wtorek, 16 września 2014

Katie i Niall

Blog został wybrany do udziału w konkursie na Blog Miesiąca organizowanym przez internetowy-spis.blogspot.com
Dziękuję wam, bo to dzięki wam moje opowiadanie zostało zauważone.
 


I znowu, pod liczbą określającą rok w każdej dacie, ukryte są informacje o wieku osób w poszczególnych akapitach.
Przy okazji dziękuję @katie093 , bo to ona wykonała wszystkie te obrazki



13 październik 2012
Londyn

   „Umieram...” z głośnym jękiem opadłem na kanapę. Byłem wykończony. „Gdzie ta żelazna kondycja, kiedy jest potrzebna?” Rozejrzałem się dookoła. Prawie każdą wolną powierzchnię zaścielały pudła, wypełnione rzeczami mojej dziewczyny. „Jak ona to wszystko upchała w tym swoim małym mieszkanku?” kolejny raz zastanawiałem się nad nadzwyczajnymi umiejętnościami Katie. „Czary...” podsumowałem krótko, uśmiechając się na jej widok. Odłożyła ostrożnie pokrowiec z gitarą, na której od czasu do czasu brzdąkała.
   - To było ostatnie pudło – powiedziała, a ja miałem ochotę odśpiewać hymn dziękczynny. „I zrobiłbym to. Gdybym tylko nie był tak cholernie padnięty.” – Zostały tylko walizki – dodała z zawstydzonym uśmiechem. Dodajmy do tego jeszcze ten uroczy rumieniec na policzkach... „I jak mógłbym nie ruszyć dupy?
   - No to zróbmy to szybko – zwlokłem się z kanapy, mając zamiar do samego końca strugać bohatera. „Co to dla mnie kilkanaście półtonowych kartonów i walizki wielkie jak szafa?
   - Lepiej nie, bo moje ubezpieczenie nie pokrywa ślepoty, spowodowanej widokiem waszej dwójki, robiącej coś szybko – Willie stanął w otwartych drzwiach i udawał, że zasłania sobie oczy. - Wziąłem jedną po drodze – powiedział stawiając czerwoną walizkę pod ścianą. Chyba w ostatnim kwadracie wolnej przestrzeni. – Co ty tam masz, dziewczyno? Kamienie?
   - Chyba książki – Katie uśmiechnęła się przepraszająco.
   - Książki? - Już wiedziałem na co się zanosi. - To co ty robisz z tym analfabetą?
   - Bardzo śmieszne. Bardzo... Pamiętasz mojego kuzyna, któremu się wydaje, że jest zabawny? – próbowałem sobie przypomnieć, czy już ich sobie przedstawiałem. – Willie, Katie. Katie, Willie. Rusz dupę, stary i pomóż mi z pozostałymi walizkami – wypchnąłem go za drzwi, zostawiając dziewczynę z misją rozpakowywania swojego dobytku.
   - Wiesz, że nie musiałeś jej przedstawiać? - usłyszałem za plecami, gdy zbiegałem po schodach. - Po tamtej nocy, gdy robiliście grilla, to chyba cały kompleks wie, jak ona ma na imię.
   - Nie mam pojęcia, o czym mówisz... - postanowiłem grać idiotę, choć doskonale pamiętałem tamtą noc. „Też było gorąco...
   Tak jak dziś. Od rana słońce prażyło niemiłosiernie. Pogoda bardziej nadawała się na zimne piwo i grilla z przyjaciółmi, niż na przeprowadzkę i dźwiganie kartonów. „Kto to pomyślał, by w Londynie były takie upały? I to jeszcze w październiku...
   - Taaa... Na pewno – parsknął. - O, Boże... Katie... Bożeee... Kurwa! Tak! Tak! Taaak! Katieee! Mocniej! - kuzyn coś za bardzo wczuł się w odgrywaną scenkę. - A nie, to mocniej, to były jej słowa.
   - Zazdrościsz? - chyba jednak znalazłem jakiś plus dzisiejszej pogody. Buraka na policzkach mogłem zrzucić na jej karb.
   - No chyba – klepnął mnie w plecy i sięgnął do bagażnika. - Jezuuu...
   Zajrzałem na tylne siedzenie i aż jęknąłem, widząc rozmiar bagaży, z którymi będę się musiał siłować.
   - Przynajmniej mają kółka... - mruknąłem pod nosem, szarpiąc się z pierwszą walizką. - Ja pierdolę! - zawyłem, gdy jedno ze wspomnianych wcześniej kółek wylądowało mi na stopie. - Kurwa mać! - rechot Willa wcale mi nie pomagał. - Zamknij się, idioto – warknąłem, masując stopę.
   Całą wieczność później wtachaliśmy do domu ostatnie dwie walizki. Will osunął się po ścianie, udając, że ledwo żyje.
   - Cienias – zwaliłem się na kanapę, zajmując ostatnie wolne miejsce między tobołami Katie. - Ledwo dwie walizki wniosłeś i umierasz?
   - Jak już, to trzy – sprostował. - I gdybym wiedział, że potrzeba być strongmenem, to przyszedłbym trochę później. A tak w ogóle, to mówiłeś, że dopiero w niedzielę będziecie się przewozić. Przyszedłem właśnie zaofiarować swoje usługi na jutro, choć teraz widzę, że żałowałbym swojej wielkoduszności.
   - Przełożyli nam nagranie na wtorek, więc postanowiłem wykorzystać okazję – powiedziałem. - Choć wiedząc to, co wiem teraz, raczej przemyślałbym tę decyzję. Jutro miałbym więcej pomagierów.
   - Chłopaki się ucieszą, że minęła ich tak zabawa – parsknął Will, szczerząc się od ucha do ucha na widok Katie wychodzącej z sypialni. - O pani, przynieśliśmy wszystkie twe dobra.
   - Dziękuję ci, dobry człowieku – zaśmiała się, siadając mi na kolanach. - Zostaniesz na kolacji?
   - Co za pytanie – Will wydurniał się jak zawsze. - W naszej rodzinie grzechem jest odmówić jadła. Niall ci jeszcze nie powiedział?
   - Mogłam się w sumie domyślić – wyciągnęła się, próbując wydostać komórkę z kieszeni obcisłych dżinsów. „Jeszcze trochę takiego wiercenia i będzie trzeba uciec do łazienki” westchnąłem, czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu. „Lub wykopać widownię.” - Mieliśmy zamówić chińszczyznę. Na co masz ochotę?
   - Ja tam jestem azjatycko niepełnosprawny – powiedział. - Zamów mi cokolwiek, co da się zjeść normalnymi sztućcami. I żeby to nie były żadne jądra knura, czy inne obrzydliwości. Mam delikatny żołądek.
   - No popatrz – zaśmiała się, przystawiając telefon do ucha. - To zupełnie odwrotnie niż ja i Niall...




25 lipiec 2013
Londyn

   - Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale dziś naprawdę cię nienawidzę – Justine odstawiła wyładowaną po brzegi tacę i oparła się o ścianę. - Co mnie podkusiło, by ubrać te buty? - jęknęła, patrząc z rozpaczą na swoje nowiutkie szpilki, które bardziej nadawały się na wybieg, niż do pracy. - Nogi dosłownie włażą mi do du...
   - Ale przynajmniej wyglądają zabójczo – uśmiechnęłam się współczująco, przerywając jej w odpowiednim momencie.
   - Prawda? - ucieszyła się, na jakąś sekundę zapominając o bolących stopach oraz o tym, że do końca zmiany było jeszcze dobre kilka godzin.
   - Co to za pogaduszki? - John wyłonił się ze swojego biura i z szerokim uśmiechem na twarzy omiótł spojrzeniem lokal. Pewnie w duchu podliczył właśnie dzisiejszy zysk. - Do pracy, moje panie. Justine, stoliki same się nie posprzątają. No już, już... - pogonił przyjaciółkę i jeszcze raz z czystym szczęściem w oczach, rozejrzał się po zapełnionej po brzegi kawiarni. „Całkiem niespodziewany widok w tym lokalu.” - Twój chłopak gdzieś tu jest? - spojrzał na mnie, na szczęście nie komentując prędkości z jaką obsługiwałam klientów. Ostatnio ewidentnie byłam pod ochroną.
   - Jest w Salt Lake City – odpowiedziała dziewczynka, której właśnie podawałam mrożoną kawę i muffinkę. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. - Dają tam dzisiaj koncert, prawda?
   - Prawda – odpowiedziałam, zastanawiając się, czy rzeczywiście już dojechali. W końcu między nami było kilka godzin różnicy, a gdy jakiś czas temu rozmawiałam z Niallem planował właśnie pójść spać.
   Szef spojrzał na nią, a potem przeniósł spojrzenie na mnie. Chyba właśnie brakło mu słów. „Kto by pomyślał, że to w ogóle jest możliwe...” starałam się nie roześmiać, odbierając kolejne zamówienie.
   - No tak... - John postanowił jednak mieć ostatnie słowo. - Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale rób tak częściej – zamachnął się ręką, wskazując na zapełniony lokal.
   - A co? Dostaniemy podwyżkę? - Justine oczywiście nie mogła się powstrzymać. Opróżniła tacę.
   - Kto wie.. Kto wie... - szef powiedział niezobowiązująco i jak zawsze poszedł się zaryglować w swoim biurze.
   - Jeżeli dostanę podwyżkę, to może nawet wybaczę ci, że zamieniłaś to spokojne i klimatyczne miejsce w punkt spotkań fanów One Direction – przyjaciółka kiwnęła głową w stronę dziewczyny ubranej w bluzkę z nadrukowana twarzą Nialla. - Konkurencja?
   - Na twoim miejscu nie narzekałbym na klientów – odezwał się Ian odbierając od niej brudne naczynia. - Tylko dlatego, że to są fani tego zespołu, nikt jeszcze nie narzeka na żółwie tempo z jakim pracujesz.
   - Wal się – Justine postanowiła zachować się jak przystało na swoje dwadzieścia jeden lat i wystawiła język, jako dodatkowy komentarz.
   - Z tobą zawsze, piękna – roześmiałam się, widząc jak przyjaciółka odwróciła się na pięcie i z dumnie uniesioną głową odmaszerowała w stronę stolików. Ian nigdy się nie poddawał w swoich próbach poderwania jej. - To dlaczego jesteś tu, a nie ze swoim księciem z bajki? - spytał, napełniając zmywarkę.
   - Poprawka z zarządzania w przyszłym tygodniu – powiedziałam cicho, starając się by ta wiadomość nie dostała się w niepowołane ręce. „Lub uszy.” Jeszcze tego mi brakowało, by wszyscy się rozpisywali o mojej inteligencji. „Lub jej ewentualnym braku.” W tym momencie moja komórka ożyła, podskakując na półce pod ladą. Poza zasięgiem oczu klientów i przede wszystkim szefa. Przesunąłem palcem po ekranie, by odczytać wiadomość.

   „Skarbie, potrzebuję naprawdę dobrej motywacji, by nie zabić dziś nikogo.”

   - A co potem? - Ian przewrócił oczami, domyślając się, komu właśnie miałam zamiar odpisać.
   - Potem zamierzam zwiedzić trochę świata z moim księciem – przyznałam uczciwie. - Już się nie mogę doczekać. Poza tym obiecałam Alex i Harry'emu, że będą mieli dodatkową niańkę przez jakiś czas.
   - Ale fajnie... - rozległ się rozmarzony głos dziewczynki stojącej w kolejne. Spojrzeliśmy na siebie z Ianem i na wszelki wypadek oboje postanowiliśmy skwitować wszystko uśmiechem. Nacisnęłam wyślij, by odpowiedź poszybowała do Nialla i uśmiechnęłam się do kolejnego klienta.

   „Nici z dobrego jedzonka i seksu jeśli skończysz w więzieniu ;) ”




5 maj 2014
Londyn

   Opierając się o framugę drzwi, przyglądałam się Niallowi, który od dobrych dziesięciu minut grzebał w pawlaczu w poszukiwaniu czegoś, co na „milion procent, skarbie” właśnie tam kiedyś schował. Jak go znam, niedługo okaże się, że to tajemnicze „coś” jest w zupełnie innym miejscu. Zerknęłam w stronę kuchenki, pilnując by nasz obiad nie poszedł z dymem.
   - Wspominałam ci, że spotkałam Adama w piątek? - mina Nialla była doskonałą odpowiedzią. „Oczywiście nie miał pojęcia o kogo chodzi.” - Ten, co mieszka na rogu i cytuję: ma beznadziejny zamach, czy też wymach i w ogóle kiepsko gra w golfa...
   - Aaa ten... Trzeba było tak od razu – większa połowa mojego chłopaka zniknęła w czeluściach pawlacza. - To co z nim?
   - Jego brat wrócił z urlopu – powiedziałam. - Podobno przywiózł nowe kije i mają zamiar wyciągnąć cię do klubu.
   Niall stanął prosto i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
   - To on ma brata? - podrapał się po głowie i wyglądał teraz uroczo, czego oczywiście lepiej mu nie mówić. - Myślałem, że po prostu czasami wydaje mi się niższy...
   - To ja chyba nie chcę wiedzieć, jak ty się do nich zwracałeś, gdy spotykałeś któregoś z nich na polu golfowym – pokręciłam głową rozbawiona i wróciłam do szykowania obiadu, który notabene mieliśmy gotować razem. I gotowaliśmy. Jakieś pięć pierwszych minut.
   Zajęta szykowaniem sałatki, mogłam tylko wsłuchiwać się w odgłosy dochodzące z salonu. Niall uparcie walczył z gratami, które regularnie upychaliśmy w tym miejscu.
   - Ale numer! - usłyszałam i aż nie chciało mi się wierzyć, że ten okrzyk miał być oznaką tego, że Niall znalazł to, czego szukał. - Patrz, co mam? - stanął w drzwiach kuchni z nadmuchiwanym, dziecięcym kołem do pływania. - Skąd ono się u nas wzięło? Dostałem je, jak miałem pięć lat.
   Śmiałam się pod nosem, raz po raz zerkając na jego uradowaną twarz. Oczywiście od razu zaczął nadmuchiwać zabawkę.
   - Będziesz z nim tak chodził po domu? - zapytałam. Chyba tylko on mógł tak się ucieszyć na widok starej pamiątki.
   - A co? - wyszczerzył się w uśmiechu. - Myślisz, że nie pasuje?
   - No, ale po co ci to? - trzęsłam się ze śmiechu na widok jego zmagań. Najwyraźniej koło trochę się skurczyło. „Pewnie w praniu.
   - Jak to po co? - poddał się po chwili i założył kółko na ramię. - Nie chcę utonąć w morzu swojej zajebistości.
   Roześmiałam się głośno. „Gdzie ja to już słyszałam?
   - Podkradasz teksty Louisowi?
   - Ale musisz przyznać, że wyjątkowo tutaj pasuje – powiedział, obejmując mnie w pasie i chwilowo zapominając o zielonym kółku. Poczułam jego zęby na ramieniu. - Wyglądasz tak cholernie apetycznie w tym fartuszku, a ja dosłownie umieram z głodu...
   - Powiedz mi coś, czego nie wiem – zamruczałam z przyjemności, przerywając siekanie warzyw. Zdecydowanie nie planowałam stracić dziś palców. Mój brzuch głośno oznajmił swoje położenie. - Jak tak dalej będziesz robić, to nie doczekamy się na jedzonko.
   - Ok – powiedział krótko, prostując się. - To idę wpakować z powrotem ten cały syf do pawlacza.
   - Koniec poszukiwań?
   - Już mi się odechciało – powiedział, wzruszając ramionami. Zatrzymał się w drzwiach. - Choć jestem pewien, że to tam. Kiedy indziej poszukam. Albo kogoś w to wrobię – dodał, wychodząc.
   Bez mojego prywatnego źródła rozpraszania w postaci Nialla, dość szybko udało mi się skończyć gotowanie. Podałam do stołu i postanowiłam szybko skoczyć do łazienki, nim będę mogła zawołać pewnego wygłodzonego osobnika. Udało mi się zrobić dokładnie jeden krok poza obręb kuchni, nim z hukiem i w wielkim stylu wylądowałam na tyłku. Na szczęście na kółku Nialla, które to nie przeżyło naszego spotkania.
   - Ups – mój chłopak spoglądał na mnie z niewinnym uśmiechem, nieudolnie chowając za plecami pada od konsoli. - Właśnie miałem to posprzątać...
   - Właśnie widzę – podniosłam się z jękiem, masując obolały tyłek.
   - Może ci pomóc – zaświecił zębami, spoglądając bynajmniej nie na moją twarz. - Jestem świetnym masażystą.
   - Kto ci to powiedział? - parsknęłam przechodząc nad zrobionym przez niego pobojowiskiem.
   - Ty. Wczoraj – puścił mi oczko, zatrzymując grę i zabierając się do uporządkowania pawlacza. Choć pewnie skończy się to tylko na szybkim upchaniu wszystkiego tak, by dało sie zamknąć drzwiczki. - I przedwczoraj – dodał. - I w weekend.
   - Musiałam być pod wpływem – powiedziałam zamykając się w łazience.
   - Pod moim – zdążyłam usłyszeć jeszcze jego odpowiedź. - Który talerz mój? - zawołał, gdy myłam twarz. „To tyle w sprawie porządku w pawlaczu” uśmiechnęłam się pod nosem. „Zapamiętać, by go nie otwierać w najbliższym czasie.” Łatwo przewidzieć, co spotka szczęśliwca, który otworzy szafkę.
   - Ten na którym jest więcej – odpowiedziałam, otwierając drzwi.
   - Jak dla mnie to na nich jest tyle samo...
   - Ale za to masz większy widelec – zaśmiałam się pod nosem.
   - Czy jako facet nie powinienem mieć... no nie wiem... tak dwa razy więcej od ciebie? - zapytał, wyciągając colę z lodówki.
   - A co? Jeszcze rośniesz?
   - Gdzieś na pewno – wyszczerzył się i poruszał brwiami, zdecydowanie nabywając ten gest od Harry'ego. - Zwłaszcza, gdy wyglądasz jak miss mokrego podkoszulka.
   Spojrzałam na niego zdziwiona, a widząc tak dobrze znany błysk w oczach, zerknęłam na swoją bluzkę. Tam, gdzie jeszcze niedawno zasłaniał ją fartuch, była teraz wielka mokra plama, która sprawiła, że biały podkoszulek był wręcz przezroczysty i nie pozostawiał zbyt wielkiego pola do popisu wyobraźni.
   - Masz ochotę na deser? - zaproponowałam.




   - Nie sądziłem, że kiedykolwiek stanę przed takim dylematem – powiedziałem, gdy już w końcu wróciła do mnie zdolność mówienia. - Ale ty kochanie sprawiasz, że naprawdę trudno zdecydować, który deser lepszy – podparłem się na łokciu, podziwiając jej nagie, spocone od seksu ciało. - Myślisz, że mógłbym dostać dokładkę? Może pomogłoby mi to podjąć decyzję - wyszczerzyłem się w uśmiechu, pochylając, by chwycić zębami dumnie wypięty sutek. - Mniam... - oblizałem się, smakując jej gładką skórę. - Mógłbym się od tego uzależnić...
   - Seks zamiast jedzenia? - zaśmiała się Katie, przyciągając mnie bliżej i wiercąc się pode mną. Doskonale wiedziała, za które sznurki pociągnąć. - Nie wiem, co na to Mark i jego zdrowa dieta.
   - A co ma być? - zapytałem, choć prawdę mówiąc nie bardzo docierał do mnie sens naszej rozmowy. - Przecież seks to samo zdrowie.
   - Serio? Zawsze myślałam, że sport to zdrowie – poczułem paznokcie powoli sunące w dół moich pleców. Gdy wbiły się w pośladki, byłem gotowy zgodzić się na wszystko, co mówiła. Jak urzeczony wpatrywałem się w język zwilżający czerwone wargi w bardzo jednoznacznym geście. W tym momencie sam już nie wiedziałem, czy bardziej pragnąłem wpić się w te seksowne usta, czy też wbić się w inne gorące wnętrze. Boleśnie twarda część mojego ciała skłaniała się raczej ku tej drugiej opcji, ale w końcu kimże byłem, by rządził mną penis. Smakowałem tych słodkich warg, powoli ocierając się o ciało pode mną. Krew wrzała w moich żyłach, szumiąc mi w uszach. Zdecydowanie byłem gotowy na drugą rundę.
   Dzwonek domofonu sprawił, że obudził się we mnie instynkt mordercy. A nie często się to zdarzało. Zamarliśmy, patrząc sobie w oczy i ciężko oddychając. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, a cisza aż dudniła.
   - Może ten ktoś zaraz sobie pójdzie – szepnęła Katie z nadzieją w głosie. Jakby na złość jej słowom dzwonek odezwał się ponownie, tylko tym razem nie urwał się po chwili, a niczym jakaś syrena alarmowa, wypełniał dom okropnym wyciem.
   - Mam nadzieję, że ten ktoś spisał już testament – warknąłem, zwlekając się z łóżka i wciągając na siebie walające się po podłodze spodnie. - Czego? - ryknąłem do słuchawki, obiecując sobie, że ktokolwiek to jest, boleśnie pożałuje tego, iż popsuł mi plany.
   - To ja – usłyszałem głos przyjaciela i z raczej niepotrzebną siłą nacisnąłem przycisk odblokowujący wejście.
   - Zayn, kurwa – szarpnąłem za klamkę, otwierając drzwi, za którymi zaraz miał się pojawić kumpel. Stał tam w połowie schodów i patrzył na mnie, a w oczach miał cały ból tego świata. Wyglądał jakby ktoś mu umarł. W tej samej sekundzie zapomniałem o wszystkim, co miałem mu zrobić. - Co się stało? - doskoczyłem do niego i zaciągnąłem go do środka, sadzając na kanapie. Czułem od niego alkohol, choć raczej nie wydawał się pijany. - Co się stało? - powtórzyłem, próbując sobie przypomnieć jakie to miał plany na dzisiaj i co mogło się podczas ich realizacji wydarzyć.. - Coś w domu? Z dziewczynkami?
   - Perrie... - powiedział, chowając twarz w dłoniach. Usłyszałem za plecami jak Katie cichutko przemyka do kuchni, pewnie mając zamiar zaparzyć jedną z tych swoich dobrych na wszystko herbatek. - Ona...
   - No wykrztuś to z siebie – kucnąłem przed nim, opierając się na jego kolanach i próbowałem wymyślić, co doprowadziło go do takiego stanu. „Boże, chyba nie znów jakaś sprawa z Katy?” Aż się zatrząsłem na tę myśl.
   - Jest chora – powiedział cicho po chwili. - Ma raka – dodał już prawie szeptem, nim zdążyłem zadać kolejne pytanie. W najgorszych koszmarach nie spodziewałbym się takiej odpowiedzi. Niczym ogłuszony, opadłem na podłogę u jego stóp. „Dobry Boże...” Oblał mnie zimny pot. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa „będzie dobrze” wydawały mi się jakoś nie na miejscu.




25 grudzień 2014
Mullingar

   „Nareszcie w domu...” odetchnąłem z ulgą, rozkoszując się, otaczającymi mnie zapachami. Święta w Irlandii. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego dnia i miejsca dla swoich planów. Kochałem tutaj wszystko. Znałem doskonale każdy kąt i wydawało mi się, że wszędzie jestem u siebie. „Nawet jeśli akurat włamywałem się do bezcennego ogródka.” Myślałem, że z czasem to minie, osłabnie, ale nic takiego się nie stało. Mogłem mieszkać w Londynie. Mogłem podróżować po całym świecie, ale tylko w tym miejscu czułem, że naprawdę jestem w domu. Chłopaki często nabijali się z tej mojej dumy narodowej, ale cóż mogłem poradzić? Byłem Irlandczykiem pełną gębą. „I byłem z tego dumny :)
   Na dzisiejszy dzień czekałem z ogromną niecierpliwością. Właściwie to praktycznie umierałem za każdym razem, gdy próbowałem nikomu nic nie wygadać. Skręcałem się od środka, ale udało się. „No prawie...” Musiałem wytrwać jeszcze tylko kilka godzin. „Byle do kolacji...” pomyślałem, nerwowo klepiąc się po kieszeniach. Takie chwile przerażenia, gdy przez ułamek sekundy wydawało mi się, że zgubiłem pudełeczko, zdarzały mi się średnio raz na każde dziesięć minut. Kolejny powód mojej niecierpliwości.
   - Co jest, młody? - Greg ze śpiącym Theo w ramionach przerwał mi moje chwile sam na sam z myślami. - Wyglądasz jakbyś zaraz miał się pochorować.
   - Wszystko w porządku – rozejrzałem się dookoła, by się upewnić, że Katie nie ma nigdzie w zasięgu wzroku. Na szczęście była zajęta w kuchni razem z mamą i Denise.
   - Właśnie widzę – brat spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Chodź. Muszę położyć małego – ruszył w stronę swojego dawnego pokoju. - A potem wyciągnę z ciebie wszystko, choćbyś miał mi się rozpłakać i błagać o litość.
   - Małżeństwo sprawiło, że stałeś się marzycielem, stary – roześmiałem się, ale nawet ja byłem w stanie wyłapać nerwowość w tym śmiechu. Ojciec odprowadził nas wzrokiem, ze swojego miejsca przy kominku. „Tak spokojnie” pomyślałem. „I tak bardzo to się zmieni wraz z pojawieniem się pierwszych gości.
   Obserwowałem jak brat ostrożnie układa synka w łóżeczku, które tato własnoręcznie zrobił dla swojego pierwszego wnuka. Patrząc na śpiącego Theo, pozwoliłem błądzić marzeniom i nie trzeba było długo czekać, bym oczami wyobraźni ujrzał siebie z jasnowłosym dzieckiem na rękach. Chyba pojawienie się Elli i Theo uaktywniło jakąś część w moim mózgu odpowiedzialną za chęć posiadania potomstwa. „A może faceci też mają coś takiego jak zegar biologiczny i mój właśnie się aktywował?
   - Powiesz to w końcu, czy będziesz dalej gapił się na mojego syna, jak na ulubiony deser, który zamierzasz pożreć? To trochę przerażające - Greg, jak to już miał w zwyczaju, grubo przesadzał. Choć może jeśli mu powiem, uda mi się wytrzymać do wieczora i nie wybuchnąć, ani nie zaliczyć falstartu? - No? - spojrzał na mnie, starając się chyba wytoczyć tu swój braterski autorytet, ale niespecjalnie mu wychodziło. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem granatowe pudełeczko. Otwierając, odwróciłem w jego stronę. - Pomijając sam fakt, że jesteśmy braćmi i kompletnie nie jesteś w moim typie, to jestem już żonaty i raczej nie szukam męża.
   - Debil – mruknąłem, wpatrując się w pierścionek, który wybierałem razem z Katy i Zaynem. - Chcę się dzisiaj oświadczyć...
   - Katie?
   - No raczej nie tobie – spojrzałem na niego jak na kretyna. Słysząc kroki za drzwiami, szybko schowałem pudełeczko. Tak na wszelki wypadek. - Oczywiście, że jej.
   - Zrobiłeś jej dziecko? - Greg walił prosto z mostu.
   - Jezu, oczywiście, że nie – przewróciłem oczami. Nie mogłem się jednak powstrzymać, przed wbiciem mu maleńkiej szpilki. - Nie jestem tobą.
   - Ku rozpaczy wszystkich dookoła – uśmiechnął się. Chwilami naprawdę brakowało mi tych naszych głupich rozmów. Pięć minut paplania o niczym i zapominałem, co to zdenerwowanie. - Ale w takim razie po co się tak spieszysz? Macie po dwadzieścia jeden lat. Jeszcze sporo przed wami. To, że Liam się już oświadczył, nie znaczy jeszcze, że musisz iść w jego ślady. Jesteście ze sobą dopiero dwa lata...
   - Dwa cudowne lata – poprawiłem go. - Na co mam czekać, skoro wiem, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę życia?
   - W takim razie, mogę wam tylko życzyć dużo szczęścia – odezwał się Greg po kilku minutach ciszy, w czasie których przyglądał mi się uważnie. - A co na to zespól? Menadżer?
   - Na razie wie tylko Katy i Zayn – powiedziałem, przeczesując nerwowo włosy. Czekało mnie kilka przepraw w przyszłości, ale póki co starałem się o nich nie myśleć za często. - Powiemy im razem z Katie, kiedy się zgodzi – uśmiechnąłem się na samą myśl.
   - Jeśli się zgodzi? - znów włączył się tryb wrednego starszego brata.
   - Dlaczego miałaby się nie zgodzić, ty dupku?
   - Pomyślmy... Popatrzy na ciebie. Potem na mnie. I znów na ciebie – już wiedziałem, że zaraz walnie coś głupiego. - Zdecydowanie pomyśli, że zabrała się nie za tego brata, co trzeba. Jestem po prostu najlepszy.
   - Chyba jak wszyscy inni wyjadą – prychnąłem, przewracając oczami.




   Powoli mrok nocy rozjaśniało nieśmiałe słońce. Wstawał nowy dzień, a ja, największy śpioch jakiego znał świat – no może zaraz po Harrym i Zaynie – leżałem wtulona w faceta, którego kochałam i zamiast chrapać w najlepsze i śnić o... „O nim i o mnie, ale zdecydowanie bardziej ruchliwie” uśmiechnęłam się, wpatrując w pierścionek, który wczoraj zagościł na moim palcu. Znów miałam wielką ochotę, by się uszczypnąć. To wszystko, cały wczorajszy dzień, było takie nieprawdopodobne. Niesamowicie nieprawdopodobne.
   W głowie wciąż i wciąż od nowa odtwarzałam wydarzenia zeszłego wieczoru. Minuta po minucie. I nadal nie miałam dość. Serce waliło mi w piersi prawie tak samo, jak wtedy, gdy Niall, wstał, by odsunąć niezgrabnie swoje krzesło i ukląkł obok mnie. Wydawało się niemożliwe, by w tej zbieraninie żywiołowych osobistości, mogła zapaść taka cisza. Ale zapadła. I jedynie Theo wesoło gaworzył, wymachując piąstkami. Wszyscy inny wsłuchiwali się w słowa mojego chłopaka. „Narzeczonego” poprawiłam się, głaskając czule pierścionek.
   - Katie... – zaczął, otwierając aksamitne pudełeczko. Moim oczom ukazał się przepiękny pierścionek. Przez jakąś setną sekundy miałam ochotę uciec z krzykiem, ale potem moje serce wzięło górę i po prostu patrzyłam na niego z miłością, starając się zapamiętać każde jego słowo. Mogłam być z siebie dumna. Potrafiłam powtórzyć wszystko bez zająknięcia. - Skarbie... - rumieniec na jego policzkach i fakt, że nawet uszy przybrały ciemniejszą barwę sprawił, że wszystko było jeszcze bardziej idealne. - Miałem całą przemowę, którą wkuwałem na pamięć od jakiegoś miesiąca, ale teraz za Chiny nie mogę sobie nic przypomnieć, więc powiem po prostu to, co czuję – uśmiechnął się nieśmiało. Tak, jak tylko on potrafi. - Długo za tobą biegałem, szukając po całym Londynie. Chyba już wtedy wiedziałem, że jesteś kimś wyjątkowym. Nie mogłem o tobie zapomnieć. Towarzyszyłaś mi przez cały czas i właściwie nadal tak jest. Nawet gdy jestem po drugiej stronie globu, zajmujesz każdą mą myśl. I wszystko zawsze sprowadza się do tego, że tak bardzo tęsknię, gdy nie ma cię obok – usłyszałam jak ktoś pociąga nosem i sama również miałam ochotę rozpłakać się ze wzruszenia i ogromu miłości. - Kocham cię. Uwielbiam w tobie wszystko. Nawet, a może przede wszystkim to, czego ty w sobie nie lubisz – uśmiechnął się. - Uwielbiam jak mrużysz oczy, gdy patrzysz na mnie jak na wariata. I wtedy, gdy śmiejesz się tak, że aż boli cię brzuch. Kocham cię również za to, że nigdy nie mam dość rozmów z tobą. Choćby tych o głupotach. I nawet gdy jestem padnięty, jesteś jedyną osobą, z którą chcę rozmawiać przed zaśnięciem. Uwielbiam cię przytulać – uśmiechnęłam się, bo i ja to uwielbiałam. - Ale pewnie nie wiesz, że to dlatego, iż potem mogę czuć na sobie twój zapach i nawet gdy jestem sam, to wciąż czuję cię obok. Boże... - nabrał nerwowo powietrza, patrząc mi głęboko w oczy. - Jestem beznadziejny w takich przemowach – uśmiechnął się. - Może powinienem po prostu zapytać, czy za mnie wyjdziesz? To jak? Wyjdziesz za mnie?
   „Czy ktokolwiek potrafiłby powiedzieć coś innego niż tak?” pociągnęłam nosem, nie zadając sobie nawet trudu starcia łez z policzków. Czułam ciepły oddech we włosach i gorące ciało wtulone we mnie. Silne ramię obejmowało mnie w pasie i po prostu inaczej nie mogłam tego opisać, jak swojego małego, prywatnego nieba.
   - Gdzie ty tam do nich idziesz? - usłyszałam panią Horan. - Zostaw ich, niech śpią.
   - Jestem głodny...
   - Greg? - odezwał się inny głos. - Macie łazienkę?
   - Nie, sramy po kątach – zaśmiałam się, słysząc słowa przyszłego szwagra.
   - Greg!
   - Dlaczego oni tak się tam wydzierają? - usłyszałam zaspane mruczenie i poczułam gorące usta, muskające mój kark. Moje serce momentalnie przyspieszyło swój bieg. - Dzień dobry, przyszła pani Horan...




24 maj 2015
Londyn

   - O. Mój. Boże – Katie wpadła do kuchni, prawie wraz z drzwiami, przyłapując mnie na buszowaniu wśród tych wszystkich smakowitości. Na szczęście była czymś tak zaaferowana, że istniała duża szansa, że tym razem mi się upiecze. - Nie zgadniesz, kto właśnie wszedł do restauracji – chwyciła mnie za fraki i zaciągnęła do podłużnego okienka obok drzwi, które było tak naprawdę zmyślnie zamontowanym weneckim lustrem. - Patrz – wskazała stolik, przy którym miejsca właśnie zajmowała para z czwórką dzieci. - Boże, co my teraz zrobimy?
   - Nakarmimy ich – powiedziałem, zastanawiając się kim są ci ludzie i dlaczego wywołali taką panikę u mojej narzeczonej. - W końcu tym się tu zajmujesz, skarbie.
   - Czy ty wiesz kto to jest? - spojrzała na mnie, cała zarumieniona z przejęcia. - To Gordon Ramsay! TEN Gordon Ramsay, Niall.
   - Jednak przyszedł? - ucieszyłem się, jeszcze raz zerkając w stronę stolika. - Simon obiecał, że przekaże mu zaproszenie.
   - To twoja sprawka? - szok na twarzy Katie byłby nawet i zabawny, gdyby nie była tak przerażona. Ująłem jej dłonie w swoje i zmusiłem, by spojrzała mi w oczy.
   - Ej, ej, skarbie... To gordon Ramsay. Ten sam, którego zawsze chciałaś spotkać, prawda? - mówiłem spokojnie. - Przyszedł z rodziną i założę się, że chcą po prostu miło spędzić popołudnie. Na pewno nie zacznie ziać ogniem przy swoich dzieciach – powiedziałem, mając nadzieję, że facet nie okaże się totalnym dupkiem. - Uspokój się i po prostu spraw, że dostanie najlepszy posiłek swojego życia. Co to dla ciebie?
   - Nienawidzę cię – westchnęła, wciąż zerkając w stronę wiadomego stoloka. - Jak mogłeś mi wcześniej nie powiedzieć?
   - Żebyś się niepotrzebnie stresowała? - przez chwilę toczyliśmy cichą walkę na spojrzenia.
   - Masz rację – przyznała po chwili, uśmiechając się delikatnie. - Dziękuję – chyba jednak mi się upiekło, skoro wraz z podziękowaniami dostałem buziaka. - A teraz wynocha z mojej kuchni, bo jak jeszcze raz zobaczę, że podjadasz, to ogłoszę moratorium na seks.
   - Już mnie nie ma – wyszczerzyłem się w uśmiechu i szybko ewakuowałem. Nie żebym myślał tylko o jednym, ale lepiej nie kusić losu. Odprowadzał mnie śmiech pracowników kuchni, którzy razem z Katie tworzyli tu całkiem zgrany zespół, któremu lepiej nie wchodzić w drogę.


   Siedziałem w prywatnej części restauracji, która dziś wyjątkowo była wystawiona na widok wszystkich gości na sali. Przesuwana ściana okazała się naprawdę świetnym rozwiązaniem. Raz po raz znajomi oraz zaproszeni goście zaglądali do nas, by zamienić kilka słów i podzielić się wrażeniami. Jeżeli wierzyć ich słowom, to odnieśliśmy spektakularny sukces. A raczej Katie odniosła, bo w końcu restauracja była jej ukochanym dzieckiem. Zaplanowanym i dopieszczonym w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Dziś byłem z niej tak dumny, że już chyba bardziej się nie dało.
   - Gdy cię widzę, Motylku, to wszystko mi rośnie – słowa Stylesa, jak zwykle wywołały ogólną wesołość i kilka niewybrednych komentarzy.
   - Zamiast tak słodzić, to trzeba było córkę przebrać – Alex usiadła obok niego, podając mu rozespaną Ellę. - Jak to jest, że zawsze, gdy trzeba zmienić pieluchę, to nijak nie można cię znaleźć?
   - Ma się te zdolności – wyszczerzył się w uśmiechu, układając dziewczynkę w ramionach. Nie trzeba było szklanej kuli, by wiedzieć, że mała za chwilę będzie spać w najlepsze. To dziecko było niesamowite. Żaden hałas nie był w stanie przeszkodzić mu w drzemce. „Geny zdecydowanie po tatusiu.
   - Coś się tak zapatrzył, Horan. Marzy ci się własny bobas? - Lou strzelił mnie w plecy, wytrącając z zadumy. I przy okazji pozbawiając drinka, który rozlał się pod stołem. - Może potrzebujesz instrukcji, jak zmajstrować takie maleństwo. Myślę, że szanowny tatusiek chętnie uzupełni ci braki w edukacji.
   - Bardzo śmieszne. Nie, w najbliższym czasie nie planuję powiększenia rodziny – powiedziałem. - Jak na razie świetnie się czuję w roli wujka. I to podwójnej – zerknąłem w stronę okien, gdzie na kanapie Denise karmiła akurat małego Theo.
   - No, nareszcie sobie o nas przypomniałaś – Liam odezwał się, gdy tylko Katie pojawiła się w drzwiach. - Już robiliśmy zakłady, kogo wysłać, by choć na chwilę porwał cię z kuchni.
   - Misja samobójcza? - zaśmiała się Katie, przysiadając na chwilę na moim kolanie. Mimo iż dziś był jej dzień, to jeszcze daleko jej było do świętowania. Była zabiegana i sądząc po oczach, również zmęczona, ale mimo to cała jej postać dosłownie promieniowała szczęściem. - Naprawdę nie wiem, jakim cudem ściągnęliście tu tych wszystkich ludzi – powiedziała. - Tyle znanych osób w jednym miejscu widziałam chyba tylko na rozdaniu Oskarów.
   - Ma się te zdolności – Harry wyszczerzył się w uśmiechu. - I urok osobisty – dodał.
   - A gdy to nie zadziałało, to zawsze pozostają jeszcze groźby śmiertelne lub takie, obiecujące wyjątkowo zmyślne tortury – Lou oczywiście musiał coś wtrącić, bo inaczej przecież nie byłby sobą. - Kochana, oni po prostu nie mieli wyjścia.
   - A ja głupia myślałam, że to moja skromna osoba i moje umiejętności kulinarne ich tu ściągnęły – Katie podjęła grę, bijąc się w pierś. - I tak oto rozwiały się moje złudzenia...
   - Odnośnie tortur to nie wiem – rozległ się męski głos za moimi plecami. - Ale co do tych zdolności, to z czystym sumieniem mogę zaświadczyć o ich istnieniu...
   - O, kurka – Katie zerwała się moich kolan, by stanąć oko w oko z Tomem i jego uroczą żoną. - Wy tutaj? Jak? O, matko... Uwielbiam twoje książki. I waszą muzykę. I... mam milion zdjęć w komórce. Nie mogę się doczekać... - śmiech państwa Fletcher uzmysłowił jej, że trochę się zapowietrzyłam. Zaczerwieniła się po koniuszki uszu. - Przepraszam. Gadam jak nakręcona. Dziękuję za przyjście. Cieszę się, że wam smakowało.
   - To my dziękujemy za zaproszenie. Cudownie spędziliśmy czas. Zdecydowanie będziemy tu częstymi gośćmi – obiecała Gi, podając Katie złożoną w pół karteczkę. - To nasz prywatny numer. Może zadzwonisz i umówimy się, gdy nie będziesz tak zabiegana.
   - Mogłabym – moja dziewczyna była oszołomiona. Chyba właśnie spełniały się kolejne marzenia. - Za godzinę to pewnie za wcześnie?
   - Bez wątpienia podbudowujesz moje ego, Katie – Tom wyszczerzył się w uśmiechu. - Do zobaczenia. I mam nadzieję, że już niedługo. Zdecydowanie muszę spróbować jeszcze kilku potraw z menu, a dziś już nie byłem w stanie.
   Gdy zniknęli w głównej sali, Katie w końcu odwróciła się w naszą stronę. Cała jej postać była jedną wielką mieszanką szczęścia i zażenowania. Wyglądała uroczo. I seksownie.
   - Zrobiłam z siebie kretynkę – jęknęła opadając na wolne krzesło i waląc głową w stół. - Zastrzelcie mnie...
   Nasze nabijanie się z niej, a jej użalanie się nad sobą, przerwało zamieszanie po drugiej stronie stołu. Przerażony Zayn, pochylał się właśnie nad Perrie, która omdlała, osunęła się z krzesła.
   - Niech ktoś wezwie karetkę! – zawołał, ostrożnie układając nieprzytomną dziewczynę na podłodze.




26 grudzień 2015
Mullingar

   - O mój Boże – spojrzałem przerażony na przyjaciółkę, stojącą w drzwiach. - Rozmyśliła się? Uciekła? W ogóle nie przyjechała? - wyrzuciłem z siebie pierwsze trzy rzeczy, które przyszły mi do głowy i wcale nie czułem się po tym lepiej.
   - Co ty za bzdury wygadujesz, Niall? - zaśmiał się Harry, odbierając od Katy swoją córkę. Ella w zielonej sukience wyglądała jak prawdziwa księżniczka. - Nie słyszałeś, co powiedziała? Przyniosła małą, bo trochę im przeszkadza się wyszykować...
   - Matko Boska, a co jeśli powie „nie” - wiedziałem, że zaczynam panikować, ale nic nie mogłem poradzić. Gdy tama puściła, mogłem tylko rzucić się w wodę. - A jeśli...
   - Louis!?! - usłyszałem pisk Katy w tym samym momencie, w którym poczułem pieczenie w policzku. Przyłożyłem do niego dłoń, patrząc wstrząśnięty na przyjaciela. Chyba właśnie znalazł idealny sposób, by mi przywrócić zdolność racjonalnego myślenia. I najwyraźniej bardzo spodobało się to Elli, bo śmiała się głośno, bijąc brawo.
   - Nie patrz się tak, kochanie – Lou uśmiechnął się do swojej narzeczonej i głaszcząc po plecach, odprowadził ją do drzwi. - Nic się nie martw. Mężczyźni czasami dają sobie po mordzie, prawda panowie? Tak dla oczyszczenia atmosfery – spojrzała na niego podejrzliwie. - A my jesteśmy mężczyznami.
   - W dodatku bardzo męskimi – dodał Styles, kołysząc dziecko w ramionach.
   - No właśnie – Louis cmoknął ją w usta i zamknął za nią drzwi. - Widzieliście gdzieś moją szczotkę do włosów?
   - Lou – jęknął Harry. - I właśnie pojechałeś swoją męskością...
   - Dzięki – mruknąłem zawstydzony, kolejny raz rozwalając fryzurę, którą Louise nie tak dawno znów mi poprawiła. - Chyba powoli mi odbija – przyznałem. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ta cała pompa ślubna mnie wykańcza.
   - Trzeba było zrobić tak, jak my z Alex – Styles poklepał mnie po plecach i podszedł z córką do okna, by choć na chwilę czymś zająć to żywe srebro.
   - Poprosić ją o rękę, gdy jeszcze do końca nie doszła do siebie po porodzie i nie myślała trzeźwo, a potem cichaczem chajtnąć się w urzędzie? - Louis spojrzał na przyjaciela wilkiem. - Wciąż ci tego nie wybaczyłem, gnoju. To, że Kate ma miękkie serce i nie potrafi gniewać się na Alex, nie znaczy, że i ja taki jestem. Pozbawiłeś mnie zabłyśnięcia w roli świadka, a tym samym przyjemności poznęcania się nad wami przy toaście. Nigdy ci tego nie wybaczę, ty dupku.
   - Zaraz ci po...
   - Nie zaczynajcie od nowa – Liam najwyraźniej uznał, że czas zainterweniować. - Po pierwsze, Lou, ugryź się w język i nie przeklinaj przy dziecku – Harry wyszczerzył się w uśmiechu. - A ty go nie prowokuj – Payne był bezlitosny. - Wałkowaliście tę rozmowę milion razy. Akurat dziś możecie ją sobie darować.
   Pukanie do drzwi przerwało tyradę Liama. Na widok przyjaciela, którego nikt się tu dzisiaj nie spodziewał, wszyscy zaniemówiliśmy. No, z wyjątkiem Elli. Jej się akurat włączyło mówienie.
   - A byłem pewien, że jesteś chory ze zdenerwowania – uśmiechnął się Malik, witając z nami wszystkimi. - Chyba właśnie przegrałem kilka funtów.
   - Co ty tu robisz? - zapytałem, gdy już odzyskałem zdolność mówienia. - Perrie też przyjechała?
   - Nie, lekarz zabronił jej podróżować – w oczach przyjaciela pojawił się smutek i zmęczenie. - Ale bardzo chciała tu być.
   - Dzięki, że jesteś – przytuliłem go mocno. - Ale zrozumiałbym, gdybyś nie...
   - Wiem – odwzajemnił uścisk. - Naprawdę chciałem tu dzisiaj być. Pers została z rodzicami, więc jest pod dobrą opieką. Przesyła pozdrowienia i kazała przekazać, że czeka na szczegółową relację z imprezy.
   - Da się zrobić – uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że miałem przy sobie przyjaciela. Z jednej strony doskonale rozumiałem to, że jego dziewczyna bardzo go teraz potrzebowała, ale z drugiej, on był moją rodziną i od początku naszej kariery ubezpieczał mi tyły. „Teraz mogę się chajtać” wziąłem głęboki wdech. - To kiedy ten ślub?




21 październik 2016
Londyn

   Moje dodatkowe kilogramy wyjątkowo dawały mi się dziś we znaki. Kręgosłup wołał o zmiłowanie i coraz bardziej podobała mi się myśl przerwy, spędzonej na wygodnej kanapie w moim gabinecie. „Jeszcze tylko to skończę” obiecałam sobie, mieszając polewę do nowego deseru, który miałam zamiar dziś przetestować.
   - Auć – zassałam głośno powietrze, gdy mój nienarodzony jeszcze syn postanowił postrzelać gole. - Daj mamusi jeszcze chwilkę popracować, kochanie...
   - Mówimy do siebie? - Wendy, moja prawa ręka, pojawiła się bezszelestnie za moimi plecami, wywołując u mnie prawie zawał serca. - Sorry, nie chciałam cię wystraszyć – uśmiechnęła się przepraszająco. - Mam sprawę. Pan Carter zadzwonił osobiście i żąda rozmowy z tobą. Dodam, że stało się to po tym jak spławiłam jego asystentkę.
   - A dlaczego ją spławiłaś? - zapytałam, nie przerywając mieszania oraz głaskania się po brzuchu. „Przydałoby się więcej rąk” westchnęłam, cały czas czując nieprzyjemne łupanie w kręgosłupie.
   - Nie mamy ani jednego wolnego stolika w interesującym ich terminie. Całe miasto jest tego dnia pełne ludzi z powodu tej parady, a ostatnie rezerwacje przyjmowaliśmy dwa miesiące temu. Nie wyczaruje im gwiazdki z nieba. Już i tak dostawiliśmy kilka stolików. Nie ukrywam jednak, że lista gości, którzy mieliby z nim przyjść jest imponująca. Powiedziałam mu, że w związku z ciążą obecnie nie pracujesz, ale na pewno do niego oddzwonisz.
   - Muszę? - jęknęłam, czując, że do tych wszystkich okropnych dolegliwości dojdzie zaraz ból głowy. - Zadzwoń i powiedz, że źle się czuję, ale oczywiście jestem bardzo szczęśliwa, że chcę zaprosić swoich przyjaciół do mojej restauracji. Zaproponuj mu własny stolik w części zarezerwowanej dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Dostawimy coś dla nich. Myślę, że moi bliscy zniosą w tym dniu kilka sław obok siebie.
   - Chcesz ich posadzić z rodziną? - upewniła się Wendy.
   - O ile będzie chciał – powiedziałam, czując, że chyba osiągnęłam już maksimum moich możliwości i czas iść się położyć. „Gotuj się szybciej” ponaglałam w myślach sos, wiedząc, że to i tak na niewiele się zda. - Niall grał z nim kilka razy w golfa, więc wiem, że się znają. Może jakoś się zniosą... Jezu... - jęknęłam. - Szalejesz mały – powiedziałam do brzucha. - Jeszcze się nie urodziłeś, a już mnie wykańczasz.
   - Może powinnaś odpocząć. Nie wyglądasz za ciekawie – Wendy zmierzyła mnie wzrokiem. „Super, teraz włączy jej się tryb matkowania.” - Obiecałaś mężowi, że nie będziesz się przemęczać.
   - I dokładnie to robię – powiedziałam. - Nie przemęczam... - przerwałam, czując powódź między nogami. Kałuża na podłodze mówiła sama za siebie.
   - O, kurwa.
   „Wyjęłaś mi to z ust, kochana...




   - Co jest z tą gitarą? - spojrzałem w kierunku dźwiękowca. - W ogóle jej nie słyszę...
   - Daj mi chwilę – powiedział, coś tam przekręcając na konsolecie przed sobą. - Jake, sprawdź jeszcze raz kable.
   Starałem się nie denerwować, ale ewidentnie coś wisiało w powietrzu. A ta próba była chyba najgorszą jaką mieliśmy do tej pory. Nic się nie udawało. Paul wyglądał jakby miał wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie. Ostatnie czego chciałem, to znaleźć się w polu jego rażenia.
   - Tata! - Ella wykorzystała chwilę ciszy. Uśmiechnąłem się, patrząc, jak ciągnie Lux w kierunku sceny. Ta mała była nieustraszona. Nie przerażał jej milion obcych osób dookoła, ani tym bardziej ogrom tego miejsca. Miała w sobie więcej energii niż było potrzebne do oświetlenia O2 Areny i ktokolwiek akurat ją pilnował, musiał mieć oczy dookoła głowy, bo ta żywiołowa trzylatka była jak Houdini, o ile nie lepsza. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy ulepszy swoje metody znikania. Jeden z ochroniarzy podsadził dziewczynki na scenę i po chwili jedna siedziała na ramionach ojca, tarmosząc go za włosy, a druga próbowała namówić Liama, by służył jej jako baran. Oparłem się o jeden ze wzmacniaczy, co chwilę trącając struny i czekając, aż w końcu usłyszę efekt pracy dźwiękowców. Zayn pojawił się obok mnie i bawiąc mikrofonem, obserwował wygłupy przyjaciół. Znów wyglądał jakby nie przespał tej nocy ani godziny.
   - Jak Perrie się trzyma? - zapytałem, zdając sobie nagle sprawę, że jest to ostatnio najczęściej zadawane pytanie.
   - Nie jest gorzej – powiedział, wzdychając. „Ale lepiej też nie...” dodałem w myślach. - Martwi się bzdurami... - wzruszył ramionami, wyciągając papierosy z kieszeni. Po chwili przypomniał sobie jednak o zakazie palenia i schował je z powrotem. - Pokazywała mi wczoraj zdjęcie, które dodałeś na instagrama – uśmiechnąłem się, wspominając to, jak musiałem podejść Katie, by w końcu zgodziła się zaprezentować swój ogromny brzuch całemu światu. - Stary...
   - Wiem – wyszczerzyłem się, pęczniejąc z dumy. - Jest duży.
   - Raczej przeogromny – w końcu na twarzy przyjaciela dojrzałem jakiś zalążek uśmiechu. - Wygląda jakby tam miała pół drużyny piłkarskiej.
   - Cudownie, prawda? - powiedziałem, promieniejąc szczęściem. - Wygląda bosko. Normalnie chciałoby się... - dźwięk telefonu przerwał mi w pół zdania. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu menadżera, bojąc się, że zaraz dostanę opiernicz za nie wyłączony dźwięk w komórce. Ale chwilowo sprzyjało mi szczęście. Uśmiechnąłem się, widząc na wyświetlaczu zdjęcie Katie. - O wilku mowa – powiedziałem i odebrałem pospiesznie, mając nadzieję, że Paul mnie nie namierzy. Krzyki po drugiej stronie sprawiły, że zamarłem z przerażenia. Z ledwością udało mi się zrozumieć, co żona próbuje mi przekazać. - J-Już czas? - wykrztusiłem, zwracając na siebie uwagę Zayna, a pewnie i wszystkich pozostałych. Przyjaciel podszedł bliżej, patrząc na mnie uważnie i pewnie zastanawiał się, czy da radę mnie złapać, gdybym przypadkiem zemdlał. Prawdę mówiąc i mi to przeszło przez głowę. „Weź się w garść, Horan” nakazałem sobie. - Dobra. Zadz... - głęboki wdech. - Zadzwoń do lekarza, ok? Wszystko będzie dobrze. Jak często... O Jezu, Jezu... Już jadę. Nie ruszaj się. Nic nie rób. Spokojnie. Pozwól Wendy i Justine wszystkim się zająć. Zaraz będę przy tobie... - gdy w słuchawce nastała cisza, nawet nie zauważyłem, kiedy wysunęła mi się z rąk. Zamarłem próbując zmusić się do ruchu. Po protu nie mogłem. - Katie... Moja żona...
   - Wiemy, kim jest Katie. Znamy ją już od jakiegoś czasu – zaśmiał się Louis. - Jakkolwiek to zabrzmi, wyglądasz uroczo z tym przerażeniem wymalowanym na twarzy.
   Poczułem dłonie Zayna na ramionach. Przyjaciel potrząsnął mną delikatnie, starając się wybić mnie z tego dziwnego transu w jaki wpadłem.
   - Jedź. Tylko ostrożnie. A najlepiej niech Bas cię zawiezie – powiedział, prowadząc mnie w stronę wyjścia i machając na ochroniarza. - Poród trochę trwa. Zaczekają na ciebie...
   - Będziemy mieć dziecko – wykrztusiłem w końcu, czując, że podoba mi się to uczucie. - Katie i ja...
   - Zostaniecie rodzicami - powiedział Liam. - A teraz się pospiesz, jeśli chcesz zdążyć.
   - Już widzę, jak jutro wszyscy będą plotkować o tym, jak to Horan wybiegł z próby – usłyszałem jeszcze słowa Harry'ego nim skręciłem w kierunku schodów. - Paul! Nie zgadniesz!


   Koncert trwał w najlepsze, a mój poziom szczęścia tylko wzrastał. Mógłby nim teraz obdzielić pół Londynu, gdybym chciał się z nim rozstać, ale było mi tak dobrze, że po prostu dalej cieszyłem się tym cudownym dniem. Gdyby się dało, to pewnie latałbym nad sceną, a z palców sypałyby mi się iskry.
   Nagle znalazłem się w niedźwiedzim uścisku Liama. Nie wiedziałem, co się dzieje i to był najlepszy znak, że znów odleciałem myślami. Dzisiaj mi się to kilka razy zdarzyło.
   - Może chciałbyś coś ogłosić, stary? - Payne powiedział do mikrofonu. Musiał chyba wyczytać z mojej twarzy, że znajdowałem się poza ciałem, bo postanowił sam obwieścić dobrą nowinę. - Niall właśnie został tatą! - w hali zabrzmiał jego krzyk, a po chwili dołączyły ogłuszające piski fanów. Efekt był porażający. Gdy tłum zaczął skandować gratulacje, poczułem, że zaraz poleją się łzy. Stałem tam, otoczony przyjaciółmi i patrząc na rozradowany tłum, szczerzyłem się jak głupi. Przez moment czułem się jak pan świata. „Zostałem ojcem” kolejny raz powtórzyłem to w myślach. „I jest to kurewsko dobre uczucie.




20 listopad 2017
Londyn

   Siedziałam na kanapie gapiąc się bezmyślnie w wyłączony telewizor i objadając się lodami. „Kto by pomyślał, że wielki brzuch tak dobrze się sprawdza w roli stolika?” Byłam padnięta. Nogi spuchły mi jak balony, a kręgosłup łupał niemiłosiernie. Z kpiącym prychnięciem wspominałam słowa mamy, że kolejna ciąża, to już będzie pestka.
   - Tak mnie kłamać w żywe oczy... - mruknęłam, masując brzuch w miejscu, gdzie przed chwilą, moje maleństwo zaserwowało mi kuksańca. Od środka musiałam wyglądać jak jeden wielki siniak. Jedyne nadzieje pokładałam w tym, że po porodzie córka okaże się równie spokojna co jej starszy brat. Jeżeli to jak mi Bobby dał w kość podczas ciąży było wyznacznikiem tego, jaki grzeczny jest teraz, to ona powinna być istnym aniołkiem.
   Usłyszałam śmiech chłopaków jeszcze nim otworzyli drzwi i wpadli do środka. Przynieśli z sobą tę energię, której nie miałam za grosz i wyjątkowo mi się to nie podobało.
   - Cześć, Katie – Willie opadł z jękiem na kanapę i od razu próbował się dobrać do moich lodów. „Nic z tego, kolego.” - No nie bądź taka...
   - To moje – próbowałam odsunąć miseczkę poza jego zasięg. - Przynieś sobie z kuchni własne.
   - Nie wiesz stary, że nie zabiera się jedzenia ciężarnej kobiecie – Niall pochylił się nade mną, cmokając głośno w usta, a następnie powtarzając pocałunek na moim brzuchu. - Jak się dziś czują moje ukochane dziewczyny?
   - Grubo – jęknęłam, próbując poprawić bluzkę, którą on tak nagminnie podciągał do góry. - Przestań...
   - Bobby śpi? - zapytał, siadając obok mnie. „No kolejny, który próbuje ukraść moje lody!” - Wymiana? - powiedział, machając mi przed nosem jakąś książką. - Katy powiedziała, że to egzemplarz specjalnie dla ciebie.
   - Jej nowa książka? - prawie się zakrztusiłam deserem, próbując mówić i przełykać jednocześnie. - Przecież premiera ma być dopiero za kilka tygodni... - wyrwałam mu książkę, wpychając w dłonie zapomnianą miseczkę z lodami. Grzbiet zdobiły delikatnie tłoczone złote lilie. Wszystko prezentowało się wyjątkowo delikatnie. Wiedziałam, że pokocham tę książkę. Zresztą tak samo jak poprzednią, która zajmowała honorowe miejsce w mojej biblioteczce. „Teraz będzie się musiała podzielić.
   - Już widzę, że kombinuje, gdzie by się tu zaszyć i poczytać w spokoju – Willie znów opadł z jękiem na kanapę, z dumnym uśmiechem prezentując olbrzymi kopiec lodów z chyba każdym rodzajem posypki i polewy jaki znalazł. Rozmarzył się po pierwszej łyżce. - Mniam... Niebo w gębie. Czasami myślę, że powinienem z wami zamieszkać...
   - A co by to zmieniło? - parsknął Niall, kończąc moją porcję.
   - A co u Kate? - zapytałam, głaszcząc otrzymany prezent. Czułam, że moje hormony szaleją, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że chciało mi się wyć, bo dostałam książkę. - Powiedzcie, że też leży i się obija, bo nie ma siły się ruszyć. Może wtedy poczuję się trochę lepiej...
   - No... - zaczął Niall niepewnie i już wiedziałam, że marne moje nadzieje. „Nie ma sprawiedliwości na tym świecie...” westchnęłam. - Gdy wychodziliśmy, to akurat zabierała się za pieczenie drugiego ciasta. Obiecała Alex dwa lub trzy, bo będą z Harrym mieli gości.
   - Kate piecze ciasto? - wolałam się upewnić, więc powtórzyłam jego słowa. Nie pamiętam już kiedy dałam radę wystać tyle w kuchni, by przyszykować coś bardziej skomplikowanego.
   - No – Niall sięgnął po pilota i włączył telewizor. - Wcześniej trochę bawiliśmy się z Ellą, ale w końcu padła i zasnęła – opowiadał. - Ku ogromnej radości Alex. Boże, te dziecko jest jak torpeda – uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. I to wszystko nie odrywając oczu od telewizora. - Nie wiem ile kilometrów zrobiłem, biegając za nią, ale nóg nie czułem.
   - Nieźle wygląda – wtrącił Willie.
   - Kto? Ella? - spytałam.
   - Mała też – uśmiechnął się. - Daje popalić. Ale chodziło mi o Katy. W życiu bym nie pomyślał, że jest w ciąży z bliźniakami. No i tym bardziej, że jesteście prawie w tym samym miesiącu...
   - Jestem od niej większa? - zapytałam, ściskając Nialla za dłoń, którą gładził mój brzuch. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się widziałyśmy.
   - Co?
   - Czy jestem większa od Kate? - powtórzyłem pytanie. Zerknęłam na telewizor. Mecz. I wszystko jasne.
   - O wiele – powiedział tak to intonując, jakby porównywał wieloryba do szprotki. Spojrzałam na Willa, ale on już też wpatrywał się w ekran. Zrobiło mi się przykro i czułam, że jestem okropna. Przepełniała mnie zazdrość. A może niepewność. O przyjaciółkę w ciąży. Przecież powinnam się cieszyć, że nie cierpi tak jak ja. „Boże, jestem okropna...” poczułam łzy zbierające się pod powiekami.
   - Jestem gruba – westchnęłam, co najmniej jakbym obwieszczała koniec świata.
   - No trochę – usłyszałam słowa, które już zupełnie odkręciły kran z łzami. I mimo iż gdzieś tam głęboko na dnie umysłu kołatała mi myśl, że Niall jest bardziej skupiony na meczu, niż na rozmowie ze mną, to jego odpowiedź zadziałała na moje rozszalałe hormony jak czerwona płachta na byka. Odepchnęłam dłoń, którą mnie głaskał. Zerwałam się z kanapy. O ile tak można nazwać moje pozbawione gracji ruchy. Wyrwałam mu pilota i stając przed nim, wyłączyłam telewizor. Starałam się nie myśleć o tym, że moje gabaryty pewnie przesłoniły mu całe pole widzenia i wcale nie musiałam tego robić. - Ej!
   - Uważasz, że jestem gruba! - krzyknęłam na niego, rzucając w niego pilotem. - Nienawidzę cię! I zapomnij o tym, że będziesz spał w moim łóżku! Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie na kanapie... - moja złość musiała wyglądać komicznie. Zwłaszcza w połączeniu z jakże eleganckim pociąganiem nosem.
   - Co? Ale... Co? - Niall wpatrywał się we mnie jakby widział mnie pierwszy raz na oczy. W końcu stanął przede mną i uśmiechał się szeroko. - Wiesz, że mamy więcej niż jedna sypialnię?
   Co tam odkręcony kurek. Właśnie poszła cała cholerna tama.
   - Ja nie chcę żebyś spał w innym łóżkuuu... – marudziłam, zalewając się łzami. Aż dziw, że coś z tego zrozumiał. - Masz spać na kanapie. Za karę...
   - Dobrze. Dobrze, skarbie – Niall przyciągnął mnie do siebie, mimo iż starałam się opierać i go odepchnąć. Jak zwykle dopiął swego i po chwili chlipałam w jego koszulę. - Będę spał nawet na podłodze, jeśli sobie tego życzysz. Tylko już nie płacz – uspokajał mnie niczym małe rozhisteryzowane dziecko. I chyba tak się czułam, zawstydzona po tym pokazie, jaki zaserwowałam. Jego dłonie gładziły mnie po plecach sprawiając, że łzy powoli schły, za to w moim ciele wzniecał się ogień. „Pieprzone hormony” jęknęłam, czując jak ogarnia mnie podniecenie. - Kocham cię, Katie. Dla mnie jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.
   - Ja też cię kocham – powiedziałam, unosząc na niego wzrok. To jak przymrużył oczy i to jak nagle pociemniały, zdradziło mi, iż doskonale odczytał, na co w tym momencie miałam ochotę. Po chwili miażdżył moje usta swoimi. - Chodź... do... syp... - wykrztusiłam między pocałunkami, ciągnąc go do sypialni, po drodze rozprawiając się z guzikami jego koszuli, które jutro pewnie będę przyszywać. - Chcę... Muszę...
   - Mną się w ogóle nie przejmujcie – usłyszałam jak przez mgłę słowa Willa. - Zajrzę do Bobby'ego,
   A potem już tylko trzaśnięcie drzwiami. Tym razem nie mogłam narzekać na szalejące hormony. Czasami się przydawały.




20 grudzień 2018
Londyn

   - To żadna sztuka zająć się czwórką małych dzieci – przedrzeźniał mnie Liam, cytując moje wcześniejsze słowa. Od rozstania z Danielle zdecydowanie zbyt często miał wisielczy humor. - Damy sobie radę... - ciągnął, patrząc na mnie wilkiem. - Następnym razem jak wpadniesz na równie genialny pomysł Niall, trzepnę cię w ten twój pusty łeb.
   - Może po prostu do nich zadzwonimy? - zaproponował cicho Zayn, przewracając kartki kolorowej książeczki, którą oglądał razem z Alice. Na tę dwójkę wszyscy patrzyliśmy z zazdrością. Cudem było, że jego słowa w ogóle przebiły się przez płacz mojej córki. Dziewięć miesięcy, a płuca jak dzwon. W sumie mogłem być dumny.
   - Pomijając fakt, że przerwiesz im babski dzień w spa, na który sami ich namawialiśmy – zaczął Lou, próbując wyciągnąć Setha spod szafy, pod którą mały się wsunął. - To dasz im w ręce broń przeciwko nam wszystkim. Damy sobie radę – stęknął, wciskając się pod mebel za synem. - Ledwo raczkujesz. Jakim cudem wlazłeś tak głęboko? Nie jedz tego! O, Boże... - jego jęki dochodziły spod szafy. - Jak się rozchorujesz, to twoja mama mnie zabije.
   - Już mi głowa pęka od tych... Bobby, nie! - Liam skoczył na równe nogi i w ostatniej chwili powstrzymał mojego syna przed wejściem do kominka. „Na szczęście nie płonął w nim ogień.” - Może ma mokrą pieluchę? - spojrzał na mnie, próbując jednocześnie zainteresować Bobby'ego jedną z nowych zabawek, które kupiliśmy.
   - Czy te pampersy z założenia nie powinny być suche? - Lou oparł się o szafę trzymając w ramionach dumnego Setha, który wyglądał jakby już poszukiwał kolejnego miejsca, gdzie mógłby się wcisnąć. - No wiesz, jak w tej reklamie? Leją tą niebieską wodę i leją, a chusteczka cały czas jest sucha.
   - Może to działa tylko wtedy, gdy dzieciak leje na niebiesko – mruknął Liam i pognał do kuchni, pewnie powstrzymać mojego syna przed wejściem do piekarnika. Albo przed wywaleniem zawartości szafek na podłogę. Sam już nie wiem, który to by było raz.
   - Zmieniłem pieluchę przed chwilą – powiedziałem, kołysząc Laylę w ramionach i bez przerwy przemierzając z nią kolejne kilometry. A ona wciąż płakała i płakała. Cały czas. Powoli zaczynałem panikować. - Ma sucho. Nie jest głodna. Nie chce leżeć w łóżeczku, ani się bawić. Nic nie chce...
   - Zadzwońmy do kogoś – Zayn upierał się przy swoim. - Wszyscy już próbowaliśmy ją uspokoić. Nic nie działa. Pochoruje się od tego płaczu...
   - Przynajmniej się nie zapowietrza – dodał Louis tonem znawcy, rozglądając się z paniką za swoim synem, który znów mu gdzieś zniknął. Przysięgam, ten dzieciak porusza się jak ninja. - Wtedy musiałbyś jej dmuchać w...
   - Zaraz ciebie dmuchnę – warknąłem. - Wymyślcie coś, co w końcu zadziała...
   - Alice prawie nigdy nie płacze, a na Setha zawsze działa chodzenie i noszenie na rękach – Lou wzruszył ramionami, patrząc na mnie przepraszająco. - Może jest jej za gorąco?
   - Myślisz? - uchwyciłem się kolejnego pomysłu. - Jak mam to stwierdzić, skoro ona jest cała czerwona od płaczu? - jęknąłem. Nim moi beznadziejni przyjaciele sypnęli pomysłami, drzwi do domu otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich roześmiana od ucha do ucha i wymazana na buzi czekoladą Ella. Ze swojego miejsca widziałem, jak Harry wciąż jeszcze pokonuje ostatnie stopnie.
   - Cześć księżniczko – przywitał ją Louis i to w jego stronę rzuciła się dziewczynka. - Jak było u babci? - Na jej widok Seth zaczął gaworzyć wesoło, a i Alice nagle przypomniała o sobie i odepchnęła rękę Zayna trzymającą książeczkę.
   - Horan, dlaczego ty się tak znęcasz nad swoją córką? - Styles rzucił płaszcz na kanapę i stanął przede mną, wyciągając ręce w stronę Layli. - Chodź do wujka, kochanie – zagruchał, a ona od razu wyciągnęła się w jego stronę. - Co ten niedobry ojciec z tobą wyprawia? Ciii... - patrzyłem jak moje zdradzieckie dziecko opiera głowę na jego ramieniu. Powoli płacz przeszedł w ciche kwilenie, by po chwili zamienić się w posapywanie, czy też pociąganie nosem.
   - Boże, nareszcie – westchnął Liam, uradowany ciszą, która zapadła pewnie w takim samym stopniu jak tym, że Ella zajęła swoją osobą pozostałe dzieci, które chwilowo zaprzestały ucieczek.
   - Znalazł się zaklinacz dzieci – mruknąłem pod nosem.
   - Co poradzisz? Ma się to podejście do kobiet – Styles wyszczerzył zęby w uśmiechu. „Idiota.” Ale trzeba mu przyznać, że pojawił się w najlepszym momencie. Jeszcze trochę i płakałbym razem z Laylą.




23 lipiec 2020
Londyn

   Kierowałam się wskazówkami Paula i próbowałam znaleźć drzwi, prowadzące do naszej loży. „Od dobrych trzydziestu minut” westchnęłam sfrustrowana, psiocząc na mój zmysł orientacji w terenie. To miał być miły, spokojny dzień wśród przyjaciół i rodziny.
   - Zachciało mi się szwendania, to teraz mam za swoje – mruczałam pod nosem, otwierając kolejne drzwi, które niestety prowadziły do jakiegoś składziku. - Znajdą mnie tu za sto lat i umieszczą w muzeum dziwów. Cholerny pęcherz... - utyskiwałam na powód mojej wcześniejszej decyzji. - A mogłam się teraz zajadać lodami... - otworzyłam kolejne niczym nie wyróżniające się drzwi i prawie zawyłam ze szczęścia na widok Alex. - Dzięki Bogu – opadłam na fotel obok niej. - I nawet nie jestem ostatnia – odetchnęłam z ulgą.
   - Problemy ze zlokalizowaniem toalety? - uśmiechnęła się, poprawiając sobie na rękach śpiącą Alice.
   - Raczej z drogą powrotną – powiedziałam. - To miejsce to istny labirynt. I w dodatku nie ma tu zasięgu – jak już marudzić, to na całego.
   Postanowiłam poprawić sobie humor kilkoma smakołykami z bufetu.
   - Mamuś! - Ella wpadła do środka, ciągnąc za rękę Lux. Nad głowami obu unosiło się morze kolorowych baloników. „Czyżby obrabowały jakiegoś klauna?” Dziewczynka, widząc że Alex trzyma w ramionach śpiącą kuzynkę, ściszyła głos. - Patrz, co dostałyśmy od takiego pana – wyszeptała, spoglądając z radością na swoją zdobycz. Posłałam rozbawione spojrzenie Kate, która najwyraźniej jakoś musiała „przekonać” tego darczyńcę. Pewnie „kilkoma” funtami.
   - Śliczne – jak przystało na kochającą mamusię, Alex musiała się pozachwycać. - To od tego pana ciocia ma te piękne kwiaty? - dodała, widząc ogromny bukiet róż w ramionach przyjaciółki.
   - Nie, to od Louisa – wyjaśniła Lux, wpatrując się w Alice z nadzieją, że znów będzie mogła ją potrzymać.
   - Co to za okazja? - zapytałam, sadowiąc się na kanapie, skoro mój fotel już był zajęty. - Czyżbym zapomniała o jakiejś uroczystości?
   - Tak bez okazji – Kate uśmiechnęła się uroczo, tak jak to tylko ona potrafiła i ułożyła kwiaty na jednym z krzeseł pod ścianą.
   - Nieprawda! - Ella uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Wujek powiedział, że to dlatego, bo jest środa. Dlaczego środa jest taka wyjątkowa? - skierowała pytanie do mamy.
   - Trzeba by zapytać wujka, skarbie – Alex uwolniła nadgarstek córki od czerwonej tasiemki i przywiązała balony do oparcia kanapy. - Czasami jesteście obrzydliwi z tą waszą miłością – rzuciła żartobliwie w kierunku przyjaciółki.
   - Mam uwierzyć, że Harry nigdy nie podarował ci kwiatów bez okazji? - zapytała Kate, nakładając dziewczynkom coś do jedzenia. „O wilku mowa” pomyślałam, słysząc gdzieś za drzwiami śmiech Stylesa.
   - Jedyne co on mi ostatnio podarował bez okazji, to były majtki z cukierków. - „Wow... Ci to się bawią...” - A potem sam je zjadł – Kate oblała się rumieńcem, ale Alex szybko rozwiała nasze zboczone myśli. - Oglądając film.
   - Mamusiu... - Ella wyglądała jak kruczoczarny aniołek, gdy tak wpatrywała się w matkę z błagalną miną. - Ja też chcę majtki z cukierków. Proszę...
   Wymieniłyśmy z dziewczynami zakłopotane spojrzenia.
   - Musisz iść do taty – powiedziała Alex, akurat w momencie, gdy trzej panowie weszli do środka. - Mama nie wie skąd takie rzeczy się bierze.
   - Tatusiu! - Ella rzuciła się w stronę ojca, który już wyciągał po nią ręce, nie przeczuwając jeszcze, co go czeka.
   - Jesteś okropna – zaśmiałam się pod nosem, ciekawa jak dalej potoczy się sprawa cukierkowej bielizny. Mój przebiegły plan podsłuchiwania, wyleciał mi z głowy na widok Nialla wpadającego do środka z płaczącą Laylą w ramionach. Wzięłam od niego dziecko zastanawiając się, skąd ta panika w jego oczach i te nerwowe rozglądanie się dookoła. Na szczęście mała od razu przestała płakać.
   - Katie, kochanie... - zaczął. „To nie mogło zwiastować nic dobrego.” - Nie złość się...
   Czekałam na ciąg dalszy, tak jak wszyscy dookoła, których również zainteresowało jego dziwne zachowanie.
   - Wykrztuś to wreszcie – powiedziałam, gdy już nie mogłam znieść przeciągającej się ciszy.
   - T-Tylko na chwilę się odwróciłem... - usłyszałam jak kilka osób wciąga gwałtownie powietrze. Serce mocniej zadudniło mi w piersi, gdy zrozumiałam, co on próbuje powiedzieć. Panika wymalowana na jego twarzy zapewniła mnie, że to nie żaden żart. - Na sekundę...
   - Zgubiłeś Bobby'ego! - krzyknęłam, strasząc Laylę i Alice. Niall skrzywił się słysząc moje oskarżenia.
   - Nie zgubiłem go – powiedział. - Po prostu... nie... wiem... gdzie się aktualnie znajduje – wydukał, nerwowo przeczesując palcami włosy.
   - Rzeczywiście – parsknęłam. - Ogromna różnica. Gdzie go...
   - Tata! - nasze zgubione dziecko wpadło rozpędzone do środka, zatrzymując się dopiero po zderzeniu z nogami Nialla. Patrząc na buzię syna i stan jego ciuchów można było domniemać, że stoczył niezłą batalie z czekoladą. Ciężko było określić, kto wyszedł z niej zwycięsko.
   - Nie zgubiliście kogoś? - Louis pojawił się w drzwiach, odstawiając wiercącego się Setha na podłogę. Ten również miał na sobie czekoladowy makijaż.
   - Porwałeś mojego syna, kretynie. Czy ty wiesz, co ja przezywałem? Myślałem, że go zgubiłem – Niall szturchnął przyjaciela, ale widok ulgi na jego twarzy i szeroki uśmiech zdradzały, że nie ma pretensji.
   - I zgubiłeś. Wpadłem na niego przy maszynie z batonikami, którą próbował zmusić do współpracy kilkoma kopniakami – powiedział Lou, siadając obok Kate. - Nigdzie więcej z nim nie idę – wskazał na Setha, który właśnie wspinał się po nogach Zayna, by sięgnąć po niebieski balonik. - Jestem padnięty – jęknął. - Spocony jak świnia od biegania za nim, a potem za tą dwójką. Dopiero jak ich przekupiłem czekoladą udało mi się ich tu zagonić.
   - Biedny – Niall przewrócił oczami, ale czując na sobie mój wzrok, szybko ewakuował się z linii rażenia. Prosto w kierunku bufetu.
   - Jestem ostatnia? - Danielle wpadła do środka razem z tą swoją cudowną burzą loków. Zerknęłam na Liama, który natychmiast wyprostował się na krześle. To już ponad dwa lata, a jemu nadal nie przeszło. Widząc jednak, że i ona zerka w jego stronę, gdy ten nie patrzył, nie powiedziałabym że o nim zapomniała. - Przepraszam. Straszne korki.
   - Ciocia! - Ella rzuciła się Dani w ramiona. - A tata mi kupi cukierkowe majtki!
   Najlepszą reakcję na te słowa zaliczył mój mąż, który właśnie o mało nie zabił się popijaną colą.




Czerwiec 2021
Londyn

   Podziwiałam piękną okolicę, upajając się niespotykanym wręcz spokojem. „Jakim cudem to nadal był Londyn?” Uśmiechnęłam się do siebie. Ot tak po prostu. Było mi dobrze. Pierwszy od dawna naprawdę wolny dzień. I spędzałam go z rodziną.
   Poczułam palce splatające się z moimi.
   - Ręce na kierownicę, kolego – powiedziałam, odwracając się w stronę Nialla. - Pamiętasz co było ostatnim razem?
   - Oj tam – wyszczerzył się w uśmiechu i nie musiałam widzieć jego oczu, skrytych za ciemnymi okularami, by wiedzieć, że przewraca nimi na samo wspomnienie. - Wciąż będę się upierał, że to twoja wina.
   - Jasne – prychnęłam. - Bądź mężczyzną i przyznaj się do błędu.
   - Nigdy! - roześmiał się głośno. - Nigdy nie miałem wypadku. Wszystkiemu winna twoja ręka. Gdzie ją wpychałaś? - popatrzył na mnie nad okularami. Zauważyłam, że zerka w lusterko. - Bobby, nie ruszaj siostry. Dasz jej ciasteczko jak się obudzi.
   - Zjem – spojrzałam do tyłu, czując ogrom miłości. Jak zawsze, gdy patrzyłam na dzieci. Layla zasnęła w foteliku jeszcze nim na dobre ruszyliśmy w drogę. A Bobby w swoim, pochłaniał właśnie kolejną i już chyba ostatnią paczkę ciastek. „Po kim on to ma?” uśmiechnęłam się do niego, czując jednocześnie, że zbiera mi się na płacz. „Cholerne hormony...” Wzięłam kilka głębszych oddechów, próbując opanować zbliżające się łzy.
   - Chyba nie będziesz mi tu się mazać, co kochanie? - Niall znów wyciągnął dłoń w moją stronę, tym razem jednak spoczęła na moim brzuchu. Pogładził go pieszczotliwie. - Za chwilę będziemy na miejscu i wtedy możesz uronić kilka łez, ale tylko jeżeli dom ci się spodoba.
   - Twoja mama twierdzi, że jest zachwycający – przypomniałam sobie słowa teściowej, która z całej siły walczyła ze sobą, by mi za dużo nie zdradzić. - I że to miejsce przypomina jej Irlandię.
   - Nie tylko jej - powiedział. - Tylko, że to nie jej ma się spodobać, a tobie. I dzieciakom. Ale skoro jeszcze przez jakiś czas twój głos się liczy podwójnie, a ja głosuję tak jak ty, więc sama rozumiesz. Nie możesz przegrać.
   Uśmiechnęłam się do niego czule, podekscytowana tym, że być może zaraz ujrzę nasz wymarzony dom. Ciężko będzie się rozstać z miejscem, które pokochaliśmy i w którym wydarzyło się tyle dobrego, ale z dwójką dzieci i z trzecim w drodze zdecydowanie potrzebowaliśmy kolejnej sypialni. I kuchni, gdzie pomieścilibyśmy się wszyscy przy stole.
   Samochód zwolnił, gdy Niall skręcił w żwirowy podjazd. Jeszcze jeden zakręt i moim oczom ukazał się zachwycający budynek w stylu wiktoriańskim.
   - Piękny – powiedziałam, oczami wyobraźni już widząc dzieci bawiące się na ganku i nas, przyglądających się im, siedzącym na huśtawce i popijającym herbatę. - Jesteśmy za wcześnie? Jeszcze nie ma Eve – rozejrzałam się za samochodem agentki nieruchomości.
   - Dziś rządzimy się sami – zabrzęczał kluczami, parkując przed domem.
   Wysiedliśmy z samochodu, zgarniając po drodze dzieciaki. Wystarczyła minuta, by Bobby pobiegł w sobie tylko znanym kierunku. A najlepsze było to, że nie trzeba się było o to martwić, bo wszędzie dookoła zieleniła się trawa, a zanim dobiegłby do ulicy, pewnie porządnie by się zmęczył. Choć jak tak czasami patrzyłam na syna nie mogłam się nadziwić, że po tym całym jedzeniu, które w siebie wpycha, ma jeszcze się się ruszać.
   - Albo on się robi coraz szybszy, albo ja się starzeje – jęknął Niall, wchodząc po schodkach z roześmianym Bobbym przerzuconym przez ramie. Otworzyliśmy dwuskrzydłowe drzwi i... „To musiała być miłość od pierwszego wejrzenia” pomyślałam podziwiając grę światła na pastelowych ścianach ogromnego salonu. - Pięć sypialni i tyle samo łazienek oraz... - Niall pociągnął mnie w lewą stronę. „Boże, jeżeli kuchnia ma wyspę pośrodku...” To całe podekscytowanie musiało udzielić się dziecku, bo obwieściło to serią porządnych kopnięć.
   - Tak – wyszeptałam wchodząc do jasnej, przestronnej kuchni, która wyglądała jak te z filmów, gdzie cała rodzina wspólnie szykuje posiłek, by później go zjeść przy stole stojącym pod oknem. - Jest cudowna...
   - Wiedziałem, że ci się spodoba – Niall uśmiechnął się zadowolony. - Popatrz tam – podszedł do okna i wskazał coś w oddali. - Nasz własny staw... I tyle miejsca, że można urządzić plac zabaw i nawet małe pole golfowe.
   Bobby, ledwo stopami dotknął ziemi od razu poleciał do lodówki. Niestety musiał się rozczarować widząc w niej jedynie światełko.
   - Jestem głodny – jęknął, zatrzaskując drzwiczki.
   Nie wiem, jak to możliwe, w końcu nie zobaczyłam jeszcze całego domu, ale już czułam się tu jak u siebie. Może to prawda, że kuchnia jest sercem każdego budynku? W tej byłam zakochana. Wielką i beznadziejną miłością. Musiała być moja. Oczami wyobraźni już widziałam siebie, krzątającą się wśród tych szafek, szykującą śniadanie swojej, już nie tak małej, rodzinie. Spojrzałam na męża, który klęczał właśnie przed synem, sznurując mu buta. Layla tuliła się do jego boku, wciąż jeszcze do końca nie rozbudzona. Czując na sobie mój wzrok, Niall uniósł głowę. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów. Nie potrzebowałam nawet dalszego zwiedzania. Wiedziałam, że wybrał idealnie.
   - Witaj w domu, kochanie.




15 maj 2023
Londyn

   - Jest mi tak dobrze, że to musi podchodzić pod jakiś paragraf – Alex, kolorowa jak zawsze, siedziała na kocu, opierając się wygodnie o Harry'ego. Twarz wystawiła do słońca, upajając się ciepłymi promieniami. - To miejsce jest magiczne. Zaraz dosłownie zacznę mruczeć z rozkoszy...
   - A myślałem, że to dzięki mnie, tak ci dobrze – Harry jak zawsze był w stu procentach sobą i oczywiście każdy wyłapał podtekst w jego słowach. Nie musieliśmy nawet patrzeć na jego minę.
   - To też – przyznała. - Ale również dzięki Elli. Moja najukochańsza na świecie córeczka stwierdziła, że dość się nadźwigałam Jona przez dziewięć miesięcy i dziś to ona się nim zajmuje. Tak mi dobrze... – Wszyscy uśmiechnęli się do dziewczynki, która wraz z narodzinami brata odnalazła w sobie swoją spokojniejszą stronę. Jeszcze nie tak dawno nikt by nie pomyślał, że jest w stanie usiedzieć pięć minut w jednym miejscu. A tu proszę. Już dobrą godzinę spędziła w fotelu, trzymając śpiącego Jona w ramionach.
   - Mieliście świetny pomysł z tym piknikiem – Louis opadł na koc obok z głośnym jękiem, posyłając nam pełne uznania spojrzenie. Niall wyszczerzył się uradowany, bo to tak właściwie był jego pomysł. - To miejsce jest stworzone do takich zabaw. Choć pilnowanie, by Seth nie utopił się w stawie pochłonęło cała moją energię. Potrzebuję się naładować - skradł całusa żonie.
   - Przywiązałeś go do drzewa, czy jak? - zapytałam. - Jakoś go nie widać.
   - Biega gdzieś z chłopakami – westchnął Lou, kładąc głowę na udach Kate i patrząc jej głęboko w oczy. Tak, tutaj miłość wciąż płonęła gorącym płomieniem. - Powiedziałem, że jeżeli przez pół godziny nie wejdzie do wody i przyjdzie się zameldować suchusieńki, to mu kupię rower.
   - Ładnie tak przekupywać dziecko? - zaśmiałam się, bo stosowaliśmy z Niallem podobne metody. Zawłaszcza na Layli.
   - Jestem tylko człowiekiem i mam swoje limity, a ten dzieciak to jakiś cyborg – jęknął Lou. - Ma tyle energii, ze mógłby zasilić całe miasto.
   - I uważasz, że aż tak mu zależy na tym rowerze? - Niall spojrzał powątpiewając.
   - Mam nadzieję, bo już go kupiliśmy. Ale w razie gdyby nie, to dałem Lux dwadzieścia funtów, by go znokautowała zanim się utopi.
   - Chyba musi mieć całkiem niezły ten prawy sierpowy – Harry spojrzał znad okularów gdzieś za moje plecy.
   - Seth! - Kate, zerwała się na nogi, na widok zakrwawionego dziecka, które biegło w naszą stronę, uśmiechając się od ucha do ucha. I natychmiast zaczęła szukać miejsca zranienia. - Co ci się stało? Gdzie cię boli?
   - Spadł z drzewa – wysapała Lux, która przybiegła chwilę po nim w towarzystwie hałaśliwej gromadki dzieciaków, którą tu dziś zebraliśmy.
   - Oni twierdzili, że jestem za mały – powiedział z dumą chłopiec, uśmiechając się od ucha do ucha.
   - I oczywiście musiałeś im udowodnić, że nie mają racji, tak? - westchnęła Kate, sadzając dziecko na kocu. - Było to warte rozwalonego kolana?
   - No – wszyscy roześmiali się dookoła. - Będę miał bliznę?
   - Możliwe...
   - Super! Słyszałeś tato? - Seth popatrzył na ojca, ale posłusznie wycierał zakrwawione policzki, mokrą chusteczką, którą wcisnęła mu w dłonie Kate. Na szczęście sam musiał się wysmarować po twarzy, bo nie było na niej żadnego zranienia.
   - Słyszałem, ale miałeś przez pół godziny być grzeczny...
   - No przecież nie wpadłem do wody – wzruszył ramionami. - Patrz, Layla – wyciągnął w stronę mojej córki zakrwawioną chusteczkę. Wyglądała jakby ten widok zrobił na niej nie małe wrażenie. Znając ją pewnie żałowała, że nie była tam z nim, a pewnie w ogóle sama wdrapałby się na to drzewo, chcąc go prześcignąć. Zamiast tego siedziała obok Liama naburmuszona, odbywając swoją karę i pewnie obmyślając co zrobi, jak tylko będzie można jej wstać. - Wiesz jak długo spadałem?
   Dzień mijał nam na grach i zabawach, no i na szczęście przede wszystkim na obowiązkowym objadaniu się. Goście honorowi, czyli nasze dwutygodniowe maleństwa, byli mało wymagający. Cyc i spać i tak w kółko. No, z małą przerwą na czystą pieluchę od czasu do czasu.




   Wylegiwaliśmy się w chłopakami po niedawnym meczu siatkówki, popijając chłodne piwo. Panie zniknęły w domu szykując kolejne porcje pyszności. Pogłaskałem się po brzuchu zastanawiając się, ile jeszcze zmieszczę. „Starość, nie radość...
   - Lou, wygląda na to, że wszystko zostanie w rodzinie – zaśmiał się Harry, wskazując głową w stronę ogródka warzywnego, który założyła Katie. To jednak nie o rośliny mu chodziło. Bobby, trzymając Alice za rączkę, coś tam jej pokazywał. Po chwili, gdy dziewczynka wskazała na huśtawki, zaprowadził ją tam i ani na chwilę nie puszczał jej dłoni.
   - Wziął sobie do serca opiekę nad nią – powiedziałem. - Moja krew...
   - Mamy pierwszą parę – zaśmiał się Liam. - Gdzie aparat? Pójdę zrobić im zdjęcie – zerwał się i pobiegł w stronę placu zabaw.
   - To go straciliśmy na najbliższą godzinę – parsknął Zayn, zajmując miejsce Liama i opierając się wygodnie o lodówkę turystyczną. - Chyba spodobała mu się rola nadwornego fotografa.
   - Ale serio Horan, jakie twój syn ma intencje wobec mojej małej córeczki – Tommo próbował wyglądać na groźnego. - Pamiętaj, że mam strzelbę po dziadku.
   - Bez naboi – kaszel Harry'ego brzmiał dziwnie wymownie.
   - Nieważne – machnął ręką Louis. - Groźnie wygląda, to wystarczy. Przywalić nią zawsze można.
   - Harry – przypomniałem sobie o czymś, o co koniecznie musiałem zapytać. - Jak Jon ma w końcu na drugie? Bo Lou chyba mnie wkręcał.
   - Larry – odpowiedział Styles i od razu zarobił w łeb od Alex, która niepostrzeżenie podeszła chwilę temu. „Idealne wyczucie czasu, Horan” przybiłem sobie piątkę. - No dobra, William. Ale nie powiem, że nie kusiło mnie, gdy pielęgniarka o to pytała...
   - Idiota - mruknęła Alex, siadając przed nim i unosząc twarz do pocałunku.
   - Piękne imię – westchnął Louis, szczerząc się jak głupi. Tutaj nic się nie zmieniło.




1 lipiec 2033
Londyn

   - To był taktyczny odwrót!
   - Akurat! Spieprzałeś aż się kurzyło – przewróciłam oczami, słysząc kolejne urocze słówko podłapane przez Daniela. „Szkoła tatusia” pomyślałam, schylając się po porzucone od ścianą rolki. Z pokoju Layli dochodziły jakieś dzikie ryki, które ona szumnie nazywała muzyką, katując nas nią na okrągło. Zamarłam w drzwiach nie mogąc uwierzyć, że bez kary śmierci wiszącej nad głową zastałam córkę na sprzątaniu pokoju.
   - Ktoś umarł, mamy mieć jakiś gości, o których nie wiem, a może jest jakieś święto? - spojrzała na mnie z miną kogoś przyłapanego na gorącym uczynku. - Już wiem! Coś ci zdechło i tego szukasz? - powiedziałam dumna ze swojej pomysłowości.
   - Bardzo śmieszne – mruknęła pod nosem, opuszczając to, co trzymała w dłoniach. Rozejrzałam się dookoła. „A kiedyś ten pokój był taki ładny...” Pozostało mi tylko wzdychać. Nie mogłam uwierzyć, że sama wymyśliłam zasadę nie wtrącania się do tego, jak kto ma w swoim pokoju, o ile nie śmierdzi w nim trupem.
   - Dlaczego tu zawsze musi być taki bałagan? - podałam jej rolki, które cały czas trzymałam w dłoniach.
   - To ze względów bezpieczeństwa – Layla zaświeciła aparatem na zębach, uśmiechając się do mnie. - Gdyby ktoś się włamał i chciał mnie porwać, potknąłby się o coś i umarł.
   - Gdyby ktoś cię porwał dziecko, po godzinie błagałby, żebyśmy wzięli cię z powrotem – parsknęłam, wychodząc z pokoju. Mój zmysł smaku nie wytrzymywał więcej niż kilku minut w tym chaosie. - Obiad za godzinę. I dziś twoja kolej, by nakryć do stołu.




   Siedzieliśmy z Liamem na tarasie przyglądając się poczynaniom mojego najstarszego syna. Sądząc po kwileniu zarzynanych kotów, dochodzącym z pietra, Layla była u siebie w pokoju. Strzały w salonie najlepiej świadczyły o tym, że konsola była okupowana przez pozostałych.
   - Tylko spójrz, Liam – wskazałem piwem w stronę Bobby'ego, który był w swoim żywiole, szykując dla nas obiad godny niejednej restauracji. - Popatrz. Jest, czy nie jest? Myślisz, że powinienem z nim porozmawiać?
   - To, że lubi i potrafi gotować jeszcze nie znaczy, że jest gejem, Niall.
   - Chodzi w fartuszku!!! - wysyczałem kolejny argument. - Widzisz te falbanki?
   - To kup mu taki bardziej męski – Willie tylko przewrócił oczyma, wtrącając się do rozmowy. - Myślę, że przesadzasz.
   - No nie wiem – obserwowałem syna, który czuł się w kuchni jak ryba w wodzie. „Tylko ten różowy fartuszek...
   - Za to ja wiem – powiedział Liam. - On nie jest gejem. Koniec i kropka. A jeśli jest, to był bardzo przekonujący, gdy przyłapałem go z Alice w garderobie.
   - Co? - spojrzałem na przyjaciela. „Chyba w tym roku gwiazdka przyszła szybciej.” - Z naszą Alice? Louisa?
   - A znasz jakąś inną, z którą twój pierworodny mógłby się obściskiwać po kątach? - Liam spojrzał na mnie jak na kreatyna. Roześmiałem się głośno patrząc na syna.
   - W sumie nic dziwnego, że lubi gotować – powiedziałem, sięgając po kolejne piwo. - W końcu praktycznie urodził się w kuchni – od razu jakoś inaczej spojrzałem na różowy fartuszek Katie, który miał na sobie. „Bobby i Alice... Kto by pomyślał...” - O mój Boże! Louis wie?




1 grudzień 2034
Londyn

   Patrzyłem rozbawiony na swojego osiemnastoletniego syna, który dziś był tak podenerwowany, że pierwszy raz nie bił się o możliwość prowadzenia samochodu, a potulnie usiadł na miejscu pasażera. „Koniec świata” śmiałem się w duchu, choć poniekąd rozumiałem jego strach. W końcu Louis był wręcz przesadnie opiekuńczy wobec swojej księżniczki i nawet nie zdawał sobie sprawy, że okręciła go ona sobie wokół małego palca. I tu widziałem szansę Bobby'ego. „Jeżeli Alice chcę z nim pójść na ten bal, to już tak jakby na nim byli.
   Gdy dojechaliśmy, Bobby wyglądał jakby szukał najkrótszej drogi ucieczki.
   - Odwiedzałeś ich milion razy – powiedziałem, próbując go uspokoić. - Przecież nie prosisz ją o rękę, a jedynie zapraszasz na bal bożonarodzeniowy. Czego tak się boisz?
   - Może i często tu bywałem, ale wtedy jeszcze wujek nie chciał mnie zabić – mruknął pod nosem, zbierając się w sobie i wysiadając z samochodu. Spojrzał na mnie ponad dachem wozu. - Ale ta strzelba na serio jest nienabita?
   Roześmiałem się głośno, kręcąc głową i kierując się do drzwi. Zapukałem, wpuszczając się do środka. Od razu otoczyły mnie dźwięki tego domu. Tu zawsze grała muzyka i śmiały się dzieci.
   - To nie moja kolej, by zmywać! Tato – krzyknął Ryan. - Powiedz mu coś!
   - Seth. Mówię ci coś...
   - Dobra. Pozmywam – spojrzałem na syna, który wyglądał jakby miał zemdleć. Jeżeli głos Louisa ma na niego taki wpływ, to mi dzieciak na zawał zejdzie, gdy staną ze sobą twarzą w twarz.
   - Możesz posprzątać w całej kuchni – uśmiechnąłem się, słysząc „propozycje” Louisa.
   - Posiadasz jedynie wersję demo – odpowiedział Seth, rozbawionym głosem. - Proszę wykupić pełną wersję.
   - Ja ci zaraz dam – parsknął Lou. - Ojca będziesz doił?
   - Z czegoś trzeba żyć.
   Ma dzieciak podejście, to trzeba mu przyznać.
   - No, młody – klepnąłem syna po ramieniu, popychając go w stronę kuchni. - Raz kozie śmierć.




10 wrzesień 2036
Londyn

   Wcale ich nie szpiegowałem. „Ani trochę.” Po prostu upewniałem się, że zachowują się poprawnie. „Właśnie tak” usprawiedliwiałem się sam przed sobą, wspinając się na piętro, gdzie zabunkrowały się dzieciaki. „Zresztą lepiej, że to ja niż Louis” przekonywałem się nadal, choć w głowie widziałem kpiące spojrzenie żony i prawie mogłem usłyszeć jak mówi, że zachowuję się niepoważnie. „Ale hej, gdzie jest napisane, że po czterdziestce trzeba być poważnym sztywniakiem?
   - Litości – Bobby wydawał się stracić nieco ze swojej słynnej anielskiej cierpliwości. - Ja już z tobą nie dyskutuję. Bądź tak dobry i zabierz stąd swoje szanowne cztery litery.
   - Przykro mi, ale nie mogę. - Kogo on chciał nabrać? Za grosz przykrości w jego głosie. - Wujek zapłacił mi, żebym was pilnował.
   - Cały Louis – mruknąłem pod nosem.
   - Daniel, przecież za twoje kieszonkowe spokojnie mógłbyś wyżywić wielodzietną rodzinę. - „Hmmm? Serio?” Chyba powinienem rzucić okiem na te finansowe sprawy.
   - Nie masz pojęcia braciszku jakie ja mam potrzeby... - Alice wybuchła śmiechem, słysząc odpowiedź Daniela. „Czy ja w ogóle chcę wiedzieć, na co on wydaje te pieniądze?
   - To może teraz my zaproponujemy ci większą sumę i spłyniesz z tego pokoju? - zaproponowała, wprawiając mnie tym w osłupienie. Ale w sumie czemu ja się dziwiłem. Jak nic, szkoła Louisa.
   - Na Boga! - miałem wrażenie, że młodszy syn odstawiał tam niezłe przedstawienie. - Jak możesz myśleć, że dam się przekupić i nie dotrzymam obietnicy danej mojemu ukochanemu wujkowi? - „Jasne” prychnąłem rozbawiony. „Po kim on ma ten dramatyzm?” - Honor mojej rodziny mi na to nie pozwala - dodał i naprawdę mało brakowało, bym się głośno roześmiał. - Ale właściwie... to o jakiej sumie mówimy? - zapytał ściszonym głosem, by po chwili jęknąć z bólu. Jak nic Bobby strzelił go w łeb.
   - Ładnie tak podsłuchiwać? - Katie szepnęła mi do ucha, przyprawiając mnie o zawał serca. Prawie odgryzłem sobie język, próbując nie piszczeć jak przerażona panienka.