Blog został wybrany do udziału w konkursie na Blog Miesiąca organizowanym przez internetowy-spis.blogspot.com
Dziękuję wam, bo to dzięki wam moje opowiadanie zostało zauważone.
❤❤❤
I znowu, pod liczbą określającą rok w każdej dacie, ukryte są informacje o wieku osób w poszczególnych akapitach.
Dziękuję wam, bo to dzięki wam moje opowiadanie zostało zauważone.
❤❤❤
I znowu, pod liczbą określającą rok w każdej dacie, ukryte są informacje o wieku osób w poszczególnych akapitach.
Przy okazji dziękuję @katie093 , bo to ona wykonała wszystkie te obrazki ❤
Londyn
„Umieram...” z
głośnym jękiem opadłem na kanapę. Byłem wykończony. „Gdzie
ta żelazna kondycja, kiedy jest potrzebna?” Rozejrzałem się
dookoła. Prawie każdą wolną powierzchnię zaścielały pudła,
wypełnione rzeczami mojej dziewczyny. „Jak ona to wszystko
upchała w tym swoim małym mieszkanku?” kolejny raz
zastanawiałem się nad nadzwyczajnymi umiejętnościami Katie.
„Czary...” podsumowałem krótko, uśmiechając się na
jej widok. Odłożyła ostrożnie pokrowiec z gitarą, na której od
czasu do czasu brzdąkała.
- To było ostatnie pudło
– powiedziała, a ja miałem ochotę odśpiewać hymn dziękczynny.
„I zrobiłbym to. Gdybym tylko nie był tak cholernie padnięty.”
– Zostały tylko walizki – dodała z zawstydzonym uśmiechem.
Dodajmy do tego jeszcze ten uroczy rumieniec na policzkach... „I
jak mógłbym nie ruszyć dupy?”
- No to zróbmy to szybko
– zwlokłem się z kanapy, mając zamiar do samego końca strugać
bohatera. „Co to dla mnie kilkanaście półtonowych kartonów i
walizki wielkie jak szafa?”
- Lepiej nie, bo moje
ubezpieczenie nie pokrywa ślepoty, spowodowanej widokiem waszej
dwójki, robiącej coś szybko – Willie stanął w otwartych
drzwiach i udawał, że zasłania sobie oczy. - Wziąłem jedną po
drodze – powiedział stawiając czerwoną walizkę pod ścianą.
Chyba w ostatnim kwadracie wolnej przestrzeni. – Co ty tam masz,
dziewczyno? Kamienie?
- Chyba książki –
Katie uśmiechnęła się przepraszająco.
- Książki? - Już
wiedziałem na co się zanosi. - To co ty robisz z tym analfabetą?
- Bardzo śmieszne.
Bardzo... Pamiętasz mojego kuzyna, któremu się wydaje, że jest
zabawny? – próbowałem sobie przypomnieć, czy już ich sobie
przedstawiałem. – Willie, Katie. Katie, Willie. Rusz dupę, stary
i pomóż mi z pozostałymi walizkami – wypchnąłem go za drzwi,
zostawiając dziewczynę z misją rozpakowywania swojego dobytku.
- Wiesz, że nie musiałeś
jej przedstawiać? - usłyszałem za plecami, gdy zbiegałem po
schodach. - Po tamtej nocy, gdy robiliście grilla, to chyba cały
kompleks wie, jak ona ma na imię.
- Nie mam pojęcia, o czym
mówisz... - postanowiłem grać idiotę, choć doskonale pamiętałem
tamtą noc. „Też było gorąco...”
Tak jak dziś. Od rana
słońce prażyło niemiłosiernie. Pogoda bardziej nadawała się na
zimne piwo i grilla z przyjaciółmi, niż na przeprowadzkę i
dźwiganie kartonów. „Kto to pomyślał, by w Londynie były
takie upały? I to jeszcze w październiku...”
- Taaa... Na pewno –
parsknął. - O, Boże... Katie... Bożeee... Kurwa! Tak! Tak! Taaak!
Katieee! Mocniej! - kuzyn coś za bardzo wczuł się w odgrywaną
scenkę. - A nie, to mocniej, to były jej słowa.
- Zazdrościsz? - chyba
jednak znalazłem jakiś plus dzisiejszej pogody. Buraka na
policzkach mogłem zrzucić na jej karb.
- No chyba – klepnął
mnie w plecy i sięgnął do bagażnika. - Jezuuu...
Zajrzałem na tylne
siedzenie i aż jęknąłem, widząc rozmiar bagaży, z którymi będę
się musiał siłować.
- Przynajmniej mają
kółka... - mruknąłem pod nosem, szarpiąc się z pierwszą
walizką. - Ja pierdolę! - zawyłem, gdy jedno ze wspomnianych
wcześniej kółek wylądowało mi na stopie. - Kurwa mać! - rechot
Willa wcale mi nie pomagał. - Zamknij się, idioto – warknąłem,
masując stopę.
Całą wieczność później
wtachaliśmy do domu ostatnie dwie walizki. Will osunął się po
ścianie, udając, że ledwo żyje.
- Cienias – zwaliłem
się na kanapę, zajmując ostatnie wolne miejsce między tobołami
Katie. - Ledwo dwie walizki wniosłeś i umierasz?
- Jak już, to trzy –
sprostował. - I gdybym wiedział, że potrzeba być strongmenem, to
przyszedłbym trochę później. A tak w ogóle, to mówiłeś, że
dopiero w niedzielę będziecie się przewozić. Przyszedłem właśnie
zaofiarować swoje usługi na jutro, choć teraz widzę, że
żałowałbym swojej wielkoduszności.
- Przełożyli nam
nagranie na wtorek, więc postanowiłem wykorzystać okazję –
powiedziałem. - Choć wiedząc to, co wiem teraz, raczej
przemyślałbym tę decyzję. Jutro miałbym więcej pomagierów.
- Chłopaki się ucieszą,
że minęła ich tak zabawa – parsknął Will, szczerząc się od
ucha do ucha na widok Katie wychodzącej z sypialni. - O pani,
przynieśliśmy wszystkie twe dobra.
- Dziękuję ci, dobry
człowieku – zaśmiała się, siadając mi na kolanach. -
Zostaniesz na kolacji?
- Co za pytanie – Will
wydurniał się jak zawsze. - W naszej rodzinie grzechem jest odmówić
jadła. Niall ci jeszcze nie powiedział?
- Mogłam się w sumie
domyślić – wyciągnęła się, próbując wydostać komórkę z
kieszeni obcisłych dżinsów. „Jeszcze trochę takiego
wiercenia i będzie trzeba uciec do łazienki” westchnąłem,
czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu. „Lub wykopać
widownię.” - Mieliśmy zamówić chińszczyznę. Na co masz
ochotę?
- Ja tam jestem azjatycko
niepełnosprawny – powiedział. - Zamów mi cokolwiek, co da się
zjeść normalnymi sztućcami. I żeby to nie były żadne jądra
knura, czy inne obrzydliwości. Mam delikatny żołądek.
- No popatrz – zaśmiała
się, przystawiając telefon do ucha. - To zupełnie odwrotnie niż
ja i Niall...
Londyn
- Nie sądziłam, że
kiedyś to powiem, ale dziś naprawdę cię nienawidzę – Justine
odstawiła wyładowaną po brzegi tacę i oparła się o ścianę. -
Co mnie podkusiło, by ubrać te buty? - jęknęła, patrząc z
rozpaczą na swoje nowiutkie szpilki, które bardziej nadawały się
na wybieg, niż do pracy. - Nogi dosłownie włażą mi do du...
- Ale przynajmniej
wyglądają zabójczo – uśmiechnęłam się współczująco,
przerywając jej w odpowiednim momencie.
- Prawda? - ucieszyła
się, na jakąś sekundę zapominając o bolących stopach oraz o
tym, że do końca zmiany było jeszcze dobre kilka godzin.
- Co to za pogaduszki? -
John wyłonił się ze swojego biura i z szerokim uśmiechem na
twarzy omiótł spojrzeniem lokal. Pewnie w duchu podliczył właśnie
dzisiejszy zysk. - Do pracy, moje panie. Justine, stoliki same się
nie posprzątają. No już, już... - pogonił przyjaciółkę i
jeszcze raz z czystym szczęściem w oczach, rozejrzał się po
zapełnionej po brzegi kawiarni. „Całkiem niespodziewany widok
w tym lokalu.” - Twój chłopak gdzieś tu jest? - spojrzał na
mnie, na szczęście nie komentując prędkości z jaką obsługiwałam
klientów. Ostatnio ewidentnie byłam pod ochroną.
- Jest w Salt Lake City –
odpowiedziała dziewczynka, której właśnie podawałam mrożoną
kawę i muffinkę. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. - Dają
tam dzisiaj koncert, prawda?
- Prawda –
odpowiedziałam, zastanawiając się, czy rzeczywiście już
dojechali. W końcu między nami było kilka godzin różnicy, a gdy
jakiś czas temu rozmawiałam z Niallem planował właśnie pójść
spać.
Szef spojrzał na nią, a
potem przeniósł spojrzenie na mnie. Chyba właśnie brakło mu
słów. „Kto by pomyślał, że to w ogóle jest możliwe...”
starałam się nie roześmiać, odbierając kolejne zamówienie.
- No tak... - John
postanowił jednak mieć ostatnie słowo. - Nie wiem, jak to
zrobiłaś, ale rób tak częściej – zamachnął się ręką,
wskazując na zapełniony lokal.
- A co? Dostaniemy
podwyżkę? - Justine oczywiście nie mogła się powstrzymać.
Opróżniła tacę.
- Kto wie.. Kto wie... -
szef powiedział niezobowiązująco i jak zawsze poszedł się
zaryglować w swoim biurze.
- Jeżeli dostanę
podwyżkę, to może nawet wybaczę ci, że zamieniłaś to spokojne
i klimatyczne miejsce w punkt spotkań fanów One Direction –
przyjaciółka kiwnęła głową w stronę dziewczyny ubranej w
bluzkę z nadrukowana twarzą Nialla. - Konkurencja?
- Na twoim miejscu nie
narzekałbym na klientów – odezwał się Ian odbierając od niej
brudne naczynia. - Tylko dlatego, że to są fani tego zespołu, nikt
jeszcze nie narzeka na żółwie tempo z jakim pracujesz.
- Wal się – Justine
postanowiła zachować się jak przystało na swoje dwadzieścia
jeden lat i wystawiła język, jako dodatkowy komentarz.
- Z tobą zawsze, piękna
– roześmiałam się, widząc jak przyjaciółka odwróciła się
na pięcie i z dumnie uniesioną głową odmaszerowała w stronę
stolików. Ian nigdy się nie poddawał w swoich próbach poderwania
jej. - To dlaczego jesteś tu, a nie ze swoim księciem z bajki? -
spytał, napełniając zmywarkę.
- Poprawka z zarządzania
w przyszłym tygodniu – powiedziałam cicho, starając się by ta
wiadomość nie dostała się w niepowołane ręce. „Lub uszy.”
Jeszcze tego mi brakowało, by wszyscy się rozpisywali o mojej
inteligencji. „Lub jej ewentualnym braku.” W tym momencie
moja komórka ożyła, podskakując na półce pod ladą. Poza
zasięgiem oczu klientów i przede wszystkim szefa. Przesunąłem
palcem po ekranie, by odczytać wiadomość.
„Skarbie,
potrzebuję naprawdę dobrej motywacji, by nie zabić dziś nikogo.”
- A co potem? - Ian
przewrócił oczami, domyślając się, komu właśnie miałam zamiar
odpisać.
- Potem zamierzam zwiedzić
trochę świata z moim księciem – przyznałam uczciwie. - Już się
nie mogę doczekać. Poza tym obiecałam Alex i Harry'emu, że będą
mieli dodatkową niańkę przez jakiś czas.
- Ale fajnie... - rozległ
się rozmarzony głos dziewczynki stojącej w kolejne. Spojrzeliśmy
na siebie z Ianem i na wszelki wypadek oboje postanowiliśmy
skwitować wszystko uśmiechem. Nacisnęłam wyślij, by odpowiedź
poszybowała do Nialla i uśmiechnęłam się do kolejnego klienta.
„Nici
z dobrego jedzonka i seksu jeśli skończysz w więzieniu ;) ”
Londyn
Opierając się o framugę
drzwi, przyglądałam się Niallowi, który od dobrych dziesięciu
minut grzebał w pawlaczu w poszukiwaniu czegoś, co na „milion
procent, skarbie” właśnie tam kiedyś schował. Jak go znam,
niedługo okaże się, że to tajemnicze „coś” jest w
zupełnie innym miejscu. Zerknęłam w stronę kuchenki, pilnując by
nasz obiad nie poszedł z dymem.
- Wspominałam ci, że
spotkałam Adama w piątek? - mina Nialla była doskonałą
odpowiedzią. „Oczywiście nie miał pojęcia o kogo chodzi.”
- Ten, co mieszka na rogu i cytuję: ma beznadziejny zamach, czy też
wymach i w ogóle kiepsko gra w golfa...
- Aaa ten... Trzeba było
tak od razu – większa połowa mojego chłopaka zniknęła w
czeluściach pawlacza. - To co z nim?
- Jego brat wrócił z
urlopu – powiedziałam. - Podobno przywiózł nowe kije i mają
zamiar wyciągnąć cię do klubu.
Niall stanął prosto i
spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- To on ma brata? -
podrapał się po głowie i wyglądał teraz uroczo, czego oczywiście
lepiej mu nie mówić. - Myślałem, że po prostu czasami wydaje mi
się niższy...
- To ja chyba nie chcę
wiedzieć, jak ty się do nich zwracałeś, gdy spotykałeś któregoś
z nich na polu golfowym – pokręciłam głową rozbawiona i
wróciłam do szykowania obiadu, który notabene mieliśmy gotować
razem. I gotowaliśmy. Jakieś pięć pierwszych minut.
Zajęta szykowaniem
sałatki, mogłam tylko wsłuchiwać się w odgłosy dochodzące z
salonu. Niall uparcie walczył z gratami, które regularnie
upychaliśmy w tym miejscu.
- Ale numer! - usłyszałam
i aż nie chciało mi się wierzyć, że ten okrzyk miał być oznaką
tego, że Niall znalazł to, czego szukał. - Patrz, co mam? - stanął
w drzwiach kuchni z nadmuchiwanym, dziecięcym kołem do pływania. -
Skąd ono się u nas wzięło? Dostałem je, jak miałem pięć lat.
Śmiałam się pod nosem,
raz po raz zerkając na jego uradowaną twarz. Oczywiście od razu
zaczął nadmuchiwać zabawkę.
- Będziesz z nim tak
chodził po domu? - zapytałam. Chyba tylko on mógł tak się
ucieszyć na widok starej pamiątki.
- A co? - wyszczerzył się
w uśmiechu. - Myślisz, że nie pasuje?
- No, ale po co ci to? -
trzęsłam się ze śmiechu na widok jego zmagań. Najwyraźniej koło
trochę się skurczyło. „Pewnie w praniu.”
- Jak to po co? - poddał
się po chwili i założył kółko na ramię. - Nie chcę utonąć w
morzu swojej zajebistości.
Roześmiałam się głośno.
„Gdzie ja to już słyszałam?”
- Podkradasz teksty
Louisowi?
- Ale musisz przyznać, że
wyjątkowo tutaj pasuje – powiedział, obejmując mnie w pasie i
chwilowo zapominając o zielonym kółku. Poczułam jego zęby na
ramieniu. - Wyglądasz tak cholernie apetycznie w tym fartuszku, a ja
dosłownie umieram z głodu...
- Powiedz mi coś, czego
nie wiem – zamruczałam z przyjemności, przerywając siekanie
warzyw. Zdecydowanie nie planowałam stracić dziś palców. Mój
brzuch głośno oznajmił swoje położenie. - Jak tak dalej będziesz
robić, to nie doczekamy się na jedzonko.
- Ok – powiedział
krótko, prostując się. - To idę wpakować z powrotem ten cały
syf do pawlacza.
- Koniec poszukiwań?
- Już mi się odechciało
– powiedział, wzruszając ramionami. Zatrzymał się w drzwiach. -
Choć jestem pewien, że to tam. Kiedy indziej poszukam. Albo kogoś
w to wrobię – dodał, wychodząc.
Bez mojego prywatnego
źródła rozpraszania w postaci Nialla, dość szybko udało mi się
skończyć gotowanie. Podałam do stołu i postanowiłam szybko
skoczyć do łazienki, nim będę mogła zawołać pewnego
wygłodzonego osobnika. Udało mi się zrobić dokładnie jeden krok
poza obręb kuchni, nim z hukiem i w wielkim stylu wylądowałam na
tyłku. Na szczęście na kółku Nialla, które to nie przeżyło
naszego spotkania.
- Ups – mój chłopak
spoglądał na mnie z niewinnym uśmiechem, nieudolnie chowając za
plecami pada od konsoli. - Właśnie miałem to posprzątać...
- Właśnie widzę –
podniosłam się z jękiem, masując obolały tyłek.
- Może ci pomóc –
zaświecił zębami, spoglądając bynajmniej nie na moją twarz. -
Jestem świetnym masażystą.
- Kto ci to powiedział? -
parsknęłam przechodząc nad zrobionym przez niego pobojowiskiem.
- Ty. Wczoraj – puścił
mi oczko, zatrzymując grę i zabierając się do uporządkowania
pawlacza. Choć pewnie skończy się to tylko na szybkim upchaniu
wszystkiego tak, by dało sie zamknąć drzwiczki. - I przedwczoraj –
dodał. - I w weekend.
- Musiałam być pod
wpływem – powiedziałam zamykając się w łazience.
- Pod moim – zdążyłam
usłyszeć jeszcze jego odpowiedź. - Który talerz mój? - zawołał,
gdy myłam twarz. „To tyle w sprawie porządku w pawlaczu”
uśmiechnęłam się pod nosem. „Zapamiętać, by go nie
otwierać w najbliższym czasie.” Łatwo przewidzieć, co
spotka szczęśliwca, który otworzy szafkę.
- Ten na którym jest
więcej – odpowiedziałam, otwierając drzwi.
- Jak dla mnie to na nich
jest tyle samo...
- Ale za to masz większy
widelec – zaśmiałam się pod nosem.
- Czy jako facet nie
powinienem mieć... no nie wiem... tak dwa razy więcej od ciebie? -
zapytał, wyciągając colę z lodówki.
- A co? Jeszcze rośniesz?
- Gdzieś na pewno –
wyszczerzył się i poruszał brwiami, zdecydowanie nabywając ten
gest od Harry'ego. - Zwłaszcza, gdy wyglądasz jak miss mokrego
podkoszulka.
Spojrzałam na niego
zdziwiona, a widząc tak dobrze znany błysk w oczach, zerknęłam na
swoją bluzkę. Tam, gdzie jeszcze niedawno zasłaniał ją fartuch,
była teraz wielka mokra plama, która sprawiła, że biały
podkoszulek był wręcz przezroczysty i nie pozostawiał zbyt
wielkiego pola do popisu wyobraźni.
- Masz ochotę na deser? -
zaproponowałam.
- Nie sądziłem, że
kiedykolwiek stanę przed takim dylematem – powiedziałem, gdy już
w końcu wróciła do mnie zdolność mówienia. - Ale ty kochanie
sprawiasz, że naprawdę trudno zdecydować, który deser lepszy –
podparłem się na łokciu, podziwiając jej nagie, spocone od seksu
ciało. - Myślisz, że mógłbym dostać dokładkę? Może pomogłoby
mi to podjąć decyzję - wyszczerzyłem się w uśmiechu,
pochylając, by chwycić zębami dumnie wypięty sutek. - Mniam... -
oblizałem się, smakując jej gładką skórę. - Mógłbym się od
tego uzależnić...
- Seks zamiast jedzenia? -
zaśmiała się Katie, przyciągając mnie bliżej i wiercąc się
pode mną. Doskonale wiedziała, za które sznurki pociągnąć. -
Nie wiem, co na to Mark i jego zdrowa dieta.
- A co ma być? -
zapytałem, choć prawdę mówiąc nie bardzo docierał do mnie sens
naszej rozmowy. - Przecież seks to samo zdrowie.
- Serio? Zawsze myślałam,
że sport to zdrowie – poczułem paznokcie powoli sunące w dół
moich pleców. Gdy wbiły się w pośladki, byłem gotowy zgodzić
się na wszystko, co mówiła. Jak urzeczony wpatrywałem się w
język zwilżający czerwone wargi w bardzo jednoznacznym geście. W
tym momencie sam już nie wiedziałem, czy bardziej pragnąłem wpić
się w te seksowne usta, czy też wbić się w inne gorące wnętrze.
Boleśnie twarda część mojego ciała skłaniała się raczej ku
tej drugiej opcji, ale w końcu kimże byłem, by rządził mną
penis. Smakowałem tych słodkich warg, powoli ocierając się o
ciało pode mną. Krew wrzała w moich żyłach, szumiąc mi w
uszach. Zdecydowanie byłem gotowy na drugą rundę.
Dzwonek domofonu sprawił,
że obudził się we mnie instynkt mordercy. A nie często się to
zdarzało. Zamarliśmy, patrząc sobie w oczy i ciężko oddychając.
Nasze oddechy mieszały się ze sobą, a cisza aż dudniła.
- Może ten ktoś zaraz
sobie pójdzie – szepnęła Katie z nadzieją w głosie. Jakby na
złość jej słowom dzwonek odezwał się ponownie, tylko tym razem
nie urwał się po chwili, a niczym jakaś syrena alarmowa, wypełniał
dom okropnym wyciem.
- Mam nadzieję, że ten
ktoś spisał już testament – warknąłem, zwlekając się z łóżka
i wciągając na siebie walające się po podłodze spodnie. - Czego?
- ryknąłem do słuchawki, obiecując sobie, że ktokolwiek to jest,
boleśnie pożałuje tego, iż popsuł mi plany.
- To ja – usłyszałem
głos przyjaciela i z raczej niepotrzebną siłą nacisnąłem
przycisk odblokowujący wejście.
- Zayn, kurwa –
szarpnąłem za klamkę, otwierając drzwi, za którymi zaraz miał
się pojawić kumpel. Stał tam w połowie schodów i patrzył na
mnie, a w oczach miał cały ból tego świata. Wyglądał jakby ktoś
mu umarł. W tej samej sekundzie zapomniałem o wszystkim, co miałem
mu zrobić. - Co się stało? - doskoczyłem do niego i zaciągnąłem
go do środka, sadzając na kanapie. Czułem od niego alkohol, choć
raczej nie wydawał się pijany. - Co się stało? - powtórzyłem,
próbując sobie przypomnieć jakie to miał plany na dzisiaj i co
mogło się podczas ich realizacji wydarzyć.. - Coś w domu? Z
dziewczynkami?
- Perrie... - powiedział,
chowając twarz w dłoniach. Usłyszałem za plecami jak Katie
cichutko przemyka do kuchni, pewnie mając zamiar zaparzyć jedną z
tych swoich dobrych na wszystko herbatek. - Ona...
- No wykrztuś to z siebie
– kucnąłem przed nim, opierając się na jego kolanach i
próbowałem wymyślić, co doprowadziło go do takiego stanu. „Boże,
chyba nie znów jakaś sprawa z Katy?” Aż się zatrząsłem na
tę myśl.
- Jest chora –
powiedział cicho po chwili. - Ma raka – dodał już prawie
szeptem, nim zdążyłem zadać kolejne pytanie. W najgorszych
koszmarach nie spodziewałbym się takiej odpowiedzi. Niczym
ogłuszony, opadłem na podłogę u jego stóp. „Dobry Boże...”
Oblał mnie zimny pot. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa „będzie
dobrze” wydawały mi się jakoś nie na miejscu.
Mullingar
„Nareszcie w domu...”
odetchnąłem z ulgą, rozkoszując się, otaczającymi mnie
zapachami. Święta w Irlandii. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego
dnia i miejsca dla swoich planów. Kochałem tutaj wszystko. Znałem
doskonale każdy kąt i wydawało mi się, że wszędzie jestem u
siebie. „Nawet jeśli akurat włamywałem się do bezcennego
ogródka.” Myślałem, że z czasem to minie, osłabnie, ale
nic takiego się nie stało. Mogłem mieszkać w Londynie. Mogłem
podróżować po całym świecie, ale tylko w tym miejscu czułem, że
naprawdę jestem w domu. Chłopaki często nabijali się z tej mojej
dumy narodowej, ale cóż mogłem poradzić? Byłem Irlandczykiem
pełną gębą. „I byłem z tego dumny :)”
Na dzisiejszy dzień
czekałem z ogromną niecierpliwością. Właściwie to praktycznie
umierałem za każdym razem, gdy próbowałem nikomu nic nie wygadać.
Skręcałem się od środka, ale udało się. „No prawie...”
Musiałem wytrwać jeszcze tylko kilka godzin. „Byle do
kolacji...” pomyślałem, nerwowo klepiąc się po kieszeniach.
Takie chwile przerażenia, gdy przez ułamek sekundy wydawało mi
się, że zgubiłem pudełeczko, zdarzały mi się średnio raz na
każde dziesięć minut. Kolejny powód mojej niecierpliwości.
- Co jest, młody? - Greg
ze śpiącym Theo w ramionach przerwał mi moje chwile sam na sam z
myślami. - Wyglądasz jakbyś zaraz miał się pochorować.
- Wszystko w porządku –
rozejrzałem się dookoła, by się upewnić, że Katie nie ma
nigdzie w zasięgu wzroku. Na szczęście była zajęta w kuchni
razem z mamą i Denise.
- Właśnie widzę –
brat spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Chodź. Muszę położyć
małego – ruszył w stronę swojego dawnego pokoju. - A potem
wyciągnę z ciebie wszystko, choćbyś miał mi się rozpłakać i
błagać o litość.
- Małżeństwo sprawiło,
że stałeś się marzycielem, stary – roześmiałem się, ale
nawet ja byłem w stanie wyłapać nerwowość w tym śmiechu. Ojciec
odprowadził nas wzrokiem, ze swojego miejsca przy kominku. „Tak
spokojnie” pomyślałem. „I tak bardzo to się zmieni wraz
z pojawieniem się pierwszych gości.”
Obserwowałem jak brat
ostrożnie układa synka w łóżeczku, które tato własnoręcznie
zrobił dla swojego pierwszego wnuka. Patrząc na śpiącego Theo,
pozwoliłem błądzić marzeniom i nie trzeba było długo czekać,
bym oczami wyobraźni ujrzał siebie z jasnowłosym dzieckiem na
rękach. Chyba pojawienie się Elli i Theo uaktywniło jakąś część
w moim mózgu odpowiedzialną za chęć posiadania potomstwa. „A
może faceci też mają coś takiego jak zegar biologiczny i mój
właśnie się aktywował?”
- Powiesz to w końcu, czy
będziesz dalej gapił się na mojego syna, jak na ulubiony deser,
który zamierzasz pożreć? To trochę przerażające - Greg, jak to
już miał w zwyczaju, grubo przesadzał. Choć może jeśli mu
powiem, uda mi się wytrzymać do wieczora i nie wybuchnąć, ani nie
zaliczyć falstartu? - No? - spojrzał na mnie, starając się chyba
wytoczyć tu swój braterski autorytet, ale niespecjalnie mu
wychodziło. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem granatowe
pudełeczko. Otwierając, odwróciłem w jego stronę. - Pomijając
sam fakt, że jesteśmy braćmi i kompletnie nie jesteś w moim
typie, to jestem już żonaty i raczej nie szukam męża.
- Debil – mruknąłem,
wpatrując się w pierścionek, który wybierałem razem z Katy i
Zaynem. - Chcę się dzisiaj oświadczyć...
- Katie?
- No raczej nie tobie –
spojrzałem na niego jak na kretyna. Słysząc kroki za drzwiami,
szybko schowałem pudełeczko. Tak na wszelki wypadek. - Oczywiście,
że jej.
- Zrobiłeś jej dziecko?
- Greg walił prosto z mostu.
- Jezu, oczywiście, że
nie – przewróciłem oczami. Nie mogłem się jednak powstrzymać,
przed wbiciem mu maleńkiej szpilki. - Nie jestem tobą.
- Ku rozpaczy wszystkich
dookoła – uśmiechnął się. Chwilami naprawdę brakowało mi
tych naszych głupich rozmów. Pięć minut paplania o niczym i
zapominałem, co to zdenerwowanie. - Ale w takim razie po co się tak
spieszysz? Macie po dwadzieścia jeden lat. Jeszcze sporo przed wami.
To, że Liam się już oświadczył, nie znaczy jeszcze, że musisz
iść w jego ślady. Jesteście ze sobą dopiero dwa lata...
- Dwa cudowne lata –
poprawiłem go. - Na co mam czekać, skoro wiem, że to właśnie z
nią chcę spędzić resztę życia?
- W takim razie, mogę wam
tylko życzyć dużo szczęścia – odezwał się Greg po kilku
minutach ciszy, w czasie których przyglądał mi się uważnie. - A
co na to zespól? Menadżer?
- Na razie wie tylko Katy
i Zayn – powiedziałem, przeczesując nerwowo włosy. Czekało mnie
kilka przepraw w przyszłości, ale póki co starałem się o nich
nie myśleć za często. - Powiemy im razem z Katie, kiedy się
zgodzi – uśmiechnąłem się na samą myśl.
- Jeśli się zgodzi? -
znów włączył się tryb wrednego starszego brata.
- Dlaczego miałaby się
nie zgodzić, ty dupku?
- Pomyślmy... Popatrzy na
ciebie. Potem na mnie. I znów na ciebie – już wiedziałem, że
zaraz walnie coś głupiego. - Zdecydowanie pomyśli, że zabrała
się nie za tego brata, co trzeba. Jestem po prostu najlepszy.
- Chyba jak wszyscy inni
wyjadą – prychnąłem, przewracając oczami.
Powoli mrok nocy
rozjaśniało nieśmiałe słońce. Wstawał nowy dzień, a ja,
największy śpioch jakiego znał świat – no może zaraz po Harrym
i Zaynie – leżałem wtulona w faceta, którego kochałam i zamiast
chrapać w najlepsze i śnić o... „O nim i o mnie, ale
zdecydowanie bardziej ruchliwie” uśmiechnęłam się,
wpatrując w pierścionek, który wczoraj zagościł na moim palcu.
Znów miałam wielką ochotę, by się uszczypnąć. To wszystko,
cały wczorajszy dzień, było takie nieprawdopodobne. Niesamowicie
nieprawdopodobne.
W głowie wciąż i wciąż
od nowa odtwarzałam wydarzenia zeszłego wieczoru. Minuta po
minucie. I nadal nie miałam dość. Serce waliło mi w piersi prawie
tak samo, jak wtedy, gdy Niall, wstał, by odsunąć niezgrabnie
swoje krzesło i ukląkł obok mnie. Wydawało się niemożliwe, by w
tej zbieraninie żywiołowych osobistości, mogła zapaść taka
cisza. Ale zapadła. I jedynie Theo wesoło gaworzył, wymachując
piąstkami. Wszyscy inny wsłuchiwali się w słowa mojego chłopaka.
„Narzeczonego” poprawiłam się, głaskając czule
pierścionek.
- Katie... – zaczął,
otwierając aksamitne pudełeczko. Moim oczom ukazał się przepiękny
pierścionek. Przez jakąś setną sekundy miałam ochotę uciec z
krzykiem, ale potem moje serce wzięło górę i po prostu patrzyłam
na niego z miłością, starając się zapamiętać każde jego
słowo. Mogłam być z siebie dumna. Potrafiłam powtórzyć wszystko
bez zająknięcia. - Skarbie... - rumieniec na jego policzkach i
fakt, że nawet uszy przybrały ciemniejszą barwę sprawił, że
wszystko było jeszcze bardziej idealne. - Miałem całą przemowę,
którą wkuwałem na pamięć od jakiegoś miesiąca, ale teraz za
Chiny nie mogę sobie nic przypomnieć, więc powiem po prostu to, co
czuję – uśmiechnął się nieśmiało. Tak, jak tylko on potrafi.
- Długo za tobą biegałem, szukając po całym Londynie. Chyba już
wtedy wiedziałem, że jesteś kimś wyjątkowym. Nie mogłem o tobie
zapomnieć. Towarzyszyłaś mi przez cały czas i właściwie nadal
tak jest. Nawet gdy jestem po drugiej stronie globu, zajmujesz każdą
mą myśl. I wszystko zawsze sprowadza się do tego, że tak bardzo
tęsknię, gdy nie ma cię obok – usłyszałam jak ktoś pociąga
nosem i sama również miałam ochotę rozpłakać się ze wzruszenia
i ogromu miłości. - Kocham cię. Uwielbiam w tobie wszystko. Nawet,
a może przede wszystkim to, czego ty w sobie nie lubisz –
uśmiechnął się. - Uwielbiam jak mrużysz oczy, gdy patrzysz na
mnie jak na wariata. I wtedy, gdy śmiejesz się tak, że aż boli
cię brzuch. Kocham cię również za to, że nigdy nie mam dość
rozmów z tobą. Choćby tych o głupotach. I nawet gdy jestem
padnięty, jesteś jedyną osobą, z którą chcę rozmawiać przed
zaśnięciem. Uwielbiam cię przytulać – uśmiechnęłam się, bo
i ja to uwielbiałam. - Ale pewnie nie wiesz, że to dlatego, iż
potem mogę czuć na sobie twój zapach i nawet gdy jestem sam, to
wciąż czuję cię obok. Boże... - nabrał nerwowo powietrza,
patrząc mi głęboko w oczy. - Jestem beznadziejny w takich
przemowach – uśmiechnął się. - Może powinienem po prostu
zapytać, czy za mnie wyjdziesz? To jak? Wyjdziesz za mnie?
„Czy ktokolwiek
potrafiłby powiedzieć coś innego niż tak?” pociągnęłam
nosem, nie zadając sobie nawet trudu starcia łez z policzków.
Czułam ciepły oddech we włosach i gorące ciało wtulone we mnie.
Silne ramię obejmowało mnie w pasie i po prostu inaczej nie mogłam
tego opisać, jak swojego małego, prywatnego nieba.
- Gdzie ty tam do nich
idziesz? - usłyszałam panią Horan. - Zostaw ich, niech śpią.
- Jestem głodny...
- Greg? - odezwał się
inny głos. - Macie łazienkę?
- Nie, sramy po kątach –
zaśmiałam się, słysząc słowa przyszłego szwagra.
- Greg!
- Dlaczego oni tak się
tam wydzierają? - usłyszałam zaspane mruczenie i poczułam gorące
usta, muskające mój kark. Moje serce momentalnie przyspieszyło
swój bieg. - Dzień dobry, przyszła pani Horan...
Londyn
- O. Mój. Boże – Katie
wpadła do kuchni, prawie wraz z drzwiami, przyłapując mnie na
buszowaniu wśród tych wszystkich smakowitości. Na szczęście była
czymś tak zaaferowana, że istniała duża szansa, że tym razem mi
się upiecze. - Nie zgadniesz, kto właśnie wszedł do restauracji –
chwyciła mnie za fraki i zaciągnęła do podłużnego okienka obok
drzwi, które było tak naprawdę zmyślnie zamontowanym weneckim
lustrem. - Patrz – wskazała stolik, przy którym miejsca właśnie
zajmowała para z czwórką dzieci. - Boże, co my teraz zrobimy?
- Nakarmimy ich –
powiedziałem, zastanawiając się kim są ci ludzie i dlaczego
wywołali taką panikę u mojej narzeczonej. - W końcu tym się tu
zajmujesz, skarbie.
- Czy ty wiesz kto to
jest? - spojrzała na mnie, cała zarumieniona z przejęcia. - To
Gordon Ramsay! TEN Gordon Ramsay, Niall.
- Jednak przyszedł? -
ucieszyłem się, jeszcze raz zerkając w stronę stolika. - Simon
obiecał, że przekaże mu zaproszenie.
- To twoja sprawka? - szok
na twarzy Katie byłby nawet i zabawny, gdyby nie była tak
przerażona. Ująłem jej dłonie w swoje i zmusiłem, by spojrzała
mi w oczy.
- Ej, ej, skarbie... To
gordon Ramsay. Ten sam, którego zawsze chciałaś spotkać, prawda?
- mówiłem spokojnie. - Przyszedł z rodziną i założę się, że
chcą po prostu miło spędzić popołudnie. Na pewno nie zacznie
ziać ogniem przy swoich dzieciach – powiedziałem, mając
nadzieję, że facet nie okaże się totalnym dupkiem. - Uspokój się
i po prostu spraw, że dostanie najlepszy posiłek swojego życia. Co
to dla ciebie?
- Nienawidzę cię –
westchnęła, wciąż zerkając w stronę wiadomego stoloka. - Jak
mogłeś mi wcześniej nie powiedzieć?
- Żebyś się
niepotrzebnie stresowała? - przez chwilę toczyliśmy cichą walkę
na spojrzenia.
- Masz rację –
przyznała po chwili, uśmiechając się delikatnie. - Dziękuję –
chyba jednak mi się upiekło, skoro wraz z podziękowaniami dostałem
buziaka. - A teraz wynocha z mojej kuchni, bo jak jeszcze raz
zobaczę, że podjadasz, to ogłoszę moratorium na seks.
- Już mnie nie ma –
wyszczerzyłem się w uśmiechu i szybko ewakuowałem. Nie żebym
myślał tylko o jednym, ale lepiej nie kusić losu. Odprowadzał
mnie śmiech pracowników kuchni, którzy razem z Katie tworzyli tu
całkiem zgrany zespół, któremu lepiej nie wchodzić w drogę.
Siedziałem w prywatnej
części restauracji, która dziś wyjątkowo była wystawiona na
widok wszystkich gości na sali. Przesuwana ściana okazała się
naprawdę świetnym rozwiązaniem. Raz po raz znajomi oraz zaproszeni
goście zaglądali do nas, by zamienić kilka słów i podzielić się
wrażeniami. Jeżeli wierzyć ich słowom, to odnieśliśmy
spektakularny sukces. A raczej Katie odniosła, bo w końcu
restauracja była jej ukochanym dzieckiem. Zaplanowanym i
dopieszczonym w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Dziś
byłem z niej tak dumny, że już chyba bardziej się nie dało.
- Gdy cię widzę,
Motylku, to wszystko mi rośnie – słowa Stylesa, jak zwykle
wywołały ogólną wesołość i kilka niewybrednych komentarzy.
- Zamiast tak słodzić,
to trzeba było córkę przebrać – Alex usiadła obok niego,
podając mu rozespaną Ellę. - Jak to jest, że zawsze, gdy trzeba
zmienić pieluchę, to nijak nie można cię znaleźć?
- Ma się te zdolności –
wyszczerzył się w uśmiechu, układając dziewczynkę w ramionach.
Nie trzeba było szklanej kuli, by wiedzieć, że mała za chwilę
będzie spać w najlepsze. To dziecko było niesamowite. Żaden hałas
nie był w stanie przeszkodzić mu w drzemce. „Geny zdecydowanie
po tatusiu.”
- Coś się tak zapatrzył,
Horan. Marzy ci się własny bobas? - Lou strzelił mnie w plecy,
wytrącając z zadumy. I przy okazji pozbawiając drinka, który
rozlał się pod stołem. - Może potrzebujesz instrukcji, jak
zmajstrować takie maleństwo. Myślę, że szanowny tatusiek chętnie
uzupełni ci braki w edukacji.
- Bardzo śmieszne. Nie, w
najbliższym czasie nie planuję powiększenia rodziny –
powiedziałem. - Jak na razie świetnie się czuję w roli wujka. I
to podwójnej – zerknąłem w stronę okien, gdzie na kanapie
Denise karmiła akurat małego Theo.
- No, nareszcie sobie o
nas przypomniałaś – Liam odezwał się, gdy tylko Katie pojawiła
się w drzwiach. - Już robiliśmy zakłady, kogo wysłać, by choć
na chwilę porwał cię z kuchni.
- Misja samobójcza? -
zaśmiała się Katie, przysiadając na chwilę na moim kolanie. Mimo
iż dziś był jej dzień, to jeszcze daleko jej było do
świętowania. Była zabiegana i sądząc po oczach, również
zmęczona, ale mimo to cała jej postać dosłownie promieniowała
szczęściem. - Naprawdę nie wiem, jakim cudem ściągnęliście tu
tych wszystkich ludzi – powiedziała. - Tyle znanych osób w jednym
miejscu widziałam chyba tylko na rozdaniu Oskarów.
- Ma się te zdolności –
Harry wyszczerzył się w uśmiechu. - I urok osobisty – dodał.
- A gdy to nie zadziałało,
to zawsze pozostają jeszcze groźby śmiertelne lub takie,
obiecujące wyjątkowo zmyślne tortury – Lou oczywiście musiał
coś wtrącić, bo inaczej przecież nie byłby sobą. - Kochana, oni
po prostu nie mieli wyjścia.
- A ja głupia myślałam,
że to moja skromna osoba i moje umiejętności kulinarne ich tu
ściągnęły – Katie podjęła grę, bijąc się w pierś. - I tak
oto rozwiały się moje złudzenia...
- Odnośnie tortur to nie
wiem – rozległ się męski głos za moimi plecami. - Ale co do
tych zdolności, to z czystym sumieniem mogę zaświadczyć o ich
istnieniu...
- O, kurka – Katie
zerwała się moich kolan, by stanąć oko w oko z Tomem i jego
uroczą żoną. - Wy tutaj? Jak? O, matko... Uwielbiam twoje książki.
I waszą muzykę. I... mam milion zdjęć w komórce. Nie mogę się
doczekać... - śmiech państwa Fletcher uzmysłowił jej, że trochę
się zapowietrzyłam. Zaczerwieniła się po koniuszki uszu. -
Przepraszam. Gadam jak nakręcona. Dziękuję za przyjście. Cieszę
się, że wam smakowało.
- To my dziękujemy za
zaproszenie. Cudownie spędziliśmy czas. Zdecydowanie będziemy tu
częstymi gośćmi – obiecała Gi, podając Katie złożoną w pół
karteczkę. - To nasz prywatny numer. Może zadzwonisz i umówimy
się, gdy nie będziesz tak zabiegana.
- Mogłabym – moja
dziewczyna była oszołomiona. Chyba właśnie spełniały się
kolejne marzenia. - Za godzinę to pewnie za wcześnie?
- Bez wątpienia
podbudowujesz moje ego, Katie – Tom wyszczerzył się w uśmiechu.
- Do zobaczenia. I mam nadzieję, że już niedługo. Zdecydowanie
muszę spróbować jeszcze kilku potraw z menu, a dziś już nie
byłem w stanie.
Gdy zniknęli w głównej
sali, Katie w końcu odwróciła się w naszą stronę. Cała jej
postać była jedną wielką mieszanką szczęścia i zażenowania.
Wyglądała uroczo. I seksownie.
- Zrobiłam z siebie
kretynkę – jęknęła opadając na wolne krzesło i waląc głową
w stół. - Zastrzelcie mnie...
Nasze nabijanie się z
niej, a jej użalanie się nad sobą, przerwało zamieszanie po
drugiej stronie stołu. Przerażony Zayn, pochylał się właśnie
nad Perrie, która omdlała, osunęła się z krzesła.
- Niech ktoś wezwie
karetkę! – zawołał, ostrożnie układając nieprzytomną
dziewczynę na podłodze.
Mullingar
- O mój Boże –
spojrzałem przerażony na przyjaciółkę, stojącą w drzwiach. -
Rozmyśliła się? Uciekła? W ogóle nie przyjechała? - wyrzuciłem
z siebie pierwsze trzy rzeczy, które przyszły mi do głowy i wcale
nie czułem się po tym lepiej.
- Co ty za bzdury
wygadujesz, Niall? - zaśmiał się Harry, odbierając od Katy swoją
córkę. Ella w zielonej sukience wyglądała jak prawdziwa
księżniczka. - Nie słyszałeś, co powiedziała? Przyniosła małą,
bo trochę im przeszkadza się wyszykować...
- Matko Boska, a co jeśli
powie „nie” - wiedziałem, że zaczynam panikować, ale
nic nie mogłem poradzić. Gdy tama puściła, mogłem tylko rzucić
się w wodę. - A jeśli...
- Louis!?! - usłyszałem
pisk Katy w tym samym momencie, w którym poczułem pieczenie w
policzku. Przyłożyłem do niego dłoń, patrząc wstrząśnięty na
przyjaciela. Chyba właśnie znalazł idealny sposób, by mi
przywrócić zdolność racjonalnego myślenia. I najwyraźniej
bardzo spodobało się to Elli, bo śmiała się głośno, bijąc
brawo.
- Nie patrz się tak,
kochanie – Lou uśmiechnął się do swojej narzeczonej i głaszcząc
po plecach, odprowadził ją do drzwi. - Nic się nie martw.
Mężczyźni czasami dają sobie po mordzie, prawda panowie? Tak dla
oczyszczenia atmosfery – spojrzała na niego podejrzliwie. - A my
jesteśmy mężczyznami.
- W dodatku bardzo męskimi
– dodał Styles, kołysząc dziecko w ramionach.
- No właśnie – Louis
cmoknął ją w usta i zamknął za nią drzwi. - Widzieliście
gdzieś moją szczotkę do włosów?
- Lou – jęknął Harry.
- I właśnie pojechałeś swoją męskością...
- Dzięki – mruknąłem
zawstydzony, kolejny raz rozwalając fryzurę, którą Louise nie tak
dawno znów mi poprawiła. - Chyba powoli mi odbija – przyznałem.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ta cała pompa ślubna mnie
wykańcza.
- Trzeba było zrobić
tak, jak my z Alex – Styles poklepał mnie po plecach i podszedł z
córką do okna, by choć na chwilę czymś zająć to żywe srebro.
- Poprosić ją o rękę,
gdy jeszcze do końca nie doszła do siebie po porodzie i nie myślała
trzeźwo, a potem cichaczem chajtnąć się w urzędzie? - Louis
spojrzał na przyjaciela wilkiem. - Wciąż ci tego nie wybaczyłem,
gnoju. To, że Kate ma miękkie serce i nie potrafi gniewać się na
Alex, nie znaczy, że i ja taki jestem. Pozbawiłeś mnie
zabłyśnięcia w roli świadka, a tym samym przyjemności poznęcania
się nad wami przy toaście. Nigdy ci tego nie wybaczę, ty dupku.
- Zaraz ci po...
- Nie zaczynajcie od nowa
– Liam najwyraźniej uznał, że czas zainterweniować. - Po
pierwsze, Lou, ugryź się w język i nie przeklinaj przy dziecku –
Harry wyszczerzył się w uśmiechu. - A ty go nie prowokuj – Payne
był bezlitosny. - Wałkowaliście tę rozmowę milion razy. Akurat
dziś możecie ją sobie darować.
Pukanie do drzwi przerwało
tyradę Liama. Na widok przyjaciela, którego nikt się tu dzisiaj
nie spodziewał, wszyscy zaniemówiliśmy. No, z wyjątkiem Elli. Jej
się akurat włączyło mówienie.
- A byłem pewien, że
jesteś chory ze zdenerwowania – uśmiechnął się Malik, witając
z nami wszystkimi. - Chyba właśnie przegrałem kilka funtów.
- Co ty tu robisz? -
zapytałem, gdy już odzyskałem zdolność mówienia. - Perrie też
przyjechała?
- Nie, lekarz zabronił
jej podróżować – w oczach przyjaciela pojawił się smutek i
zmęczenie. - Ale bardzo chciała tu być.
- Dzięki, że jesteś –
przytuliłem go mocno. - Ale zrozumiałbym, gdybyś nie...
- Wiem – odwzajemnił
uścisk. - Naprawdę chciałem tu dzisiaj być. Pers została z
rodzicami, więc jest pod dobrą opieką. Przesyła pozdrowienia i
kazała przekazać, że czeka na szczegółową relację z imprezy.
- Da się zrobić –
uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że miałem przy sobie
przyjaciela. Z jednej strony doskonale rozumiałem to, że jego
dziewczyna bardzo go teraz potrzebowała, ale z drugiej, on był moją
rodziną i od początku naszej kariery ubezpieczał mi tyły. „Teraz
mogę się chajtać” wziąłem głęboki wdech. - To kiedy ten
ślub?
Londyn
Moje dodatkowe kilogramy
wyjątkowo dawały mi się dziś we znaki. Kręgosłup wołał o
zmiłowanie i coraz bardziej podobała mi się myśl przerwy,
spędzonej na wygodnej kanapie w moim gabinecie. „Jeszcze tylko
to skończę” obiecałam sobie, mieszając polewę do nowego
deseru, który miałam zamiar dziś przetestować.
- Auć – zassałam
głośno powietrze, gdy mój nienarodzony jeszcze syn postanowił
postrzelać gole. - Daj mamusi jeszcze chwilkę popracować,
kochanie...
- Mówimy do siebie? -
Wendy, moja prawa ręka, pojawiła się bezszelestnie za moimi
plecami, wywołując u mnie prawie zawał serca. - Sorry, nie
chciałam cię wystraszyć – uśmiechnęła się przepraszająco. -
Mam sprawę. Pan Carter zadzwonił osobiście i żąda rozmowy z
tobą. Dodam, że stało się to po tym jak spławiłam jego
asystentkę.
- A dlaczego ją
spławiłaś? - zapytałam, nie przerywając mieszania oraz głaskania
się po brzuchu. „Przydałoby się więcej rąk”
westchnęłam, cały czas czując nieprzyjemne łupanie w
kręgosłupie.
- Nie mamy ani jednego
wolnego stolika w interesującym ich terminie. Całe miasto jest tego
dnia pełne ludzi z powodu tej parady, a ostatnie rezerwacje
przyjmowaliśmy dwa miesiące temu. Nie wyczaruje im gwiazdki z
nieba. Już i tak dostawiliśmy kilka stolików. Nie ukrywam jednak,
że lista gości, którzy mieliby z nim przyjść jest imponująca.
Powiedziałam mu, że w związku z ciążą obecnie nie pracujesz,
ale na pewno do niego oddzwonisz.
- Muszę? - jęknęłam,
czując, że do tych wszystkich okropnych dolegliwości dojdzie zaraz
ból głowy. - Zadzwoń i powiedz, że źle się czuję, ale
oczywiście jestem bardzo szczęśliwa, że chcę zaprosić swoich
przyjaciół do mojej restauracji. Zaproponuj mu własny stolik w
części zarezerwowanej dla rodziny i najbliższych przyjaciół.
Dostawimy coś dla nich. Myślę, że moi bliscy zniosą w tym dniu
kilka sław obok siebie.
- Chcesz ich posadzić z
rodziną? - upewniła się Wendy.
- O ile będzie chciał –
powiedziałam, czując, że chyba osiągnęłam już maksimum moich
możliwości i czas iść się położyć. „Gotuj się szybciej”
ponaglałam w myślach sos, wiedząc, że to i tak na niewiele się
zda. - Niall grał z nim kilka razy w golfa, więc wiem, że się
znają. Może jakoś się zniosą... Jezu... - jęknęłam. -
Szalejesz mały – powiedziałam do brzucha. - Jeszcze się nie
urodziłeś, a już mnie wykańczasz.
- Może powinnaś
odpocząć. Nie wyglądasz za ciekawie – Wendy zmierzyła mnie
wzrokiem. „Super, teraz włączy jej się tryb matkowania.”
- Obiecałaś mężowi, że nie będziesz się przemęczać.
- I dokładnie to robię –
powiedziałam. - Nie przemęczam... - przerwałam, czując powódź
między nogami. Kałuża na podłodze mówiła sama za siebie.
- O, kurwa.
„Wyjęłaś mi to z
ust, kochana...”
- Co jest z tą gitarą? -
spojrzałem w kierunku dźwiękowca. - W ogóle jej nie słyszę...
- Daj mi chwilę –
powiedział, coś tam przekręcając na konsolecie przed sobą. -
Jake, sprawdź jeszcze raz kable.
Starałem się nie
denerwować, ale ewidentnie coś wisiało w powietrzu. A ta próba
była chyba najgorszą jaką mieliśmy do tej pory. Nic się nie
udawało. Paul wyglądał jakby miał wybuchnąć w najmniej
spodziewanym momencie. Ostatnie czego chciałem, to znaleźć się w
polu jego rażenia.
- Tata! - Ella
wykorzystała chwilę ciszy. Uśmiechnąłem się, patrząc, jak
ciągnie Lux w kierunku sceny. Ta mała była nieustraszona. Nie
przerażał jej milion obcych osób dookoła, ani tym bardziej ogrom
tego miejsca. Miała w sobie więcej energii niż było potrzebne do
oświetlenia O2 Areny i ktokolwiek akurat ją pilnował, musiał mieć
oczy dookoła głowy, bo ta żywiołowa trzylatka była jak Houdini,
o ile nie lepsza. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy ulepszy swoje
metody znikania. Jeden z ochroniarzy podsadził dziewczynki na scenę
i po chwili jedna siedziała na ramionach ojca, tarmosząc go za
włosy, a druga próbowała namówić Liama, by służył jej jako
baran. Oparłem się o jeden ze wzmacniaczy, co chwilę trącając
struny i czekając, aż w końcu usłyszę efekt pracy dźwiękowców.
Zayn pojawił się obok mnie i bawiąc mikrofonem, obserwował
wygłupy przyjaciół. Znów wyglądał jakby nie przespał tej nocy
ani godziny.
- Jak Perrie się trzyma?
- zapytałem, zdając sobie nagle sprawę, że jest to ostatnio
najczęściej zadawane pytanie.
- Nie jest gorzej –
powiedział, wzdychając. „Ale lepiej też nie...” dodałem
w myślach. - Martwi się bzdurami... - wzruszył ramionami,
wyciągając papierosy z kieszeni. Po chwili przypomniał sobie
jednak o zakazie palenia i schował je z powrotem. - Pokazywała mi
wczoraj zdjęcie, które dodałeś na instagrama –
uśmiechnąłem się, wspominając to, jak musiałem podejść Katie,
by w końcu zgodziła się zaprezentować swój ogromny brzuch całemu
światu. - Stary...
- Wiem – wyszczerzyłem
się, pęczniejąc z dumy. - Jest duży.
- Raczej przeogromny – w
końcu na twarzy przyjaciela dojrzałem jakiś zalążek uśmiechu. -
Wygląda jakby tam miała pół drużyny piłkarskiej.
- Cudownie, prawda? -
powiedziałem, promieniejąc szczęściem. - Wygląda bosko.
Normalnie chciałoby się... - dźwięk telefonu przerwał mi w pół
zdania. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu menadżera, bojąc
się, że zaraz dostanę opiernicz za nie wyłączony dźwięk w
komórce. Ale chwilowo sprzyjało mi szczęście. Uśmiechnąłem
się, widząc na wyświetlaczu zdjęcie Katie. - O wilku mowa –
powiedziałem i odebrałem pospiesznie, mając nadzieję, że Paul
mnie nie namierzy. Krzyki po drugiej stronie sprawiły, że zamarłem
z przerażenia. Z ledwością udało mi się zrozumieć, co żona
próbuje mi przekazać. - J-Już czas? - wykrztusiłem, zwracając na
siebie uwagę Zayna, a pewnie i wszystkich pozostałych. Przyjaciel
podszedł bliżej, patrząc na mnie uważnie i pewnie zastanawiał
się, czy da radę mnie złapać, gdybym przypadkiem zemdlał. Prawdę
mówiąc i mi to przeszło przez głowę. „Weź się w garść,
Horan” nakazałem sobie. - Dobra. Zadz... - głęboki wdech. -
Zadzwoń do lekarza, ok? Wszystko będzie dobrze. Jak często... O
Jezu, Jezu... Już jadę. Nie ruszaj się. Nic nie rób. Spokojnie.
Pozwól Wendy i Justine wszystkim się zająć. Zaraz będę przy
tobie... - gdy w słuchawce nastała cisza, nawet nie zauważyłem,
kiedy wysunęła mi się z rąk. Zamarłem próbując zmusić się do
ruchu. Po protu nie mogłem. - Katie... Moja żona...
- Wiemy, kim jest Katie.
Znamy ją już od jakiegoś czasu – zaśmiał się Louis. -
Jakkolwiek to zabrzmi, wyglądasz uroczo z tym przerażeniem
wymalowanym na twarzy.
Poczułem dłonie Zayna na
ramionach. Przyjaciel potrząsnął mną delikatnie, starając się
wybić mnie z tego dziwnego transu w jaki wpadłem.
- Jedź. Tylko ostrożnie.
A najlepiej niech Bas cię zawiezie – powiedział, prowadząc mnie
w stronę wyjścia i machając na ochroniarza. - Poród trochę trwa.
Zaczekają na ciebie...
- Będziemy mieć dziecko
– wykrztusiłem w końcu, czując, że podoba mi się to uczucie. -
Katie i ja...
- Zostaniecie rodzicami -
powiedział Liam. - A teraz się pospiesz, jeśli chcesz zdążyć.
- Już widzę, jak jutro
wszyscy będą plotkować o tym, jak to Horan wybiegł z próby –
usłyszałem jeszcze słowa Harry'ego nim skręciłem w kierunku
schodów. - Paul! Nie zgadniesz!
Koncert trwał w
najlepsze, a mój poziom szczęścia tylko wzrastał. Mógłby nim
teraz obdzielić pół Londynu, gdybym chciał się z nim rozstać,
ale było mi tak dobrze, że po prostu dalej cieszyłem się tym
cudownym dniem. Gdyby się dało, to pewnie latałbym nad sceną, a z
palców sypałyby mi się iskry.
Nagle znalazłem się w
niedźwiedzim uścisku Liama. Nie wiedziałem, co się dzieje i to
był najlepszy znak, że znów odleciałem myślami. Dzisiaj mi się
to kilka razy zdarzyło.
- Może chciałbyś coś
ogłosić, stary? - Payne powiedział do mikrofonu. Musiał chyba
wyczytać z mojej twarzy, że znajdowałem się poza ciałem, bo
postanowił sam obwieścić dobrą nowinę. - Niall właśnie został
tatą! - w hali zabrzmiał jego krzyk, a po chwili dołączyły
ogłuszające piski fanów. Efekt był porażający. Gdy tłum zaczął
skandować gratulacje, poczułem, że zaraz poleją się łzy. Stałem
tam, otoczony przyjaciółmi i patrząc na rozradowany tłum,
szczerzyłem się jak głupi. Przez moment czułem się jak pan
świata. „Zostałem ojcem” kolejny raz powtórzyłem to w
myślach. „I jest to kurewsko dobre uczucie.”
Londyn
Siedziałam na kanapie
gapiąc się bezmyślnie w wyłączony telewizor i objadając się
lodami. „Kto by pomyślał, że wielki brzuch tak dobrze się
sprawdza w roli stolika?” Byłam padnięta. Nogi spuchły mi
jak balony, a kręgosłup łupał niemiłosiernie. Z kpiącym
prychnięciem wspominałam słowa mamy, że kolejna ciąża, to już
będzie pestka.
- Tak mnie kłamać w żywe
oczy... - mruknęłam, masując brzuch w miejscu, gdzie przed chwilą,
moje maleństwo zaserwowało mi kuksańca. Od środka musiałam
wyglądać jak jeden wielki siniak. Jedyne nadzieje pokładałam w
tym, że po porodzie córka okaże się równie spokojna co jej
starszy brat. Jeżeli to jak mi Bobby dał w kość podczas ciąży
było wyznacznikiem tego, jaki grzeczny jest teraz, to ona powinna
być istnym aniołkiem.
Usłyszałam śmiech
chłopaków jeszcze nim otworzyli drzwi i wpadli do środka.
Przynieśli z sobą tę energię, której nie miałam za grosz i
wyjątkowo mi się to nie podobało.
- Cześć, Katie –
Willie opadł z jękiem na kanapę i od razu próbował się dobrać
do moich lodów. „Nic z tego, kolego.” - No nie bądź
taka...
- To moje – próbowałam
odsunąć miseczkę poza jego zasięg. - Przynieś sobie z kuchni
własne.
- Nie wiesz stary, że nie
zabiera się jedzenia ciężarnej kobiecie – Niall pochylił się
nade mną, cmokając głośno w usta, a następnie powtarzając
pocałunek na moim brzuchu. - Jak się dziś czują moje ukochane
dziewczyny?
- Grubo – jęknęłam,
próbując poprawić bluzkę, którą on tak nagminnie podciągał do
góry. - Przestań...
- Bobby śpi? - zapytał,
siadając obok mnie. „No kolejny, który próbuje ukraść moje
lody!” - Wymiana? - powiedział, machając mi przed nosem jakąś
książką. - Katy powiedziała, że to egzemplarz specjalnie dla
ciebie.
- Jej nowa książka? -
prawie się zakrztusiłam deserem, próbując mówić i przełykać
jednocześnie. - Przecież premiera ma być dopiero za kilka
tygodni... - wyrwałam mu książkę, wpychając w dłonie zapomnianą
miseczkę z lodami. Grzbiet zdobiły delikatnie tłoczone złote
lilie. Wszystko prezentowało się wyjątkowo delikatnie. Wiedziałam,
że pokocham tę książkę. Zresztą tak samo jak poprzednią, która
zajmowała honorowe miejsce w mojej biblioteczce. „Teraz będzie
się musiała podzielić.”
- Już widzę, że
kombinuje, gdzie by się tu zaszyć i poczytać w spokoju – Willie
znów opadł z jękiem na kanapę, z dumnym uśmiechem prezentując
olbrzymi kopiec lodów z chyba każdym rodzajem posypki i polewy jaki
znalazł. Rozmarzył się po pierwszej łyżce. - Mniam... Niebo w
gębie. Czasami myślę, że powinienem z wami zamieszkać...
- A co by to zmieniło? -
parsknął Niall, kończąc moją porcję.
- A co u Kate? -
zapytałam, głaszcząc otrzymany prezent. Czułam, że moje hormony
szaleją, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że chciało mi się wyć,
bo dostałam książkę. - Powiedzcie, że też leży i się obija,
bo nie ma siły się ruszyć. Może wtedy poczuję się trochę
lepiej...
- No... - zaczął Niall
niepewnie i już wiedziałam, że marne moje nadzieje. „Nie ma
sprawiedliwości na tym świecie...” westchnęłam. - Gdy
wychodziliśmy, to akurat zabierała się za pieczenie drugiego
ciasta. Obiecała Alex dwa lub trzy, bo będą z Harrym mieli gości.
- Kate piecze ciasto? -
wolałam się upewnić, więc powtórzyłam jego słowa. Nie pamiętam
już kiedy dałam radę wystać tyle w kuchni, by przyszykować coś
bardziej skomplikowanego.
- No – Niall sięgnął
po pilota i włączył telewizor. - Wcześniej trochę bawiliśmy się
z Ellą, ale w końcu padła i zasnęła – opowiadał. - Ku
ogromnej radości Alex. Boże, te dziecko jest jak torpeda –
uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie ramieniem i przyciągając
do siebie. I to wszystko nie odrywając oczu od telewizora. - Nie
wiem ile kilometrów zrobiłem, biegając za nią, ale nóg nie
czułem.
- Nieźle wygląda –
wtrącił Willie.
- Kto? Ella? - spytałam.
- Mała też –
uśmiechnął się. - Daje popalić. Ale chodziło mi o Katy. W życiu
bym nie pomyślał, że jest w ciąży z bliźniakami. No i tym
bardziej, że jesteście prawie w tym samym miesiącu...
- Jestem od niej większa?
- zapytałam, ściskając Nialla za dłoń, którą gładził mój
brzuch. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się
widziałyśmy.
- Co?
- Czy jestem większa od
Kate? - powtórzyłem pytanie. Zerknęłam na telewizor. Mecz. I
wszystko jasne.
- O wiele – powiedział
tak to intonując, jakby porównywał wieloryba do szprotki.
Spojrzałam na Willa, ale on już też wpatrywał się w ekran.
Zrobiło mi się przykro i czułam, że jestem okropna. Przepełniała
mnie zazdrość. A może niepewność. O przyjaciółkę w ciąży.
Przecież powinnam się cieszyć, że nie cierpi tak jak ja. „Boże,
jestem okropna...” poczułam łzy zbierające się pod
powiekami.
- Jestem gruba –
westchnęłam, co najmniej jakbym obwieszczała koniec świata.
- No trochę –
usłyszałam słowa, które już zupełnie odkręciły kran z łzami.
I mimo iż gdzieś tam głęboko na dnie umysłu kołatała mi myśl,
że Niall jest bardziej skupiony na meczu, niż na rozmowie ze mną,
to jego odpowiedź zadziałała na moje rozszalałe hormony jak
czerwona płachta na byka. Odepchnęłam dłoń, którą mnie
głaskał. Zerwałam się z kanapy. O ile tak można nazwać moje
pozbawione gracji ruchy. Wyrwałam mu pilota i stając przed nim,
wyłączyłam telewizor. Starałam się nie myśleć o tym, że moje
gabaryty pewnie przesłoniły mu całe pole widzenia i wcale nie
musiałam tego robić. - Ej!
- Uważasz, że jestem
gruba! - krzyknęłam na niego, rzucając w niego pilotem. -
Nienawidzę cię! I zapomnij o tym, że będziesz spał w moim łóżku!
Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie na kanapie... - moja złość
musiała wyglądać komicznie. Zwłaszcza w połączeniu z jakże
eleganckim pociąganiem nosem.
- Co? Ale... Co? - Niall
wpatrywał się we mnie jakby widział mnie pierwszy raz na oczy. W
końcu stanął przede mną i uśmiechał się szeroko. - Wiesz, że
mamy więcej niż jedna sypialnię?
Co tam odkręcony kurek.
Właśnie poszła cała cholerna tama.
- Ja nie chcę żebyś
spał w innym łóżkuuu... – marudziłam, zalewając się łzami.
Aż dziw, że coś z tego zrozumiał. - Masz spać na kanapie. Za
karę...
- Dobrze. Dobrze, skarbie
– Niall przyciągnął mnie do siebie, mimo iż starałam się
opierać i go odepchnąć. Jak zwykle dopiął swego i po chwili
chlipałam w jego koszulę. - Będę spał nawet na podłodze, jeśli
sobie tego życzysz. Tylko już nie płacz – uspokajał mnie niczym
małe rozhisteryzowane dziecko. I chyba tak się czułam, zawstydzona
po tym pokazie, jaki zaserwowałam. Jego dłonie gładziły mnie po
plecach sprawiając, że łzy powoli schły, za to w moim ciele
wzniecał się ogień. „Pieprzone hormony” jęknęłam,
czując jak ogarnia mnie podniecenie. - Kocham cię, Katie. Dla mnie
jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.
- Ja też cię kocham –
powiedziałam, unosząc na niego wzrok. To jak przymrużył oczy i to
jak nagle pociemniały, zdradziło mi, iż doskonale odczytał, na co
w tym momencie miałam ochotę. Po chwili miażdżył moje usta
swoimi. - Chodź... do... syp... - wykrztusiłam między pocałunkami,
ciągnąc go do sypialni, po drodze rozprawiając się z guzikami
jego koszuli, które jutro pewnie będę przyszywać. - Chcę...
Muszę...
- Mną się w ogóle nie
przejmujcie – usłyszałam jak przez mgłę słowa Willa. - Zajrzę
do Bobby'ego,
A potem już tylko
trzaśnięcie drzwiami. Tym razem nie mogłam narzekać na szalejące
hormony. Czasami się przydawały.
Londyn
- To żadna sztuka zająć
się czwórką małych dzieci – przedrzeźniał mnie Liam, cytując
moje wcześniejsze słowa. Od rozstania z Danielle zdecydowanie zbyt
często miał wisielczy humor. - Damy sobie radę... - ciągnął,
patrząc na mnie wilkiem. - Następnym razem jak wpadniesz na równie
genialny pomysł Niall, trzepnę cię w ten twój pusty łeb.
- Może po prostu do nich
zadzwonimy? - zaproponował cicho Zayn, przewracając kartki
kolorowej książeczki, którą oglądał razem z Alice. Na tę
dwójkę wszyscy patrzyliśmy z zazdrością. Cudem było, że jego
słowa w ogóle przebiły się przez płacz mojej córki. Dziewięć
miesięcy, a płuca jak dzwon. W sumie mogłem być dumny.
- Pomijając fakt, że
przerwiesz im babski dzień w spa, na który sami ich namawialiśmy –
zaczął Lou, próbując wyciągnąć Setha spod szafy, pod którą
mały się wsunął. - To dasz im w ręce broń przeciwko nam
wszystkim. Damy sobie radę – stęknął, wciskając się pod mebel
za synem. - Ledwo raczkujesz. Jakim cudem wlazłeś tak głęboko?
Nie jedz tego! O, Boże... - jego jęki dochodziły spod szafy. - Jak
się rozchorujesz, to twoja mama mnie zabije.
- Już mi głowa pęka od
tych... Bobby, nie! - Liam skoczył na równe nogi i w ostatniej
chwili powstrzymał mojego syna przed wejściem do kominka. „Na
szczęście nie płonął w nim ogień.” - Może ma mokrą
pieluchę? - spojrzał na mnie, próbując jednocześnie
zainteresować Bobby'ego jedną z nowych zabawek, które kupiliśmy.
- Czy te pampersy z
założenia nie powinny być suche? - Lou oparł się o szafę
trzymając w ramionach dumnego Setha, który wyglądał jakby już
poszukiwał kolejnego miejsca, gdzie mógłby się wcisnąć. - No
wiesz, jak w tej reklamie? Leją tą niebieską wodę i leją, a
chusteczka cały czas jest sucha.
- Może to działa tylko
wtedy, gdy dzieciak leje na niebiesko – mruknął Liam i pognał do
kuchni, pewnie powstrzymać mojego syna przed wejściem do
piekarnika. Albo przed wywaleniem zawartości szafek na podłogę.
Sam już nie wiem, który to by było raz.
- Zmieniłem pieluchę
przed chwilą – powiedziałem, kołysząc Laylę w ramionach i bez
przerwy przemierzając z nią kolejne kilometry. A ona wciąż
płakała i płakała. Cały czas. Powoli zaczynałem panikować. -
Ma sucho. Nie jest głodna. Nie chce leżeć w łóżeczku, ani się
bawić. Nic nie chce...
- Zadzwońmy do kogoś –
Zayn upierał się przy swoim. - Wszyscy już próbowaliśmy ją
uspokoić. Nic nie działa. Pochoruje się od tego płaczu...
- Przynajmniej się nie
zapowietrza – dodał Louis tonem znawcy, rozglądając się z
paniką za swoim synem, który znów mu gdzieś zniknął.
Przysięgam, ten dzieciak porusza się jak ninja. - Wtedy musiałbyś
jej dmuchać w...
- Zaraz ciebie dmuchnę –
warknąłem. - Wymyślcie coś, co w końcu zadziała...
- Alice prawie nigdy nie
płacze, a na Setha zawsze działa chodzenie i noszenie na rękach –
Lou wzruszył ramionami, patrząc na mnie przepraszająco. - Może
jest jej za gorąco?
- Myślisz? - uchwyciłem
się kolejnego pomysłu. - Jak mam to stwierdzić, skoro ona jest
cała czerwona od płaczu? - jęknąłem. Nim moi beznadziejni
przyjaciele sypnęli pomysłami, drzwi do domu otworzyły się
gwałtownie i stanęła w nich roześmiana od ucha do ucha i wymazana
na buzi czekoladą Ella. Ze swojego miejsca widziałem, jak Harry
wciąż jeszcze pokonuje ostatnie stopnie.
- Cześć księżniczko –
przywitał ją Louis i to w jego stronę rzuciła się dziewczynka. -
Jak było u babci? - Na jej widok Seth zaczął gaworzyć wesoło, a
i Alice nagle przypomniała o sobie i odepchnęła rękę Zayna
trzymającą książeczkę.
- Horan, dlaczego ty się
tak znęcasz nad swoją córką? - Styles rzucił płaszcz na kanapę
i stanął przede mną, wyciągając ręce w stronę Layli. - Chodź
do wujka, kochanie – zagruchał, a ona od razu wyciągnęła się w
jego stronę. - Co ten niedobry ojciec z tobą wyprawia? Ciii... -
patrzyłem jak moje zdradzieckie dziecko opiera głowę na jego
ramieniu. Powoli płacz przeszedł w ciche kwilenie, by po chwili
zamienić się w posapywanie, czy też pociąganie nosem.
- Boże, nareszcie –
westchnął Liam, uradowany ciszą, która zapadła pewnie w takim
samym stopniu jak tym, że Ella zajęła swoją osobą pozostałe
dzieci, które chwilowo zaprzestały ucieczek.
- Znalazł się zaklinacz
dzieci – mruknąłem pod nosem.
- Co poradzisz? Ma się to
podejście do kobiet – Styles wyszczerzył zęby w uśmiechu.
„Idiota.” Ale trzeba mu przyznać, że pojawił się w
najlepszym momencie. Jeszcze trochę i płakałbym razem z Laylą.
Londyn
Kierowałam się
wskazówkami Paula i próbowałam znaleźć drzwi, prowadzące do
naszej loży. „Od dobrych trzydziestu minut” westchnęłam
sfrustrowana, psiocząc na mój zmysł orientacji w terenie. To miał
być miły, spokojny dzień wśród przyjaciół i rodziny.
- Zachciało mi się
szwendania, to teraz mam za swoje – mruczałam pod nosem,
otwierając kolejne drzwi, które niestety prowadziły do jakiegoś
składziku. - Znajdą mnie tu za sto lat i umieszczą w muzeum
dziwów. Cholerny pęcherz... - utyskiwałam na powód mojej
wcześniejszej decyzji. - A mogłam się teraz zajadać lodami... -
otworzyłam kolejne niczym nie wyróżniające się drzwi i prawie
zawyłam ze szczęścia na widok Alex. - Dzięki Bogu – opadłam na
fotel obok niej. - I nawet nie jestem ostatnia – odetchnęłam z
ulgą.
- Problemy ze
zlokalizowaniem toalety? - uśmiechnęła się, poprawiając sobie na
rękach śpiącą Alice.
- Raczej z drogą powrotną
– powiedziałam. - To miejsce to istny labirynt. I w dodatku nie ma
tu zasięgu – jak już marudzić, to na całego.
Postanowiłam poprawić
sobie humor kilkoma smakołykami z bufetu.
- Mamuś! - Ella wpadła
do środka, ciągnąc za rękę Lux. Nad głowami obu unosiło się
morze kolorowych baloników. „Czyżby obrabowały jakiegoś
klauna?” Dziewczynka, widząc że Alex trzyma w ramionach
śpiącą kuzynkę, ściszyła głos. - Patrz, co dostałyśmy od
takiego pana – wyszeptała, spoglądając z radością na swoją
zdobycz. Posłałam rozbawione spojrzenie Kate, która najwyraźniej
jakoś musiała „przekonać” tego darczyńcę. Pewnie
„kilkoma” funtami.
- Śliczne – jak
przystało na kochającą mamusię, Alex musiała się pozachwycać.
- To od tego pana ciocia ma te piękne kwiaty? - dodała, widząc
ogromny bukiet róż w ramionach przyjaciółki.
- Nie, to od Louisa –
wyjaśniła Lux, wpatrując się w Alice z nadzieją, że znów
będzie mogła ją potrzymać.
- Co to za okazja? -
zapytałam, sadowiąc się na kanapie, skoro mój fotel już był
zajęty. - Czyżbym zapomniała o jakiejś uroczystości?
- Tak bez okazji – Kate
uśmiechnęła się uroczo, tak jak to tylko ona potrafiła i ułożyła
kwiaty na jednym z krzeseł pod ścianą.
- Nieprawda! - Ella
uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Wujek powiedział, że to
dlatego, bo jest środa. Dlaczego środa jest taka wyjątkowa? -
skierowała pytanie do mamy.
- Trzeba by zapytać
wujka, skarbie – Alex uwolniła nadgarstek córki od czerwonej
tasiemki i przywiązała balony do oparcia kanapy. - Czasami
jesteście obrzydliwi z tą waszą miłością – rzuciła
żartobliwie w kierunku przyjaciółki.
- Mam uwierzyć, że Harry
nigdy nie podarował ci kwiatów bez okazji? - zapytała Kate,
nakładając dziewczynkom coś do jedzenia. „O wilku mowa”
pomyślałam, słysząc gdzieś za drzwiami śmiech Stylesa.
- Jedyne co on mi ostatnio
podarował bez okazji, to były majtki z cukierków. - „Wow...
Ci to się bawią...” - A potem sam je zjadł – Kate oblała
się rumieńcem, ale Alex szybko rozwiała nasze zboczone myśli. -
Oglądając film.
- Mamusiu... - Ella
wyglądała jak kruczoczarny aniołek, gdy tak wpatrywała się w
matkę z błagalną miną. - Ja też chcę majtki z cukierków.
Proszę...
Wymieniłyśmy z
dziewczynami zakłopotane spojrzenia.
- Musisz iść do taty –
powiedziała Alex, akurat w momencie, gdy trzej panowie weszli do
środka. - Mama nie wie skąd takie rzeczy się bierze.
- Tatusiu! - Ella rzuciła
się w stronę ojca, który już wyciągał po nią ręce, nie
przeczuwając jeszcze, co go czeka.
- Jesteś okropna –
zaśmiałam się pod nosem, ciekawa jak dalej potoczy się sprawa
cukierkowej bielizny. Mój przebiegły plan podsłuchiwania, wyleciał
mi z głowy na widok Nialla wpadającego do środka z płaczącą
Laylą w ramionach. Wzięłam od niego dziecko zastanawiając się,
skąd ta panika w jego oczach i te nerwowe rozglądanie się dookoła.
Na szczęście mała od razu przestała płakać.
- Katie, kochanie... -
zaczął. „To nie mogło zwiastować nic dobrego.” - Nie
złość się...
Czekałam na ciąg dalszy,
tak jak wszyscy dookoła, których również zainteresowało jego
dziwne zachowanie.
- Wykrztuś to wreszcie –
powiedziałam, gdy już nie mogłam znieść przeciągającej się
ciszy.
- T-Tylko na chwilę się
odwróciłem... - usłyszałam jak kilka osób wciąga gwałtownie
powietrze. Serce mocniej zadudniło mi w piersi, gdy zrozumiałam, co
on próbuje powiedzieć. Panika wymalowana na jego twarzy zapewniła
mnie, że to nie żaden żart. - Na sekundę...
- Zgubiłeś Bobby'ego! -
krzyknęłam, strasząc Laylę i Alice. Niall skrzywił się słysząc
moje oskarżenia.
- Nie zgubiłem go –
powiedział. - Po prostu... nie... wiem... gdzie się aktualnie
znajduje – wydukał, nerwowo przeczesując palcami włosy.
- Rzeczywiście –
parsknęłam. - Ogromna różnica. Gdzie go...
- Tata! - nasze zgubione
dziecko wpadło rozpędzone do środka, zatrzymując się dopiero po
zderzeniu z nogami Nialla. Patrząc na buzię syna i stan jego
ciuchów można było domniemać, że stoczył niezłą batalie z
czekoladą. Ciężko było określić, kto wyszedł z niej zwycięsko.
- Nie zgubiliście kogoś?
- Louis pojawił się w drzwiach, odstawiając wiercącego się Setha
na podłogę. Ten również miał na sobie czekoladowy makijaż.
- Porwałeś mojego syna,
kretynie. Czy ty wiesz, co ja przezywałem? Myślałem, że go
zgubiłem – Niall szturchnął przyjaciela, ale widok ulgi na jego
twarzy i szeroki uśmiech zdradzały, że nie ma pretensji.
- I zgubiłeś. Wpadłem
na niego przy maszynie z batonikami, którą próbował zmusić do
współpracy kilkoma kopniakami – powiedział Lou, siadając obok
Kate. - Nigdzie więcej z nim nie idę – wskazał na Setha, który
właśnie wspinał się po nogach Zayna, by sięgnąć po niebieski
balonik. - Jestem padnięty – jęknął. - Spocony jak świnia od
biegania za nim, a potem za tą dwójką. Dopiero jak ich przekupiłem
czekoladą udało mi się ich tu zagonić.
- Biedny – Niall
przewrócił oczami, ale czując na sobie mój wzrok, szybko
ewakuował się z linii rażenia. Prosto w kierunku bufetu.
- Jestem ostatnia? -
Danielle wpadła do środka razem z tą swoją cudowną burzą loków.
Zerknęłam na Liama, który natychmiast wyprostował się na
krześle. To już ponad dwa lata, a jemu nadal nie przeszło. Widząc
jednak, że i ona zerka w jego stronę, gdy ten nie patrzył, nie
powiedziałabym że o nim zapomniała. - Przepraszam. Straszne korki.
- Ciocia! - Ella rzuciła
się Dani w ramiona. - A tata mi kupi cukierkowe majtki!
Najlepszą reakcję na te
słowa zaliczył mój mąż, który właśnie o mało nie zabił się
popijaną colą.
Londyn
Podziwiałam piękną
okolicę, upajając się niespotykanym wręcz spokojem. „Jakim
cudem to nadal był Londyn?” Uśmiechnęłam się do siebie. Ot
tak po prostu. Było mi dobrze. Pierwszy od dawna naprawdę wolny
dzień. I spędzałam go z rodziną.
Poczułam palce splatające
się z moimi.
- Ręce na kierownicę,
kolego – powiedziałam, odwracając się w stronę Nialla. -
Pamiętasz co było ostatnim razem?
- Oj tam – wyszczerzył
się w uśmiechu i nie musiałam widzieć jego oczu, skrytych za
ciemnymi okularami, by wiedzieć, że przewraca nimi na samo
wspomnienie. - Wciąż będę się upierał, że to twoja wina.
- Jasne – prychnęłam.
- Bądź mężczyzną i przyznaj się do błędu.
- Nigdy! - roześmiał się
głośno. - Nigdy nie miałem wypadku. Wszystkiemu winna twoja ręka.
Gdzie ją wpychałaś? - popatrzył na mnie nad okularami.
Zauważyłam, że zerka w lusterko. - Bobby, nie ruszaj siostry. Dasz
jej ciasteczko jak się obudzi.
- Zjem – spojrzałam do
tyłu, czując ogrom miłości. Jak zawsze, gdy patrzyłam na dzieci.
Layla zasnęła w foteliku jeszcze nim na dobre ruszyliśmy w drogę.
A Bobby w swoim, pochłaniał właśnie kolejną i już chyba
ostatnią paczkę ciastek. „Po kim on to ma?” uśmiechnęłam
się do niego, czując jednocześnie, że zbiera mi się na płacz.
„Cholerne hormony...” Wzięłam kilka głębszych
oddechów, próbując opanować zbliżające się łzy.
- Chyba nie będziesz mi
tu się mazać, co kochanie? - Niall znów wyciągnął dłoń w moją
stronę, tym razem jednak spoczęła na moim brzuchu. Pogładził go
pieszczotliwie. - Za chwilę będziemy na miejscu i wtedy możesz
uronić kilka łez, ale tylko jeżeli dom ci się spodoba.
- Twoja mama twierdzi, że
jest zachwycający – przypomniałam sobie słowa teściowej, która
z całej siły walczyła ze sobą, by mi za dużo nie zdradzić. - I
że to miejsce przypomina jej Irlandię.
- Nie tylko jej -
powiedział. - Tylko, że to nie jej ma się spodobać, a tobie. I
dzieciakom. Ale skoro jeszcze przez jakiś czas twój głos się
liczy podwójnie, a ja głosuję tak jak ty, więc sama rozumiesz.
Nie możesz przegrać.
Uśmiechnęłam się do
niego czule, podekscytowana tym, że być może zaraz ujrzę nasz
wymarzony dom. Ciężko będzie się rozstać z miejscem, które
pokochaliśmy i w którym wydarzyło się tyle dobrego, ale z dwójką
dzieci i z trzecim w drodze zdecydowanie potrzebowaliśmy kolejnej
sypialni. I kuchni, gdzie pomieścilibyśmy się wszyscy przy stole.
Samochód zwolnił, gdy
Niall skręcił w żwirowy podjazd. Jeszcze jeden zakręt i moim
oczom ukazał się zachwycający budynek w stylu wiktoriańskim.
- Piękny –
powiedziałam, oczami wyobraźni już widząc dzieci bawiące się na
ganku i nas, przyglądających się im, siedzącym na huśtawce i
popijającym herbatę. - Jesteśmy za wcześnie? Jeszcze nie ma Eve –
rozejrzałam się za samochodem agentki nieruchomości.
- Dziś rządzimy się
sami – zabrzęczał kluczami, parkując przed domem.
Wysiedliśmy z samochodu,
zgarniając po drodze dzieciaki. Wystarczyła minuta, by Bobby
pobiegł w sobie tylko znanym kierunku. A najlepsze było to, że nie
trzeba się było o to martwić, bo wszędzie dookoła zieleniła się
trawa, a zanim dobiegłby do ulicy, pewnie porządnie by się
zmęczył. Choć jak tak czasami patrzyłam na syna nie mogłam się
nadziwić, że po tym całym jedzeniu, które w siebie wpycha, ma
jeszcze się się ruszać.
- Albo on się robi coraz
szybszy, albo ja się starzeje – jęknął Niall, wchodząc po
schodkach z roześmianym Bobbym przerzuconym przez ramie.
Otworzyliśmy dwuskrzydłowe drzwi i... „To musiała być miłość
od pierwszego wejrzenia” pomyślałam podziwiając grę światła
na pastelowych ścianach ogromnego salonu. - Pięć sypialni i tyle
samo łazienek oraz... - Niall pociągnął mnie w lewą stronę.
„Boże, jeżeli kuchnia ma wyspę pośrodku...” To całe
podekscytowanie musiało udzielić się dziecku, bo obwieściło to
serią porządnych kopnięć.
- Tak – wyszeptałam
wchodząc do jasnej, przestronnej kuchni, która wyglądała jak te z
filmów, gdzie cała rodzina wspólnie szykuje posiłek, by później
go zjeść przy stole stojącym pod oknem. - Jest cudowna...
- Wiedziałem, że ci się
spodoba – Niall uśmiechnął się zadowolony. - Popatrz tam –
podszedł do okna i wskazał coś w oddali. - Nasz własny staw... I
tyle miejsca, że można urządzić plac zabaw i nawet małe pole
golfowe.
Bobby, ledwo stopami
dotknął ziemi od razu poleciał do lodówki. Niestety musiał się
rozczarować widząc w niej jedynie światełko.
- Jestem głodny –
jęknął, zatrzaskując drzwiczki.
Nie wiem, jak to możliwe,
w końcu nie zobaczyłam jeszcze całego domu, ale już czułam się
tu jak u siebie. Może to prawda, że kuchnia jest sercem każdego
budynku? W tej byłam zakochana. Wielką i beznadziejną miłością.
Musiała być moja. Oczami wyobraźni już widziałam siebie,
krzątającą się wśród tych szafek, szykującą śniadanie
swojej, już nie tak małej, rodzinie. Spojrzałam na męża, który
klęczał właśnie przed synem, sznurując mu buta. Layla tuliła
się do jego boku, wciąż jeszcze do końca nie rozbudzona. Czując
na sobie mój wzrok, Niall uniósł głowę. Nie potrzebowaliśmy
żadnych słów. Nie potrzebowałam nawet dalszego zwiedzania.
Wiedziałam, że wybrał idealnie.
- Witaj w domu, kochanie.
Londyn
- Jest mi tak dobrze, że
to musi podchodzić pod jakiś paragraf – Alex, kolorowa jak
zawsze, siedziała na kocu, opierając się wygodnie o Harry'ego.
Twarz wystawiła do słońca, upajając się ciepłymi promieniami. -
To miejsce jest magiczne. Zaraz dosłownie zacznę mruczeć z
rozkoszy...
- A myślałem, że to
dzięki mnie, tak ci dobrze – Harry jak zawsze był w stu
procentach sobą i oczywiście każdy wyłapał podtekst w jego
słowach. Nie musieliśmy nawet patrzeć na jego minę.
- To też – przyznała.
- Ale również dzięki Elli. Moja najukochańsza na świecie
córeczka stwierdziła, że dość się nadźwigałam Jona przez
dziewięć miesięcy i dziś to ona się nim zajmuje. Tak mi
dobrze... – Wszyscy uśmiechnęli się do dziewczynki, która wraz
z narodzinami brata odnalazła w sobie swoją spokojniejszą stronę.
Jeszcze nie tak dawno nikt by nie pomyślał, że jest w stanie
usiedzieć pięć minut w jednym miejscu. A tu proszę. Już dobrą
godzinę spędziła w fotelu, trzymając śpiącego Jona w ramionach.
- Mieliście świetny
pomysł z tym piknikiem – Louis opadł na koc obok z głośnym
jękiem, posyłając nam pełne uznania spojrzenie. Niall wyszczerzył
się uradowany, bo to tak właściwie był jego pomysł. - To miejsce
jest stworzone do takich zabaw. Choć pilnowanie, by Seth nie utopił
się w stawie pochłonęło cała moją energię. Potrzebuję się
naładować - skradł całusa żonie.
- Przywiązałeś go do
drzewa, czy jak? - zapytałam. - Jakoś go nie widać.
- Biega gdzieś z
chłopakami – westchnął Lou, kładąc głowę na udach Kate i
patrząc jej głęboko w oczy. Tak, tutaj miłość wciąż płonęła
gorącym płomieniem. - Powiedziałem, że jeżeli przez pół
godziny nie wejdzie do wody i przyjdzie się zameldować suchusieńki,
to mu kupię rower.
- Ładnie tak przekupywać
dziecko? - zaśmiałam się, bo stosowaliśmy z Niallem podobne
metody. Zawłaszcza na Layli.
- Jestem tylko człowiekiem
i mam swoje limity, a ten dzieciak to jakiś cyborg – jęknął
Lou. - Ma tyle energii, ze mógłby zasilić całe miasto.
- I uważasz, że aż tak
mu zależy na tym rowerze? - Niall spojrzał powątpiewając.
- Mam nadzieję, bo już
go kupiliśmy. Ale w razie gdyby nie, to dałem Lux dwadzieścia
funtów, by go znokautowała zanim się utopi.
- Chyba musi mieć całkiem
niezły ten prawy sierpowy – Harry spojrzał znad okularów gdzieś
za moje plecy.
- Seth! - Kate, zerwała
się na nogi, na widok zakrwawionego dziecka, które biegło w naszą
stronę, uśmiechając się od ucha do ucha. I natychmiast zaczęła
szukać miejsca zranienia. - Co ci się stało? Gdzie cię boli?
- Spadł z drzewa –
wysapała Lux, która przybiegła chwilę po nim w towarzystwie
hałaśliwej gromadki dzieciaków, którą tu dziś zebraliśmy.
- Oni twierdzili, że
jestem za mały – powiedział z dumą chłopiec, uśmiechając się
od ucha do ucha.
- I oczywiście musiałeś
im udowodnić, że nie mają racji, tak? - westchnęła Kate,
sadzając dziecko na kocu. - Było to warte rozwalonego kolana?
- No – wszyscy
roześmiali się dookoła. - Będę miał bliznę?
- Możliwe...
- Super! Słyszałeś
tato? - Seth popatrzył na ojca, ale posłusznie wycierał
zakrwawione policzki, mokrą chusteczką, którą wcisnęła mu w
dłonie Kate. Na szczęście sam musiał się wysmarować po twarzy,
bo nie było na niej żadnego zranienia.
- Słyszałem, ale miałeś
przez pół godziny być grzeczny...
- No przecież nie wpadłem
do wody – wzruszył ramionami. - Patrz, Layla – wyciągnął w
stronę mojej córki zakrwawioną chusteczkę. Wyglądała jakby ten
widok zrobił na niej nie małe wrażenie. Znając ją pewnie
żałowała, że nie była tam z nim, a pewnie w ogóle sama
wdrapałby się na to drzewo, chcąc go prześcignąć. Zamiast tego
siedziała obok Liama naburmuszona, odbywając swoją karę i pewnie
obmyślając co zrobi, jak tylko będzie można jej wstać. - Wiesz
jak długo spadałem?
Dzień mijał nam na grach
i zabawach, no i na szczęście przede wszystkim na obowiązkowym
objadaniu się. Goście honorowi, czyli nasze dwutygodniowe
maleństwa, byli mało wymagający. Cyc i spać i tak w kółko. No,
z małą przerwą na czystą pieluchę od czasu do czasu.
Wylegiwaliśmy się w
chłopakami po niedawnym meczu siatkówki, popijając chłodne piwo.
Panie zniknęły w domu szykując kolejne porcje pyszności.
Pogłaskałem się po brzuchu zastanawiając się, ile jeszcze
zmieszczę. „Starość, nie radość...”
- Lou, wygląda na to, że
wszystko zostanie w rodzinie – zaśmiał się Harry, wskazując
głową w stronę ogródka warzywnego, który założyła Katie. To
jednak nie o rośliny mu chodziło. Bobby, trzymając Alice za
rączkę, coś tam jej pokazywał. Po chwili, gdy dziewczynka
wskazała na huśtawki, zaprowadził ją tam i ani na chwilę nie
puszczał jej dłoni.
- Wziął sobie do serca
opiekę nad nią – powiedziałem. - Moja krew...
- Mamy pierwszą parę –
zaśmiał się Liam. - Gdzie aparat? Pójdę zrobić im zdjęcie –
zerwał się i pobiegł w stronę placu zabaw.
- To go straciliśmy na
najbliższą godzinę – parsknął Zayn, zajmując miejsce Liama i
opierając się wygodnie o lodówkę turystyczną. - Chyba spodobała
mu się rola nadwornego fotografa.
- Ale serio Horan, jakie
twój syn ma intencje wobec mojej małej córeczki – Tommo próbował
wyglądać na groźnego. - Pamiętaj, że mam strzelbę po dziadku.
- Bez naboi – kaszel
Harry'ego brzmiał dziwnie wymownie.
- Nieważne – machnął
ręką Louis. - Groźnie wygląda, to wystarczy. Przywalić nią
zawsze można.
- Harry – przypomniałem
sobie o czymś, o co koniecznie musiałem zapytać. - Jak Jon ma w
końcu na drugie? Bo Lou chyba mnie wkręcał.
- Larry – odpowiedział
Styles i od razu zarobił w łeb od Alex, która niepostrzeżenie
podeszła chwilę temu. „Idealne wyczucie czasu, Horan”
przybiłem sobie piątkę. - No dobra, William. Ale nie powiem, że
nie kusiło mnie, gdy pielęgniarka o to pytała...
- Idiota - mruknęła
Alex, siadając przed nim i unosząc twarz do pocałunku.
- Piękne imię –
westchnął Louis, szczerząc się jak głupi. Tutaj nic się nie
zmieniło.
Londyn
- To był taktyczny
odwrót!
- Akurat! Spieprzałeś aż
się kurzyło – przewróciłam oczami, słysząc kolejne urocze
słówko podłapane przez Daniela. „Szkoła tatusia”
pomyślałam, schylając się po porzucone od ścianą rolki. Z
pokoju Layli dochodziły jakieś dzikie ryki, które ona szumnie
nazywała muzyką, katując nas nią na okrągło. Zamarłam w
drzwiach nie mogąc uwierzyć, że bez kary śmierci wiszącej nad
głową zastałam córkę na sprzątaniu pokoju.
- Ktoś umarł, mamy mieć
jakiś gości, o których nie wiem, a może jest jakieś święto? -
spojrzała na mnie z miną kogoś przyłapanego na gorącym uczynku.
- Już wiem! Coś ci zdechło i tego szukasz? - powiedziałam dumna
ze swojej pomysłowości.
- Bardzo śmieszne –
mruknęła pod nosem, opuszczając to, co trzymała w dłoniach.
Rozejrzałam się dookoła. „A kiedyś ten pokój był taki
ładny...” Pozostało mi tylko wzdychać. Nie mogłam uwierzyć,
że sama wymyśliłam zasadę nie wtrącania się do tego, jak kto ma
w swoim pokoju, o ile nie śmierdzi w nim trupem.
- Dlaczego tu zawsze musi
być taki bałagan? - podałam jej rolki, które cały czas trzymałam
w dłoniach.
- To ze względów
bezpieczeństwa – Layla zaświeciła aparatem na zębach,
uśmiechając się do mnie. - Gdyby ktoś się włamał i chciał
mnie porwać, potknąłby się o coś i umarł.
- Gdyby ktoś cię porwał
dziecko, po godzinie błagałby, żebyśmy wzięli cię z powrotem –
parsknęłam, wychodząc z pokoju. Mój zmysł smaku nie wytrzymywał
więcej niż kilku minut w tym chaosie. - Obiad za godzinę. I dziś
twoja kolej, by nakryć do stołu.
Siedzieliśmy z Liamem na
tarasie przyglądając się poczynaniom mojego najstarszego syna.
Sądząc po kwileniu zarzynanych kotów, dochodzącym z pietra, Layla
była u siebie w pokoju. Strzały w salonie najlepiej świadczyły o
tym, że konsola była okupowana przez pozostałych.
- Tylko spójrz, Liam –
wskazałem piwem w stronę Bobby'ego, który był w swoim żywiole,
szykując dla nas obiad godny niejednej restauracji. - Popatrz. Jest,
czy nie jest? Myślisz, że powinienem z nim porozmawiać?
- To, że lubi i potrafi
gotować jeszcze nie znaczy, że jest gejem, Niall.
- Chodzi w fartuszku!!! -
wysyczałem kolejny argument. - Widzisz te falbanki?
- To kup mu taki bardziej
męski – Willie tylko przewrócił oczyma, wtrącając się do
rozmowy. - Myślę, że przesadzasz.
- No nie wiem –
obserwowałem syna, który czuł się w kuchni jak ryba w wodzie.
„Tylko ten różowy fartuszek...”
- Za to ja wiem –
powiedział Liam. - On nie jest gejem. Koniec i kropka. A jeśli
jest, to był bardzo przekonujący, gdy przyłapałem go z Alice w
garderobie.
- Co? - spojrzałem na
przyjaciela. „Chyba w tym roku gwiazdka przyszła szybciej.”
- Z naszą Alice? Louisa?
- A znasz jakąś inną, z
którą twój pierworodny mógłby się obściskiwać po kątach? -
Liam spojrzał na mnie jak na kreatyna. Roześmiałem się głośno
patrząc na syna.
- W sumie nic dziwnego, że
lubi gotować – powiedziałem, sięgając po kolejne piwo. - W
końcu praktycznie urodził się w kuchni – od razu jakoś inaczej
spojrzałem na różowy fartuszek Katie, który miał na sobie.
„Bobby i Alice... Kto by pomyślał...” - O mój Boże!
Louis wie?
Londyn
Patrzyłem rozbawiony na
swojego osiemnastoletniego syna, który dziś był tak podenerwowany,
że pierwszy raz nie bił się o możliwość prowadzenia samochodu,
a potulnie usiadł na miejscu pasażera. „Koniec świata”
śmiałem się w duchu, choć poniekąd rozumiałem jego strach. W
końcu Louis był wręcz przesadnie opiekuńczy wobec swojej
księżniczki i nawet nie zdawał sobie sprawy, że okręciła go ona
sobie wokół małego palca. I tu widziałem szansę Bobby'ego.
„Jeżeli Alice chcę z nim pójść na ten bal, to już tak
jakby na nim byli.”
Gdy dojechaliśmy, Bobby
wyglądał jakby szukał najkrótszej drogi ucieczki.
- Odwiedzałeś ich milion
razy – powiedziałem, próbując go uspokoić. - Przecież nie
prosisz ją o rękę, a jedynie zapraszasz na bal bożonarodzeniowy.
Czego tak się boisz?
- Może i często tu
bywałem, ale wtedy jeszcze wujek nie chciał mnie zabić – mruknął
pod nosem, zbierając się w sobie i wysiadając z samochodu.
Spojrzał na mnie ponad dachem wozu. - Ale ta strzelba na serio jest
nienabita?
Roześmiałem się głośno,
kręcąc głową i kierując się do drzwi. Zapukałem, wpuszczając
się do środka. Od razu otoczyły mnie dźwięki tego domu. Tu
zawsze grała muzyka i śmiały się dzieci.
- To nie moja kolej, by
zmywać! Tato – krzyknął Ryan. - Powiedz mu coś!
- Seth. Mówię ci coś...
- Dobra. Pozmywam –
spojrzałem na syna, który wyglądał jakby miał zemdleć. Jeżeli
głos Louisa ma na niego taki wpływ, to mi dzieciak na zawał
zejdzie, gdy staną ze sobą twarzą w twarz.
- Możesz posprzątać w
całej kuchni – uśmiechnąłem się, słysząc „propozycje”
Louisa.
- Posiadasz jedynie wersję
demo – odpowiedział Seth, rozbawionym głosem. - Proszę wykupić
pełną wersję.
- Ja ci zaraz dam –
parsknął Lou. - Ojca będziesz doił?
- Z czegoś trzeba żyć.
Ma dzieciak podejście, to
trzeba mu przyznać.
- No, młody – klepnąłem
syna po ramieniu, popychając go w stronę kuchni. - Raz kozie
śmierć.
Londyn
Wcale ich nie
szpiegowałem. „Ani trochę.” Po prostu upewniałem się,
że zachowują się poprawnie. „Właśnie tak”
usprawiedliwiałem się sam przed sobą, wspinając się na piętro,
gdzie zabunkrowały się dzieciaki. „Zresztą lepiej, że to ja
niż Louis” przekonywałem się nadal, choć w głowie
widziałem kpiące spojrzenie żony i prawie mogłem usłyszeć jak
mówi, że zachowuję się niepoważnie. „Ale hej, gdzie jest
napisane, że po czterdziestce trzeba być poważnym sztywniakiem?”
- Litości – Bobby
wydawał się stracić nieco ze swojej słynnej anielskiej
cierpliwości. - Ja już z tobą nie dyskutuję. Bądź tak dobry i
zabierz stąd swoje szanowne cztery litery.
- Przykro mi, ale nie
mogę. - Kogo on chciał nabrać? Za grosz przykrości w jego głosie.
- Wujek zapłacił mi, żebym was pilnował.
- Cały Louis –
mruknąłem pod nosem.
- Daniel, przecież za
twoje kieszonkowe spokojnie mógłbyś wyżywić wielodzietną
rodzinę. - „Hmmm? Serio?” Chyba powinienem rzucić okiem
na te finansowe sprawy.
- Nie masz pojęcia
braciszku jakie ja mam potrzeby... - Alice wybuchła śmiechem,
słysząc odpowiedź Daniela. „Czy ja w ogóle chcę wiedzieć,
na co on wydaje te pieniądze?”
- To może teraz my
zaproponujemy ci większą sumę i spłyniesz z tego pokoju? -
zaproponowała, wprawiając mnie tym w osłupienie. Ale w sumie czemu
ja się dziwiłem. Jak nic, szkoła Louisa.
- Na Boga! - miałem
wrażenie, że młodszy syn odstawiał tam niezłe przedstawienie. -
Jak możesz myśleć, że dam się przekupić i nie dotrzymam
obietnicy danej mojemu ukochanemu wujkowi? - „Jasne”
prychnąłem rozbawiony. „Po kim on ma ten dramatyzm?” -
Honor mojej rodziny mi na to nie pozwala - dodał i naprawdę mało
brakowało, bym się głośno roześmiał. - Ale właściwie... to o
jakiej sumie mówimy? - zapytał ściszonym głosem, by po chwili
jęknąć z bólu. Jak nic Bobby strzelił go w łeb.
- Ładnie tak
podsłuchiwać? - Katie szepnęła mi do ucha, przyprawiając mnie o
zawał serca. Prawie odgryzłem sobie język, próbując nie piszczeć
jak przerażona panienka.