodzie i teraz, wchodząc do domu. Było
blisko. Zbyt blisko. Za późno, by się schronić. Za późno, by uciec.
Spojrzałem na Danielle, która
zatopiona w swoich myślach, wydawała się odległa o tysiące mil. W
chwilach takich jak ta zastanawiałem się, dlaczego w szkole nie
uczą, jak powinno się zachowywać w trudnych, życiowych momentach. Przecież wiadomo, że każdy będzie miał takie chwile. O ile
łatwiejsze byłoby, gdybyśmy wiedzieli, co i w jakim
momencie powiedzieć, by nie zranić drugiego człowieka.
- Wszystko będzie dobrze –
powiedziałem cicho, by przerwać tę okropną ciszę między nami. Widząc
reakcję Danielle wiedziałem, że nic gorszego nie mogłem powiedzieć.
Nerwowo
zacząłem poszukiwać odpowiednich słów, ale jak na złość w głowie miałem
kompletną pustkę. „Co można powiedzieć komuś, komu właśnie roztrzaskały się w drobny mak największe marzenia?” – Słyszałaś, co
powiedział lekarz. To nie koniec świata. Jeszcze się nie poddamy –
przytaczałem słowa doktora, choć gdy słuchałem ich w gabinecie,
jakoś niespecjalnie mnie pocieszały. – Pary starają się o
dziecko o wiele dłużej niż my i w końcu im się udaje...
- Jakie pary, Liam? – westchnęła,
masując skroń. – Takie grubo po trzydziestce, a może jeszcze starsze? Te
po ciężkich chorobach? Nie takie jak my – zaczęła nerwowo
rozcierać palce. Wiedziałem, że były skostniałe. Ostatnio ciągle
takie były. – Jesteśmy młodzi. To nie powinno tak wyglądać...
- Nie powinno – przyznałem jej
rację.
- Wiesz, ile moich koleżanek zaliczyło
wpadkę? Nawet nie chciały tych dzieci... – schowała twarz w
dłoniach. Wiedziałem, że stara się uspokoić, ale wciąż czułem
w powietrzu oznaki zbliżającej się burzy. – A Katie i Niall? Wiesz
jak boli mnie samo patrzenie na nią? Uwielbiam tę dziewczynę, ale cierpię katusze, gdy tylko ją widzę. Dlaczego nas nie mogło to
spotkać? Dlaczego akurat ja musiałam okazać się wybrakowanym
modelem? – „Który to już raz słyszałem te słowa?” Spojrzała
na mnie, a po jej policzkach spływały łzy. W tym momencie była
tak niepodobna do tej wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, w której
się zakochałem, jak to tylko możliwe. – Pewnie teraz żałujesz,
że się ze mną ożeniłeś...
- Nie mów tak – powiedziałem,
siadając obok niej i obejmując ją ramieniem. – Niczego nie żałuję.
Kocham cię i przejdziemy przez to razem. Dlaczego to robisz?
Dlaczego poddajesz się, mimo iż lekarz zapewnił nas, że jest
jeszcze wiele kuracji, których możemy spróbować? – głaskałem ją
po plecach, mając nadzieję, że choć na chwilę się rozluźni. –
Dlaczego z góry zakładasz porażkę? Pomyśl o tym w ten sposób –
próbowałem wysilić mózgownicę i wymyślić coś mądrego –
Prawie nic, co ma jakąś wartość, nie przychodzi łatwo. Zrobimy
tak, jak powiedział lekarz. I uda się. Jestem pewny, że się nam uda.
- A jak nie? – wstała i spojrzała na
mnie oczami, w których kryła się tylko rozpacz. – A co, jak się
nie uda? A co, gdy w końcu się przekonasz, że ze mną ci się nie
uda? Ile czasu musimy jeszcze próbować, nim zdasz sobie sprawę, że
nie warto i łatwiej zamienić mnie na lepszy model, taki nie
wybrakowany?
- Nie opowiadaj bzd...
- Ile czasu trzeba, byś przejrzał na
oczy i mnie zostawił? – zapytała, po czym szlochając wybiegła z
pokoju.
26 kwiecień 2018
Londyn
Spojrzałem na przyjaciela, a moje
przedłużające się milczenie najlepiej świadczyło o tym, iż
naprawdę nie wiedziałem, co odpowiedzieć na jego zaproszenie.
Zresztą jego mina zdradzała, że zdawał sobie sprawę z moich dylematów.
Byłem wdzięczny chłopakom, że po tych wszystkich latach, wciąż
jeszcze próbowali. Nie przekreślili nas. Nie wiem, czy ja miałbym tyle
wytrwałości. Czy tyle razy słysząc odmowy, miałbym nadal chęć, by
próbować?
- To co? -
powtórzył Niall, opierając
się o framugę drzwi i uśmiechając się do mnie. Horan, dumny ojciec dwóch
maluchów, murem
stał przy nas, wspierając w naszej walce. Wytrwale dopingował.
Kopał w dupę, gdy ja już nie miałem siły walczyć i byłem
gotowy się poddać. Był wspaniałym przyjacielem i naprawdę nie wiem, jak
poradziłbym sobie bez niego. Bez wszystkich naszych przyjaciół. -
Pójdziecie z nami?
- Zapytam Danielle, czy ma ochotę –
powiedziałem, ruszając w stronę łazienki, gdzie zniknęła moja
małżonka. - Skarbie? - zapukałem, jednocześnie naciskając
klamkę. Widok jaki zastałem, zmroził mi krew w żyłach. „Nie znowu!” - Dani? -
podszedłem do siedzącej na podłodze, zapłakanej dziewczyny i
uparcie starałem się nie zwracać uwagi na niebieskie pudełeczko,
które ściskała w dłoniach. „Znów się nie udało”
westchnąłem, a żołądek skręcił mi się nieprzyjemnie.
- To koniec – załkała, zachłystując
się powietrzem. - Wszystko przepadło... - pociągnęła nosem i ze
złością odrzuciła pudełko w kąt. Tampony rozsypały się po podłodze. - Jestem do niczego...
- Nie mów tak – próbowałem ją
objąć, ale wyrwała mi się nerwowo i odepchnęła mnie. Zerwała się na nogi i
spojrzała na mnie z takim czymś w oczach... Nigdy jej takiej nie widziałem. Prawie mógłbym przysiąc, że
to... nienawiść?
- Trzy
lata, Liam! Trzy pieprzone lata! - zakryła
dłonią usta, jakby próbowała się powstrzymać, ale tama już
pękła. - Jak długo zamierzasz się oszukiwać? Ile jeszcze tych
cudownych metod? Robienia tego do próbówki? Z zegarkiem w ręku? To była
nasza ostatnia szansa – załkała, a głos się jej załamał. -
Ostatnia!
- Zawsze mamy
jeszcze siebie –
powiedziałem cicho, wiedząc że te słowa jej teraz nie
sprawią ulgi. Okres równał się kolejnej porażce. Ale w końcu
lekarz nie obiecywał cudów. Nie obiecywał nawet
pięćdziesięcioprocentowej skuteczności. Właściwie to niczego nam nie
obiecywał...
- Siebie, Liam? - zaśmiała się i był
to naprawdę przerażający śmiech. - A kim jesteśmy? Parą, która
od trzech lat kocha się według kalendarza? Choć ostatnio już
nawet tego nie robimy, pozwalając załatwić wszystko próbówkom.
Jak długo jeszcze będziesz zgrywał męczennika i trwał przy mnie?
Na co czekasz? Na moment, aż całkiem mnie znienawidzisz?
- Nie rób tego – powiedziałem.
Naprawdę nie miałem siły na kolejną kłótnię, w której nie mogło być zwycięzców. - Nie zaczynaj
znów, proszę...
- Ułatwię ci to. Byś już więcej
nie musiał się użerać ze swoją wybrakowaną żoną –
odepchnęła mnie na bok i wybiegła z łazienki. - To koniec! Nie
mogę więcej! Nie dam rady – chwyciła torbę i zaczęła wrzucać
do niej jakieś drobiazgi. Zupełni bez ładu i składu. Jak popadnie. - Nie mogę nawet na ciebie patrzeć bez
tego poczucia, że cię zawiodłam...
- Danielle, nie rób tego –
zacisnąłem palce na jej ramieniu w chwili, gdy zmierzała do drzwi.
- To po prostu kolejne niepowodzenie. Przetrwamy to. To nie musi być koniec...
- Boże, czy możesz przestać być tak
cholernie wyrozumiały? - warknęła. - Ja muszę odejść zanim
znienawidzisz mnie tak, jak ja nienawidzę siebie.
Z tymi słowami i przy trzasku drzwi
zniknęła z mieszkania. Czułem na sobie współczujący wzrok
przyjaciela, o którego obecności przez chwilę zapomniałem i modliłem
się, by po prostu wyszedł i zostawił mnie
samego. A co najważniejsze, by nic nie mówił. Nie potrafiłem
nawet na niego spojrzeć. Tym bardziej nie potrzebowałem żadnych słów.
Dość już zostało powiedziane. W duchu przekonywałem się, że Danielle
wróci, tak jak zawsze wracała. W końcu to nie był pierwszy raz,
gdy takie coś miało miejsce. Ostatnio kłóciliśmy się tak często, że
przyjaciele pewnie robili zakłady, o co nam pójdzie następnym razem.
10 maj 2018
Londyn
- Naprawdę wam dziękuję, że
zmusiłyście mnie do wyjścia z domu – powiedziałam, rozsiadając
się wygodnie w mojej niegdyś ulubionej restauracji. Już nawet nie pamiętałam, kiedy byłam tu ostatni raz. – Chyba potrzebowałam
takiego dnia.
- Cała przyjemność po naszej stronie
– uśmiechnęła się Kate, wsuwając się na miejsce obok Marka. –
Wierz mi, mnie również była potrzebna chwila wytchnienia.
Bliźniaki są cudowne, ale ta drzemka, którą ucięłam sobie
podczas tego niebiańskiego masażu, to było najdłuższe, co udało
mi się przespać, odkąd się urodziły.
- Tak, kilka godzin spędzonych na
rozpieszczaniu w spa potrafi zdziałać cuda – podsumowała Alex,
sięgając po menu. – Czuję się jak nowo-narodzona.
- Dokładnie – uśmiechnęłam się,
próbując nie dopuścić do tego, by moja depresja ujrzała światło
dzienne. Na to będzie czas, gdy znów zakopię się w łóżku z
pudełkiem chusteczek. Nie mogłam nie docenić tego, że dziewczyny
wzięły sobie za punkt honoru poprawić mi humor. Działało. Przez
chwilę. Niestety w pustym domu wszystkie smutki do mnie wracały.
Mimo iż rozstanie z Liamem to była moja wina... moja decyzja, to
nijak nie potrafiłam dojść do siebie. Wcale nie chciałam od niego
odchodzić. Te wszystkie hasła, że gdy kogoś bardzo kochasz i
chcesz jego dobra, to powinnaś go zostawić, to kupa bzdur. Może i
teraz będzie mógł sobie znaleźć inną dziewczynę, taką, która
urodzi mu wymarzonego synka, ale co ze mną... Gdzie w tych
wszystkich hasłach było choćby jedno zdanie na temat tego, co ja
powinnam zrobić? Jak mam dalej żyć? A co najważniejsze, jak żyć bez
kogoś, kto był całym moim światem? „Nie da się...”
westchnęłam i od razu poczułam na sobie wzrok Kate. Mimo iż już
nie była niewidoma, słuch nadal miała nadzwyczaj czuły.
Uśmiechnęłam się do niej smutno wiedząc, że nie poruszy tego
jednego, zakazanego tematu.
- Boże, mam ochotę na coś okropnie
niezdrowego z milionem kalorii... Coś takiego, co podniesie mi poziom
cukru pod górną granicę dopuszczalnych norm – rozmarzyła się Alex, w
połowie ukryta za
kartą dań. – Tyle deserów do wyboru! – pisnęła, gdy trafiła na odpowiednią stronę. Ona zawsze potrafiła
rozbawić towarzystwo. Patrząc na jej tęczową grzywkę, mimowolnie
się uśmiechnęłam. Nie dało się inaczej. – Myślę, że moja
silna wola poszła się kochać, więc mogę sobie pozwolić na
ciastko – wyszczerzyła się w uśmiechu, zupełnie jak to Harry
miał w zwyczaju. – Lub dwa – puściła oczko, rozglądając się
dookoła, pewnie w poszukiwaniu kelnera. – O, kur...
- Cześć – obróciłam gwałtownie
głowę, zaskoczona głosem, którego już tak dawno nie słyszałam. – Co za niespodzianka – Eleanor uśmiechała się przyjaźnie,
jakby nigdy nic nie stało między nią, a nami. „Cóż... czas leci, a ludzie
się zmieniają...” – Nie mogłam się nie przywitać – spojrzała
na Kate i nadal pogodny, trochę nieśmiały, uśmiech gościł na jej twarzy. – Gratuluję
ślubu i maluszków – powiedziała. – Gdzieś czytałam, że macie bliźnięta. To wspaniale. Na pewno jesteście zachwyceni.
- Nie inaczej. Podwójnie dużo z nimi radości – patrząc na Kate ciężko by
było doszukać się jakichkolwiek złych emocji. Najwyraźniej ona już
wybaczyła przykrości, których doświadczyła z rąk Eleanor. – A co u ciebie?
- Niedawno wróciłam do Londynu. No i w końcu skończyłam studia – zaśmiała się. – Trwało to wieki. A właśnie... Czytałam twoją książkę – „Po
prostu wiedziałam, że Kate się zarumieni” uśmiechnęłam się. Byłam strasznie
dumna z przyjaciółki. – Jest wspaniała. Z niecierpliwością
czekam na kolejną. Właściwie już odliczam dni do jej premiery.
- Ja... –
jeszcze większy rumieniec w
wykonaniu Kate. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przyzwyczai się do tego,
że teraz ludzie zatrzymują ją na ulicy i proszą o autograf niekoniecznie
dlatego, że była żoną Louisa. – Dziękuję. Cieszę się, że ci się spodobała.
Zastanawiałam się, co jeszcze
usłyszymy z ust Eleanor, ale właśnie w tym momencie, ktoś ją
zawołał i wyglądało na to, że jedyne co usłyszymy, to
pożegnanie.
- Nasz stolik już się zwolnił –
powiedziała. – Miło było was zobaczyć... Kate, Danielle... Alex –
dodała po chwili zawahania. – Och, zapomniałabym! – spojrzała na
mnie. „Nie, proszę! Nie rób tego!” – Gratuluję ślubu. Zawsze wiedziałam, że to wy pierwsi
staniecie na ślubnym kobiercu. Jesteście po prostu dla siebie
stworzeni – powiedziała, a ja czułam, jakbym z każdym jej słowem
rozpadała się na kawałki. Kate posłała mi troskliwe spojrzenie.
Wiedziałam, że El po prostu chciała być miła. W końcu nikt
jeszcze nie wiedział o moim i Liama rozstaniu. Nikt za wyjątkiem
najbliższych przyjaciół. – Do zobaczenia. I koniecznie pozdrówcie
chłopaków – dodała i odeszła do swoich przyjaciół, nie zdając
sobie sprawy z burzy, jaką rozpętała w mojej głowie. I znów tak
trudno było się uśmiechać...
20 sierpień 2019
Corrimal (Nowa Południowa Walia,
Australia)
Okazało się, że człowiek momentalnie
dochodził do siebie, gdy o włos unikał śmierci. I tak też było w
moim przypadku, gdy okropnie skacowany, o mało się nie zabiłem,
potykając się o śpiącego na podłodze przyjaciela, który teraz
przeklinał mnie pod nosem, niezadowolony z bolesnej pobudki. „I
pewnie z zaserwowanych kilku siniaków również się nie ucieszy, gdy je później zobaczy” pomyślałem,
podnosząc się z kolan. Omiotłem wzrokiem rozbitą lampę, na którą
wpadłem, wzruszyłem ramionami i powlokłem się do kuchni. W całym domu śmierdziało
wczorajszą imprezą i zdecydowanie nie poprawiało mi to humoru.
Zaopatrzony w butelkę wody, wyszedłem na taras.
Nie wiem, co mnie podkusiło, by
poserfować. W jakim wszechświecie to wydawał się być dobry
pomysł? Siedziałem teraz na piasku, wpatrując się w deskę z
pretensją, jakby to, że nie byłem w stanie utrzymać się na
nogach, to była jej wina. Zalewanie się w trupa zdecydowanie nie
przynosiło mi ulgi. Przynajmniej nie na dłuższą metę. I kłamią
wszyscy ci, którzy twierdzą, że alkohol pomaga zapomnieć. Ja
wszystko pamiętałem. I może nawet dokładniej niżbym chciał.
Minęło już tyle czasu, a ja nadal
żyłem w tym nie-małżeństwie, mając nadzieję, że któregoś
dnia wydarzy się coś takiego, co sprawi, że znów będziemy
szczęśliwi. Poszczałem mimo uszu rady tak zwanych „przyjaciół”,
którzy twierdzili, że powinienem się rozwieść i w końcu zacząć
cieszyć się wolnością. Nie chciałem takiej wolności i już
kompletnie nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak miałbym się nią
cieszyć. Szczęśliwy byłem tylko z Danielle. Nie chciałem rozwodu. Chciałem odzyskać żonę.
- Cześć – dziecięcy głosik
przerwał mi moje otulone resztką kaca użalanie się nad sobą.
Spojrzałem w czekoladowe oczy, które wpatrywały się we mnie z
dziwną mądrością. Chłopiec wyglądał na jakieś pięć, czy
sześć lat i zdecydowanie nie powinien rozmawiać z zapijaczonymi
nieznajomymi. – Fajna deska – dodał, uśmiechając się od ucha do
ucha, popisując się przy tym brakami w uzębieniu. Rozejrzałem się
dookoła, zastanawiając się, jakim cudem ten dzieciak znalazł się
na „moim” kawałku plaży. – Nauczysz mnie surfować?
- Rodzice ci nie mówili, że nie wolno
rozmawiać z obcymi? – wypaliłem pierwsze, co mi przyszło do głowy,
zwłaszcza że nie widziałem nikogo innego w zasięgu wzroku, co
nasuwało pytanie, skąd ten dzieciak się tu wziął.
- Nie mówili – powiedział
wzruszając ramionami. Jego przydługa grzywka wpadała mu do oczu.
Odgarnął ją nerwowym ruchem, ale nie na wiele to się zdało. –
Nauczysz?
- Gdzie twoi rodzice? – mówiłem
sobie, że starałem po prostu zachować się odpowiedzialnie,
wcale nie próbowałem przegonić dzieciaka. „Wcale.”
- W niebie – poczułem się jakbym
dostał między oczy. Nie za fajnie się to łączyło z moim i tak
całkiem nieprzyjemnym bólem głowy. „Chciałeś odpowiedzi, to masz.” – Tak mówi babcia. Ale Ruby powiedziała, że to nie
prawda i że „ciapają” z diabłem.
Skrzywiłem się na komentarz tego
kogoś i nawet już nie starałem się dochodzić, co też znaczy to
całe „ciapanie”.
- Twoja babcia na pewno ma rację –
mruknąłem. W tym momencie zauważyłem zmierzającą w naszą
stronę kobietę. – Chyba masz kłopoty, młody –
powiedziałem, widząc zdenerwowanie na twarzy starszej pani.
Chłopiec obejrzał się za siebie.
- Ups...
- Noah, dziecko, czy ty chcesz mnie
wpędzić do grobu? Osiwieć przez ciebie można...
- Przecież już masz siwe włosy, babciu –
powiedział chłopiec, a ja ledwo powstrzymałem się przed głośnym
parsknięciem. – Nudziłem się – popisał się miną zbitego
szczeniaka i trzeba mu przyznać, że zrobił to mistrzowsko. Był w tym lepszy niż Louis. – A on
ma deskę i nauczy mnie na niej pływać – dodał, uśmiechając
się szeroko. „Zaraz! Co?”
- Co? Ale... – mały zaskoczył mnie na
całego. Pod czujnym spojrzeniem kobiety, zapomniałem języka w
gębie. „Albo mam luki w pamięci, albo dzieciak właśnie wrobił
mnie w lekcje pływania.”
- No nie wiem... – starsza panie pewnie
próbowała ocenić, czy nie jestem jakimś zboczeńcem i moje
skacowane ja chyba niespecjalnie jej się spodobało.
- Zgódź się, babciu – Noah rzucił
się w jej stronę i otoczył ramionami nogi staruszki. – Proszę – znów
popisał się swoją niezawodną, błagalną miną. – Proooszę...
Rozważałem właśnie na jakiego
nieczułego drania bym wyszedł, gdybym się teraz zabrał i poszedł
przeżywać mojego kaca w samotności, gdy kobieta spojrzała na mnie
z pytaniem w oczach. „Nie jesteś niańką stary” powiedziałem
do siebie, mając zamiar rozwiać nadzieje dzieciaka. Jednak
najwyraźniej mój mózg nie nadążał z przetwarzaniem danych, bo w
tym samym momencie usłyszałem swoje słowa.
- Nie ma sprawy. Mogę go nauczyć kilku rzeczy.
- Tak! - mały podskoczył ze szczęścia
i rzucił się na moją deskę, próbując ją podnieść. Po minucie
szarpania się z nią, spojrzał na mnie zawstydzony. – Trochę duża.
Zaśmiałem się rozbawiony i zdałem
sobie sprawę, że to chyba mój pierwszy szczery śmiech odkąd
odeszła Danielle. Zepchnąłem myśli o żonie na dalszy plan i
postanowiłem sobie, że skoro już mam bawić się w nauczyciela, to
mogę przy okazji pokazać dzieciakowi kilka rzeczy.
20 sierpień 2019
Londyn
Rok, trzy miesiące i... Właściwie
już prawie cztery miesiące. Brakowało ledwo kilku dni. Tyle czasu minęło
odkąd ostatni raz mogłam normalnie spać. Nic nie pomagało. Pobijałam
kolejne rekordy w ilości mil, które pokonywałam każdej bezsennej
nocy, snując się po domu niczym duch. Może to był błąd, że zostałam w
naszym mieszkaniu, ale po prostu nie mogłam zmusić się do
przeprowadzki. Kochałam tu każdy kąt. Dopieszczałam kolejne
pokoje, wspaniale się bawiąc, gdy urządzaliśmy je wspólnie z...
„No tak...” westchnęłam. Wszystko tutaj zawsze sprowadzało się
do Liama i był to główny powód, dla którego nie mogłam odejść.
Weszłam do pogrążanego w mroku
salonu. Jedyne światło jakie tu wpadało pochodziło z ulicznych
lamp i przejeżdżających z rzadka samochodów. Ale nie
potrzebowałam lamp, by poruszać się po pokoju. Znałam w nim każdy
kąt. To w końcu było, oprócz sypialni, nasze ulubione miejsce.
Spojrzałam na kominek, przypominając sobie wieczór, gdy Liam mi
się oświadczył. „Gdzie się podziała tamta szczęśliwa dziewczyna
z milionem planów i marzeń?” Usiadłam na kanapie, przyciągając
kolana do piersi. Ile czasu spędziliśmy tak siedząc we dwoje i
planując naszą przyszłość? Ślub, dzieci... „I nie udało
się...” poczułam łzy pod powiekami, a okropny ból przeszył
moje ciało, jak zawsze, gdy pomyślałam o tym, czego nie dane mi
będzie mieć. „Dlaczego ja?”
Zegar, który dostaliśmy w prezencie
ślubnym, wybił czwartą. Już nawet nie miałam siły przejmować
się tym, że znów będę żywym trupem podczas próby. Jak to jest,
że w trakcie dnia mogłabym zasnąć na stojąco, a gdy tylko
próbuję się położyć, sen nie nadchodzi? A jeśli jakimś cudem udawało mi
się zasnąć, to moje sny przepełnione byłby nim i naszą utraconą
przyszłością...
Światła przejeżdżającego samochodu
rozświetliły na chwilę pokój i dzięki temu dojrzałam starą
bluzę Liama, porzuconą niedbale na fotelu. „Jak mogłam jej
wcześniej nie zauważyć?” zdziwiłam się, sięgając po nią.
Tyle razy marudziłam mu, że powinien ją w końcu wyrzucić, bo
materiał dosłownie rozłaził się w palcach, ale jakoś zawsze
potrafił mnie przekonać, by tego nie robić. „I cale szczęście”
pomyślałam, wdychając zapach męża, którym przesiąknięta była
bluza. Łzy strumieniami spływały po moich policzkach i na darmo
próbowałam ukryć twarz w spranym materiale. Żal i rozpacz rozlały
się w moim wnętrzu i nie zanosiło się na to, bym miała przestać
płakać. Zresztą po co. Łzy doskonale pasowały do tego, jaka byłam
nieszczęśliwa. Zepsułam wszystko, co było ważne w moim życiu, co nadawało mu sens,
więc chyba miałam prawo użalać się nad sobą.
Każdego dnia ze strachem sprawdzałam
pocztę, w obawie, że Liam w końcu postanowi zrobić to, do czego
miał pełne prawo i ruszy dalej, a ja zostanę samotna i
nieszczęśliwa. Wybrakowana. Gdyby nie praca i przyjaciele, którzy
nie dawali za wygraną i zmuszali mnie do jakiejkolwiek aktywności,
najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Może
zamieniłabym się w nawiedzoną fankę, która śledzi swojego idola
przy pomocy internetu, karmiąc się tym, co ten robi? Może choć w
ten sposób mogłabym go mieć w moim życiu...
Czułam jak przyjemne ciepło rozlewa
się po moim ciele. A może to po prostu ten cały płacz wymęczył
mnie na tyle, że zasypiałam? Nie ważne. Jedyne co było istotne,
to ten cudownie znajomy zapach, który mnie otulał. Miałam
wrażenie, że to on kołysał mnie to snu. Było prawie tak, jakby
Liam tu był i leżał obok mnie. Prawie. Niestety...
27 sierpień 2019
Corrimal (Nowa Południowa Walia,
Australia)
- Chyba naprawdę mi odbiło –
mruknąłem do siebie, wysiadając z samochodu. Ostatnio często
słyszałem te słowa i może to była prawda. Olałem znajomych,
którzy wybrali się w mały rejs wynajętym jachtem, tylko po to, by
kolejny dzień bawić się w niańkę nadpobudliwego i zdecydowanie
wygadanego pięciolatka. Gdyby chłopaki z zespołu wiedzieli, że
poświęcałem czas, który jak stwierdzili zdecydowanie był mi
potrzebny, by dojść do siebie, na zabawę w opiekunkę, pewnie
wysłaliby mnie raczej na jakąś terapię. Ewentualnie prosto do
psychiatryka.
- Liam! – usłyszałem głośny okrzyk
i po chwili jakiś metr z kawałkiem i około dwadzieścia kilo
mojego nowego przyjaciela rzuciło mi się w ramiona. – Co tak późno?
- Jest dopiero dziewiąta – jęknąłem,
stawiając go na schodach. Pani Matilda stała w drzwiach i
uśmiechała się do mnie ciepło. W niczym już nie przypominała tej
nieufnej kobiety sprzed tygodnia.
- Niektórzy byli gotowi już przed
piątą – powiedziała, puszczając mi oczko i wyciągając plecak z rzeczami Noah w moją
stronę. Chłopiec walczył właśnie z drzwiami samochodu, próbując
je otworzyć. Nieskutecznie. – Dziękuję ci bardzo, Liam.
- Nie ma sprawy – wzruszyłem
ramionami. – Dzięki niemu mam co robić i przynajmniej tyle nie... –
zaciąłem się, nie chcąc znów mówić o Danielle i tej całej
sytuacji. Wystarczy, że już raz udało jej się nakłonić mnie do
zwierzeń i rozkleiłem się przy niej jak jakiś idiota. Wciąż jeszcze
czułem się nieswojo na myśl o tamtej rozmowie. – A poza tym
całkiem dobrze się bawię – powiedziałem. – Będziemy na kolację
– przypomniałem, pomagając Noah wdrapać się do samochodu.
- Bawcie się dobrze, chłopcy.
- Taki mamy plan – uśmiechnąłem
się do starszej pani, odpalając silnik.
- Nareszcie! – krzyknął Noah, prawie
podskakując na siedzeniu. Zmierzyłem go „groźnym” wzrokiem.
Jak zwykle zadziałało, bo chłopak momentalnie zapiął pas, o
którym nagminnie „zapominał”. Uśmiechnąłem się pod nosem,
patrząc na ten kłębek szczęścia na tylnym siedzeniu. „Zapowiadał
się naprawdę fajny dzień...”
23 lipiec 2020
Londyn
To był najprawdziwszy dom wariatów i
kochałam każdą spędzoną tu sekundę. Było głośno. Nawet bardzo. I wesoło. To przede wszystkim. Było tak, jak powinno być,
gdy jest się otoczonym przez przyjaciół, którzy są praktycznie
rodziną. Kiedyś to One Direction szalało, wypełniając krzykami
i śmiechem każde pomieszczenie. Teraz dzieci przejęły pałeczkę. Czteroletni
Bobby biegał dookoła stołu, zaciskając w piąstkach kawałki
czekolady, którą najprawdopodobniej wysmaruje pierwszą osobę, na
którą wpadnie. Dwu i pół letni Seth próbował za nim nadążyć
na swoich pulchnych nóżkach, ale niestety, za każdym razem, gdy za
bardzo się rozpędził, lądował z hukiem na podłodze. Ten malec
był niesamowity. Patrząc na niego każdy wulkan energii poczułby
się wykończony. Jak nic chłopiec dostał geny po tatusiu. Tylko
tak potrójnie skumulowane. Stałam przy oknie z Laylą na rękach i czułam, jak
pomimo tego ogłuszającego hałasu, dziewczynka przestała płakać i zasnęła teraz z głową na moim ramieniu. Sądząc po tym dziwnym
uczuciu na moich plecach, musiała się przy tym niemiłosiernie
ślinić. Alex próbowała powstrzymać Ellę przed skakaniem po
meblach, ale raczej nie dawała z siebie wszystkiego i jak na razie
efekt był mizerny. Jednak troskliwa mamusia pilnowała, by jej
nadpobudliwe dziecko nie zrobiło sobie krzywdy. Dodajmy do tego
jeszcze Harry'ego opowiadającego sprośne kawały i Nialla, który
śmiał się z nich tak głośno, że przebijał nawet piszczące
dzieci i mamy przybliżony opis „normalnego” dnia z życia One
Direction.
Naprawdę cieszyłam się, że dałam
się namówić Kate na przyjście tu dzisiaj. Znów mogłam poczuć
się jak w domu. Otoczona ludźmi, których kochałam, pierwszy raz
od dawna nie musiałam zmuszać się, by się uśmiechnąć. Znów
poczułam, że żyłam.
Poruszenie przy drzwiach odciągnęło moją uwagę od wyścigów dookoła stołu. Serce zamarło mi w
piersi na widok Liama tulącego do siebie śpiącą Alice. Rozmawiał
cicho z Paulem, kołysząc ostrożnie dziewczynkę w ramionach.
Zawsze wiedziałam, że z dzieckiem w ramionach będzie wyglądał
jeszcze bardziej seksownie. Niektórzy po prostu byli do tego
stworzeni. Westchnęłam i chyba musiało to nie takie całkiem
dyskretne westchnięcie, skoro Kate posłała mi rozbawione spojrzenie.
Nic na to nie mogłam poradzić, że Liam działał na mnie jak zawsze. Jakby
usłyszał moje myśli, spojrzał prosto na mnie i... uśmiechnął
się. Tak po prostu. To był uśmiech jaki pamiętałam. „Boże,
jak mi tego brakowało...”
Nie mogłam oderwać od niego wzroku,
gdy przeprosił Paula i skierował się w moją stronę, omijając
biegających mu pod nogami chłopców. Z każdym jego krokiem byłam
bardziej przerażona. Serce łomotało mi w piersi, a w głowie
rozległy się dzwony alarmowe. Bałam się, że w końcu stanie się
to, czego obawiałam się przez ostatnie dwa lata. Słowo rozwód
kołatało w mojej głowie sprawiając, że miałam ochotę stąd
uciec, albo przynajmniej schować się do najbliższej dziury.
Zamiast tego stałam jak głaz, uśmiechając się. „Proszę, niech
to nie będzie to słowo” zaklinałam w myślach. Tuliłam do
siebie Laylę niczym najprawdziwsze koło ratunkowe.
- Wróć do mnie – pomimo pisków i
krzyków usłyszałam jego słowa głośno i wyraźnie. A może po
prostu byłam niezła w czytaniu z ust? Mój mąż stał przede mną
i uśmiechem przykrywał zdenerwowanie. I pomimo tego wszystkiego, co
narobiłam, co zepsułam, wyciągał do mnie dłoń. Robił coś, o
czym marzyłam od dnia, w którym odeszłam.
- J-ja... – chciałam przeprosić,
wytłumaczyć, ale nie potrafiłam ubrać w słowa tego wszystkiego,
co działo się w mojej głowie. I w sercu.
- Nie potrafię być szczęśliwy bez
ciebie – powiedział. Jeśli miał w planie sprawić, bym roztopiła
się tu pod wpływem tych wszystkich uczuć, to był na najlepszej
drodze. Czułam na sobie oczy przyjaciół i chyba tylko dzieci nie
były świadome tego, co się działo.
- Tęskniłam za tobą – udało mi
się w końcu coś z siebie wykrztusić i chyba były to idealnie
słowa do powiedzenia w tej chwili. Miłość, którą ujrzałam w jego oczach,
ogrzała mnie całą. W końcu czułam się tak jak dawniej, a gdy
pochylił się by mnie pocałować, poczułam się jak w domu.
Wiedziałam, że powinnam przeprosić, wytłumaczyć się, ale w tym
momencie nie musiałam tego robić. Zostało mi wybaczone. Tylko Liam
był zdolny do czegoś takiego. „Mój ukochany mąż o wielkim
sercu...”
10 grudzień 2021
Wolverhampton
- Oby to było coś ważnego, Cody –
warknąłem do telefonu, który wyrwał mnie z bardzo przyjemnego snu. – Jest czwarta
nad ranem, człowieku.
- Przepraszam, zapomniałem o różnicy
czasu – próbowałem przypomnieć sobie, która godzina była teraz
a Australii. Miałem ogromną nadzieję, że to nie był pijacki
telefon. – Właśnie się dowiedziałem, że ta starsza pani zmarła. Pomyślałem, że pewnie chciałbyś wiedzieć...
Słowa przyjaciela sprawiły, że
momentalnie się obudziłem. Spojrzałem na śpiącą Danielle i
postanowiłem ewakuować się z pokoju.
- Poczekaj chwilę – rzuciłem do
słuchawki. Wyswobodzenie się z objęć Dani zajęło mi chwilę,
ale w końcu, zamknięty w łazience, mogłem swobodnie rozmawiać. –
Pani Matilda? – upewniłem się, mając nadzieję, że to jednak nie
o nią chodziło. Choć przecież znałem tam tylko ją. – Co się
stało?
- Dokładnie nie wiem, ale podobno coś
z sercem – odpowiedział. – Prosiłeś, by zaglądać do nich od
czasu do czasu i właśnie szykowaliśmy się do wyjazdu, więc chciałem
ich odwiedzić przed wylotem. Sąsiadka mi powiedziała.
- A co z Noah? – zapytałem cicho, przeczuwając najgorsze. Uśmiechnięta twarz
mojego małego przyjaciela stanęła mi przed oczami. Pokochałem
tego dzieciaka całym sercem i nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak nieszczęśliwy
musiał być teraz, gdy stracił ukochaną babcię. Jedyną osobę,
która naprawdę się o niego troszczyła. – Wysłali go do jakiejś
dalszej rodziny?
- Podobno nie ma nikogo więcej. Chwilowo umieścili go w jakiejś rodzinie
zastępczej – chwilę trwało nim dotarł do mnie sens słów
Cody'ego. Podjęcie decyzji to już była
kwestia sekund.
- Musisz się dowiedzieć, gdzie on jest – powiedziałem. – Ktoś musi zajmować się jego sprawą. Pracownik socjalny. Zdobądź mi numer. Jak najszybciej.
- Musisz się dowiedzieć, gdzie on jest – powiedziałem. – Ktoś musi zajmować się jego sprawą. Pracownik socjalny. Zdobądź mi numer. Jak najszybciej.
Wyrzucałem z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego.
Miałem nadzieję, że Cody zdawał sobie sprawę, jakie to było dla mnie
ważne. Zakończyłem rozmowę, tylko po to, by
zacząć kolejną. Tym razem to ja usłyszałem zaspane mruknięcie,
gdy obudziłem managera, by pokrótce wyjaśnić mu sprawę i to,
czego od niego oczekiwałem. Gdzieś tam był samotny i nieszczęśliwy
siedmiolatek, który stanął na mojej drodze dwa lata temu i skradł
mi serce, przy okazji sprawiając, że nie poddałem się
samo-destrukcji po rozstaniu z Danielle. Uratował mnie, przypominając,
co naprawdę liczy się w życiu. Teraz moja kolej, by ruszyć z pomocą.
Wróciłem do sypialni i wcisnąłem
się na łóżko obok żony. Mój stary pokój... Bezpieczne miejsce, w którym
spędziłem niezliczone godziny, marząc o lepszym życiu. Pokój
zmienił się przez lata. Już nie był schronieniem niewyżytego
muzycznie nastolatka, a przyjemną sypialnią dla gości. Wciąż jednak
było to idealne miejsce, by marzyć o lepszym jutrze.
- Liam? – głos Danielle rozproszył
ciszę nocy. – Kto dzwonił? Coś się stało?
Przyciągnąłem ją do siebie bliżej,
wdychając ten znajomy zapach, który zawsze mnie uspokajał.
- Babcia Noah zmarła – powiedziałem
po chwili. – Cody właśnie się dowiedział – dodałem, choć nie mogłem sobie
przypomnieć, czy miała już okazję poznać jednego z kuzynów Nialla.
- Przykro mi – usłyszałem jej ciche
słowa. - Wiem, że bardzo ją polubiłeś. A co z chłopcem? Kto się
nim teraz zajmuje? Musimy sprawdzić, czy...
I tak oto miałem idealną sposobność,
by powiedzieć, to co należało. Zamiast tego,
przerwałem jej w pół słowa, zamykając usta pocałunkiem. Przytuliłem mocniej do siebie. W głowie układałem
przemowę, którą zamierzałem jej zaraz przedstawić. Moja żona
postanowiła mnie jednak zaskoczyć, a może wcale nie powinienem
czuć się zaskoczony...
- To kiedy lecimy? – zapytała,
przypominając mi kolejny raz, nie żeby trzeba było, dlaczego tak
bardzo ją pokochałem. „Może jednak będzie nam dane mieć tą naszą
wymarzoną rodzinę...”
23 grudzień 2021
Londyn
Opierałem się o drzwi samochodu, z
mordem w oczach wpatrując się w upierdliwego policjanta, który
wykazywał się właśnie tym, że był kompletnym dupkiem bez serca.
Dzięki Bogu za ciemne okulary, bo pewnie dopisałby mi kolejny punkt
na tym mandacie. „Co za idiota?” gotowałem się w środku, a
złość mieszała się we mnie ze strachem i niepewnością.
Dobra, przyznaję, że jechałem o
wiele za szybko, ale telefon od koleżanki Danielle wyprowadził mnie
z równowagi. Nie każdego dnia człowiek dowiaduje się, że jego
żona straciła przytomność podczas próby i zabrano ją do
szpitala. Chyba logiczne, że się martwiłem i pędziłem na
złamanie karku, by ją zobaczyć i dowiedzieć się, co dokładnie
się stało. I właśnie to powiedziałem temu debilowi, gdy
zatrzymał mnie za prędkość. „Jakbym gadał ze ścianą”
westchnąłem, próbując się trochę uspokoić. Nic dobrego nie
wyjdzie, jeśli zwyzywam kolesia. Teraz czekałem na ten pieprzony
mandat, by móc jechać dalej, a on wypisywał go tak wolno, jakby
dopiero wczoraj poznał alfabet. „Szybciej, człowieku...”
Kilka najdłuższych minut w moim życiu
później i po kolejnych pouczeniach, mogłem w końcu zasiąść za
kierownicą. Grzecznie ruszyłem z miejsca, a gdy tylko znalazłem
się za zakrętem, niewidoczny dla upierdliwego policjanta,
przycisnąłem pedał gazu, aż oparł się o podłogę. Praktycznie
widziałem już budynek szpitala i tym bardziej wkurzające było, że
policjant zatrzymał mnie, gdy do celu miałem tak blisko.
Zaparkowałem przed wejściem i
wbiegłem do środka, rozglądając się dookoła. Nienawidziłem
szpitali, a w tym spędziłem sporo godzin, czuwając wraz z
przyjaciółmi przy Perrie. Otrząsłem się ze smutnych wspomnień,
gdy usłyszałem koleżankę Danielle, wołającą moje imię.
- Co z nią? – maszerowałem za
dziewczyną, która prowadziła mnie w głąb korytarza. Za kolejnym
zakrętem ujrzałem większą część zespołu Dani.
- Nic nam nie chcą powiedzieć i
właściwie czekaliśmy na ciebie – zatrzymała się przed
zielonymi drzwiami. – Wstęp tylko dla rodziny – wyjaśniła, gdy spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
Więcej mi nie było trzeba.
Momentalnie znalazłem się za drzwiami i ujrzałem moją
zdecydowanie zbyt bladą żonę, popijającą wodę. Pielęgniarka
pobierała jej właśnie krew, na co skrzywiłem się nieznacznie.
Jednak ulga, że jest przytomna i uśmiecha się do mnie zawstydzona,
była tak wielka, że prawie zaliczyłem podłogę, gdy ugięły się
pode mną kolana. Na szczęście drzwi całkiem dobrze spełniły
rolę podpórki. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem bliżej.
- Cześć – Dani uśmiechnęła się
przepraszająco. – Nic mi nie jest – powiedziała. – Naprawdę –
dodała, gdy moja mina zdradzała wątpliwości. – Zasłabłam na
próbie, bo było za gorąco i w dodatku byłam głodna – wyjaśniła, ściskając moją dłoń. – Możesz już przestać wyglądać na tak przerażonego, bo zaraz
naprawdę się rozchoruję – próbowała żartować, ale patrzyła
przy tym ze zrozumieniem. W końcu jej też to miejsce nie kojarzyło
się najlepiej. – Noah jest z tobą?
- Zostawiłem go z moimi rodzicami –
powoli zdenerwowanie ustępowało. – Pomaga mamie piec ciasteczka lub
tacie ubierać choinkę. Gdy dostałem telefon, akurat próbował się
zdecydować, który pomysł bardziej mu się podoba. I oboje bardzo
się starają go rozweselić, choć wiedzą, że nie będzie łatwo.
W końcu minęły ledwo dwa tygodnie...
- Nie powiedz...
- Tylko ojcu – przerwałem jej,
wiedząc o co pyta. – Co mi przypomina, że muszę do niego zadzwonić
i powiedzieć, że jesteś cała. Napędziłaś mi stracha, skarbie –
ucałowałem ją w czoło i sięgnąłem po komórkę. – Co
powiedział lekarz? Czekamy na jakieś wyniki? Zostajesz tu na noc?
- Na pewno nie – powiedziała od
razu, splatając ramiona. – Są święta i zamierzam spędzić je w
domu. Nic mi nie jest. Właściwie to mógłbyś się dowiedzieć,
kiedy możemy iść.
Niestety jak to już bywało w
przypadkach, gdy bardzo się czegoś chciało, nie zawsze układało
się po naszej myśli. Tak więc godzinę później nadal tkwiliśmy
w tym pokoju, czekając na pojawienie się zabieganego lekarza, który
powie nam w końcu coś konkretnego. Szpital w okresie
przedświątecznym to istny dom wariatów. Znajomi Danielle jakiś
czas temu się z nami pożegnali i wrócili do pracy. W końcu
przedstawienie musi trwać, nieważne co by się działo. Co chwilę
jakiś zagubiony człowiek zaglądał do sali, tylko po to, by
wykrztusić przeprosiny i zamknąć za sobą drzwi. A ja myślałem,
że to centra handlowe mają dzisiaj tłumy, a wygląda na to, że
pół Londynu postanowiło wybrać się do szpitala.
- Przepraszam, że tyle to trwało –
lekarz, który wyglądał jakby miał za sobą zdecydowanie zbyt
długą i bardzo ciężką zmianę, uśmiechnął się do nas
skruszony. – Choć całkiem możliwe, iż spodoba się państwu
przyczyna tych opóźnień.
Wymieniliśmy z Dani zdziwione
spojrzenia. Zupełnie nie widzieliśmy sensu w słowach mężczyzny.
- Wszystko z żoną w porządku? –
zapytałem, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
- W jak najlepszym. Zalecałbym
oczywiście jak najszybciej wybrać się do specjalisty, ale w tym
wypadku zasłabniecie nie zwiastowało niczego złego. Wręcz
przeciwnie – uśmiechnął się szerzej. – Moje gratulacje. Jest
pani w ciąży.
Zaszumiało mi w uszach i gdybym już
nie siedział, to pewnie właśnie bym sobie klapnął. Chciałem
zapytać, jak to możliwe, ale chwilowo nie pamiętałem jak się
wykonuję tę czynność. Dzięki Bogu, że oddychanie nie było
ponad moje siły, inaczej zaraz bym tu odpłynął. „W ciąży...”
słowa lekarza szumiały mi w głowie. Tyle lat starania się o
dziecko. Kolejne metody leczenia niepłodności. Stres. Rozpacz.
Nawet rozstanie. I gdy już w końcu udało nam się poskładać
nasze życie w całość, ten człowiek twierdzi... „Lepiej żeby
to nie była jakaś pieprzona pomyłka.”
Spojrzałem na Danielle, która
wpatrywała się w mężczyznę z czystym szokiem wymalowanym na
twarzy. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach. Ta reakcja
najlepiej świadczyła o tym, że po prostu bała się uwierzyć. „Bo
co jeśli...”
- To niemożliwe – szepnęła po
przedłużającym się milczeniu. – My... Znaczy się, ja...
- Wiem, że dość długo starali się
państwo o dziecko i proszę mi wierzyć, upewniłem się, nim
przyszedłem obwieścić tę nowinę. Stąd zwłoka. Powtarzaliśmy
badania – tłumaczył mężczyzna. – Jednak nie zmienia to faktu, że
wynik pozostał bez zmian. Spodziewa się pani dziecka. To
najprawdopodobniej sam początek ciąży. Poinformuję pani lekarza,
a po świętach radziłbym umówić się do niego na wizytę. Tymczasem proszę się nie przemęczać i cieszyć świąteczną
niespodzianką – uśmiechnął się, podając mi wypis. – Może pan
zabrać żonę do domu.
1 luty 2022
Londyn
Wpatrywaliśmy się w monitor jak
zaczarowani. Wprawdzie za wiele to na nim nie widziałem, ale
wierzyłem lekarzowi na słowo i skoro on twierdził, że jesteśmy w
ciąży, to znaczy, że jesteśmy. Gdybyśmy mieli jeszcze jakieś
wątpliwości, to poranne mdłości powinny wystarczyć za dowód.
Nie wiem jak to możliwe, ale oboje na nie cierpieliśmy. Danielle z
wiadomego powodu, a mi robiło się niedobrze, od samego słuchania
jak wymiotuje. Jak na razie przechodziliśmy ciążę książkowo. Na
szczęście mi nie puchły nogi, ani jakoś specjalnie nie
przybierałem na wadze. Za to mógłbym przysiąc, że moje sutki
stały się niezwykle wrażliwe.
- No proszę... – ton głosu lekarza
wzmógł moją czujność. – Trzy serduszka...
- Co?!? – spojrzałem na mężczyznę,
wstrząśnięty jego słowami. – Nasze dziecko ma trzy serca?!?
Doktor spojrzał na mnie jak na kretyna
i chyba coś w tym było, skoro nawet Danielle zachichotała pod nosem.
- Trojaczki – wyjaśnił lekarz,
uśmiechając się do mnie pobłażliwie. – Ciąża mnoga zdarza się
bardzo często po leczeniach hormonalnych. Wszystko w jak najlepszym
porządku. Płód jest prawidłowo umiejscowiony i rozwija się wręcz
książkowo...
Słowa mężczyzny dolatywały do mnie
jak przez mgłę. Wyłączyłem się po prostu i skupiłem jedynie na
obrazie widocznym na ekranie oraz na cichym biciu serc, dobiegającym
z głośników.
- Niesamowite...
- To prawda – Danielle spojrzała na
mnie z miłością, uzmysławiając mi, że ostatnią myśl
wypowiedziałem na głos.
„Troje dzieci” patrzyłem na małe
pęcherzyki na ekranie, które były naszymi dziećmi i które za
kilka miesięcy będę mógł wziąć na ręce. „Noah zostanie
starszym bratem” uśmiechnąłem się na myśl o chłopcu, który
dwa dni temu nareszcie został naszym pełnoprawnym synem. „Czasami
naprawdę przydawało się być członkiem najsławniejszego zespołu
na świecie.”
- Teraz będziemy się dość często
widywać – lekarz uśmiechnął się do Danielle, gdy pielęgniarka
pomogła jej wygodniej usiąść. – Co cztery tygodnie. Jeśli
cokolwiek was zaniepokoi, to oczywiście częściej. Na tym etapie
ciąży mogę jedynie zalecić zdrowe odżywianie i dużo odpoczynku.
Trochę ruchu jak najbardziej jest wskazane, niestety zdecydowanie
odradzam taniec – spojrzał na Dani, czekając aż potwierdzi, że
zrozumiała jego zalecenia. Wiedziałem, że dla dobra dzieci, była
gotowa na wszystko i porzucenie tańca nie było tutaj żadnym
wielkim wyrzeczeniem. Pasja pasją, ale o tych maleństwach marzyliśmy od bardzo
dawna i teraz nareszcie mieliśmy nasz mały cud. „Nawet więcej
niż jeden” uśmiechnąłem się, już trochę uspokojony słowami
lekarza. Skoro on nie panikuje, a przecież wie, co do tej pory
przeszliśmy, to musi być dobrze. – Spacery są idealną formą
relaksu. Zwłaszcza na początku ciąży, bo pod koniec będą nie
lada wyzwaniem. Co jeszcze? A, tak... – spojrzał na nas z szerokim
uśmiechem. Widać było, że cieszy się razem z nami. W końcu nie był głupi i wiedział, przez co przeszliśmy. – Kwas foliowy i dużo miłości...
6 czerwiec 2022
Londyn
- Noah, skarbie, jesteś już gotowy?
Jeżeli chcesz jechać do Bobby'ego, to powinniśmy już wyjść, bo
muszę zdążyć do... – przerwałam, widząc zapłakanego chłopca,
który na mój widok wcisnął się głębiej pod biurko.
Pozostałości fortu, który rano zbudował z Liamem stanowiły
całkiem niezłą kryjówkę. „Zwłaszcza, że taki wieloryb jak
ja, raczej się tam nie wciśnie.” – Noah? Co się stało? –
próbowałam wymyślić co mogło być przyczyną jego łez. – Coś
cię boli? – zmartwiłam się nie na żarty, słysząc jego
pociąganie nosem. Spojrzałam na koc, rozciągnięty na krzesłach i
przez chwilę rozważałam, by go zabrać i spojrzeć na Noah, ale
musiałabym zburzyć fort, który Liam mu zbudował. Z głośnym
sapnięciem opadłam na kolana, by następnie na czwórkach wpuścić
się do środka tej ich męskiej fortecy. Noah opierał głowę na
kolanach, a jego drobnym ciałem wstrząsało łkanie. Wcisnęłam
się na miejsce obok niego i objęłam go ramieniem, przyciągając
tak blisko jak tylko mogłam. – Powiesz mi o co chodzi? – pokręcił
głową, unikając mojego wzroku. – Proszę? – nalegałam, ale
osiągnęłam dokładnie to samo, co przed chwilą. – Coś cię boli? – spróbowałam wyeliminować najgorsze i odetchnęłam z ulgą, gdy
zaprzeczył. – Ktoś ci coś niemiłego powiedział? – kolejna
możliwość. Staraliśmy się ochronić go przed prasą i niektórymi
nadgorliwymi „fanami”, ale może wpadł na kogoś, wracając od
sąsiadów. Mało przekonujące wzruszenie ramionami, było w tym
momencie całkiem wymowne. – Powiesz mi, co takiego? – powoli
żałowałam, że nie ma Liama, bo on pewnie dużo lepiej poradziłby
sobie z tą rozmową. Tych dwoje łączyła wyjątkowa więź i
choćbym nie wiem jak się starała, tutaj musiałam być na drugim
miejscu. – Jeżeli nie będę wiedziała o co chodzi, to nie będę
mogła powiedzieć, że to na pewno nie prawda i nie masz czym się
przejmować...
Gdy już myślałam, że nadal będę
musiała konwersować sama ze sobą usłyszałam cichy głosik.
- Tylko, że to prawda – powiedział,
głośno pociągając nosem.
- Co jest prawdą? – spróbowałam
jeszcze raz, głaszcząc go uspokajająco po ramieniu.
- To, że teraz będziecie mieć swoje
prawdziwe dzieci i już mnie nie będziecie potrzebować – wyrzucił
z siebie, w końcu po raz pierwszy patrząc mi w oczy. W jego spojrzeniu strach mieszał się z ogromnym smutkiem. Czułam, że
któremuś synowi sąsiadów przydałoby się porządne nakopać do dupy.
- Ty też jesteś nasz.
- Ale nie tak naprawdę – upierał
się przy swoim. Uśmiechnęłam się lekko, gdy wytarł nos rękawem,
próbując opanować łzy.
- Na milion procent naprawdę –
zapewniłam go szybko, całując w czoło. – A poza tym nie wiem czy
wiesz, ale każdy dzidziuś potrzebuje wspaniałego starszego brata i
coś mi mówi, że ty będziesz idealny do tej roli.
- Naprawdę? – spojrzał na mnie oczami
wielkimi z przejęcia. „Może nie tylko Liam jest dobry w te
klocki” pomyślałam, zadowolona z siebie.
- Na dwieście procent – zapewniłam
go kolejny raz, ciesząc się na widok powoli formującego się
uśmiechu. – Zresztą możesz zapytać Liama. Na pewno powie ci to samo.
Po chwili trzymałam w objęciach szczęśliwego chłopca, który przy okazji uciskał mój wielgachny brzuch. Nic by się nie stało, gdyby ten nie miażdżył mojego pęcherza. Mina mi zrzedła, gdy pomyślałam, że teraz trzeba będzie podnieść się z tej podłogi, a za Chiny nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.
Po chwili trzymałam w objęciach szczęśliwego chłopca, który przy okazji uciskał mój wielgachny brzuch. Nic by się nie stało, gdyby ten nie miażdżył mojego pęcherza. Mina mi zrzedła, gdy pomyślałam, że teraz trzeba będzie podnieść się z tej podłogi, a za Chiny nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.
- Kocham cię, mamo – usłyszałam
przy uchu i teraz po moich policzkach popłynęły łzy. Nie
sadziłam, że Noah kiedykolwiek tak mnie nazwie. Pogodziłam się z
myślą, że dla niego zawsze będę Danielle. Mogłam z tym żyć.
Ale teraz...
„Boże, ten cholerny pęcherz” pociągnęłam nosem, ocierając łzy.
23 lipiec 2022
Londyn
- Gdybym wiedział, że nic dzisiaj nie
popracujemy, to inaczej zaplanowałbym sobie popołudnie – Lou
sięgnął po dzbanek z kawą. Niestety dość szybko musiał go
odłożyć, rozczarowany tym, iż od dawna świecił pustkami. „Ile kofeiny
już w siebie wlaliśmy?”
- Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że
całkiem sporo zrobiliśmy – Niall, nasz wieczny optymista.
Posłaliśmy mu z Louisem nasze wielce wymowne spojrzenia. – Już tak
na mnie nie patrzcie – zaśmiał się, przełączając coś na
konsolecie przed nim. – Ale serio, gdy zobaczyłem to całe
przedszkole – kiwnął głową w stronę chłopców, bawiących się
kolejką – to byłem przekonany, że skończymy, tarzając się razem
z nimi po podłodze.
- Nie powiem, że ten pomysł mi nie
zaświtał w głowie – parsknął Lou, zerkając na Bobby'ego, Noah
i Setha, którzy od dobrych dwóch godzin rozpracowywali najnowszy
prezent od wujka Simona. Nie zanosiło się, by mieli skończyć w
najbliższym czasie. – Pewnie oberwie mi się od Kate za to, że Seth
opuścił drzemkę, ale jak mógłbym go oderwać od takiej zabawy.
- Nie martwiłbym się o Kate –
parsknąłem. – Po prostu wykopie cię z wyrka, gdy mały wam się
obudzi w środku nocy.
Zauważyłem, że Noah zawzięcie się
siłuje z kawałkiem torów i zastanawiałem się, czy w końcu sobie
poradzi, czy może poprosi o pomoc. Zdecydowanie nie byłem w
nastroju do dalszej pracy i nie obraziłbym się na jakąś przerwę.
- Tata, pomóż – jęknął w końcu,
gdy uparty element w dalszym ciągu nie chciał z nim współpracować.
Usiadłem za synem, odkładając na bok kartki z piosenką, nad którą
mieliśmy pracować. Najwyraźniej dziś nie był ten dzień. No i
przecież żaden prawdziwy facet nie podaruje sobie zabawy taką
kolejką.
Wcale się nie zdziwiłem widząc, że
zarówno Niall, jak i Louis rozsiadają się obok nas na podłodze.
Zerknąłem w stronę sofy, na której od dobrej godziny spały
dziewczynki. Przynajmniej z nimi dwiema nie mieliśmy problemów i
grzecznie nam zasnęły.
- Danielle będzie wieczorem? – zapytał
Niall, przeglądając instrukcję i męcząc się ze złożeniem
jednego z elementów.
- Właściwie to nie wiem –
powiedziałem, uśmiechając się na samo wspomnienie tego, ile razy
Dani zmieniała zdanie odnośnie dzisiejszej kolacji. – Bardzo by
chciała, to na pewno, ale ostatnio nie czuje się najlepiej.
- Dziwisz się jej? Stary, ona jest
wielkaaa – Lou jak zawsze był szczery aż do bólu. – A przed wami jeszcze ile? Z trzy miesiące? Jesteście
pewni, że to tylko trojaczki? Żebyś się nie zdziwił, gdy podczas
porodu, lekarz wyciągnie jakiś bonus.
- Czasami jesteś taki głupi –
przewróciłem oczami, od razu robiąc minę niewiniątka, gdy Noah
poderwał głowę, słysząc moje słowa. – Czy ty kiedyś dorośniesz?
- Jestem statecznym ojcem dwójki
dzieci – Lou dumnie wypiął pierś, niestety trochę odjął sobie
tej dumy, gdy sięgnął po soczek Setha, by wziąć łyka. –
Przynajmniej przez większość czasu.
- Przez większość czasu jesteś
ojcem?
- Nie, Niall, przez większość czasu
jestem statecznym ojcem – parsknął Louis, siłując się ze swoim
czteroletnim synem o wspomniany wcześniej soczek. „Bardzo dorośle”
pokręciłem głową, ciesząc się z tego czasu, który mogłem
spędzić z przyjaciółmi.
- Myślicie, że Zayn się pojawi dziś
wieczorem? – zapytałem, ale nim zdążyli udzielić mi odpowiedzi,
rozdzwonił się mój telefon. Uśmiechnąłem się, widząc twarz
Danielle na ekranie. – Stęskniłaś się za nami, kochanie? –
rzuciłem wesoło do słuchawki, puszczając oczko do Noah. Zamiast
spodziewanej wesołej odpowiedzi usłyszałem płacz i jakieś dziwne
trzaski. – Dani? – spróbowałem jeszcze raz. – Co się dzieje?
- Liam – w końcu usłyszałem głos
żony. Natychmiast wyłapałem w nim strach. – Nie wiem co się
dzieje – łkała do telefonu, sprawiając, że ledwo ją rozumiałem. – Jadę do szpitala. Ja... – znów usłyszałem jakieś trzaski,
które uniemożliwiły mi zrozumienie czegokolwiek. – Liam, dzieci... – powiedziała i rozpłakała się na dobre.
- Już do ciebie jadę, kochanie –
zerwałem się na równe nogi, klepiąc po kieszeniach w poszukiwaniu
kluczyków. Noah wpatrywał się we mnie przerażony. Tak samo jak
pozostali. Kucnąłem przed synem, patrząc mu głęboko w oczy. –
Musze jechać zobaczyć, co z mamą. Zostań z wujkami, a ja
zadzwonię od razu, jak tylko dowiem się, co się stało. Wszystko
będzie dobrze – powiedziałem, widząc jak w jego oczach pojawia
się coraz większy strach. Przytuliłem go krótko i rzucając
chłopakom błagalne spojrzenie, wybiegłem ze studia.
1 sierpień 2025
Saint-Germain-en-Laye (Lazurowe
Wybrzeże, Francja)
Wakacje na Lazurowym Wybrzeżu, to
brzmiało niczym marzenie, a tymczasem byliśmy tu całą rodziną i
wydawało się, że nie mogłoby być lepiej. Wylegiwałem się na
kocu, obserwując zza ciemnych okularów postępy chłopców w
budowaniu zamku z piasku. I o ile Noah wydawał się tu prawdziwym
architektonicznym ekspertem, to dwaj mistrzowie zniszczenia w postaci
trzyletnich Jamesa i Thomasa oraz ich kolorowe łopatki, skutecznie
opóźniały ukończenie tego cuda. Dzięki Bogu Noah miał wręcz
anielską cierpliwość do swoich młodszych, nieznośnych braci,
którzy wpatrywali się w niego jak w święty obrazek. To uwielbienie nie
przeszkadzało im jednak wcale, by od czasu do czasu zdzielić
starszego brata łopatką po głowie.
Oderwałem na chwilę wzrok od
dzieciaków, by rozejrzeć się po plaży. Cisza i spokój i miejmy
nadzieję, żadnego paparazzi w pobliżu. Zdecydowanie
potrzebowaliśmy oddechu od wiecznie goniących za nami
dziennikarzami. Cierpliwość do nich skończyła mi się trzy lata
temu, gdy wręcz okupowali szpital, a później dom, utrudniając nam
powrót do normalnej codzienności. Praktycznie z ich powodu
musieliśmy się przeprowadzić. Westchnąłem, starając się
odegnać niemiłe wspomnienia.
- Mama! Mama! – rozległy się krzyki i
trzy postacie wystrzeliły w stronę wynajmowanego przez nas domu. No
może dwie, bo Noah najwyraźniej nie dawał z siebie wszystkiego,
woląc asekurować niezbyt pewnie stąpających braci. „Zuch
chłopak” uśmiechnąłem się, dumny z syna.
- Kto ma ochotę na lody? – usłyszałem
wesoły głos Danielle i moje oczy natychmiast powędrowały do niej.
Była piękna, jak w dniu, w którym ją poznałem. W czarnym,
jednoczęściowym kostiumie zachwycała figurą tak samo, jak
dziesięć lat temu. Jakby czując, że się w nią wpatruje, uniosła
głowę i spojrzała na mnie, uśmiechając się czule. Jak zawsze
przyjemne ciepło wypełniło moje serce. „Tak, nadal byłem
beznadziejnie zakochany...”
Dzieciaki, każdy z porcją lodów w
garści, ruszyły w moją stronę. Uśmiechnąłem się widząc, jak
Thomas nieporadnie próbuje iść i lizać loda w tym samym czasie.
Dzięki temu został zdecydowanie w tyle. James oczywiście nie
odstępował Noah na krok. Skrzywiłem się, gdy próbując
nadążyć za starszym bratem, potknął się i wylądował na
czworakach. Podniósł się powoli, uśmiechając szeroko,
szczęśliwy, że nic go nie bolało. Niestety wtedy musiał zauważyć
swojego loda. Momentalnie dolna warga zaczęła mu drżeć, a w
oczach pojawiły się łzy. Lód w piasku, to przecież koniec
świata. „Ale od czego są starsi bracia?” Noah kolejny raz
sprawił, że pęczniałem z dumy, gdy oddał swoją porcję Jamesowi.
„I tyle, jeżeli chodzi o łzy” pomyślałem, bo szeroki uśmiech
pojawił się na mokrej twarzy syna. Chwycił brata za rękę i
zdecydowanie wolniej skierował się w moją stronę.
- Tata, patrz co mam! – zawołał
Thomas, próbując usiąść na kocu i nie stracić przy tym loda.
Wyciągnąłem dłoń, by mu pomoc. Nie potrzebowaliśmy więcej wypadków.
- No widzę – zmierzwiłem fryzurę
Noah, w geście oznaczającym to, jak bardzo byłem z niego
zadowolony. – Same pyszności – mruknąłem, gdy Danielle dała mi
skosztować swojej porcji. Podała mi moją, wiedząc, że i tak oddam
ją synowi. – Jak zakupy? – zapytałem przyciągając ją tak, by
oparła się o mnie plecami. Uwielbiałem trzymać ją w ramionach i
miałem zamiar robić to do końca życia, a jak się da, to i
dłużej.
- Całkiem udane – odpowiedziała,
częstując mnie lodem. – Znalazłam cudowny sklepik ze starociami i
właściwie kupiłam w nim większość upominków. I może też coś
dla siebie – wyprostowała rękę, brzęcząc nowymi bransoletkami. – Podoba ci się?
- Piękne – powiedziałem, ledwo
rzucając na nie okiem. Zdecydowanie wolałem podziwiać urodę
swojej żony. Błądziłem dłonią po jej brzuchu, skrytym pod
czarnym materiałem kostiumu. Przez cienką tkaninę mogłem wyczuć
bliznę po cesarskim cieciu, którym skończył się poród bliź...
Zadrżałem. „Trojaczków” poprawiłem się, w pamięci wracając do tamtego
przerażającego dnia i tamtego telefonu. Wciąż nie potrafiłem
zrozumieć, jakim cudem dotarłem w jednym kawałku do szpitala. Nic
nie pamiętałem z tamtego rajdu samochodem. Za to doskonale
pamiętałem strach, gdy kazano mi czekać przed salą, na której
operowali Danielle. Pamiętałem dokładnie, że nie było słychać
płaczu dzieci, a jedynie głosy lekarzy i pielęgniarek oraz piski
aparatur. Pamiętałem, że trwało całą wieczność, nim w końcu ktoś
do mnie wyszedł i powiedział, co się stało. Nie mogłem w to
uwierzyć. Po tym wszystkim co przeszliśmy, los postanowił doświadczyć nas kolejny raz...
Dopiero stojąc przed wielką szybą,
za którą leżały moje dzieci, dotarł do mnie ogrom tragedii.
Mieliśmy nasze wymarzone maleństwa. Może i dużo za wcześnie i nie od
razu było nam dane wziąć je w ramiona, ale ostatecznie chłopcy
okazali się małymi wojownikami i ich stan szybko się poprawiał.
Lekarze byli zadowoleni. Niestety nasz trzeci aniołek nie miał tyle sił. Angelica zmarła w
trzy godziny po narodzinach. Pamiętałem dokładnie jak stałem
przed tą szybą i smutek walczył we mnie z radością. Wciąż
słyszałem łkania Danielle, gdy dowiedziała się, że naszej małej
dziewczynki nie było już z nami. Chwilę nam zajęło pogodzenie się
z tą ogromną stratą i choć niewiele brakowało byśmy pogrążyli
się w rozpaczy, to rodzina i przyjaciele nie pozwolili nam
zapomnieć, że wciąż mieliśmy dla kogo żyć. Uśmiechnąłem
się, patrząc na umazanych lodami chłopców, którzy wrócili do
„budowania” zamku z piasku. Mieliśmy trzech cudownych synów i
każdego dnia dziękowaliśmy za nich Bogu. I mimo iż człowiek ma
tendencje do pytania „dlaczego”, my nauczyliśmy się żyć z
tym, że na nasze nie było odpowiedzi. Najwidoczniej niebo
potrzebowało naszego małego aniołka...