piątek, 16 maja 2014

100



   „Sześć tygodni, dwa dni, trzynaście godzin i...” zerknąłem na zegarek, wzdychając. „Dwadzieścia siedem minut.” Kręciłem się na fotelu, nie mogąc znaleźć sobie wygodnego miejsca. Rozglądałem się dookoła, co najmniej jakbym szukał drogi ucieczki. Powoli mi odbijało. Zdecydowanie. I najwyraźniej zacząłem mieć jakieś problemy z oddychaniem. Próbowałem rozmasować ten dziwny ucisk w piersi. „To strach, stary. Panika...” wyjątkowo moje wredne ja oszczędziło mi wymyślnych komentarzy, kwitując wszystko krótkim stwierdzeniem oczywistego. Spojrzałem na dziewczynę siedzącą obok mnie. Wydawała się taka mała na tym eleganckim fotelu. „I taka spokojna...” pożerałem ją wzrokiem. Wyglądała jakby nie czekała na nic ważnego. Jakby od tego spotkania, za kilka minut, nic nie zależało. Jednak wystarczyło ją trochę poznać, by wiedzieć, jak patrzeć. By poznać, że ten spokój to tylko pozory. Siedziała spięta do granic możliwości. W milczeniu wsłuchiwała się w dźwięki otoczenia, nerwowo pocierając dłońmi o materiał ulubionych jeansów. Sięgnąłem po jej dłoń i tak jak przypuszczałem, była lodowata i trzęsła się delikatnie. „Spokój? Taaa... Jasne...
   - Wszystko będzie dobrze, kochanie – powiedziałem, próbując rozgrzać jej skostniałe palce. Uśmiechnęła się jednym z tych swoich ledwo dostrzegalnych uśmiechów, które tak uwielbiałem.
   - W takim razie dlaczego tak bardzo się denerwujesz? – zapytała cicho, opierając głowę na moim ramieniu. „I tu cię ma, stary...” Mogłem kręcić ile wlazło, ale czy komukolwiek udałoby się ją oszukać? Zresztą, wcale nie chciałem tego sprawdzać.
   - Twoja spostrzegawczość czasami mnie przeraża – westchnąłem, splatając nasze palce razem. Czekała cierpliwie, aż zbiorę się na odwagę i wyznam to, co nie dawało mi spokoju. Bo nie chodziło wcale o wynik tej operacji. Przynajmniej nie do końca... – A co, jeśli ci się nie spodobam? – powiedziałem tak cicho, jak tylko potrafiłem, łudząc się, że może jednak nie usłyszy moich słów. W tym samym momencie, kiedy rozbrzmiały, oddałbym wszystko, by móc je cofnąć. Przez ostatnie tygodnie odliczałem każdą mijającą godzinę, a gdy w końcu nadszedł czas, panikowałem niczym małe dziecko, bojące się potworów spod łóżka. Ostatnia bezsenna noc, to zdecydowanie za dużo czasu na zamartwianie się. A ja miałem takich nocek całkiem sporo za sobą.
   - Och, Lou... – odetchnęła z ulgą, jakby moja odpowiedź nie była tym, czego się spodziewała. Odniosłem wrażenie, że całkiem pozytywnie ją zaskoczyłem. Podniosła się z fotela i usiadła mi na kolanach, ponownie opierając głowę na moim ramieniu. Czułem na szyi jej gorący oddech i podobało mi się to. „Nawet bardzo” moje gorsze ja oblizało się lubieżnie. Tylko trzymając ją w ramionach potrafiłem, choć na chwilę, odgonić złe myśli. – Kocham cię, Louis. Ciebie – poczułem muśnięcie jej warg na policzku oraz małą dłoń, dotykającą koszulki w miejscu, gdzie mogła wyczuć bicie mojego serca. – To jakim jesteś wspaniałym człowiekiem, a nie jak wyglądasz. Choć i tak wiem, że jeśli byłoby mi dane na ciebie spojrzeć, to zakochałabym się w tobie natychmiast.
   - Nawet gdybym miał krzywe zęby i piegi na nosie? – zapytałem, mile połechtany jej słowami. Tylko ona potrafiła sprawić, że moje serce wariowało z emocji. A w tej chwili dudniło mi w piersi, wyrywając się do niej.
   - Nawet wtedy – zapewniła, pieszcząc moją twarz palcami. Przymknąłem oczy, rozkoszując się jej dotykiem. Przejechała kciukiem po mojej dolnej wardze. – Uwielbiam twoje zęby, a co do piegów, to podobno są urocze...
   - Nie chcę być uroczy – burknąłem rozbawiony. – Facet nie może być uroczy. Męski, brzmi zdecydowanie lepiej.
   - Więc uznajmy, że piegi dodają męskości – powiedziała cicho, muskając ustami ucho, nadal „oglądając” moją twarz. „Męski, uroczy... Wszystko jedno, tylko niech nie przestaje!
   - Kate! Louis! Przepraszam, że musieliście czekać – pojawienie się doktora Wellera natychmiast przypomniało mi o moim zdenerwowaniu. „A było tak przyjemnie...” moje drugie ja popisowo strzeliło „focha”. – Jak lot? Mam nadzieję, że nie jesteś zmęczona. Byłaś grzeczna? Wierzę, że nie ściągałaś opatrunków... – szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny i jego nieprzerwany potok słów trochę pomogły mi zebrać się w sobie. Trzymałem dłoń Kate, niczym koło ratunkowe i naprawdę nie wiem, kto tutaj dla kogo był oparciem. Czułem, że dziewczyna trzęsie się ze strachu, ale nie potrafiłem zdobyć się na nic więcej, niż na delikatny uścisk, przypominający jej, że tu jestem i nigdzie się nie wybieram. „Siedzimy w tym razem...” – Zapraszam do gabinetu...
   Tym razem nie poprosił nas byśmy się wygodnie rozsiedli w fotelach przy jego biurku, a od razu zaprowadził do pomieszczenia, przylegającego do gabinetu. Rozejrzałem się dookoła z zaciekawieniem, ale pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałem z poprzednich wizyt. Nie wiem na co liczyłem. Może na wielki neon pulsujący napisem „udało się”? „To by było coś” parsknęło moje wredniejsze ja. W pełni się z nim zgadzałem. Pokręciłem głową, w podziwie nad moją głupotą. Pomogłem Kate zdjąć marynarkę, odruchowo poprawiając kołnierzyk jej białej bluzki. Chwyciłem ją w pasie, pomagając usiąść na wysokim łóżku, przykrytym białym, szpitalnym prześcieradłem. Momentalnie jej dłoń odnalazła moją, więżąc palce w mocnym uścisku. Była przerażona. Jakby cały jej spokój, nawet ten pozorny, został za drzwiami.
   Lekarz nie przestawał nadawać, opowiadając przeróżne ciekawostki i wypytując nas o to jak spędziliśmy ostatnie sześć tygodni. W zamyśle próbował pewnie uspokoić nasze skołatane nerwy, ale niezbyt mu się to udało. Przynajmniej jeżeli chodzi o mnie.
   - Gotowa? – zapytał lekarz, gdy pielęgniarka weszła do gabinetu z metalowym pojemnikiem, wypełnionym przeróżnymi buteleczkami. Kate skinęła głową tak delikatnie, że gdybym nie wpatrywał się w nią uważnie, łatwo mógłbym to przeoczyć. – To trochę potrwa – tłumaczył mężczyzna, podczas gdy jego asystent zaciemniał pomieszczenie, opuszczając rolety i gasząc światło, zostawiając tylko jedną, małą lampkę w najodleglejszym rogu. – Lou, może zaczekasz na...
   - Nigdzie się stąd nie ruszam – powiedziałem twardo, mierząc wszystkich wzrokiem bazyliszka. „Tylko spróbujcie mnie stąd wyprosić, a pozabijam.
   - Oczywiście – „Ha!” wyprostowałem się, wypinając pierś. Moje mordercze spojrzenie najwyraźniej zadziałało. – Jednak muszę cię prosić byś stanął za łóżkiem i nie przeszkadzał.
   Przyciągnąłem do siebie Kate, całując ją w skroń i przesunąłem się tak, by nie wchodzić w drogę lekarzowi, ani jego pracownikom. „A więc nadeszła wiekopomna chwila...” zacisnąłem zęby, odmawiając szybką modlitwę i próbując dojrzeć coś przez mrok, panujący w pomieszczeniu. Moje serce dudniło w piersi tak mocno, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć. Byłem więcej niż pewien, że Kate słyszała wszystko doskonale. „Boże... Błagam...” Wpatrywałem się bez mrugnięcia jak mężczyzna rozwiązywał opaskę, skrywającą oczy mojej narzeczonej. Po chwili, która wydawała mi się wiecznością, zdjął biały opatrunek i podał go czekającej za jego plecami pielęgniarce.
   Pewnie mógłbym konkurować z Człowiekiem Gumą, gdy wyginałem szyję, próbując cokolwiek dojrzeć w mroku. „Proszę...




   Trzęsłam się ze strachu. Zresztą miałam wrażenie, że robię to co najmniej od wczoraj nieprzerwanie. Troska przyjaciół oraz ich własne obawy, wcale nie pomagały rozwiać mojego przerażenia. I jeszcze Louis... Odtwarzałam w głowie jego słowa, nadal nie mogąc uwierzyć, że on mógł pomyśleć coś takiego. „Jak mogłabym go nie kochać?” pytałam samą siebie i naprawdę nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Był moim wszystkim. Powodem, by żyć i z uśmiechem witać kolejny dzień. Bałam się tego, co miało się za chwilę okazać. Zapominałam o oddychaniu, na samą myśl o tym, że może się nie udać. Ale najbardziej bałam się reakcji Louisa, gdyby to wszystko okazało się tylko złudną nadzieją...
   Przyjemnie było poczuć chłodniejsze powietrze na powiekach, które wydawały mi się dziwnie ciężkie po tych kilku tygodniach nie używania. Próbowałam je unieść, ale było to dziś wyjątkowo trudne. W końcu udało mi się kilka razy zamrugać. „Nie udało się...” serce zadrżało mi w piersi, gdy jedyne, co mogłam dojrzeć to ciemność. Strach odważniej rozpanoszył się we mnie. „A więc nic się nie zmieniło...” wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy poczułam... Nie. Gdy ujrzałam, poruszenie przed sobą. Zamrugałam szybko jeszcze kilka razy i w końcu to do mnie dotarło. Umysł wyjątkowo opornie przyswajał fakty. „To nie...” To nie był ten sam mrok, który towarzyszył mi przez tyle lat. Coś się zmieniło. Oddech uwiązł mi w gardle, a serce wariowało w piersi. Zrobiło mi się słabo, gdy pozwoliłam sobie pomyśleć, że może...
   Znów coś się poruszyło i ciemność przed moimi oczami zaczęła ustępować miejsce rozmazanym kształtom. Czułam łzy na policzkach, płynące nieprzerwanymi strumieniami. Oczy piekły niemiłosiernie. Łzawiły. Bałam się je zamknąć. Bałam się choćby mrugnąć w obawie, że wszystko nagle zniknie. „Boże...
   - Zamrugaj kilka razy, Kate – usłyszałam spokojny głos doktora Wellera. Wiedziałam, że stoi przede mną i uważnie mi się przygląda. Ale było coś jeszcze. Ja to widziałam. Może niezbyt dokładnie, ale jednak. Widziałam! W końcu zmusiłam się by mrugnąć i głośne łkanie wyrwało się z mojej piersi, gdy obraz przed oczami nie zniknął. – Bardzo dobrze – słowa mężczyzny ledwo do mnie docierały. Ich znaczenie umykało pod naporem huraganu, który rozpętał się w mojej głowie. – Będziemy teraz bardzo powoli zwiększali natężenie światła w pomieszczeniu... – tłumaczył spokojnym głosem. Słyszałam w nim podekscytowanie. „Czy to znaczy, że...” bałam się zadać to pytanie nawet w myślach. „Bo co, jeśli nie...” – Może rozboleć cię głowa – powiedział, podając mi chusteczkę. – Właściwie, to więcej niż pewne, że ból głowy będzie ci towarzyszył przez następne kilka tygodni. To całkiem normalna reakcja na światło i po prostu oczy muszą się przyzwyczaić. Zdecydowanie radzę zaprzyjaźnić się z ciemnymi okularami... – wsłuchiwałam się w słowa mężczyzny, ocierając kolejne łzy. Wiedziałam, że były one wynikiem reakcji na światło, ale dla mnie były również mieszanką bólu i targających mną emocji. Oczy piekły mnie coraz bardziej, ale obraz z każdą minutą się wyostrzał. Mrok powili umykał pod naporem kolejnych lamp. – Jak się czujesz? Jeżeli jest ci słabo, możemy zrobić krótką przerwę...
   - J-Ja... – zająknęłam się, głosem zachrypniętym z emocji. Nie chciałam przerywać. – Ja... – coraz wyraźniej widziałam kolory i kształty przed sobą. Mój wzrok przeszukiwał pomieszczenie, ale po prostu nie mogłam się na niczym skupić. W mojej głowie szalało, a panika, nie wiedzieć czemu, zaczęła rozlewać się w mojej piersi. I wtedy to usłyszałam. Ciche pociągnięcie nosem, świadczące o tym, że nie tylko ja wylewałam tu łzy. – L-Louis? – wyszeptałam, zaciskając powieki i szykując się na tę chwilę, która do tej pory rozgrywała się tylko w moich marzeniach i snach. Wyczułam jego obecność przed sobą, jeszcze nim silne dłonie ujęły moje skostniałe palce.
   - Kochanie? – ciepło rozlało się w mojej piersi na sam dźwięk jego głosu. Zamrugałam kilka razy, próbując przegonić łzy. W końcu nic nie mogło mi przeszkodzić w ujrzeniu człowieka, który był dla mnie całym światem. Gdyby to wszystko miało być mi dane tylko na chwilę, musiałam go zobaczyć. Uniosłam powieki i przez jedną okropną sekundę zastygłam przerażona, nim zdałam sobie sprawę, że patrzę na czarną koszulkę. Spojrzałam wyżej i tym razem moje serce naprawdę zamarło. Oddech uwiązł mi w piersi. Czas stanął w miejscu i co tam jeszcze można zatrzymać. Te oczy... Niebieskie. Błękitne. Najpiękniejsze oczy na świecie. Wypełnione ciepłem i miłością. I patrzyły tylko na mnie. Uniosłam dłoń, wciąż nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Czułam pod drżącymi palcami gorącą skórę gładko ogolonych policzków. Pieściłam kciukiem usta, który tyle razy smakowałam. A teraz mogłam dojrzeć, jak rozciągają się w uśmiechu i wszystko znów się rozmyło, a szloch wyrwał mi się z gardła.
   - Wow... – pociągnęłam nosem, psując tym samym efekt mojego zachwytu. Ścierałam wierzchem dłoni spływające łzy. „Dlaczego nie mogłam przestać płakać?” – Jesteś... – głos mi się załamał. Emocje wręcz nie pozwalały mi mówić. – Piękny... – wyszeptałam, pożerając wzrokiem tę twarz, którą wcześniej tyle razy pieściłam opuszkami palców. – Boże, Lou... – westchnęłam, słysząc cichy śmiech. Widziałam łzy spływające po policzkach. Sięgnęłam ku nim palcami, zaczarowana ich pięknem na jego gorącej skórze. Z trudem oderwałam wzrok od słonych kropli, znikających pod moimi opuszkami. Jednak szybko o nich zapomniałam, zaczarowana błękitnym spojrzeniem Louisa. Jego oczy były niezaprzeczalnie, bezapelacyjnie, totalnie, cholernie, niesamowicie wręcz zachwycające. „I patrzyły na mnie...” – Cześć...
   - Cześć – usłyszałam w odpowiedzi głos, który potrafił poruszyć we mnie każdy nerw. Widziałam milion emocji malujących się na jego twarzy i to było niesamowite. Wręcz nie do opisania. – Boże, kochanie... Patrzysz na mnie... – wyszeptał, jakby i on miał trudności z uwierzeniem w to, co się działo. Wcale mu się nie dziwiłam.
   - Tak – uśmiechnęłam się, nie odrywając wzroku od jego mokrych oczu. – Ty... J-Ja... Kocham cię – udało mi się w końcu coś z siebie wydusić.
   - Ja ciebie też – wyszeptał, przyciągając mnie do siebie, by po chwili nakryć moje wargi swoimi. Powieki same opadły, jakby chciały mi dać do zrozumienia, że powinnam zatracić się w tym pocałunku, ale szybko je otworzyłam, bo po prostu musiałam patrzeć...


   Przycisnęłam czoło do zimnej powierzchni okna. Chłodne szkło dawało tak potrzebne wytchnienie, choć na dłuższą metę nie miało większego wpływu na ból pulsujący mi w skroniach. Pewnie w innych okolicznościach byłoby to nie do wytrzymania. Jednak teraz cena nie wydawała się zbyt wysoka. „Cóż znaczy pękająca czaszka, wobec takiego widoku?” wpatrywałam się w migoczące światła nocnego Zurychu i wciąż nie mogłam uwierzyć...
   Silne dłonie opadły na moje ramiona, uciskając je wyjątkowo delikatnie. Gorące wargi pieściły wrażliwą skórę karku, rozniecając ogień w moim ciele. Ledwo zarejestrowałam moment, gdy marynarka zsunęła się z moich ramion i opadła prawie bezszelestnie na podłogę.
   Oderwałam głowę od szyby, gdy przestała przynosić ukojenie, rozgrzana ciepłem mojego ciała. Chciałam się odwrócić, gdy w gładkiej tafli ujrzałam odbicie Louisa i po prostu zamarłam. „Taki piękny...” westchnęłam rozmarzona, w duchu uśmiechając się na samo wyobrażenie jego reakcji, gdybym wypowiedziała te słowa na głos. W ciemnej hotelowej sypialni, jego oczy świeciły własnym blaskiem, przyciągając mnie, niczym syreni śpiew... Sprawiały, że nie mogłam przestać patrzeć. Nie mrugnęłam nawet wtedy, gdy gorąca dłoń powoli odpięła guziki przy mojej bluzce, by potem ściągnąć ją ze mnie. Posłusznie uniosłam ramiona. Zadrżałam, gdy w jego spojrzeniu rozpoznałam ten głód, który i we mnie się rozpanoszył. Czułam się naga, gdy prześlizgiwał po mnie spojrzeniem. Miałam wrażenie, że pieści nim całe moje ciało. Nawet ból głowy odszedł w niepamięć, zepchnięty na dalszy plan. „Bardzo daleki...” Patrzyłam jak moje piersi unosiły się i opadały, wprawiane w ruch przyspieszonym oddechem. Wszystko było takie inne. Intensywne. Poczułam gorąco na policzkach. Nie mogłam przestać. Wpatrywałam się w swoje odbicie i dopiero sunące po moim brzuchu dłonie, były w stanie przykuć moją uwagę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy silne palce zatrzymały się, by pozbawić mnie kolejnej części garderoby.
   - Jesteś taka piękna – usłyszałam przy uchu drżący szept. Oboje wpatrywaliśmy się w nasze półnagie ciała, odbijające się w gładkiej powierzchni okna. Wprawdzie jego było częściowo skryte za moim, ale nie przeszkadzało mi to pożerać wzrokiem opaloną sylwetkę, odzianą tylko w czarne spodenki, które nie były w stanie ukryć jego podniecenia. Zachłanne usta, pieszczące moje ramię, dłonie, kreślące jakieś bliżej nieokreślone znaki na moim brzuchu i te oczy, uważnie wychwytujące każdą moją reakcję. Jeszcze niedawno myślałam, że odczuwanie tego wszystkiego jest czymś nie do opisania. Jakby za każdym razem, gdy mnie w ten sposób dotykał, pokazywał mi niebo. Ale te wszystkie uczucia połączone z możliwością patrzenia... Już byłam w niebie, a przecież wciąż jeszcze długa droga przed nami.
   Louis odwrócił mnie tak, że teraz bez żadnych przeszkód wpatrywałam się w jego błękitne tęczówki. Czułam oddech na twarzy, równie przyspieszony, co i mój. Pociągnął mnie w stronę wielkiego łóżka, pozbywając się po drodze ostatnich elementów naszej garderoby. Pieściłam wzrokiem ciało, które przecież tak dobrze znałam. Moje dłonie potrafiłyby odtworzyć każdy jeden fragment. Przesuwałam palcami po jego ramionach, niczym zaczarowana obserwując swoje poczynania, a przede wszystkim reakcje Louisa. Serce mi dudniło, zagłuszając wszystko inne. Wydawało się, że więcej już nie byłam w stanie znieść, jednak najwyraźniej ktoś tutaj postanowił mi udowodnić w jak wielkim byłam błędzie.
   Lou wyciągnął dłoń, chcąc zgasić małą lampkę, która otulała nas ciepłym, przytłumionym światłem.
   - Zostaw – zatrzymałam go w ostatniej chwili. Pytanie w jego oczach ledwo przebijało się przez ogień pożądania. – Chcę cię widzieć... – wyszeptałam, zdobywając się na odwagę i zachłystując się powietrzem na widok głodu w jego spojrzeniu. „O Boże...




   Gdy odzyskałem świadomość, zdałem sobie sprawę, że wciąż leżałem na Kate. Było mi tak dobrze, że najchętniej zostałbym w tej pozycji na zawsze. Moje zboczone ja natychmiast podesłało mi kilka interesujących pomysłów, które mogłem zrealizować. „Gdybym mógł ruszyć choć palcem...” Zdobywając się na prawdziwy heroizm, uniosłem się i wysunąwszy się z tego cudownie gorącego wnętrza, opadłem na łóżko obok niej. Kate poruszyła się nieznacznie i przekręcając głowę, ale nie podnosząc jej, zaczęła się mi przyglądać.
   Przymknąłem powieki, ale nadal czułem na sobie jej wzrok. Otworzyłem oczy i spojrzałem w brązowe źrenice z miodowymi plamkami. Przez chwilę nic się nie działo. Po prostu leżeliśmy, starając się uspokoić nasze pędzące serca. W pewnym momencie podniosłem dłoń i zewnętrzną stroną palców pogładziłem policzek dziewczyny. Kate na ten gest odpowiedziała uśmiechem, po czym zamknęła oczy i zasnęła. Tak po prostu. To było jak magia...
   Jeszcze przez moment na nią patrzyłem, by ostatecznie pozwolić opaść ręce i odwrócić spojrzenie ku sufitowi. Bylem spokojny, wolny, spełniony. Moje usta wygięły się na kształt czegoś, co można by nazwać uśmiechem. Później także pogrążyłem się we śnie...


   - Jak się dziś czuje moja ulubiona pacjentka? – doktor Weller obdarzył nas szerokim uśmiechem. Przeglądając najnowsze wyniki badań nie krył zadowolenia. Zresztą od wczoraj był cały w skowronkach. – Pewnie głowa ci pęka... – Kate skinęła w odpowiedzi, ocierając chusteczką łzy, które od kilkunastu godzin prawie bez przerwy spływały po jej twarzy. – Jedyne co mogę ci obiecać, to że będzie lepiej. Przymierz, proszę – powiedział, podając jej okulary w ciemnych, cienkich oprawkach. Te same, które wybraliśmy dzień wcześniej.
   - A więc w końcu zostałam okularnicą – Kate uśmiechnęła się nieśmiało, zakładając na nos eleganckie oprawki. – O, wow...
   - Dużo lepiej, co? – wodziła wzrokiem po pomieszczeniu, na niczym się dłużej nie zatrzymując. Do czasu aż spojrzała na mnie. Jej szeroki uśmiech i miłość wymalowana na twarzy sprawiały, że wszystko we mnie skakało ze szczęścia. Z trudem zmuszałem się do pozostania w miejscu i nie przeszkadzania lekarzowi. – Szkła korygujące. Te będą reagować na światło i w zależności od jego natężenia, przyciemniać się lub rozjaśniać – tłumaczył mężczyzna. – Dam wam też receptę, gdybyście chcieli zakupić dodatkową parę. Jeżeli będziesz chciała, to myślę, że za kilka tygodni będziesz mogła zamienić je na soczewki. Nie wcześniej jednak niż za półtora miesiąca. Póki co, jest jedna, najważniejsza zasada, chronisz oczy przed światłem. – Kiwnąłem głową, choć akurat do mnie nie były skierowane te słowa. Natychmiast sobie obiecałem, że zrobię wszystko, by zalecenia lekarza były wypełniane. „Może warto pomyśleć o zaciemnieniu domu?
   - Jak wyglądam? – Kate spojrzała na mnie, czekając na werdykt. Uśmiechała się od ucha do ucha i marszczyła śmiesznie nosek, próbując się przyzwyczaić do ciężaru okularów. Choć wiedziałem, że ból głowy nie daje jej wytchnienia, wyglądała na szczęśliwą.
   - Seksownie – powiedziałem, podając jej kurtkę i ciesząc się na widok rumieńca, który momentalnie pojawił się na jej policzkach. – Zabójczo – nachyliłem się, by skraść buziaka. Usłyszałem chichot pielęgniarki, stojącej gdzieś za moimi plecami. – Pięknie jak zawsze...
   - Lou... – jęknęła zawstydzona, chowając głowę w mojej koszulce.
   - On ma rację, kochanie – kobieta podała mi etui na okulary, które szybko wepchnąłem do kieszeni spodni. – Wyjątkowo korzystnie w nich wyglądasz. Niektórym po prostu we wszystkim ładnie... – westchnęła, puszczając do nas oczko.
   Zaopatrzeni we wszystkie niezbędne medykamenty oraz szczegółową listę zakazów i nakazów, mogliśmy w końcu udać się na lotnisko.
   - Zakład, że od wczoraj wszyscy siedzą u Stylesa, świętując? – powiedziałem, gdy w końcu usiedliśmy wygodnie w samolocie. Prychnięcie Marka najlepiej świadczyło o tym, że o oczywiste, to raczej nikt się ze mną nie założy. „Nie, to nie...




   Władowałem się do środka, otwierając sobie łokciem szklane drzwi i modląc się, by nie uderzyły w ścianę. Byłem tak obładowany zakupami, że to chyba cud, iż jeszcze nie musiałem ich zbierać z podłogi. Od razu zauważyłem na sobie wzrok gospodarza, ale znając niebywałe zdolności Harry'ego, na wszelki wypadek postanowiłem nie prosić go o pomoc. Skinąłem mu tylko głową, widząc, że prowadzą tam z chłopakami zażartą dyskusję.
   - No, nareszcie – Danielle rzuciła się w moją stronę, sięgając po część zakupów. – Co tak długo, kochanie?
   - Korki – powiedziałem krótko, uśmiechając się do Katie, która również skoczyła mi na ratunek. W ostatniej chwili, bo właśnie czułem, że część zakupów wymyka mi się z rąk.
   - Dzięki... – Dani podarowała mi szybkiego buziaka, zabierając ostatnie torby. I w tym momencie cała jej uwaga skupiła się na jasnowłosej dziewczynie, która najwyraźniej objęła rządy w kuchni. Powlokłem się do salonu, mucząc pod nosem coś na temat pozbawionych serca kobiet, niecne wykorzystujących swoich biednych chłopaków.
   - Też cię kocham! – zawołała Danielle, nawet nie patrząc w moją stronę, zajęta myciem warzyw. „Oby obiad był warty moich cierpień...
   - Ja naprawdę nie rozumiem czemu ty się dziwisz, Niall – Zayn leżał rozwalony na kanapie i popijał zimne piwo. W tle cicho grał telewizor. – Gdyby to był Liam, to jeszcze, ale przecież mówimy o Stylesie.
   Opadłem na sofę obok Horana, próbując zorientować się o czym tak dyskutują i dlaczego wpleciono moje imię w rozmowę. Rozbawienie gospodarzy jakoś na nic nie chciało mnie naprowadzić. Niedowierzająca mina Nialla również. Choć miałem przeczucie, że może mi się to nie spodobać.
   - Mam uwierzyć, że naprawdę trzymasz prezerwatywy w każdym pokoju? – spojrzałem zdziwiony na przyjaciela, zastanawiając się, czy nie lepiej by było iść pomóc Andy'emu z grillem. „Zdecydowanie nie potrzebuję tej wiedzy, którą zaraz z pewnością zdobędę” jęknąłem w duchu, widząc wielce wymowny uśmieszek Stylesa.
   - To zależy – powiedział, udając, że się nad czymś głęboko zastanawia. – Czy garderoby liczą się jako osobne pokoje? – „Boże...” jęknąłem, sięgając po piwo Horana i biorąc dużego łyka. Dzielnie zniosłem spojrzenie, mówiące, bym lepiej odstawił, co nie moje. Przez jakąś sekundę rozważałem pójście do kuchni, ale leniwa część mnie, szybko wybiła mi ten pomysł z głowy.
   - Chcesz mi powiedzieć, że masz pudełko prezerwatyw w każdym pokoju oprócz garderoby? – dociekał Niall.
   - Mhm... Mama skutecznie mi wbiła do głowy sprawę z bezpiecznym seksem – puścił oczko blondynowi. „No, chyba nie do końca dobrze zrozumiałeś tę lekcję” uśmiechnąłem się pod nosem, obserwując jak duża dłoń przyjaciela delikatnie gładzi brzuch Alex, który pewnie niedługo bardziej się zaokrągli.
   - W kuchni? – Niall nie dawał za wygraną. „Uparty jak zwykle.
   - Oczywiście – Harry wydawał się dziwnie rozbawiony tą rozmową. Może dlatego, że Niall mimo iż drążył temat, wydawał się nim jednak zawstydzony. „A przecież nikt mi nie wmówi, iż z Katie oglądają znaczki w sypialni...
   - W łazienkach?
   - Naturalnie.
   - Pokoje gościnne.
   - Mhm...
   - Salon?
   - Tak – odpowiedział Hazz, a ja rozejrzałem się dookoła zastanawiając się, gdzie niby mogło się znajdować do pudełeczko. Zauważyłem, iż nie tylko mnie zainteresowało nagle umeblowanie pokoju. Nie było tu za bardzo, gdzie co ukryć. Alex widząc nasze zainteresowanie pochyliła się do przodu i ku mojemu zdziwieniu zaprezentowała nam schowek w podłokietniku kanapy. „Sprytne” pokręciłem głową, obserwując Nialla, który postanowił bliżej zapoznać się z zawartością skrytki. I chyba znalazł tam to, czego szukał, bo wrócił na miejsce, patrząc z niemym podziwem na Stylesa. – Możesz się poczęstować – Harry najwyraźniej świetnie się bawił, zawstydzając kumpla. – Zdecydowanie nie będą mi potrzebne w najbliższych miesiącach – Hazz cmoknął Alex w policzek, wymieniając z nią gorące spojrzenia. Jego ręce, jak zawsze w ostatnich tygodniach, zawędrowały na jej brzuch, nakrywając go w opiekuńczym i bardzo wymownym geście. „Tak, ten pan już jest do szaleństwa zakochany w maleństwie, które pomógł zmajstrować” uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie zbiorowe westchnienie fanek, gdyby dane im było podziwiać ten widok. „A właśnie...
   - Rozmawialiście z Paulem? – postanowiłem zmienić temat i dać Niallowi chwilę wytchnienia, zanim dostanie udaru od tego ciągłego czerwienienia się. – Kiedy macie zamiar obwieścić światu cudowną nowinę? – moje pytanie sprawiło, że wszystkie spojrzenia spoczęły na Harrym.
   - Jakoś chyba na dniach... – Hazz powoli wypowiadał słowa, nie spuszczając wzroku z Alex, jakby w poszukiwaniu potwierdzenia. Jej uśmiech, najwyraźniej powiedział mu wszystko, co chciał wiedzieć, bo wyszczerzył wszystkie zęby z tej radości. Przebywając z tą dwójką miało się wrażenie, że jest się bardzo blisko tych ich wspólnych momentów. „Czasami może wręcz za blisko...” przypomniałem sobie niedawną rozmowę o szalejących hormonach Alex i jej przemianę w istny wulkan seksu. „Tak, czasami zdecydowanie nie potrzebowałem tylu informacji...
   - Najwyższa pora – mruknął Zayn, podnosząc się z kanapy. – Komu przynieść? – pomachał pustą butelką, kierując się do kuchni. „Moje lenistwo zostanie nagrodzone” uśmiechnąłem się, podnosząc rękę.




   Przysłuchiwałem się wesołym rozmowom dziewczyn, urzędujących w kuchni. Śmiech Alex zdecydowanie wybijał się ponad wszystkie, sprawiając, że i mi chciało się śmiać. Byłem szczęśliwy, wiedząc, że i ona jest. Wszystko układało się wspaniale. Nawet poranne nudności w końcu nam odpuściły i mój motylek powoli odzyskiwał kolory. Przed oczami stanął mi tatuaż Alex i przyszło mi do głowy, że już niedługo pewnie pojawi się na nim kolejny element. Już nie mogłem się doczekać.
   - Nie śpij, Styles – poduszka lądująca na twarzy skutecznie wyrwała mnie z marzeń o maleństwie, leżącym w moich ramionach. Uśmiechnąłem się do przyjaciół, którzy od wczoraj okupowali mój dom. – O czym tak dumasz? – Niallowi najwyraźniej przeszło wcześniejsze zawstydzenie.
   - A, takie tam problemy natury prawnej – powiedziałem, śmiejąc się w duchu z min przyjaciół. – Jak myślicie... Czy jak przeniosę się w czasie i zgwałcę samego siebie, to będzie to samogwałt? – palnąłem pierwsze co mi przyszło do głowy i może jednak powinienem był ugryźć się w język, bo najwyraźniej moje słowa sprawiły, że Liama trzeba było reanimować.
   - Styles, kretynie! – jęknął Payne, gdy już odzyskał zdolność mówienia, a przede wszystkim oddychania. „Całe szczęście, że mu Niall płuc nie wybił, udzielając pierwszej pomocy.” – Czasami naprawdę chciałbym wiedzieć, jak pracuje twój mózg. To musi być fascynujące...
   - Zdecydowanie – poparł go Zayn, ścierając piwo, które dziwnym trafem opryskało wszystko dookoła niego. – Choć ja akurat nie potrzebowałbym tej wiedzy do szczęścia. Nikt normalny nie byłby w stanie jej pojąć i nie zwariować.
   - Ha, ha, ha – przewróciłem oczyma. – Bardzo śmieszne. Ja tu poważne sprawy rozważam... Może kiedyś będzie mi potrzebna ta wiedza.
   - Wierz mi, stary – Niall nie mógł przestać się śmiać. – Jeśli kiedyś cię to spotka, to znając ciebie, raczej nie będzie to gwałt...
   - Kto kogo gwałci? – w pomieszczeniu rozległ się rozbawiony głos Louisa. Nim zdążyłem posłać mu jąkać ciętą ripostę, usłyszałem głośny huk dobiegający z kuchni. Towarzyszył mu pisk i po chwili Alex, jak burza, pokonała odległość, dzielącą ją od przyjaciółki, by ostatecznie porwać zaskoczoną dziewczynę w ramiona. – To się nazywa powitanie.
   Sam już nie wiedziałem na kogo mam patrzeć. Czy na przyjaciela, od którego wręcz biło niczym nie zmącone szczęście, czy może na dziewczyny, które coś tam sobie szeptały do ucha. Dopiero po dobrych kilku minutach, mój motylek wypuścił przyjaciółkę z uścisku.
   - A-Alex? – w głosie Kate emocje były wręcz namacalne. Opierałem się o ścianę, obserwując jak zmienia się wyraz jej twarzy, gdy patrzy na kolorową dziewczynę. Uniosła dłoń do jej policzka, ale tym razem nie potrzebowała palców, by przyjrzeć się zapłakanej twarzy Alex. Oczy Kate, skryte za okularami, momentalnie wypełniły się łzami. Delikatnie dotknęła kolorowych pasemek przyjaciółki. – Naprawdę nosisz tęczę na głowie... – po tych słowach znów wylądowała w mocnym uścisku mojej dziewczyny.
   - Wszystko w porządku? – usłyszałem ciche słowa Zayna i dopiero wtedy zauważyłem stojącego obok nas Louisa, kiwającego głową w odpowiedzi. Spojrzałem na przyjaciela, klepiąc go po plecach. Jego zaczerwienione oczy najlepiej świadczyły o tym, że z tej całej radości wylał wiele łez. Wcale się mu nie dziwiłem. Zwłaszcza czując znajome pieczenie pod powiekami.
   - Katy? – Niall nie mógł doczekać się na swoją kolej i najwyraźniej postanowił zamienić się miejscami z moim motylkiem. Przyciągnąłem Alex do siebie, ocierając jej łzy wzruszenia i radości. Nie odrywała wzroku od Kate, jakby próbowała wyryć w pamięci każdy jej gest. – Naprawdę się udało?




   Czułam się jakby te dwa dni były snem. Tak pięknym i wzruszającym, że po prostu chciałam go śnić nieprzerwanie. Miałam wrażenie, że unoszę się na obłokach szczęścia, a wszystko dookoła sprawiało, że miałam ochotę śmiać się oraz płakać jednocześnie. Co zresztą robiłam prawie non stop, odkąd lekarz zdjął opatrunki. I to nie tylko dlatego, że światło podrażniało moje oczy, wywołując okropny ból. Świat dookoła zachwycał na każdym kroku. Choć tak naprawdę sama się sobie dziwiłam, że udało mi się dojrzeć coś więcej, mając Louisa obok siebie. To od niego nie mogłam oderwać wzroku. To do niego moje oczy mimowolnie się kierowały. To jego pierwszego wyszukiwałam w pomieszczeniu. Od wczoraj poznawałam go na nowo, próbując połączyć obraz, który miałam w głowie z tym, co teraz widziałam. I podobało mi się to poznawanie... Czułam, że znów się rumienię, a błysk rozbawienia w oczach przyjaciółki powiedział mi więcej, niż bym chciała wiedzieć. „Czarownica...” westchnęłam, zalana ogromem uczuć, które wydawałoby się iż mogą rozsadzić mi serce.
   Przysłuchiwałam się wesołym rozmowom prowadzonym obok mnie i nie mogłam się nadziwić swojemu szczęściu. Byłam tutaj. Z nimi wszystkimi. I czułam radość bijącą od każdego. A co ważniejsze, mogłam ją zobaczyć. Ich uśmiechy. Gesty. Zapomniałam już jak wiele można wyczytać, patrząc ludziom w oczy, czy po prostu ich obserwując...
   Poczułam na sobie spojrzenie przyjaciela. Uśmiechał się od ucha do ucha, mrużąc oczy przed wkradającym się przez okno słońcem. Obejmował ramieniem swoją dziewczynę, która zawzięcie dyskutowała z Danielle o najnowszych zdobyczach zakupowych. „Jakie szczęście, że mnie nie wciągnęły do tej rozmowy.
   - Udało się? – zapytałam bezgłośnie, mając żywo w pamięci naszą ostatnią rozmowę i jego obawy. Uśmiech na twarzy Nialla jeszcze się powiększył. „A wydawało się, że to już fizycznie niemożliwe...
   - Co to za jakieś konspiracyjne rozmowy? – Harry przeskakiwał spojrzeniem ode mnie do Nialla. – Co ci się udało, Horan? Ja też chcę wiedzieć...
   Posłałam przyjacielowi przepraszające spojrzenie. Już myślałam, że puści pytanie Harry'ego mimo uszu, ale ewidentne zainteresowanie pozostałych, wpatrujących się teraz w niego uważnie, dodało mu odwagi. „Lub po prostu wybrał to mniejsze zło...
   - Poprosiłem Katie, żeby się do mnie wprowadziła – powiedział, czym zwrócił na siebie uwagę swojej dziewczyny oraz Danielle. „A wydawało się, że nic nie jest w stanie przeszkodzić im w zakupowej dyskusji” uśmiechnęłam się, widząc miłość w oczach Nialla, gdy spoglądał na Katie. – A ona się zgodziła...
   - Chwilowa niepoczytalność – skomentował krótko Louis, jak zwykle rozbawiając wszystkich. – Nie bój się mała, pomożemy ci się z tego wyplątać.
   - Dzięki – parsknęła Katie, nakrywając swoimi dłońmi, dłonie Nialla, splecione na jej podołku. – Od razu mi ulżyło.
   - To wspaniale! – Danielle aż klasnęła w dłonie. – Nie będziemy musiały przedzierać się przez całe miasto, żeby się spotkać! Genialnie to wymyśliłeś Niall.
   - Tak... Właśnie to mną kierowało...




   Obżarci, wylegiwaliśmy się u Stylesa w ogrodzie, korzystając z pięknej pogody, tak nietypowej dla Londynu o tej porze roku. Słonce prażyło i przez chwilę naprawdę można było zapomnieć, że lato już dawno za nami. Moje kochanie, w ciemnych okularach Zayna na nosie, bo własne okazały się zbyt słabe na tę pogodę, siedziało przede mną na leżaku, opierając się wygodnie. Harry i Alex rozwalili się obok nas w prawie identycznej pozycji. Z wnętrza domu dobiegły nas śmiechy Katie i Nialla, którzy na ochotnika zgłosili się do uprzątnięcia kuchni. Choć tak sobie myślę, że dla tych dwóch głodomorów, był to po prostu pretekst, by się jeszcze załapać na małe co nieco.
   - Gdzie wywiało Zayna? – Harry rozejrzał się dookoła, próbując nawet zajrzeć do wnętrza domu przez otwarte na oścież drzwi.
   - Rozmawia przez telefon – powiedziała Kate, poprawiając sobie palcem okulary, które i tak non stop zsuwały jej się z nosa. – Perrie zadzwoniła...
   - Ha! Może i ten lekarz naprawił ci oczy, ale nadal słyszysz przez ściany. Ekstra! Możesz teraz poszukać pracy w wywiadzie. Z pewnością doceniliby twoje umiejętności – „Mądrości Stylesa. Koniec świata.” – Mała wersja Bonda.
   - Nie jestem mała – „oburzyła się” Kate, splatając ramiona na piersi, czym tylko bardziej wszystkich rozbawiła. – To po prostu ty jesteś wielki.
   - To prawda – głupek wyszczerzył się i zaczął wymownie poruszać brwiami. – Jestem. Ogromny – dodał. – Możesz zapytać Alex – wskazał na swoją dziewczynę, która właśnie kręciła głową z politowaniem.
   - Harryyy... – jęknęła Kate, oblewając się rumieńcem. Najwyraźniej dotarło do niej znaczenie słów przyjaciela. – Jesteś okropny.
   - Nie prawda. Myślę, że nieziemsko przystojny lepiej mnie opisuje...
   - To raczej o mnie mowa – zaśmiałem się. – Do ciebie to jakoś nie pasuje...
   - Do ciebie też nie. Jedyne co u ciebie jest nieziemskie, to dupa... I nie wierzę, że to powiedziałem...
   - Wiem – przerwałem mu. – Jest nie z tego świata...
   - Obaj jesteście okropni – Alex śmiała się na całego. Co było miłą odmianą, po tym, jak spędziła ostatnie dwie godziny, zalewając się łzami. Tak, ona zdecydowanie cieszyła się szczęściem swojej przyjaciółki. – Ale w tym całym bełkocie, było coś...
   - Dzięki, kochanie – Harry miał dziś świetny humor. Choć jeśli miałbym być szczery, to miał go już od jakiegoś czasu. Po prostu trzymał go na wodzy, wspierając mnie i Kate w tamtym stresującym dla nas okresie. „Który właśnie dobiegł końca...” moje drugie ja odetchnęło z ulgą, rozwalając się wygodnie i zapalając zasłużonego papierosa. Alex pokręciła głową, ale już nie komentowała zachowania swojego chłopaka.
   - Świat stoi przed tobą otworem – spojrzała na Kate, z miłością w oczach. – Możesz robić to wszystko, o czym wcześniej marzyłaś...
   - To prawda – przyznałem, choć najchętniej wcale nie poruszałbym tego tematu. Przynajmniej jeszcze nie. Na razie jedyne czego pragnąłem, to trzymać ją blisko siebie. – Jednak od razu odrzućmy tę sprawę z zostaniem agentem, jako zbyt niebezpieczną. Nie chcę osiwieć przed trzydziestką.
   - Tylko pomyśl – Danielle aż zaświeciły się oczy. – Tyle możliwości... Możesz iść na studia, znaleźć pracę albo po prostu zwiedzać świat. Jest tyle miejsc, które po prostu musisz zobaczyć...
   Słowa Dani, tak szczere i od serca i przede wszystkim prawdziwe, nie wiedzieć czemu wzbudziły we mnie pewne obawy. Przecież i ja chciałem, by Kate mogła spełniać swoje marzenia. Jednak bardziej niż tego, pragnąłem być na pierwszym miejscu na liście jej marzeń. Jednak cokolwiek postanowi, przecież nie mogę stać jej na drodze i przeszkadzać w spełnianiu marzeń... Kate jakby wyczuła moją wewnętrzną walkę, bo ścisnęła moje dłonie, wciskając się bardziej w me ramiona.
   - Na razie mam zamiar posłuchać lekarza i grzecznie stosować się do jego zaleceń. A przede wszystkim nacieszyć się wami – powiedziała. – To, że mogę was teraz widzieć, jest tak niesamowite, że przebiło wszystkie moje marzenia...
   - W końcu jakiś głos rozsądku – Liam uśmiechnął się do mojej narzeczonej, pewnie dumny z jej mądrego podejścia.
   - Ale na pewno masz coś, co zawsze chciałaś robić – Dani nie dawała za wygraną. – Jak byłaś mała, to kim chciałaś zostać, gdy dorośniesz?
   - Od zawsze kochałam książki – powiedziała Kate, po przeciągającej się ciszy, gdy już wszyscy myśleliśmy, że nie udzieli odpowiedzi na to pytanie. – Chciałam pisać... – dodała cicho, już mniej pewnie.
   - Louisowi aż się oczy zaświeciły – zaśmiała się Alex, chyba dobrze odczytując moją radość. – Coś mi się widzi, że podoba mu się taka wizja...
   - Jak najbardziej – powiedziałem, obejmując Kate mocniej. – Pisać mogłabyś wszędzie i nie musielibyśmy się rozstawać...
   - Ale to tylko takie dziecinne fantazje – bycie w centrum uwagi zdecydowanie nie leżało w naturze mojej narzeczonej. Rumieniła się zakłopotana lub może zawstydzona i próbowała ukryć się w moich ramionach. – Nawet nie wiem, czy potrafiłabym to robić.
   - Nigdy nie bój się marzyć, kochanie – uśmiechnąłem się, gdy zadarła głowę, by spojrzeć mi w oczy. – Pewnego dnia twoje marzenia mogą się spełnić... – musnąłem ustami jej wargi, rozciągnięte w delikatnym uśmiechu. Musnęła mój policzek opuszkami palców i odsuwając się ode mnie na tyle, by spojrzeć mi w oczy, szepnęła:
   - Już się spełniły...




   - Nie „fochaj” się, Malik – przewróciłem oczami, słysząc wydzierającego się Stylesa. – Zagramy jeszcze raz i będziesz mógł się odegrać.
   - O ile da radę – udałem, że rzucony pod nosem komentarz Nialla, do mnie nie dotarł.
   - Nie „focham” się. Idę po prostu zapalić – tłumaczyłem się, choć i tak pewnie nikt mi nie uwierzył. – I więcej z wami nie gram, bo o ile jestem w stanie przełknąć, że przegrywam z tobą, czy Niallem, w końcu wiecznie w to ciułacie, to fakt iż przegrałem z Alex zdecydowanie zniechęca mnie do dalszej gdy...
   - Stworzyłem mistrza – Harry wyszczerzył się w uśmiechu, przyciągnął do siebie dziewczynę i zaatakował jej wargi swoimi. Nie przeszkodził im nawet „zdegustowany” jęk Nialla.
   - Znajdźcie sobie pokój – Horan wychylił się, by zabrać pada z rąk przyszłych rodziców. – Skoro jesteście zajęci... Nasza kolej – uśmiechnął się do Katie. – Pokaż na co cię stać.
   Pokręciłem głową nad tym wszystkim i już nie posądzany o żadne „fochy” mogłem spokojnie wymknąć się na balkon. „Trochę się dotlenić.” Szybko sięgnąłem po papierosa i zapalając go, zaciągnąłem się głęboko. „Nareszcie...” prawie zamruczałem z przyjemności. Ciąża Alex sprawiła, że Styles nałożył bezwzględny zakaz palenia w domu i gdziekolwiek w pobliżu dziewczyny. „Zresztą czy można mu się dziwić? Ma facet rację.” Oparłem się o balustradę i uśmiechnąłem się na widok poniżej. „Takie małe deja vu...
   Drobna postać, siedząca z kolanami pod brodą, której spięte w kucyk włosy rozwiewał wiatr. Był to więcej niż znajomy widok. Przywoływał wiele wspomnień. Dobrych oraz takich, których chwilami naprawdę nie chciałbym pamiętać. Zaciągnąłem się papierosem, kręcąc głową nad swoją głupotą i problemami, do których ona doprowadziła. „Na szczęście wszystko wróciło do normy...” uśmiechnąłem się widząc Louisa z dwoma szklankami, skradającego się na palcach w stronę Kate.
   - Trzy... Dwa... Jeden... – odliczałem cicho i przyznałem sobie nagrodę, widząc jak Kate obraca głowę i posyła rozbawiony uśmiech swojemu narzeczonemu. Ich głośny śmiech zadźwięczał mi w uszach. Lou rozsiadł się za plecami Kate, wzgardzając wolnymi leżakami, stojącymi obok. Patrzyłem jak dziewczyna opiera się wygodnie o jego tors i teraz razem wpatrują się w widok przed sobą, rozmawiając o czymś, czego nie byłem w stanie usłyszeć.
   „Tak różni, a przecież wciąż tacy sami...” westchnąłem, kończąc papierosa i rozważając sięgnięcie po kolejnego, nim wejdę do środka i znów obejmie mnie zakaz Stylesa. Obserwowałem przyjaciela, który pomimo iż nadal był tym samym zwariowanym Louisem, którego poznałem na przesłuchaniach, to jednak zmienił się diametralnie. Dorósł. Bo że spoważniał, to chyba byłoby już za bardzo naciągane. Odkąd poznał Kate pozwalał sobie na wygłupy tylko wtedy, gdy wiedział, że jej nic nie grozi. Z dnia na dzień słowo „odpowiedzialny” stało się jednym z jego synonimów. A wcześniej nikt nie pomyślałby, by użyć go w odniesieniu do Lou. Choć w sumie nadal nie było to pierwsze, co przychodziło do głowy, gdy się na niego patrzyło.
   Przypomniałem sobie chwile, gdy zastanawiałem się, czy Louis podoła takiemu obowiązkowi, jakim niewątpliwie była opieka nad niewidomą i tak bardzo skrzywdzoną dziewczyną. Pamiętałem swoje rozmowy z Liamem, podczas których baliśmy się, że żywiołowy charakter przyjaciela może narobić więcej szkód niż pożytku. „Jak bardzo się myliliśmy...” uśmiechnąłem się, wspominając z jaką troską Lou opiekował się dziewczyną. Jak starał się przewidzieć wszystkie problemy, które mogła napotkać i je wyeliminować. Od samego początku był jej oczami i radził z tym sobie o niebo lepiej niż my wszyscy razem wzięci.
   „A Kate?” westchnąłem, przenosząc wzrok na dziewczynę. Cała jej sylwetka promieniowała szczęściem i miłością. Siedziała wtulona w opiekuńcze ramiona swojego narzeczonego i uśmiechała się, słuchając jego słów. Co jakiś czas śmiała się głośno. „Jak niepodobne to było do obrazu wyrytego w mojej głowie...” Pamiętałem jej przerażenie, gdy Louis ją do nas przyprowadził. Jej zakrwawione, poranione plecy wciąż sprawiały, że nie mogłem oddychać i napawały mnie obrzydzeniem do potwora, który zadał jej taki ból.
   Kate od początku była dla mnie tajemnicą. Od pierwszej chwili gdy ją ujrzałem, siedzącą samotnie na opustoszałej plaży. „A tajemnice lubią być rozwiązane...” Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem. Tą moją dziwną fascynację, którą narobiłem wiele złego. Na moje szczęście jednak los był dla mnie wyjątkowo łaskawy i w odpowiednim momencie dostałem coś cennego, co otworzyło mi oczy. „Moją małą przyjaciółkę...
   Kate, jakby słysząc moje myśli, uniósł głowę i rozejrzała się dookoła. Uśmiechnęła się i pomachała, gdy mnie zauważyła. Odwzajemniłem gest, kiwając również głową Louisowi, który podążył za spojrzeniem dziewczyny. Sięgnąłem po kolejnego papierosa, starając się nie wyglądać na kogoś, kto od dobrych kilkunastu minut gapi się na nich jak sroka w gnat. Kolejny raz potwierdziło się, że oni nie potrzebują nikogo poza sobą. Byliśmy szczęściarzami mogąc obserwować to, jak miłość rozkwitała między nimi. Nawet z tym moim czasowym zaćmieniem umysłu, które mnie wtedy dopadło, nie mogłem nie zauważyć, że od początku coś ich od siebie ciągnęło. To Louisowi pierwszemu pozwoliła się dotknąć, to on pierwszy sprawił, że się uśmiechnęła i to dzięki niemu się otworzyła. „To jemu pierwszemu zaufała...
   Nikt nie mógł z nim konkurować. Pomimo ogromnej pojemności jej serca, tak naprawdę było w nim miejsce tylko dla niego. Tylko on był jej potrzebny do szczęścia.
   Westchnąłem, pozwalając kolejnym wspomnieniom przelatywać przez moją głowę. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że byliśmy w tym właśnie momencie. Bezpieczni. Zdrowi. Szczęśliwi. Zakochani. Ten mały elf sprawił, że moje życie stało się pełniejsze, a ja stałem się lepszym człowiekiem. „Przynajmniej bardzo chciałem w to wierzyć.” Zresztą nie tylko ja miałem takie przeświadczenie. Odkąd pojawiła się w naszym życiu, zmieniliście się. Wszyscy. I zdecydowanie na lepsze. Ona pomogła nam odnaleźć w sobie tą dobrą część nas samych, której jakoś wcześniej nikomu nie przyszło do głowy, by poszukać.
   „I te jej niesamowite oczy...” westchnąłem, uśmiechając się do swoich wspomnień. Dla kogoś kto jej nie znał oraz nic nie wiedział o jej przeszłości, skrywały tak wiele. Patrzyłeś w nie i widziałeś tylko kolejne zagadki. Robiłeś krok do tyłu i jedyne co miałeś przed sobą, to tą drobną tajemniczą osóbkę. Naszą tajemniczą dziewczynę. „Moją tajemniczą dziewczynę...