- Miałaś rację, Katy – usłyszałem
głos przyjaciela ledwo wszedłem na pokład. – Ona jest cudowna.
Zabawna, mądra, śliczna i jak się śmieje, to jej się takie tutaj
fajne te robią... – zauważyłem, że Louis przewraca oczami,
rozbawiony tym monologiem. Kate cieszyła się pewnie z każdego
słowa, które padło z ust Nialla. Zresztą jak my wszyscy. Wcisnąłem plecak do schowka i
opadłem na swoje miejsce. Za oknem niebo jakby płonęło, zwiastując
tym samym nowy dzień. „Jedyny plus takiego wczesnego wstawania...”
westchnąłem, opierając się wygodnie i rozglądając po wnętrzu
samolotu. „O dziwo brakuje...”
- Gdzie Zayn? – głos menadżera
zagrzmiał mi nad uchem.
- Jestem – przyjaciel wyrósł znikąd
i ciężko opadł na swój fotel. – Przepraszam, zagadałem się z Perrie...
- Są już wszyscy – Paul zwrócił
się do kobiety stojącej za nim. – Pozapinać się. Niall, wracaj na
swoje miejsce. Kate...
- Zaraz ci opowiem dalej – obiecał
Horan i przesiadł się naprzeciw mnie. Spojrzał na mnie, a w jego
oczach mogłem ujrzeć najprawdziwszą radość. Choć nie da się
ukryć, że nie wyglądał na wyspanego. „Pewnie przegadali pół nocy...” – Co tam?
- A co tam? – parsknąłem na to jego
elokwentne pytanie. Zresztą chyba wszyscy wiedzieli, że dziś, to
raczej nie da dojść nikomu do słowa, bo sam będzie non stop nadawał. Ale chyba warto się trochę pomęczyć, widząc go takiego szczęśliwego. – Jak tam pierwsza „randka” z Katie?
- Boska... – wyszczerzył się w
uśmiechu, świecąc mi aparatem po oczach. – Nawet pomimo tego, że
próbowaliście ją zrujnować. Idioci...
- Mówiłem ci, że my to wszystko z
miłości do ciebie – zaśmiał się Harry.
- Taką miłość, to wiesz, gdzie sobie
możesz wsadzić?
- Nie mogę – parsknął Styles. –
Alex lubi tam wsadzać coś innego... Ałaaa! To bolało...
- Miało boleć, idioto – dziewczyna
pokręciła głową, ale z wielce mówiącym spojrzeniem zaczęła
masować mu bolące miejsce. Twarz Hazzy wyglądała jakby zaraz miał
tam zaliczyć orgazm życia. „Boże, o czym ja myślę?” aż się wzdrygnąłem. Szybko przeniosłem wzrok na Kate i Louisa. Dziś
wyglądali już zdecydowanie lepiej, choć akurat w tym momencie
dziewczyna była chorobliwie blada. Jej strach przed lataniem nic a
nic nie zmalał, nawet pomimo iż był to ostatnio nasz główny
środek transportu. Ściskała dłoń Louisa tak mocno, że wcale się
nie dziwiłem, iż zbielały mu palce. „Jeszcze trochę i mu je
połamie...”
Światło nad przejściem zamigotało
kilka razy.
- To... – Niall chciał zerwać się z
fotela, ale powstrzymała go dłoń Paula na ramieniu.
- Zaraz będziesz opowiadał dalej, ale
najpierw odprawa...
- Teraz? – jęknął rozczarowany. – Bo
zapomnę na czym skończyłem...
- I zacznie od początku... Nieee... –
Harry naśmiewał się z Horana. Wcale się nie zdziwiłem, gdy po
chwili jęczał z bólu. Tym razem oberwał od blondyna. Ale sądząc
po jego minie, wcale mu to nie przeszkadzało. Z szerokim uśmiechem
podstawił łeb do kolejnego masażu. „Szczęściarz...” westchnąłem, kolejny raz sobie uświadamiając, jak bardzo brakowało
mi Danielle.
- Już? Mogę? Czy potrzebujecie
jeszcze kilku minut żeby dorosnąć? – menadżer zajął miejsce
Kate, gdy Lou jak zwykle porwał ją na swoje kolana. Uśmiechnąłem się widząc, że kolejny raz dała się komuś namówić na
spódniczkę. „Pewnie Louise...” doszedłem do wniosku, widząc
misternie zaplecioną fryzurkę, której raczej sama nie wyczarowała.
„Choć kto tam ją wie...” – Po wylądowaniu jedziemy prosto na
wywiad i sesję do gazety. Jak dobrze pójdzie ze zdjęciami, to
powinniśmy zdążyć spokojnie zjeść lunch. W przeciwnym razie
zadowolicie się jakąś kanapką w drodze do stacji radiowej. Tam
odbierzecie nagrodę za sprzedaż płyt i weźmiecie udział w
dwugodzinnej audycji. Później prosto do telewizji. Zrobicie kilka
prób i nagracie występ do jakiegoś ich programu. Trzy piosenki i
kilkunastominutowa rozmowa. Szczegóły na miejscu – słuchałem słów Paula, porównując je z tym, co już miałem naniesione na
plan dnia. – Lou, wprawdzie uzgodnimy to z fotografem, ale jakby co,
to pierwszy stajesz do zdjęć. Potem wspólne i pojedziecie z Kate do
restauracji niedaleko szpitala. Umówiłem was na lunch z doktorem
Wellerem – zauważyłem, że Louis zrobił się momentalnie blady. – Będziecie mogli mu powiedzieć o waszej decyzji i porozmawiać z
nim odnośnie tego, co dalej...
- Czy mogłabym jechać z nimi? – głos
Alex przerwał monolog menadżera. Kate uśmiechnęła się czule,
opierając głowę na ramieniu Louisa. Obecność chłopaka i
przyjaciółki z pewnością wyjdzie jej na dobre. „Szkoda, że
wszyscy nie możemy jechać...”
- Jeżeli tylko wyrażą taką chęć,
to nie ma sprawy – Paul chyba też zauważył uśmiech Kate.
Zresztą, czy ona odmówiłaby czegokolwiek Alex?
- Tylko dlaczego to zawsze my musimy
być poszkodowani – mruknął pod nosem Nialla. - Dla odmiany, to
teraz będziemy musieli znosić usychającego z tęsknoty Stylesa..
- Poczekaj, jeszcze ci przypomnę twoje
słowa – oburzył się Harry. – Ty myślisz, że kto ja jestem?
Louis? – roześmialiśmy się, słysząc te słowa. Każdy z nas
przecież doskonale pamiętał zachowanie Lou, gdy tylko Kate znikała z zasięgu jego wzroku.
- To w skrócie tyle – Paul przewijał
coś w swoim organizerze. – Przypominam jeszcze, że do Berlina
jedziemy autokarem...
- Super, w końcu będę mógł
zrealizować swoją kolejną fantazję – ucieszył się Harry, po
czym przyssał się do ust Alex. „Boże... Nie chcę nawet myśleć,
co też on ma za fantazje...” jęknąłem i nie byłem w tym
osamotniony. Miny wszystkich były nader wymowne.
- Dobra, to...
- A dlaczego nie samolotem? – Niall
przerwał Paulowi.
- Lou i Kate lecą do Londynu na
kolejny zabieg – wyjaśnił Paul, wstając.
- Do Londynu? – oczy zaświeciły mu się jak dwie latarki. Przyjaciel posłał
menadżerowi błagalne spojrzenie. – Ja też mogę?
- To chyba...
- Proszę... – uczepił się jego ręki. – Proszę, proszę, proszęęę...
- Oni zaraz po zabiegu wracają –
mężczyzna patrzył na niego, starając się cokolwiek zrozumieć z
jego zachowania.
- To nic! Ja przylecę razem z nimi. Przysięgam – Niallowi aż wyszły rumieńce z przejęcia. – Nie
spóźnię się. Proszę... Już o nic cię więcej nie...
- Już nie obiecuj – zaśmiał się
Paul. – Jakbym was nie znał. Wrócisz z nimi bez marudzenia? –
Horan kiwał głową niczym zabawka, stojąca w samochodzie mojego
ojca. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałował...
- Tak! – ucieszył się Niall i z tej
całej radości tak niefortunnie uściskał Paula, że przy okazji przywalił mu w nos. „Czyżby szykowała się pierwsza randka i tym
razem już bez kamerki?”
- Nie mogę was nie zapytać o akcję,
którą zapoczątkowaliście na Twitterze – zmusiłem się, by
oderwać oczy od Alex i spojrzeć na prowadzącego. – Z prędkością światła obiegła cały świat. Właściwie przez cały czas jest w
trendach...
- Odzew fanów jest niesamowity –
odezwał się Louis. – Praktycznie ze wszystkich szpitali na całym świecie docierają do nas informacje o tłumach, jakie przychodzą
każdego dnia, by przyłączyć się do akcji poszukiwania dawców
szpiku...
- Już w tym momencie możemy z całą
pewnością powiedzieć, że dzięki naszym niesamowitym fanom, udało
się pomóc pięciu osobom, które od dawna walczyły z chorobą –
oznajmił Zayn.
- Zaczęło się od jedenastoletniej
Lily – mężczyzna zerknął w notatki. – To jej dotyczyły pierwsze
wasze wiadomości. Czy jest wśród tych pięciu osób?
- Niestety nadal jeszcze szukamy dawcy dla niej –
zauważyłem, że Louis spogląda na Kate. – Praktycznie zmusiliśmy
wszystkich naszych współpracowników, by się zarejestrowali.
Niektórych zaciągnęliśmy siłą, bo bali się igieł. Prawda,
Paul? – Niall parsknął śmiechem, a z nim cała widownia. –
Skrzyknęliśmy fanów i znajomych z całego świata. Oni namówili swoich bliskich...
- Chyba nikt z nas nie zdawał sobie
sprawy jak trudno jest znaleźć odpowiedniego dawcę – Liam
spojrzał w kamerę. – Więc jeżeli jesteście zdrowi, pełnoletni i
chcielibyście uratować komuś życie, to włączcie się do akcji...
- Tak naprawdę liczy się każda
minuta – dodał Niall. – I przede wszystkim każda osoba. Dla was
to będzie chwilka, a kto wie, może to właśnie wy podarujecie
komuś szansę na nowe życie...
- Poszło! – rozległ się głos
producenta i na ekranie wbudowanym w stolik ukazał się nagrany
przez nas filmik, który zamieściliśmy w internecie, by nagłośnić
akcję. – Dwie minuty.
Podnieśliśmy się z miejsc, by
przejść na małą scenę, którą dla nas przygotowano. Puściłem
oko do Alex, wywołując tym samym chichot u fanek siedzących za nią. Po
krótkiej przerwie, prowadzący przypomniał o naszej nowej płycie i zapowiedział występ. Zaśpiewaliśmy kilka piosenek i ku wielkiej
radości fanów i w sumie naszej też, wróciliśmy na poprzednio zajmowane miejsca, na dalszą część wywiadu.
- A wiesz jaki numer wykręcił Styles
ostatniej lasce, która się do niego dowalała na imprezie? – z
całej siły starałem się przegonić ciszę, która raz po raz
wypełniała samochód.
- Nawet nie będę próbowała
zgadnąć...
- Podszedł do niej, gdy siedziała ze znajomymi i zapytał, czy zatańczy – rysowałem kciukiem serduszko
we wnętrzu dłoni Kate, co jakiś czas ściskając nasze splecione
palce. – Ta wyskoczyła jakby właśnie jej główną nagrodę
podarował, a on zajął jej miejsce i powiedział... – zrobiłem
przerwę dla podkreślenia dramatyzmu. – To dobrze, bo nie miałem gdzie
usiąść...
Tak jak przypuszczałem, dziewczyny
wybuchnęły śmiechem. Nawet ochrona wydawała się być rozbawiona,
choć akurat oni udawali dziś ważniaków, popisując się przed
kierowcą, którego wynajął nam Paul.
- No i niech mi ktoś powie, że Styles
jest normalny – parsknęła Alex, ocierając z oczu łzy.
„Przynajmniej płakała ze śmiechu...”
- Biedna dziewczyna... – Kate, mimo iż
śmiała się razem ze wszystkimi, oczywiście nie mogła nie okazać
serca upierdliwej przyjaciółce Harry'ego. – Zdecydowanie nie
chciałabym być na jej miejscu.
- I nigdy nie będziesz, skarbie – ścisnąłem
delikatnie jej dłoń. – Ty już masz wszystkie tańce zaklepane do
końca życia. Ze mną.
- Ach tak? – uśmiechnęła się,
unosząc usta do pocałunku. – Dobrze wiedzieć...
W nie najgorszych nastrojach dojechaliśmy na miejsce. Jednak czułem, że z każdym krokiem, który zbliżał mnie do restauracji, a potem do stolika, przy którym czekał
na nas lekarz, moje serce biło coraz szybciej, jakby chciało
wyskoczyć mi z piersi. Bałem się, a właściwie byłem najnormalniej w świecie przerażony. „Jak mogłem być oparciem dla
Kate, skoro praktycznie robiłem w portki ze strachu?”
- Miło was widzieć ponownie –
mężczyzna podniósł się na nasz widok i usiadł dopiero, gdy
dziewczyny zajęły miejsca. Ochrona usiadła przy stoliku obok. Andy próbował właśnie upchać pod nim kule Alex. – Cieszę się, że
daliście radę do mnie dołączyć.
- Cała przyjemność po naszej stronie
– Kate posłała mu jeden ze swoich nieśmiałych uśmiechów. – Dziękujemy za zaproszenie.
- My się jeszcze nie znamy – Alex
postanowiła najwyraźniej sama się przedstawić. – Alex Green.
Wiele o panu słyszałam, doktorze...
- Daniel Weller – mężczyzna uścisnął
jej dłoń i obdarzył sympatycznym uśmiechem. – Mam nadzieje, że same dobre rzeczy...
- Jak najbardziej... – chyba zaczynałem
doceniać obecność Alex. Zdecydowanie nie czułem się na siłach, by być
duszą towarzystwa. Jeżeli o mnie chodzi, to najchętniej uciekłbym
stąd jak najdalej i zapomniał o całej tej sprawie. – A więc uważa
pan, że może wyleczyć oczy Kate...
- Najogólniej mówiąc, właśnie taki
byłby plan, ale oczywiście decyzja nie należy do mnie...
W tym momencie pojawił się kelner z
wodą i mogliśmy złożyć zamówienie. Nie wypuszczałem dłoni Kate
ani na moment, wspierając ją swoją obecnością. Choć prawdę mówiąc sam już nie wiem, kto kogo tu wspierał...
- Zdecydowałam się na tę operację –
powiedziała cicho Kate, gdy tylko kelner odszedł z naszymi zamówieniami. – Chcę spróbować... – tym razem to ona ścisnęła
moją dłoń i uśmiechnęła się do mnie, a w jej oczach mogłem
ujrzeć tą ogromną miłość, która ją przepełniała. – My chcemy
spróbować...
- Chcemy spróbować... – powtórzyłem
po niej, starając się opanować drżenie głosu. – Jednak jeśli na
jakimkolwiek etapie zmieni pan zdanie odnośnie wyników operacji... – odetchnąłem, niestety wcale nie z ulgą. – Po prostu chcielibyśmy
ją przerwać, zanim będzie za późno...
- Rozumiem... Mi też leży na sercu
zdrowie Kate, więc możecie być pewni, że jeżeli będę miał
jakiekolwiek wątpliwości co do powodzenia operacji, to będę
pierwszym, który ją przerwie – zapewnił. – Jednak muszę wam
powiedzieć, że jak na razie, wszystko wygląda optymistycznie – uśmiechnął się. – Nawet bardziej, niż poprzednim razem, gdy rozmawialiśmy. – „To wtedy było optymistycznie?” żachnąłem się
w duchu. – Rano przejrzałem wszystkie nowe wyniki i twoje szanse na
odzyskanie wzroku ciut wzrosły...
- A te dwa procent? – zapytałem, choć
tak bardzo bałem się odpowiedzi.
- To niestety pozostaje bez zmian... –
powiedział cicho lekarz. „Skąd ja to wiedziałem?” Miałem
wrażenie, że ktoś położył mi kowadło na sercu. – Wiem, że się
martwicie, ale musicie zrozumieć, że te dwa procent są przy
każdej, nawet najprostszej operacji. Prosiłeś mnie wtedy o
procenty i uczciwie ci je przedstawiłem, ale naprawdę nie sądzę,
byśmy musieli się martwić... – spojrzał mi w oczy, by po chwili
przenieść je na moją dziewczynę. – Kate, twój stan zdrowia bez
najmniejszych zastrzeżeń kwalifikuje cię do operacji.
- Nawet pomimo tego wszystkiego, co
ostatnio przeszła? – zapytała się Alex.
- Dostałem całą dokumentacje od
lekarza z Londynu. Wiem, że nadal pracujecie nad zlikwidowaniem
blizn, ale to akurat w twoim przypadku nie ma znaczenia. Jest
traktowane jak zabieg kosmetyczny. Rany się dobrze goją i o ile nie
nabawisz się jakiegoś przeziębienia, to naprawdę nie ma żadnych
medycznych przeciwwskazań... – „Zawsze mógłbyś zarazić ją
grypą...” odezwało się moje gorsze ja, ale tym razem pomysł
całkiem mi się podobał, choć wiedziałem, że nie mogę tak
myśleć.
- Czy może pan opowiedzieć, jak
mniej więcej przebiega taka operacja – miałem ochotę uściskać Alex za to, że
zadała takie mądre pytanie. – Jak wyglądają przygotowania i co
potem? Kiedy dowiemy się, czy się udało? Czy...
Zatrzęsłam się z zimna, gdy uderzył
we mnie podmuch wieczornego powietrza zaraz po wyjściu z lotniska.
Przywarłam do gorącego ciała obok mnie.
- Z całą pewnością muszę podziękować dziewczynom, że zmusiły mnie do przebrania się – uśmiechnęłam się, gdy Louis objął mnie ramieniem. – Wprawdzie
Paul nie był zbyt szczęśliwy z naszego spóźnienia, ale
przynajmniej teraz jest szansa, że nie odmrożę sobie tyłka...
- Jeszcze kilka metrów i będziemy w
samochodzie, skarbie...
- Tak sobie pomyślałem... – odezwał
się Niall z głupawym uśmiechem na twarzy – że chyba tu was opuszczę i zajmę się realizacją
moich planów... Spotkamy się rano na lotnisku, dobrze?
- Jasne – parsknął Louis. – Tylko
niech ci nie przyjdzie do głowy się spóźnić. Lepiej nie zapomnij
się w jej ramionach...
- Och, spadaj – słyszałam prawdziwą
radość w głosie przyjaciela, a także pewną niecierpliwość.
„Ktoś tutaj zdecydowanie nie mógł się kogoś doczekać...” –
Pa, Katy – cmoknął mnie w policzek, przytulając do siebie na
chwilę i... „Zniknął szybciej niż można się było
tego po nim spodziewać.”
Brak informacji o naszych planach
sprawił, że tym razem nie mieliśmy żadnych trudności z
przedostaniem się do samochodu. Wprawdzie spotkaliśmy kilka fanek, ale to było zdecydowanie nic w porównaniu z tym, co się
zazwyczaj działo na lotniskach. Mogliśmy tylko mieć nadzieję, że jutro
będzie równie spokojnie.
Siedziałam wtulona w Louisa i
przysłuchiwałam się jego rozmowie z Markiem i Adamem, która
toczyła się przyciszonymi glosami. Byłam przygotowana na wcale nie
taką krótką podróż do domu i jakież było moje zdziwienie gdy
po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się. Gdy umilkł szum silnika,
nagle wszystkie moje rozmyślania wyparowały, zostawiając tylko to
uczucie niepewności. Przytuliłam się mocniej do mojego chłopaka
wiedząc, że on jak zawsze przegoni wszelkie moje głupie obawy.
- Gdzie jesteśmy? – wysiadłam razem z
nim z samochodu i momentalnie otoczyła mnie kakofonia dźwięków, na
którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. – W szpitalu?
- Tak – splótł nasze palce razem. –
Pomyślałem, że będziesz chciała kogoś poznać...
- Naprawdę? – moje serce mocniej
zabiło, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co nasz pobyt tutaj oznacza. Rzuciłam się mu w ramiona z głośnym piskiem radości, nic
sobie nie robiąc z wesołych komentarzy Marka. – Dziękuję...
- Czułem, że chciałaś mnie zerwać
jutro o jakiejś nieludzkiej porze i namówić na tę wizytę, ale
rano nie będziemy mieli czasu, więc... – tłumaczył, kolejny raz dając mi
dowód na to, że potrafi czytać we mnie jak w otwartej księdze.
- Wpuszczą nas o tej godzinie? – nagle
ogarnęły mnie wątpliwości. – Już trochę późno...
- Nie na długo...
Ruszyliśmy w stronę wejścia i potem
prosto na oddział onkologiczny. Z każdym krokiem opuszczała mnie
jeszcze nie tak dawna radość, a wzbierał we mnie niepokój. I już
sama nie wiem, czy bardziej obawiałam się tego, że spotkam ciężko
chorą dziewczynkę, czy może tego, że jest to moja jedyna rodzina.
„A może tego, że jest jego córką...” rozległ się szept w
mojej głowie. Zadrżałam, ściskając mocniej dłoń Louisa.
Wiedziałam przecież, że nic nie ma znaczenia. Ani mój strach, ani
moja przeszłość. I z całą pewnością nie tylko ja zostałam
przez niego skrzywdzona. Z tego, co opowiadała Emma, im też nie
było lekko. „I nadal nie jest...”
Dopiero delikatne szarpnięcie, a potem
zderzenie z torsem Louisa uzmysłowiło mi, że chciał bym się
zatrzymała. Zaczerwieniłam się, mrucząc przeprosiny za moją
niezgrabność.
- Byłaś daleko stąd... – bardziej
stwierdził, niż zapytał. – Wszystko w porządku?
- Tak – zapewniłam go. – Po
prostu... Ja...
- Wiem... – zamknął mnie w swoich
ramionach i uspokajająco gładził po plecach. Usłyszałam ciche
puknie, a po chwili mogłam wyłapać jakiś szum i zbliżające się
kroki. I skrzypienie drzwi...
- Kate! Lou! – w głosie Emmy
usłyszałam szczerą radość. Choć mogłam też wyłapać ogromne
zmęczenie. – Yyy... Mark? Przepraszam, nie pamiętam...
- Mark – rozległ się spokojny głos
ochroniarza. – A to Adam.
- Cieszę się, że was widzę –
uściskała nas mocno. – Powiedziałam Lily o pewniej niespodziance,
która ją czeka, ale nie zdradziłam szczegółów. Dziękuję ci, że zadzwoniłeś, Louis... – odwróciłam się w jego stronę zdziwiona. Musnął moje wargi
swoimi.
- To miała być też niespodzianka dla
ciebie...
- Dziękuję... – zawsze, gdy robił coś
takiego, niemożliwe do opisania ciepło zalewało moje serce. – Czy
możemy wejść? – zwróciłam się do Emmy.
- Tak. Oczywiście – powiedziała. –
Tylko wezmę dla was ubranie ochronne... – drzwi ponownie
zaskrzypiały i kilka minut później, zostawiając Adama na
zewnątrz, w ciszy wchodziliśmy do środka.
Mimo iż zapach szpitalnych sal był mi
tak dobrze ostatnio znany, to z tym unoszącym się w pokoju nie miał
wiele wspólnego. Tu było jakby czyściej... puściej... „Czy to w ogóle da się opisać?” I było strasznie cicho. Nawet buczenie aparatury wydawało się jakieś takie stłumione. Zdecydowanie nic z tego, co pamiętałam z mojego pobytu w szpitalu. Gdy podeszliśmy bliżej mogłam usłyszeć coś jeszcze.
Płytki i nieregularny oddech osoby leżącej na łóżku. Brzmiało
to tak, jakby każdy jeden oddech był walką na śmierć i życie.
Zadrżałam na samą myśl, co to znaczy. „Boże... Nie mamy już
dużo czasu na poszukiwania...”
- Lily, kochanie... – w głosie Emmy miłość była wręcz namacalna. Odgoniłam od siebie łzy, z całej
siły starając się przywołać na twarz uśmiech. Lou ścisnął
mocniej moją dłoń, dzieląc się ze mną swoją siłą. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, że i jego oddech się zmienił, a
splecione z moimi palce drżały nieznacznie. „Czasami to, że nie
widzę, było prawdziwym błogosławieństwem...” – Masz gości...
- Gości? – wstrzymałam oddech,
słysząc wymęczony głos dziewczynki. Sama już nie wiem, który
raz pomyślałam o tym, jak silną kobietą musiała być Emma. Chciałam się
odezwać, ale coś trzymało mnie za gardło i nie pozwalało wydobyć
z siebie słowa. Przynajmniej jeżeli nie chciałam się tutaj spektakularnie rozpłakać. – Ja...
- Hej, Lily – wesoły głos Louisa
wypełnił pomieszczenie. Dziewczynka aż zapiszczała z radości,
gdy zdała sobie sprawę, kto przed nią stoi. Lou pociągnął mnie
bliżej łóżka. – Twoja mam mówiła, że jesteś naszą największą
fanką, więc postanowiliśmy wpaść w odwiedziny...
- Mama tak mówiła? To jest ta niespodzianka? – każde słowo brzmiało jak szept, który i tak był
ponad jej siły, a mimo to promieniowała z niego radość.
- Mówiła jeszcze, że z nas
wszystkich mnie lubisz najbardziej, więc oto jestem – zaśmiał
się, otaczając mnie ramieniem. – Ale zabrałem ze sobą jeszcze
kogoś, kto bardzo chciał cię poznać. To moja dziewczyna, Kate i
jak niedawno się dowiedzieliśmy również twoja kuzynka...
- Widziałam cię w telewizji... –
poczułam na dłoni delikatny uścisk i chyba dopiero to mnie
otrzeźwiło. – I mama mi kupiła gazetę z wami na okładce – zdziwiłam się, słysząc jej słowa, ale postanowiłam zapytać o to Louisa później.
- Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać, Lily –
powiedziałam, trzymając ostrożnie jej palce. Miałam nadzieję, że nie robiłam jej tym krzywdy. – Twoja mama dużo mi o tobie opowiadała...
- Chyba nie całkiem mówiła prawdę,
bo najbardziej lubię Harry'ego – zaśmiała się dziewczynka, ale
momentalnie okupiła to bolesnym atakiem kaszlu. Walczyłam ze łzami, a okropna gula ściskała mi gardło.
- To był cios prosto w serce –
jęknął Louis. – Wolisz tego przerośniętego, kudłatego łamagę? Moje ego właśnie boleśnie ucierpiało. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się
pozbieram...
- Ciebie też lubię – zapewniła go
szybko. – Ale on ma takie fajne włosy...
Przełknęłam ślinę zastanawiając
się, czy ona ma jeszcze te rude warkoczyki, które opisywała mi Emma.
„Boże... Dlaczego to takie trudne?” westchnęłam, walcząc ze
łzami.
- Czyli jak ogolę go na łyso, to
przerzucisz się na mnie? – dopytywał się Louis, doskonale zdając
sobie sprawę, że ja byłam w tej chwili do niczego. „Weź się w
garść, kobieto!” nakazałam sobie, biorąc kolejny głęboki wdech.
- Jak to na ciebie, kochanie? – objęłam
go ramieniem w pasie. – Myślałam, że ty jesteś tylko mój?
- Nie podzielisz się? Ładnie to tak? – roześmiał się, głośno cmokając mnie w usta. Wywołał tym
chichot Lily, który niestety znów boleśnie się zakończył.
Gdy ponownie usłyszałam pukanie,
Louisa i Emmy nie było w sali. Poszli po kawę i by porozmawiać na tematy,
które niekoniecznie nadawały się dla uszu Lily. Choć wydawało mi
się, że dziewczynka wie dużo więcej niż niektórym się wydawało.
Mark poszedł otworzyć i zamarłam słysząc głos, którego miałam
nadzieję, już nigdy więcej nie usłyszeć. „Co ona tutaj robi?”
- Czy mogę z nią porozmawiać?
- Absolutnie nie – odpowiedź Marka
nie dawała złudzeń, co do jego zdania na ten temat.
- Przyszłam też odwiedzić Lily...
- Będziesz musiała poczekać, aż wyjdziemy.
- El? – dziewczynka wydawała się cieszyć kolejnymi odwiedzinami. Prawdopodobnie spoglądała w stronę
drzwi, czekając aż ujrzy w nich Eleanor. – Musi pan jej podać
fartuch i maskę – poinstruowała Marka, nie zdając sobie sprawy,
że to jest ostatnie, co on zamierza zrobić.
- Wpuść ją, Mark... – powiedziałam cicho. – Ona nie przyszła do nas...
- To nie jest najlepszy pomysł, Kate.
Louis...
- Louisa tu nie ma – przerwałam mu. – Ty jesteś i nic mi się nie stanie...
Mogłam sobie tylko wyobrazić jaką
miał minę, gdy wpuszczał dziewczynę do środka. Nic nie
powiedziała, gdy prawie schował mnie za sobą, bo i po co
przeciągać strunę. Przysłuchiwałam się wesołej rozmowie Lily i
Eleanor i zdałam sobie sprawę, że jej głos nie zawsze wywołuje
we mnie strach. Nie czułam tego, gdy zwracała się do dziewczynki.
- Zasnęła... – usłyszałam i
rzeczywiście mogłam wyłapać, iż zmienił się oddech Lily. – A
więc to rzeczywiście twoja rodzina...
- Tak – powiedziałam niepewna, co
jeszcze powinnam dodać. – Dziękuję, że pomogłaś Emmie się ze
mną skontaktować...
- Szkoda tylko, że to nic nie dało...
Naprawdę liczyła, że będziesz mogła uratować Lily... Choć
oczywiście zdawała sobie sprawę, że to byłby prawdziwy cud...
Siedziałyśmy w milczeniu. Nie miałam
jej nic do powiedzenia, a i ona nie kwapiła się, by zabawiać mnie
rozmową. „I całe szczęście...” pomyślałam, mając nadzieję,
że tak już zostanie do powrotu Louisa i Emmy.
- Uważasz, że jesteś dla niego
wystarczająco dobra? – ciche słowa zawisły w powietrzu. Mark
zesztywniał obok mnie, pewnie tylko czekając na okazje, by
zainterweniować. Ale ja nie potrzebowałam tu skandali. Byłyśmy
tu dla Lily i tylko to się liczyło. – Że nie zasługuje na kogoś
lepszego?
- Zasługuje... – odpowiedziałam, gdy
już uspokoiłam moje pędzące serce. – On zasługuje na kogoś o
wiele lepszego ode mnie... Ale kocha mnie, a ja kocham jego całym
sercem. Nie skrzywdzę go, nie odejdę... Przynajmniej nie dopóki to
on nie każe mi odejść...
- Miłość... – mruknęła pod nosem
Eleanor.
- To jedyne co ma znaczenie...
Pojawienie się Louisa i Emmy przerwało
naszą i tak niezbyt udaną rozmowę. Czułam złość bijącą od
mojego chłopaka, ale dzielnie trwał przy moim boku sprawiając, że
obecność Eleanor nie miała już dla mnie żadnego znaczenia.
Siedzieliśmy w szpitalu tak długo, na
ile pozwoliły nam i tak bardzo wyrozumiałe pielęgniarki. Gdy
dziewczynka zasypiała po prostu rozmawialiśmy z Emmą, by potem znów
zabawiać Lily wesołymi pogawędkami o chłopakach i ich przygodach. Gdy żegnaliśmy
się z nimi czułam, że to mogło być nasze pierwsze i ostatnie
spotkanie. Dziewczynka walczyła o każdy oddech i nie miała czasu na
długie poszukiwanie dawcy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
obie zdawały sobie z tego sprawę. Opuszczałam salę uśmiechając
się, by kilka metrów za drzwiami rozpłakać się nad
niesprawiedliwością tego świata. Jeszcze długo nie mogłam się
uspokoić. I nawet to, że znalazłam się w domu, w naszym łóżku,
otulona silnymi ramionami nie sprawiło, że łzy przestały płynąć.
Wiedziałam, że akcja zapoczątkowana przez chłopców odniosła i
wciąż odnosi sukces. Uratowali już pięć osób. Jednak w mojej głowie wciąż dudniła przerażająca myśl. „Nie ma czasu...”
- Może zadzwonimy do Nialla? –
spojrzałem na Zayna, ale jego mina ewidentnie mówiła, że to
kretyński pomysł. – Tak się cieszył na to spotkanie z Katie... A
co jeśli coś pójdzie nie tak?
- Co może pójść nie tak? – nawet
Harry w końcu odkleił się od Alex, by posłać mi kolejne wielce
wymowne spojrzenie. – Widziałeś ją? Ona czerwieniła się zupełnie jak
Nialler. Wyglądali tak słodko, że aż się można było porzygać.
Jestem pewien, że nie zaliczą nawet drugiej bazy, więc nie musisz
się o niego martwić, nie zbłaźni się.
- Czasami naprawdę mnie załamujesz... – westchnęła Alex. – Nie mierz wszystkich swoja miarą. Nie każdy
sprowadza wszystko do seksu.
- Co ty nie powiesz... – wyszczerzył
zęby w uśmiechu i przyciągnął ją do siebie, zamykając jej usta
w pocałunku. – Masz szczęście, że ja sprowadzam. Przynajmniej
będziesz zdrowa...
- Idiota... – zaśmiała się głośno
i pokręciła głową z politowaniem, ale rumieniec na jej policzkach
był wielce zastanawiający.
- Co? – zapytałem bezgłośnie Zayna,
ale jego mina i wzruszenie ramionami świadczyło, że nie tylko ja nie
zrozumiałem tej ich wymiany zdań.
- Oj, no dajcie spokój – Harry znów
spojrzał na mnie. – Wszyscy kibicujemy żarłokom. Ta cała Katie
wydaje się być idealną księżniczką, by rządzić królestwem
Nialla i co tam jeszcze... Spotkają się. Będą obrzydliwie słodcy, nieśmiali,
słodcy, szczęśliwi... Mówiłem już że słodcy? Jak Nialler
zdobędzie się na odwagę, to może ją nawet pocałuje na do widzenia
i potem będą znów słodko umawiać się na Skypie. A my
przynajmniej będziemy mieli się z kogo ponabijać. Co może pójść
nie tak? – spojrzał na mnie, jakby rzucając mi wyzwanie.
- Może się okazać, że naprawdę ma
tych tancerzy erotycznych – Alex odpowiedziała za mnie, wywołując
ogólną wesołość.
- Pewnie masz rację, że nic się nie stanie... – przyznałem. –
Po prostu on tak się ucieszył, jak Paul pozwolił mu lecieć, że
martwię się, by wszystko poszło dobrze...
- I pójdzie – zapewnił mnie Styles,
choć przecież nie mógł tego wiedzieć. Jednak jego słowa trochę
mnie uspokoiły. – Pewnie obwiąże się wstążką i wręczy się jej w
prezencie. A jak jeszcze da mu coś jeść, to pewnie zaraz się jej
oświadczy...
- Co? – spojrzałem na niego ze
strachem w oczach.
- Boże, on tylko żartuje, Li – Zayn przewrócił oczyma. – Z tego co on od kilku dni bez przerwy nadaje,
to ona wdaje się idealna... Zresztą pewnie pojechał wyciągnąć ja
na obiad. Niall to nie Harry. Pewnie zanim się z nią prześpi, to
Styles już będzie dzieciaka kołysał...
- Że co, proszę? – Alex rzuciła w
Malika poduszką. – Dobrze ci radzę, wypluj te słowa...
- Tylko nie na mnie! – wydarł się
Styles i odsunął jak najdalej mu pozwalała obecność dziewczyny przy jego boku.
- Nie lubisz dzieci? – zapytałem
zaciekawiony. – Nie żebym was zachęcał, bo na to pewnie jeszcze
jest sporo czasu, ale...
- Lubię – uśmiechnęła się do
mnie, ale miałem wrażenie, że jest to uśmiech podszyty smutkiem,
a czułe spojrzenie Harry'ego tylko mnie w tym utwierdziło. – Ale
na razie dużo bardziej odpowiada mi status cioci, nie mamy... więc
zawsze chętnie zaopiekuję się waszym maleństwem, gdy będziesz
chciał gdzieś wyjść z Danielle – posłała mi szeroki uśmiech.
- Bardzo śmieszne – mruknąłem, choć nie powiem, że ten obrazek był bardzo nieprzyjemny. –
Bardzo...
- Nie marudź, Liam – zaśmiał się
Zayn. – Wiesz ile niańki teraz sobie biorą? A tu byś miał za
darmo. Sama się zaoferowała...
- No następny... – pokręciłem głową
z politowaniem. – Żebym wam nie przypomniał kiedyś tych słów...
Naszą rozmowę przerwał głośny śmiech na górze i po chwili dudnienie na schodach, jakby zbiegało
stado słoni. „A nie, to tylko Josh” zerwałem się, by mu
pomóc, gdy zjechał z ostatnich schodków i jęknął z bólu.
- Od dziś mówcie mi Mistrzu Devine –
opadł na kanapę obok Malika i pociągnął łyka z butelki, której
jakimś cudem nie rozbił podczas upadku. Po chwili reszta chłopaków
postanowiła się dołączyć. – Pokonałem tych oto cieniasów –
wskazał na nowoprzybyłych. – Aż szkoda było na nich patrzeć...
- W co graliście? – zainteresował się
Zayn. – Myślałem, że zepsuliście konsolę...
- No nie działa.. – powiedział Sandy
i sądząc po jego minie, miał z tym chyba coś wspólnego. – Josh
wymyślił grę w słówka...
- To dla dzieci... – zaśmiał się Harry
i momentalnie stracił zainteresowanie. Odzyskał je jednak bardzo szybko, gdy Dan streścił nam przebieg ich rozgrywki i jakie to
słowa, czy też synonimy tworzyli. – Dobra, ja chcę spróbować.
Wyzywam cię – wskazał na Josha. – Niech ktoś zapoda słowo. Albo
czekaj. Ja coś wymyślę...
- Już się boję – jęknęła Alex i
zdecydowanie miała rację. „Bo jak Styles coś wymyśli...”
- Masturbować się! – wyszczerzył
zęby w przebiegłym uśmiechu, nic sobie nie robiąc z naszych jęków. – No dajesz, cieniasie. Zaraz będziemy koronować nowego mistrza...
- Jesteś obrzydliwy, ale niech ci
będzie – Josh sięgnął po piwo. – Trzepać sobie...
- Marszczyć Freda.
- Onanizować się.
- Autoerotyzm...
- Boże... – parsknęła Alex. – Skąd
u ciebie takie mądre słowa, Styles?
- To był mój ulubiony sport zanim cię
poznałem, kotku, więc sama rozumiesz... – cmoknął ją w usta. – No dajesz,
Devine...
- Samogwałt.
- Nie wiem, czy chcę dalej być tego
świadkiem – jęknął Zayn, ale spojrzał wyczekująco na
Harry'ego.
- Polerować swoją miotłę!
- Uuu... – zawyłem. – Zaleciało
Potterem...
- A co? Nie można? – Hazz szczerzył się jak nienormalny. – No dajesz... – czekaliśmy chwilę, ale
najwyraźniej Joshowi skończyły się pomysły. – Cienias – orzekł Styles. – Ja tak mogę bez końca... – przechwalał się. – Pozostańmy
przy Potterze... Zaczarować węża. Albo wyczarować swojego
„patronusa”. Albo...
- Dobra, dobra. Wystarczy – wszyscy
wręcz zwijaliśmy się ze śmiechu nad pomysłowością Stylesa. –
Kłaniam się nowemu mistrzowi...
- Widzisz kochanie, jakiego masz
zdolnego chłopaka? Gdzie całus dla zwycięzcy? – nachylił się i
sam sobie odebrał nagrodę.
- Przerażasz mnie, Styles –
pokręciła głową z niedowierzaniem, ale śmiała się z nami
wszystkimi. I przez te wygłupy nawet przez chwilę udało mi
się zapomnieć o Niallu i jego randce. „Oby wszystko poszło
dobrze...”
Siedziałem w samochodzie już od
dobrej godziny, zastanawiając się, czy może jednak powinienem
porzucić mój pierwszy plan i po prostu wejść do środka. Czułem
się prawie jak jakiś zboczeniec, zaglądając przez okna do wnętrza
przytulnej kawiarni. „I mógłbym się przy okazji załapać na coś
dobrego...” Sam już nie wiem, który raz odrzucałem te moje pomysły, które podsyłał mi żołądek. Zerknąłem na zegarek
ciesząc się , że do dziesiątej pozostało już tylko kilka minut.
Raz po raz przeglądałem moje rozmowy z Katie, szczerząc się
jak nienormalny do telefonu i licząc na to, że dzięki temu czas minie szybciej.
Wspominałem nasz wieczór ze Skypem i
wprost nie mogłem uwierzyć, że zaraz będę mógł zobaczyć ją na
żywo. Miałem nadzieję, że ucieszy się z niespodzianki i że moje
próby wypytania ją o dzisiejszy dzień, nie zepsuły niczego.
„Naprawdę starałem się nic nie zdradzić...” Zaplanowałem
ten wieczór na wiele sposobów, by zrobić na niej wrażenie i by to
nasze spotkanie było równie udane, jak te za pośrednictwem
komputera. Słyszałem w głowie wesołe komentarze chłopaków, ale
wiedziałem, że robią to wszystko z miłości i pewnie gdybym nie
był tak żenująco niedoświadczony w tych sprawach z dziewczynami,
to nawet by mnie ich docinki nie ruszały. Zerknąłem tęsknie w
stronę kawiarni, wzdychając. Odłożyłem różę, którą od
dobrych kilkunastu minut maltretowałem w dłoniach. Ułożyłem ją
na siedzeniu pasażera, modląc się, by jeszcze trochę pożyła.
Teraz dla odmiany bębniłem dłońmi w kierownicę, raz po raz
zerkając na zegarek.
Na milion sposobów wyobrażałem sobie
to nasze pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Jakby to powiedział Styles, podniecałem się jak kot z trzema jądrami. „Cokolwiek to według niego
znaczy...” uśmiechnąłem się wspominając jeden z oryginalnych
komentarzy Harry'ego.
I wtedy ją ujrzałem. Głośno wciągnąłem
powietrze do płuc. Podeszła do drzwi i przekręciła tabliczkę z
napisem „zamknięte”. Obejrzała się za siebie, najwyraźniej z
kimś jeszcze rozmawiając i po chwili wyszła na zewnątrz, machając
temu komuś w środku. Uśmiechnąłem się widząc, jak spojrzała w
niebo, pewnie zastanawiając się, czy dojdzie do domu, nim znów
spadnie deszcz. Wyskoczyłem z samochodu, w ostatniej chwili
przypominając sobie o kwiatku, którego dla niej miałem i obiegając
samochód zamarłem... Wbiło mnie w beton na widok faceta
skradającego się do niej od tyłu. Już chciałem się odezwać, by
ją ostrzec, gdy zauważyłem szeroki uśmiech na jego twarzy i
prawdziwą radość w oczach. Wstrzymałem oddech, gdy złapał ja w
pasie i coś tam jej szepnął do ucha. Radość na jej twarzy była
wręcz bolesna. Jak w najgorszym koszmarze oglądałem na zwolnionym
tempie to, jak rzuca mu się w ramiona i jak tulą się do siebie.
- Boże, ale za tobą tęskniłem... –
usłyszałem słowa chłopaka i już wiedziałem, że nic tu po mnie.
Bylem tego pewien jeszcze nim usłyszałem odpowiedź Katie i
zobaczyłem jak on nachyla się, by ją pocałować. „Nie mogę na
to patrzyć...”
- Ja za tobą też...
Stałem tam jeszcze chwile, katując się
widokiem „mojej” dziewczyny, odchodzącej w objęciach innego
faceta. „A więc chłopaki mieli rację” westchnąłem, zbierając
resztki mojego serca, które jak największy idiota byłem gotów jej
podarować. „Umrą ze śmiechu jak im powiem...”
Powlokłem się do samochodu, walcząc
ze łzami i tylko samotny kwiatek, porzucony na chodniku świadczył,
o mojej obecności tutaj...